· 

Wezwanie do walki [Część #9] – Blisko celu

Wilczyca stała nad basiorem, patrzyła mu prosto w oczy, nie czując przy tym dyskomfortu, jaki czuła niemal podczas całej ich podróży. Była odprężona, może lekko zadyszana tarzaniem się w trawie ale była o dziwo szczęśliwa. Nie pamiętała już kiedy dała się ponieść takim emocjom, ekscytacji, nie pamiętała kiedy ostatni raz się bawiła. W watasze w końcu pełniła rolę alfy, wykonywała należycie swoje obowiązki, czasami w ogóle nie mając przy tym czasu dla siebie. W zasadzie nigdy jej to nie przeszkadzało, lubiła to, że jej dzień był wypełniony zadaniami po brzegi. Być może dzięki temu właśnie nie czuła się samotna… Wydawało się jej zawsze, że jest szczęśliwa, była alfą, miała szacunek, nie narzekała na brak adoracji no i mogła całkowicie oddać się swoim pasjom, kiedy miała jakieś luźniejsze dni. A mimo to często czuła się osamotniona… Kiedy wilki dookoła układały sobie życie, w tym jej syn Ketos, ona była sama. Miała co prawda przez krótki czas partnera – Marstona, jednak tak jak szybko pojawił się w jej życiu tak samo szybko zniknął, nie zostawiając jej żadnych wyjaśnień. Znudziła mu się? Znalazł inną? Prawdopodobnie nigdy nie zdoła znaleźć odpowiedzi na te pytania. Co prawda to już była dla niej przeszłość. Alessa nie miała w zwyczaju płakać nad rozlanym mlekiem, to była jego świadoma decyzja i ona ją uszanowała.

 

Teraz miała nowego kandydata na partnera, chociaż jej świadomość całkowicie wypierała tą możliwość. Serca jednak nie oszuka. A prawda jest taka, że przy nim biło znacznie szybciej, coś od dawna było na rzeczy, tylko żadne z nich nie chciało się do tego otwarcie przyznać. Ich pyski dzieliło teraz kilka milimetrów, wystarczyło delikatnie wysunąć nos do przodu, by zaczęły się ze sobą stykać. Jednak nic takiego się nie stało.

 

Walkiria spłoszyła się, wypuściła samca i gwałtownie od niego odeszła. Jakby cała euforia nagle opadła, a do niej wrócił zdrowy rozsądek i trzeźwe myślenie. Bała się przekroczyć tą granicę, wiedziała, że jakby teraz do czegoś doszło, nie byłoby już odwrotu. Nie było by wyjaśnienia, bo przecież teraz wszystko działo się już bez udziału magii. Basior nie chcąc pokazać, że go to w jakikolwiek sposób ruszyło, również podniósł się szybko na cztery łapy. Otrzepał swoje futro i stanął naprzeciw wilczycy, kierując w jej stronę pytające spojrzenie.

 

- Musimy iść dalej… - odparła po dłużej chwili niezręcznej ciszy.

- Mhmm… A wiesz dokąd? – dopytał dla formalności.

- W sumie to wiem… - wilczyca mówiąc to skierowała wzrok za samca.

- No tak… - rzucił z obojętnością, gdy po obróceniu się jego oczy zilustrowały dobrze znane im już ogniki. Szczerze liczył, że już ich nie ujrzy, póki co nie przyniosły niczego dobrego.

- Przyjrzałam się dokładniej tej mapie. Spójrz tutaj, te kropki, które są połączeniami między tymi wszystkimi lokalizacjami to są właśnie te ogniki – mówiąc to wadera rozłożyła mapę i pokazała swoje odkrycie samcowi.

- Fakt, nawet kolor by pasował – zgodził się z nią, lecz w jego głosie nie było słychać takiego entuzjazmu, który towarzyszył samce.

- Myślę, że one doprowadzą nas już do celu – uśmiechnęła się do niego. – Zostały już tylko dwa miejsca, potem będziemy już u celu według mapy – dodała wskazując na narysowane na mapie jezioro.

