· 

Płomienie piekieł

Nad tą dziwną anomalią pastwił się znacznie zbyt długo. Ostrze emanujące dziwną, niezwykle mocną energią leżało przed jego nosem mącąc mu we łbie. Nóż nie był długi, należał do tych które charakteryzują się swą niską wagą. Był zdobiony i wysadzany kamieniami szlachetnymi, w . W innych okolicznościach Merlin zrobiłby wszystko by zdobyć ten przedmiot i następnie wzbogacić nim swą kolekcje. Teraz jednak nie było takiej opcji. Ktoś, bądź coś, nałożyło na to ostrze wyjątkowo złośliwą klątwę, którą to on musiał się zająć.

 

Do tego problemu został wezwany poprzez jednego ze strażników odbywającego swą wartę w tamtym czasie. Na szczęście Fortuny, przeklęty przedmiot nie został tknięty od czasu odnalezienia.

 

Teoretycznie, Merlin wiedział co robić, dużo gorzej było z cholerną praktyką. Jego doświadczenie w tej dziedzinie nie było duże na tyle by mógł czuć się swobodnie w takich sytuacjach. Wręcz przeciwnie, przez wiele minut wpatrywał się w ziemię zastanawiając się od czego zacząć. Szczęście znów się do niego uśmiechnęło ponieważ w swojej sakwie miał kilka swych ulubionych, magicznych kryształów które już po chwili delikatnie wyciągnął. Porozkładał je w okolicy przedmiotu na cztery różne kierunki świata.

 

Czarny Turmalin - północ, jako iż ten kamień symbolizuje ochronę oraz działa niczym tarcza. Broni przed niechcianą energią bądź przemienia ją w pozytywną. Odpycha klątwy i zaklęcia pożerając je i trawiąc w pył.

 

Kwarc różowy - południe, jako iż miał uśmierzyć ból. Kryształ ten symbolizuje miłość zarówno jak uczucie jakim darzy się drogą osobę jak i miłość do samego siebie.

 

Kryształ Górski - wschód, jako iż miał oczyszczać. Jeden z najsilniejszych kryształów. Niweluje szkodliwe promieniowanie oraz pochłania niekorzystne wibracje. Pełni rolę akumulatora dla całego zaklęcia.

 

Jadeit - zachód, Merlin zawsze miał ze sobą coś na szczęście. Nie ufał losowi bardziej niż samemu sobie. Jadeit miał zadbać o szczęście oraz harmonię w jego życiu jak i czynnościach życiowych.

Po ułożeniu wszystkich magicznych przedmiotów, odszedł dwa kroki w tył i skupił wszystkie myśli jakie tylko udało mu się wydobyć ze łba. Korzystając z jednej ze swych umiejętności, utworzył ognistą linię łączącą wszystkie kamienie szlachetne, okalającą sztylet. Oczyszczanie się rozpoczęło.

 

-  Nos relinquere solus - wyszeptał po łacinie, krążąc tuż obok płonącego okręgu, nie spuszczając zielonych oczu z noża.

 

Przedmiot zaczął się miotać na wszystkie strony, trzęsąc się przy tym, gdy wilk skupiał na nim coraz to większą uwagę. Pod nosem wciąż mamrotał słowa zaklęcia. Z każdą minutą narzędzie reagowało  intensywniej a basior podnosił ton głosu i recytował coraz szybciej. Cały rytuał sprawiał wrażenie walki pomiędzy zaklęciem a szamanem. Kto zwycięży? Merlin musiałby być bardzo skupiony, takie wyczyny pożerają pokłady energii.

 

Jego ciało pociło się nadmiernie gdy słowa zaklęcia zaczynały wydzierać się z jego pyska krzykiem. Ostrze zaś ustało na drganiu, zaczęło płonąć niebieskim ogniem. Błękitne płomienie szalały na wysokość półtora metra. Basior odskoczył w zaskoczeniu przerywając ciąg regułki. Zła klątwa dopiero się rozkręcała.

 

-  Ut auferat execratione maledicta congessit - zdenerwowany basior o zielonych oczach z podwojoną siłą wznowił recytacje słów zaklęcia.

 

Jego łapy trzęsły się ze zmęczenia a serce obijało się o żebra jak nigdy wcześniej. Dotychczas nie spotkał się z tak silną energią zaklętą w jednym przedmiocie, nie mieściło mu się to we łbie. Któż to włada tak wielką mocą, któż potrafi czynić takie cuda. Gdzieś tam w podświadomości Merlin od zawsze pragnął być tym godnym podziwu. Chciał mieć coś, umiejętność, która nada mu oryginalności oraz niezwykłości. Od lat pożerała go zazdrość o wyjątkowość każdego wokół, był przekonany o swej pospolitości.

