Czas zwolnił. Fale leniwie uderzały o brzeg. Wśród jasnych obłoków migotały złote żyłki promieni słonecznych. Velgarth, wypłynąwszy z morza, zaczerpnął tchu. Stanął na mokrym piasku i rozejrzał się. Zimny wiatr rozczesywał trawy na klifie. Pogoda sprzyjała. Powietrze było czyste i rześkie. Zewsząd unosił się zapach kwitnących drzew przemieszany ze słoną morską bryzą. Rybitwy i albatrosy skrzeczały wesoło, wznosząc się nad wzburzoną prądami wodą.
Basior, idąc wzdłuż linii brzegowej, udał się w okolicę Klifów Thora. Spojrzenie miał spokojne i opanowane. Teren Morza Wspomnień działał na niego kojąco. Z przyjemnością wdychał otaczający go bukiet kolorowych woni. Piasek wdzierał się między palce i sierść, ale nie przeszkadzało mu to.
Wszędobylska cisza. I tylko ten szum morza - tam, w oddali. Łagodny, jednostajny, doskonały. Fale liżące jasnożółty piach.
Usiadł pod klifem. Przed sobą miał bezmiar przyjaznego, ciepłego Morza Wspomnień. Woda mieniła się w blasku słońca, pod kobiercem białych chmur. W dole dostrzegł krętą drogę, wiodącą ku plaży gdzieniegdzie najeżoną kamieniami. Beżowe ziarenka błyszczały między nimi, podobnie jak piana na ciemnych falach rozbijających się o twarde przeszkody.
Na północnym-wschodzie teren wznosił się wyżej, a klif obrastał w bujną roślinność. Wilk wkroczył na skalisty cypel. Z tej strony wiał cieplejszy wiatr - był silniejszy, bardziej ożywczy. Obrócił się przodem do morza. Zmrużył oczy, kiedy ujrzał nadlatujący z oddali punkt. Rozpoznał te szeroko rozpostarte skrzydła i coraz wyraźniej zarysowujący się kszałt szczupłej sylwetki.
Majestatycznie prezentująca się wśród mglistych obłoków postać tonęła w złotym blasku rozświetlanego przez słońce nieba.
Velgarth, widząc, że kremowofutra wadera szykuje się do lądowania w miejscu, w którym stał, odsunął się, robiąc jej odpowiednią przestrzeń. Nic z tego. Alessa świadomie spadła wprost na basiora, zahaczając przednimi łapami o jego barki i w stalowym uścisku przetaczając się z nim kilka metrów po ziemi. Alfa wiedziała, jak pozbawić wilka tchu. Gwałtownie wypuścił powietrze przez rozchylony pysk, jakby został właśnie przygnieciony przez pokaźnych rozmiarów głaz. A przecież wilczyca nie była ciężka, ale jednak prędkość lotu oraz impet, z jakim na niego wpadła - zrobiły swoje.
Alessa, liznąwszy basiora w ucho, zaśmiała się dźwięcznie. Nie zeszła od razu. Velgarth z wyraźnie niezadowoloną miną musiał ją z siebie zrzucić. Padła obok na trawę, jęknąwszy cicho z niezadowolenia.
-Moje… żebra. To było konieczne? - Mruknął, obdarowując waderę, mimo wszystko, ciepłym spojrzeniem. Cieszył się na jej widok i obecność.
-Ależ tak! Nie umiesz się bawić. - Odpowiedziała równie mrukliwym tonem głosu, co on, choć wiedziała, że zarówno z jego strony, jak i jej było to droczenie się.
Wilk rozciągnął kąciki pyska w nieodgadnionym uśmiechu, jakby w odwecie planował coś podstępnego. Alessa zaczęła się wycofywać, kręcąc głową.
-Stój tam, gdzie stoisz. - Powiedziała twardo, spinając mięśnie w łapach. - Ani się waż.
-Nie umiesz się bawić, Alesso. - Zadarł brew, wyszczerzając białe zęby.
Wadera prychnęła, przyjmując obronną postawę. Velgarth skoczył, przygniatając ją do podłoża. Teraz to on górował. Lubił górować, o czym wadera doskonale wiedziała. Mimo widocznych na pierwszy rzut bystrego oka różnić pomiędzy tą dwójką - byli do siebie podobni. Bywali. Może nawet jeszcze nie wiedzieli, jak bardzo.
-Velg! Złaź! Waga piórkowa to ty nie jesteś. - Warknęła samka, próbując odepchnąć od siebie wilka.
Ale on się nie dał. Rozstawił przednie łapy po obu stronach jej głowy i pochylił pysk, czule wylizując ją po policzkach. To sprawiło, że się rozluźnił i przestał napierać na nią ciężkim cielskiem, a ona mogła złapać oddech.
Po chwili usiedli przy skarpie, tuż obok siebie. Alessa wtuliła nos w ciepły bark basiora, kiedy ten zagadnął:
-Co tu robisz? Nie powinnaś być teraz na treningu biegowym? Wczoraj wspominałaś, że…
-Tak, owszem. - Przerwała mu, mrużąc łagodnie dwukolorowe oczy. - Powiedzmy, że odbyłam go w przyśpieszonym tempie. - Otworzyła prawe skrzydło, uśmiechnąwszy się szeroko w rozbawieniu.