- Czyli teraz tam nas prowadzą – stwierdził, przyglądając się rysunkowi.

- Tak, dokładnie – odparła, kiwając przy tym potwierdzająco głową.

 

Po krótkiej wymianie zdań, para kierowała się kolejny raz za tymi mistycznymi światełkami. Atmosfera była dość napięta między nimi, zatem był to dobry moment by ją trochę rozluźnić. Pogoda była ładna, wiał ciepły wiatr a słońce delikatnie grzało ich sierść. Dźwięk strumienia i śpiewających ptaków również odprężał, zatem Velgarth wyczuł, że to dobra chwila, by teraz ona opowiedziała mu coś o sobie.

 

- Alesso, dlaczego nie możesz mieć szczeniąt? – Ciemnofutry słynął z bezpośredniości, stwierdził, że lepiej od razu prosto z mostu niż owijać w bawełnę. Ciekawiło go czemu ktoś miałby ją ukarać w ten sposób. – Uważam, że zasłużyłem by dowiedzieć się czegoś od Ciebie, w końcu ja też co nieco Ci powiedziałem – dodał by uzasadnić swoje pytanie.

- Tak, chyba masz rację – westchnęła, wciąż idąc przed siebie. – To będzie długa historia ale myślę, że zdążę Ci ją opowiedzieć zanim dotrzemy na miejsce – dopowiedziała, układając już myśli w swojej głowie.

- Zatem zamieniam się w słuch… - rzekł z wyraźnym zainteresowaniem. Co wcale nie było oczywiste w jego wypadku, bowiem basior nie interesował się wieloma rzeczami, a co dopiero innymi wilkami.

- To było około pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat temu…

 

 

Około pół wieku temu, Alessa podczas ostatniej służby bogom, dostała za zadnie pomóc watasze w bitwie z wrogą armią…

 

- Zatem to wam mam pomóc, tak? – upewniła się walkiria, trzymając przed sobą zwój z poleceniem od samego Jowisza i Juny.

- Tak, potrzebujemy pomocy. Widzisz tamci od lat, kradną nam pożywienie, zabijają szczenięta i niszczą nasze tereny – odparł ciemnobrązowy basior, który był alfą oraz dowódcą watahy Południowej Zorzy. – Musisz nam pomóc – dodał, choć wilczyca nie była w stanie wyczuć w jego głosie zmartwienia, czy jakichkolwiek emocji. Było to dla niej dość niecodzienne zjawisko, biorąc pod uwagę, że pomogła już wielu watahom.

- Po to tutaj jestem. Ma niebawem dołączyć do mnie Erena, pomoże nam w walce – odrzekła, zawsze czekała na swoją siostrę, podczas wojen współpracowały.

- Nie mamy wiele czasu, oni się zbliżają! – popędzał ją basior, który wskazał jej, że wroga armia, faktycznie się do nich przybliżała.

- Zaczekamy – odparła stanowczo. – Uformujcie formację bojową, najlepiej w kształcie litery „V” w kierunku wroga, dzięki temu nasza armia będzie wyglądać na liczniejszą i łatwiej będzie nam się wybronić jeśli będzie ich więcej.

- Oczywiście Alesso – zgodził się z nią Lewis, bowiem tak właśnie miał na imię ten przebrzydły wilk.

- Doskonale – odparła stając w pozycji bojowej, czekała na Erenę ale coś czuła, że ta się spóźni, a ona nie miała już więcej czasu by czekać.

 

Po parunastu minutach odbyła się walka. Wręcz rzeźnia, jak się okazało armia z którą walczyli była bardzo mało liczna, znacznie mniejsza od tej, którą dysponowała bogini wojny. Pokonanie ich zajęło kilka godzin. Zginęli wszyscy co do jednego wojownika. Walkiria dumnie uznała to za zwycięstwo, poszło łatwo, nawet powiedziałaby, że za łatwo. Kiedy upewniła się, że wszyscy nie żyją, zwolniła wojowników, którzy poszli odebrać to co było pozornie „Ich”. Kiedy przybyła jej siostra, powitała ją z radością, informując przy okazji o wygranej walce.