 

Z noża prócz ogromnych potężnych płomieni wyszło coś jeszcze, cień. Gdy Merlin ujrzał wilczą sylwetkę znajdującą się po drugiej ognistego okręgu wszystko ucichło. Został jedynie zielonooki oraz ciemny zarys wilczego ciała unoszącego się nad ziemią. Postać niczym ciecz, w mgnieniu oka znalazła się przy długonogim. Przemieszczała się niesamowicie szybko, zielone tęczówki miały problem z obserwacją intruza. Gdy cień niespodziewanie znalazł się przy uchu obciążonym żelastwem w postaci kolczyków, szepnął: "Przybywam z Tartaru Merlinie, wszyscy tam na ciebie czekamy"

 

I zniknął jak gdyby nigdy nic, cisza. Sparaliżowany basior ani drgnął z miejsca. Jego łapy były sztywne, oczy szeroko otwarte. W pysku nie było ani kropli śliny, która zaniknęła wraz ze spokojem. Co to do licha miało znaczyć!? Tartar!? We łbie zielonookiego nigdy przedtem nie przemknęła myśl o skończeniu w takim miejscu. Czyżby basior miał aż tak wiele do spłacenia? Czyżby był on aż tak niegodziwy? Tartar to okropne miejsce,  najgorsze z najgorszych.

 

Możliwości było wiele, zjawa mogła się okazać jedynie złośliwym omenem żerującym na wilczych koszmarach i lękach. Była to jedna z najwiarygodniejszych opcji. Krainy potępionych nie da się opuścić w żaden z możliwych sposobów, ani jako wilk ani jako zjawa. Jednak niepokój i strach pozostały, nie co dzień ma się styk z tak niewyjaśnionymi sytuacjami.

 

-  Niech cię diabli! - Wywarczał zdenerwowany, gdy zauważył jak bardzo przejął się tymi pustymi słowami.

 

Rozeźlony pozbierał wszystkie ze swych cennych kamieni oraz niegroźne już ostrze. Wilk nie był zły na los, był zły na własną reakcję, dawniej taka informacja nie zrobiłaby na nim większego znaczenia. Basior zmiękł, sam zaczął to zauważać. Obawiał się iż w takim stanie nie będzie w stanie bronić ani siebie ani tych na których zaczynało mu zależeć.

 

Gdy spakował wszystko co bez wątpienia należało do niego, powoli skierował się na północ, w kierunku granicy Purpurowego Gaju oraz Leśnego Potoku.

 

Był wyczerpany, ledwo stawiał kolejne kroki i dyszał ciężko, uzupełnienie takich pokładów energii z pewnością zajmie wiele dni. Jego zielone oczy zdawały się świecić pustką i obojętnością, całkiem jak przed laty. W jego łbie panowała istna ciemność, jakby spadł w czarną, nieskończoną otchłań pochłaniającą wszystkie napływające do umysłu myśli. Opadł na twardą ziemię po chwili, ostatnim obrazem jaki zapamiętał przed utratą przytomności były purpurowe drzewa których niezwykłe liście przepuszczały światło słoneczne. Później już tylko cisza i spokój.

 

Gdy ciało pokryte czarnym futrem leżało bezwładnie na miękkiej trawie, w wilczej głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Nie, nie były to motyle czy też kwiaty, to było piekło. Przerażające wizje męczeństwa przeplatanego ogniem grzechu. Krzyki i szepty grzeszników roznosiły się echem przyprawiając o dreszcze. Ktoś mógłby powiedzieć "Cóż za okrucieństwa!". Ależ czy skazane na potępienie dusze, nie zostały osądzone słusznie? Czyżby Pluto omylnie sądził umarłych? Zwijające się z bólu i cierpienia dusze, zasłużyły sobie na to już za życia. Kłamstwo, próżność, chciwość coś za co każdy jest lub będzie ukarany, w mniejszym czy większy sposób.

 

Merlinowi nie było żal tych, którzy swe czyny spłacali w nieskończoność. Bowiem zasłużyli na to, co też dostali.