-Och, rozumiem. - Również się uśmiechnął. - Małe oszustwo?
-Drobne. Właściwie, Velg… - Odkleiła się od niego, zmieniając pozycję. Usiadła przed nim tak, aby ich spojrzenia skrzyżowały się. - Szukałam cię.
-Według planu i wcześniejszych ustaleń mieliśmy spotkać się dopiero wieczorem. Cóż się wydarzyło, Alesso? Oczywiście, cieszę się, że stało się to tak szybko i sprawnie. Ale po twoim szlachetnym, choć zdecydowanym i nie znoszącym sprzeciwu wzroku widzę, że to sprawa niecierpiąca zwłoki?
-Powiem wprost, nie będę owijać w bawełnę. Chodzi o kwestię twojego stanowiska. Pamiętasz, jak chciałeś o tym ze mną porozmawiać? Przez ogrom obowiązków w watasze, umknęło nam to. Teraz jest okazje, Velgie.
-Rzeczywiście. - Na moment oderwał wzrok od wadery, spoglądając w zamyśleniu w dal. Wrócił do niej uwagą i całym sobą, kiedy zagonił myśli w odpowiedni kąt. - Objąłem stanowisko Pierwszego Alfy. - Zmrużył ślepia, przyjmując nieodgadniony wyraz pyska. - To bardzo miłe, schlebiające, obowiązkowe i nawet przyjemnie obciążające.
-Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Dowodziłeś wojskiem, wydając treściwe rozkazy o zabiciu bądź zaatakowaniu wroga. A stanowisko Alfy w watasze wymaga od ciebie...
-Empatii, tak. - Tym razem to on pozwolił sobie wejść jej w słowo, przerywając. - Alesso, jesteś pewna, że to odpowiednie stanowisko dla mnie? Może widziałabyś na nim kogoś innego…
-Co to za skromność? Aż nie dowierzam! - Wadera zaśmiała się, zarzucając wilkowi łapy na barki. W serdecznym, ciepłym geście przylgnęła do niego, z przyjemnością wdychając delikatną nutę wanilii, która jako jedyna tak wyraźnie wyróżniała się na tle świeżego zapachu lasu, piżma i gorzkiej pomarańczy. - Nie pleć bzdur, Velgie! - Odsunęła się od niego, by spojrzeć mu w bursztynowe oczyska. - I słuchaj uważnie. I zanim mi przerwiesz - wiem, że to wiesz, ale ja i tak muszę wypowiedzieć to głośno. Bycie Alfą, przewodzenie wilkom w watasze, które stanowią jedną wielką rodzinę, to cholerna odpowiedzialność. Z dniem, z którym stałeś się Alfą życie każdego członka wilczej społeczności jest równe twojemu życiu. Twoim obowiązkiem jest chronić oraz dbać o bezpieczeństwo wszystkich. Pilnować dobrobytu. Jako Alfy codziennie robimy obchód w celu sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. Chociaż ciebie i tak nie muszę na to uczulać, bo wymykasz się nocami z jaskini i przemierzasz w samotności tereny watahy. - Alessa rozciągnęła kąciki pyska w delikatnym, acz zadziornym uśmiechu. - No nie patrz tak… Może raz czy dwa Alice o tym wspominała! Ale spokojnie, to nic złego. Rozumiem twoją naturę. Musisz i już. Kontynuując: co jakiś czas wyrywkowo sprawdzamy, czy każdy przypisany do danej profesji rzetelnie wykonuje swoją robotę. Wiedz również, że czasami nie ma się czasu dla siebie. Alfy muszą wysłuchiwać próśb i problemów innych, robiąc to oczywiście z czystą przyjemnością i chęcią niesienia pomocy. To bardzo ważne. Dzięki temu mamy pewność, że wszystko jest w porządku. Nikogo nie faworyzujemy. Jesteśmy jednością.
-Piękny wywód. - Skomentował, obnażając część zębów w zawadiackim uśmieszku.
-Nie żartuj sobie. - Alessa obruszyła się, odwracając głowę.
-Och, no już, już… Zapomniałem, Pani Generał, że kiedy Pani Generał jest poważna i mówi o obowiązkach, to ja też powinienem. - Poruszył się, przybliżając się do niej. Zatopił pysk w jej jasnym futrze, tuląc się. - Ależ wiem, Alesso. Nie gniewaj się. Dobre, mądre słowa. Właściwa wadera na właściwym miejscu. To szczęście, że wataha cię ma. Sprostam. Nie zawiodę, ani ciebie, ani pozostałych członków… rodziny.
Wiilczyca uśmiechnęła się pod nosem, korzystając z bliskości samca. Tym razem złożyła skrzydła i cała wtuliła się w niego jak w miękkie posłanie z piór.
-Wierzę w ciebie. Myślę, że inni również. Będziesz dobrym Alfą. - Odpowiedziała, pozwalając sobie zastygnąć w pozycji, którą przyjęła.
KONIEC.