 

- Pokonałam armię wroga – wypięła się dumnie, pokazując waderze widok martwej leżącej jeszcze na ziemi grupy wojowników. – Ale chyba nie jesteś zadowolona – dodała widząc wyraźnie, że coś jest nie tak. Mina Ereny nie wykazywała w żaden sposób entuzjazmu.

- Coś Ty zrobiła – warknęła. – Miałaś poczekać! Zabiłaś watahę, której mieliśmy pomóc! – Dodała z przerażeniem, sprawdzając, czy któryś z leżących wilków jeszcze dycha.

- Co? To niemożliwe, miałam zwój… Wytyczne… - Wilczyca pokazała jej swoje polecenie.

- Ono nie jest takie same jak moje… - Przeraziła się, widząc, że ktoś całkowicie zmienił znaczenie jej zadania. – Wygląda na to, że ktoś poważnie Cię wrobił… Jak długo wcześniej byłaś przede mną? – Dopytała, cały czas sprawdzając wojowników.

- Dobre parę godzin… - Odparła, z przerażeniem porównując swoje zlecenie i zlecenie siostry. Erena miała rację, ktoś w nim mocno namieszał. – Możesz przestać to robić, ja osobiście wszystkich dobiłam – dodała, tym razem z żalem i pokorą. Nie chciała zrobić nikomu niewinnemu krzywdy, a teraz co zrobiła? Na jej łapach spoczywała już ich krew… - Ten Lewis, on musiał o wszystkim wiedzieć! – Zdenerwowała się na niego, gdyby był obok własnoręcznie by tego gnoja ubiła.

- Nie do końca. Przypuszczam, że widząc Ciebie stwierdził, że po prostu Cię wykorzysta. Twoja pomyłka była na jego korzyść, dzięki Tobie z łatwością ich pokonali – odparła, zapewne mając przy tym rację. – Gdzie jest te wojsko, z którym walczyłaś? – Spytała nagle, odwracając głowę w kierunku walkirii.

- O nie… Oni poszli tam… - Oczy Alessy były przepełnione strachem i łzami, wiedziała już co tamci tam robią, to nie było odebranie ich mienia, to było przywłaszczenie…

- Ruszamy! – Krzyknęła jej siostra, biegnąc w kierunku krzyków i ognia.

 

Gdy dotarły na miejsce było już za późno. Ci psychopaci zabili wszystkich, zniszczyli wszystkie jaskinie, obrabowali wszystko co mieli. Zginęły nawet szczenięta. Boginie patrzyły na to z przerażeniem, to było chore, okrutne i brutalne… Takiego widoku się nie zapomina… Alessa temu wszystkiemu dopomogła, chcąc nie chcąc ale przyłożyła do tego łapę. Zabiła jedyne wilki, które mogły temu zapobiec… Teraz nie mogła już nic zrobić…

 

- Alesso… Musisz teraz wyrównać rachunki. Nie dam rady  już negocjować, oni przesądzili swój los – Odparła ze smutkiem w głosie, nie lubiła tego typu rozwiązań ale czasami by uniknąć większego zła i śmierci niewinnych, trzeba dokonać wyboru i wybrać mniejsze zło. – Zabij ich – dodała obracając od tego widoku głowę, wiedziała, że w tej sytuacji to jedyne rozwiązanie.

 

I chociaż armia Lewisa była większa, to nie była na tyle duża by stawić czoła bogu wojny. Alessa z łatwością poradziła sobie i wybiła całe wojsko Lewisa, a samego generała zostawiła sobie na deser. Tego dnia wilczyca zabiła obie watahy… Dla wilków, z Północnego Wiatru, bo tak zwała się wataha, której miała pomóc, to nie był dobry dzień, nie tak powinien się skończyć, oni na to nie zasłużyli… Walkirii jednak nie dane było zabić ciemnofutrego, gdyż powstrzymał ją przed tym jej ojciec. Sam Jowisz postanowił się w to wtrącić, wieść o śmierci członków watahy, szybko do niego dotarła.