 

Nagle, krzyki i szepty ustały a obrazy Tartaru znikły jakby nigdy wcześniej ich nie było. Basior przez pewien czas widział jedynie ciemność a zmysł słuchu nie wykrywał żadnych dźwięków.  Zupełnie jakby utknął w nicości. Ten stan nie trwał długo, tak przynajmniej mu się zdawało. Po chwili z wielkim bólem otworzył oczy, dając zielonym tęczówką wgląd na otaczającą go przestrzeń. Jego uszy, wpierw z piskiem nie do zniesienia, zaczęły wyłapywać dźwięki płynącego potoku. Wciąż był w tym samym miejscu, granica między Purpurowym Gajem a Leśnym Potokiem.

 

Mimo ogromnego bólu, potrząsnął łbem i podjął pierwszą próbę powstania na wszystkie cztery łapy. Zachwiał się jednak ustał, przymykając oczy, w sposób jaki to niby miał złagodzić ból. Nic z tego, jego ciało, głowa a nawet oczy paliły jakby pożerał je najprawdziwszy ogień. Czy to przez tą utratę przytomności?

 

Po tym jak doszedł do siebie, postawił pierwszy krok prawą przednią łapą. Utrzymanie równowagi w tamtym momencie było niczym najtrudniejsze wyzwanie. Krok za krokiem. Doszedł powoli w miejsce, które uznał za odpowiednie. Resztkami sił zaczął kopać w miękkiej ziemi. Gdy dół był odpowiednio głęboki, basior ledwo wrzucił tam zaklęte przedtem ostrze. Teraz był to zwykły sztylet jakich wiele, nikomu niepotrzebne narzędzie, które miało udać się w zapomnienie na wieki. Oh, jaką ten wilk czuł satysfakcję podczas zasypywania dziury. Po zakopaniu przedmiotu, udał się do znajdującego się nieopodal potoku. Powoli doczołgał się do zbiornika i przysiadł tuż nad samym brzegiem. Zbliżywszy łeb do zbawienniej cieczy jaką była woda, pozwolił sobie na kilka orzeźwiających, pobudzających łyków. Odsunął  się odrobinę, gdy skończył, by położyć bolący łeb na miękkiej trawie. Wsłuchiwał się w odgłosy lasu oraz w śpiew ptaków opowiadających swe historie.  Ah, potrzebował tylko chwili by pogrążyć się w błogim śnie. Ten stan nie trwał jednak długo.

 

Było późno, powietrze było dużo chłodniejsze gdy zielonooki otworzył nadal przekrwione oczy. Ptaki ucichły zarówno jak wiatr i szum drzew, zapanowała podejrzana cisza. Basior czuł się nieporównywalnie dobrze do swojego poprzedniego stanu. Łeb nie pękał z bólu a zmysł słuchu wyzwolił się od uciążliwego pisku. Wilk nareszcie zaczął myśleć trzeźwo.

 

"Co teraz?" Pomyślał przenosząc się do pozycji siedzącej. Jego łapy wciąż uginały się pod ciężarem ciała jednak nie było to wielką przeszkodą.

 

Nie czuł żadnej z emocji, satysfakcja i strach odeszły w chwilowe zapomnienie. Prawie jakby wcześniej w ogóle ich nie było. Wilk był pusty, ciało pozbawione najprawdziwszej duszy, kierowało się jedynie impulsem. Aż żal było patrzeć. Kiedy to potężny Merlin tak osłabł? Gdyby tylko dawny on mógłby spojrzeć na siebie w tamtej chwili, niedowierzałby jak słabym się stał. Jego słowa, zachowanie, reakcje były żałosne, godne pożałowania. Zmiękł i opadł z sił z pewnością nie z powodu wieku.

 

-  Szlag by to. - wymruczał pod nosem gdy zdał sobie z tego sprawę.

 

Zdenerwowawszy się wstał, jego oczy zalały się wściekłością jak i determinacją. Chęć władzy i siły powróciła na nowo pobudzając jego liche mięśnie do ruchu. Wilk stał z dumnie wypięta piersią. Zignorował ból i zmęczenie tworząc tym piękny obraz wilczej sylwetki. Nagle poczuł się jak gdyby jego duszę wypełniła chęć krwawej zemsty która przyćmiewa jakiekolwiek słabości i bóle.

 

Wypełniony adrenaliną, uśmiechnął się sam do siebie patrząc w dal.

 

-  Oh, masz rację. W Tartarze z pewnością jest dla mnie miejsce. Czeka tam na mnie sam tron!

 

 

Koniec