 

- On będzie cierpiał męki w Tartarze – odparł, kierując karcący wzrok w kierunku Samki.

- Tak, to będzie gorsza kara niż śmierć – Zgodziła się z nim Erena.

- Po wszystkim, jak to wszystko ogarniecie, macie się zjawić u mnie – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

 

Wilczyce na te słowa pokiwały tylko potwierdzająco głowami. A władca Bogów zniknął w tajemniczym portalu, ciągnąc za sobą Lewisa. Jego los był już przesądzony.

Boginiom zajęło dobre kilka godzin doprowadzenie doliny do porządku. Jak się okazało, wataha Północnego Wiatru miała więcej członków, którzy gdy wrócili do domu, ujrzeli tak naprawdę pustkę… Nie było nikogo ani niczego. Wadery musiały wyjaśnić sytuację, starały się opowiedzieć o tym nieporozumieniu, jednak Ci nie chcieli słuchać… Pomogli pochować swoich najbliższych po czym, skierowali się do Alessy.

 

- Obyś cierpiała tak jak my teraz cierpimy, mamy nadzieję, że będziesz się skręcać z bólu – rzekła jedna z matek zmarłych wilków. Była wściekła, przygnębiona. Nie rozumiała tego co się właśnie stało. Ktoś musiał ponieść za to odpowiedzialność. Padło na Alessę, bo przecież ona nie wiedziała, kto był odpowiedzialny za zmianę treści zwoju… Z resztą i tak nikogo to nie obchodziło, zrobiła co zrobiła, nie było żadnych łagodzących aspektów.

- Przepraszam…. – rzekła wilczyca, tylko tyle mogła zrobić. Nie była w stanie przywrócić ich do życia ale żałowała tego, cholernie tego żałowała.

- Twoje przepraszam nie przywróci naszych mężów ani naszych dzieci do życia – odezwała się kolejna samka. I tym razem mając przy tym rację.

- Idziemy Alesso – odparła do niej Erena, przebywanie w tym miejscu nie miało sensu. Oni musieli odbyć żałobę, musieli odbudować watahę, nauczyć się z tym żyć. To nie było łatwe ani dla walkirii ani dla nich.

 

 

- Kilka dni później stanęłam przed sądem. Za śmierć niewinnych ktoś musiał odpowiedzieć. Stanęłam przed samymi Tytanami, gdyż nie mógł osądzać mnie Jowisz, ze względu na to, że jest moim ojcem. Oczywiście były aspekty łagodzące, jak się okazało to West zmienił treść mojego polecenia. Zatem to on odpowiadał za błąd. Ale to ja dokonałam fizycznie rzeźni zatem nie mogłam zostać uniewinniona. Tym bardziej, że powinnam zaczekać na Erenę…  - w tym momencie wadera przerwała, by odetchnąć świeżym powietrzem. - Teraz, po tylu latach to wszystko wydaje się takie logiczne proste… Ale wtedy byłam taka porywcza, chciałam pokazać, że poradzę sobie sama. Tym bardziej, że naprawdę nie mogłam czekać, bo walka i tak by się zaczęła – dodała, wpatrując się w basiora.

- I jaki był wyrok? – dopytał. Szczerze nie spodziewał się, że coś takiego mogło ją spotkać. Ona była całkowitym jego przeciwieństwem, wydawała się być idealną bohaterką, a tutaj coś takiego miała na sumieniu. Mógł się tylko domyślić jak bardzo musiało być to dla niej trudne.

- Na początku miałam stracić boskość. Jednak uznali, że to nie jest dobry pomysł, bo po pierwsze wyszkolenie i znalezienie drugiego boga wojny zajmie wieki, a po drugie byłam w tym naprawdę dobra, nigdy nie było żadnych wpadek poza tą jedną, w dodatku nie do końca z mojej winy. Wtedy właśnie odezwała się któraś z matek tych co zginęli… Stwierdziła, że moją największą karą będzie jeśli nigdy nie zaznam ciepła rodzinnego. Wtedy jeszcze nie do końca to rozumiałam… Uznałam, że to naprawdę lekka kara, ucieszyłam się. Dopiero dość niedawno uświadomiłam sobie, że nigdy nie przyniosę na świat szczeniąt, nigdy nie będę miała swojego następcy. Nigdy nie zapewnię żadnemu basiorowi rodziny, a przecież każdy samiec tego chce… Skazali mnie w ten sposób na samotność. Chociaż może to i tak niewielka kara, biorąc pod uwagę mój czyn… - ton wilczycy znacznie się zmienił, posmutniała. To było dla niej trudne, właściwie nigdy nikomu o tym nie opowiedziała. Velgarth był pierwszym, który wysłuchał tej historii. – I nie mów, że Ci przykro, nie potrzebuje litości ani żalu. To już przeszłość, muszę z tym żyć i brnąć do przodu, bo mam dla kogo – dodała, myśląc o watasze, Ketosie i Alice, Vesnie i wszystkich bliskich jej wilkach, w tym również i o nim.

- Nie mogę powiedzieć, że jest to wesoła historia – zaczął. – Ale uważam, że mylisz się. Nie każdy basior marzy o zakładaniu rodziny, gorzej jeśli Ty tego chcesz… Ale jeśli nie, to wydaję mi się, że to nie jest problem – odparł, właściwie on sam nie chciał mieć szczeniąt, nieszczególnie widział się w roli ojca.

- Właściwie nie mam potrzeby posiadana szczeniąt, jakby nie widzę się w roli matki – rzekła wadera, jakby czytając mu w myślach.

- Zatem to praktycznie żaden problem – uśmiechnął się do niej nieznacznie. – Uważam, że mimo wszystko jesteś dobrą waderą, niejednokrotnie pokazałaś, że jesteś altruistyczna, odważna i szlachetna. Masz dobre serce…  I uważam, że na tle tych wszystkich dobrych uczynków, które zrobiłaś, masz prawo uważać się za bohaterkę, nawet robiąc sobie zwykły rachunek sumienia… Błędy i kreatury takie jak West się zdarzają i niestety często mieszają w swoje nieczyste gierki takie dobre dusze jak ty… Myślał, że tym cię zniszczy, a nie udało mu się to. Dalej jesteś dobra, dalej pomagasz, poniosłaś konsekwencje tego co zrobiłaś i dalej walczysz ze złem… To co się wydarzyło, nie było twoją winą i jestem pewny, że po wyciągnięciu tych wszystkich faktów, rodziny tamtych poległych również by tak pomyślały – rzekł, chociaż nie łatwo mu to przyszło. Nie lubił takich ckliwych rozmów, jednak czuł, że musi to teraz zrobić, nawet wbrew woli. Robił to dla niej, chciał by chociaż trochę poczuła się lepiej. Nie oceniał jej, sam miał wiele krwi na łapach, nigdy nawet nie zastanawiał się, czy winnych, czy niewinnych, zatem on doskonale ją rozumiał nawet pod tym względem.

- Dziękuję… - odparła krótko, po czym zatrzymała się. Obróciła głowę w kierunku samca, po czym podeszła do niego i go przytuliła. Jego obecność sprawiała, że czuła się lepiej. On ją rozumiał… Wspierał, niczego nie oczekiwał. Nie był może ideałem, nie był miły, szarmancki ale miał w sobie to coś co ją do niego przyciągało. Błysk w oku, odwagę, charyzmę, szacunek i trudną przeszłość, która w pewien sposób ich łączyła.

 

Samiec pod wpływem uścisku wadery spiął się. Nie spodziewał się takiej reakcji, tym bardziej, że samka starała się od początku trzymać go na dystans. Jednak po chwili odwzajemnił jej ruch, wtulił się w jej ciepłe futro. Było miękkie, puszyste i gładkie, zastanawiał się nawet kiedy ostatnio był tak blisko jakiejkolwiek samki. I z trudem mu to przychodziło… Nie mógł znaleźć żadnej wadery, z którą byłby w tak bliskiej relacji, kilka ich było ale nie można było żadnej nazwać czymś poważnym. A ona? Pojawiła się i wywróciła mu życie do góry nogami. Była niezwykła, tak różna i zarazem tak podobna do niego. To było coś niezwykłego.

 

- Chyba jesteśmy na miejscu – rzekł nagle basior, spoglądając w dal.

- Widzisz jezioro? – spytała, odrywając się od niego i wpatrując się w jego ślepia.

- Tak, spójrz – odparł, łapiąc delikatnie wilczycę za głowę i obracając ją w kierunku zbiornika wodnego. Sam by się nie spodziewał, że potrafi być tak delikatny.

- Zdecydowanie to jest miejsce z mapy – uśmiechnęła się na jego gest.

 

I w tej chwili do ich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk. Kruczy leciał nad nimi, wydając przy tym radosne świszczące dźwięki. Ptaszysko polubiło tą waderę, widok ich razem zdecydowanie go ucieszył. Chociaż on jeden wyraźnie pokazywał co czuje.

Wilki wypuściły się z objęć i ruszyły w kierunku wspomnianego wcześniej jeziora. Chociaż na ten krótki moment nie potrzebowali ogników. Akwen był piękny, woda była w nim tak przejrzysta, że na dnie było widać ryby, kamienie oraz muszle małżów. Słońce powoli zachodziło, odbijając się od tafli wody. Miejsce było wręcz magiczne… Proste a jednocześnie tak cudowne. Wilczyca, nie chcąc marnować tak pięknej pogody, powoli zaczęła wchodzić do wody.

 

- Wzięło Cię na kąpiel? – spytał, widząc jak wadera coraz bardziej zanurza się w wodzie.

- A i owszem, jest ciepło, świeci słońce, czemu nie korzystać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, kierując w stronę samca radosne spojrzenie.

- Ależ oczywiście, korzystaj do woli – uśmiechnął się do niej i usadowił się przy brzegu wraz z krukiem, który bacznie się przyglądał samce.

- Taki też mam zamiar! – odwzajemniła uśmiech i zanurzyła się w wodzie cała.

 

Lubiła czuć chłód wody, lubiła stawiać jej opór pływając. Zawsze ciągło ją w pewien sposób do wody, uwielbiała pływanie i gdy tylko robiło się cieplej dochodziło ono do jej sekwencji treningowych. Przy okazji trochę się bawiła, nurkując goniła ryby, oraz przeglądała małże, kto wie, czy w którymś nie kryje się perła.

 

- Ona naprawdę świetnie pływa – uśmiechnął się do siebie samiec, który przyglądał poczynaniom alfy. Można powiedzieć, że patrzenie na nią, było dla niego swojego rodzaju przyjemnością.

 

Wtem jednak samiec stracił z oczu swój obiekt westchnień. Wilczyca zniknęła mu z pola widzenia, rozglądał się, po czym wstał. – Nawet na chwilę nie można od niej oderwać oka – pomyślał, zbliżając się do tafli. Jednak nawet to niewiele mu dało, nie widział jej. Słońce odbijało się od wody, zatem nie mógł spojrzeć, czy przypadkiem nie kryje się pod nią.

 

- Aless… - rzekł, licząc, że może tak ją wybawi, przecież nigdy nie zwracał się do niej skrótem. – To nie jest śmieszne, gdzie jesteś? – spytał, wchodząc do wody i patrząc to za siebie, to pod łapy.

 

Niespodziewanie wilczyca skoczyła na niego od boku, powalając go. Szarpali się, chlapali, bawili się jak szczeniaki. Temu wszystkiemu przyglądał się Kruczu, który nad nimi latał, wydając przy tym różnego rodzaju gwizdnięcia i piski, jakby dopingując wilki. Gdy oboje się uspokoili, wyszli z jeziora. I o ile Alessa nie miała problemu związanego z przesiąkniętym i mokrym futrem, tak basior nie mógł powiedzieć tego samego. Tylko gdy wyszedł na brzeg od razu zaczął wytrzepywać wodę z sierści.

 

- Znowu chcesz się bawić? – spytała z uśmiechem wilczyca, kryjąc się skrzydłami.

- Oczywiście, z Tobą zawsze Alesso – onieśmielił ją, przynajmniej tak myślał.

- No ja myślę – odparła radośnie. – Aczkolwiek, urocza z Ciebie czarna puchata kulka – dodała, widząc jak sierść samca się spuszyła. Nie mogła sobie pozwolić na brak komentarza w tej kwestii.

- Ach tak… Lepiej spójrz na siebie. Twoje włosy też nie wyglądają dużo lepiej – zablefował, wiedział, że wilczyca się tym przejmie.

 

I miał rację. Alessa szybkim krokiem ruszyła ku tafli wody, by zobaczyć jak wyglądają jej włosy. Szybko zorientowała się, że samiec kłamał, bowiem wyglądały jak zwykle, może trochę wilgotne ale nie wyglądały nieschludnie.

 

- Ty oszuście! – obróciła się w jego kierunku i natychmiast do niego podbiegła, powalając go na ziemię. – Nie ładnie tak kłamać damę, wiesz? – dodała zbliżając swój pysk do jego.

- Ach tak? Jak zatem mnie ukarzesz „Alfo”? – ostatnie słowo mocno zaakcentował, by wilczyca wiedziała, że to żart.

- Na przykład… Na wieczne męki u mego boku… Myślę, że to wystarczająca kara – uśmiechnęła się do niego puszczając mu przy tym oczko.

- Brzmi jak propozycja, a nie kara – odwzajemnił uśmiech, po czym przewrócił wilczycę na plecy. – Teraz mi nie zwiejesz – dodał, przybliżając swój nos do jej pyszczka.

- A czy ja kiedykolwiek uciekłam? – zapytała teatralnym tonem. – To… Z rana to było taktyczne wycofanie się! – uzasadniła, obracając sytuację w żart. Przecież nie mogła się przyznać, że stchórzyła.

- A teraz też chcesz się wycofać? – Spytał, patrząc waderze w oczy.

 

Walkiria nie odpowiedziała, postanowiła zrobić coś innego. Zrobić krok w kierunku basiora, przełamać się. Nie mogła już dłużej czekać, nie chciała. Zbliżyła swój pysk do jego i go pocałowała. Czule i delikatnie, nie chciała go spłoszyć, nie chciała go również do niczego zmuszać. Po części bała się jego reakcji. Jednak ku jej zdziwieniu, odwzajemnił jej ruch. Widok, przypomniał trochę scenę z romantycznego filmu, brzeg jeziora, słońce, zakochana całująca się para. W tej chwili, wszystko się zmieniło. To już nie była zwykła relacja przyjacielska, czy służbowa, to było coś więcej i oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie było już możliwości by się wycofać, nie było opcji by zwalić na czary, czy magię… To był ich wybór. Spędzili razem noc, niezwykłą noc, która zdawała się zmienić wszystko…

 

 

Gdy wilczyca otworzyła oczy, samca przy niej nie było. Ani jego ani jego kruka, czyżby ją zostawił? – przewinęła jej się ta myśl przez głowę. Ale to było nielogiczne, zostawiłby ją po pierwszym razie, zatem może poszedł coś upolować. Zdezorientowana samka wstała i przeciągnęła się. Napiła się wody, po czym zaczęła go szukać.  Weszła do pobliskiego lasku, miała przeczucie, że tam go znajdzie. I co najciekawsze, nie myliła się. Ujrzała dobrze znanego jej basiora, z innym wilkiem. Rozmawiali. – Czyżby Velgarth go znał? – powiedziała sama do siebie, mocno zastanawiając się, czemu samiec tak otwarcie z nim dyskutuje. Pamiętała przecież rozmowę z Kelverem, która nie przebiegała w ten sposób. Postanowiła natychmiast zapoznać się z sytuacją.

 

- Nie przeszkadzam? – spytała, odważnie wychodząc zza jednego z drzew.

- Ależ skąd… - odparł nieznany jej samiec, który bacznie zilustrował ją wzrokiem.

- To Ragnar… Powiedzmy, że się już znamy – rzekł Velgarth, przedstawiając basiora wilczycy. Był nieco zmieszany, nie do końca tak to planował, właściwie nie był pewny, czy w ogóle.

- Witaj Ragnarze, jestem Alessa – przedstawiła się samka, podając mu łapę.

- Miło poznać – odparł, liżąc wilczycę po łapce, na znak szacunku.

- Czemu tak zniknąłeś bez słowa? – spytała wilczyca, kierując wzrok w stronę Velgartha.

- Chciałem coś upolować, a, że po drodze spotkałem jego, to zagadałem się… - wyjaśnił. – Ale on i tak już idzie… - popędzał go, nie chciał mieszać go w swoje sprawy.

- A czemuż to? Może nam pomoże! Przyda nam się dodatkowy wojownik na wojnie – rzekła Alessa, dostrzegając, że basior ma predyspozycje. Był czarno biały, wysoki i potężny, gabarytem mocno zbliżony do Velga. Jego niebieskie oczy z pewnością utopiły niejedną wilczycę. Był przystojny, jednak mimo to, walkiria nie była nim zainteresowana pod tym kątem. - Kto wie, czy nawet nie pochodzą z tego samego miejsca – zastanowiła się.

- Nie pomoże – odpowiedział wręcz za niego Velgarth. Wyraźnie nie chcąc jego towarzystwa.

- W zasadzie nie mam niczego do roboty, jeśli mogę to chętnie pomogę damie – mówiąc to skierował wzrok na alfę. – I Tobie Velg, przyjacielu – odparł, choć widać było, że ciemnofutremu niekoniecznie było to na rękę.

- Świetnie, chętnie poznam przyjaciół Velgartha – wilczyca uśmiechnęła się, wiedziała, że coś jest na rzeczy i, że oboje coś ukrywają. Musiała się dowiedzieć o co chodzi. Przy okazji zyskała tym nowego sojusznika do walki.

- Alesso, choć na słówko… - odparł Velgarth, łapiąc wilczycę za łapę i odciągając od Ragnara.

 

Gdy odeszli od niego na ostatecznie daleką odległość. Basior głośno westchnął. Nie podobał mu się plan samki, chciał jakoś z tego wybrnąć.

 

- Słuchaj, to nie jest najlepszy pomysł… Ragnar to wilk… Ciut podobny do mnie, działa na własną rękę i nic nie robi za darmo. Będzie oczekiwał czegoś w zamian… - zaczął, wiedział, że basior nie jest bezinteresowny i na pewno już widzi w tym jakiś interes.

- W porządku, dogadam się z nim w takim razie i otrzyma jakąś nagrodę za pomoc – uśmiechnęła się pogodnie wadera.

- Nie rozumiesz… Podejrzewam, że… Już…. – nie dane mu było jednak skończyć, gdyż wilczyca uciszyła go. Ocierając się o jego bok i pysk.

- Spokojnie, dogadamy się z nim po wszystkim – odparła i ruszyła w kierunku dwukolorowego samca. Wilczyca jeszcze nie zdawała sobie sprawy z kim rozmawia. Ten basior doskonale potrafił grać, pozory opanował do perfekcji.

 

Velgarth niestety domyślał się co może być ostatecznie nagrodą dla tego bydlaka. Przecież doskonale go znał. Dla niego nie były warte bogactwa, czy tytułu, odznaki. On cieszył się zdobywaniem wader… Zatem i w tamtej krainie na pewno się nimi zainteresuje, a jak nie, to zainteresuje się nią… Wiedział, że musiał ustalić z nim zasady. Niegdyś dobrze się dogadywali, ale różne priorytety niestety dzielą…

 

 

C.D.N.

 

 

 

<Velgarth?>