“Wojenko, wojenko
Cóżeś Ty za pani?
Wojenko, wojenko
Co za moc jest w Tobie?
Kogo Ty pokochasz, kogo Ty pokochasz, w zimnym leży grobie.”
Nagle, w środku walki, wokół zapanowała upiorna cisza. Kiedy podeszliśmy bliżej, żeby zabrać zabitych z pierwszej wymiany ognia, na drodze nie było nikogo. Wzdłuż traktu rosło kilka drzew, a w krzewach była wycięta ścieżka, którą wymknęły się poszczególne jednostki oddziału wroga. Nikt więcej się nie pojawił, więc natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania, starając się okrążyć nieprzyjaciela. W pewnym momencie usłyszałem głosy naszych wilków, wzywające armię przeciwną do kapitulacji i gwarantujące jeńcom życie.
Dotarł do mnie odgłos serii dziwnych wystrzałów. Spojrzałem w górę. To ogniste pociski w formie wspomaganych mocą magii grotów strzał. Poinformowano mnie, że Ragnar został poważnie ranny. I tak miał ogromne szczęście. Atakowała równo ustawiona w rzędzie formacja precyzyjnych łuczników. Dwie strzały trafiły go w żebra, a dwie w zagłębienie pod szyją, niebezpiecznie blisko gardła. Wydawało się, że nie przeżyje. Był cały we krwi, ale jego rany okazały się względnie powierzchowne. Natychmiast zabraliśmy go stamtąd i wysłaliśmy do punktu medycznego, gdzie udzielono mu pomocy.
Przed skoncentrowaniem się na głównej bitwie musieliśmy poszukać uciekinierów, którzy czmychnęli lasem. Wkrótce usłyszałem głos nawołującego Mortisa:
-Tam są!
Dobiegły nas krzyki poddających się żołnierzy. Zdobyliśmy ich broń. Jak na mój gust - kawał niepotrzebnego żelastwa, ale Morthael uparł się, aby go zabrać. Wzięliśmy trójkę partyzantów do niewoli. Przesłuchawszy schwytanych więźniów, dowiedzieliśmy się, że siły wroga liczą od stu do dwustu osobników. Nie można było sprawdzić, czy dane te były wiarygodne, ale tak zeznali jeńcy.
Doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie unikać czołowego starcia - nasze szanse na zwycięstwo były wątpliwe, wciąż było nas za mało. Wspólnie z Mortisem postanowiliśmy nękać żołnierzy, unieruchamiając ich aż do zapadnięcia zmroku, bo to właśnie wtedy mieliśmy zamiar przypuścić atak.
Kilka godzin później dotarły do mnie wieści, że od strony morza zbliżają się przez góry posiłki nieprzyjaciela pod komendą władcy sąsiadującej z Sileą krainy. Walczyliśmy o nasze ziemie. O ziemie Księcia Silei. Bo to właśnie stąd pochodziliśmy, to tutaj się urodziliśmy.
Wysłałem dwa patrole z zadaniem powstrzymania ich. Pierwszy, pod dowództwem Mortisa, miał zaatakować wroga w rejonie Dolin Głębokich. Drugi, prowadzony przez Rindila, miał czekać na oponentów i uderzyć, jak tylko dotrą do szczytu góry, oddalonego od pola bitwy zaledwie o dwie mile. Ja zostałem z grupą dwudziestu wilków na miejscu. Była to dla nas bardzo korzystna pozycja, z której mogliśmy zlikwidować straż przednią nieprzyjaciela. Sam wziąłem na siebie zadanie przygotowania tam zasadzki, pozostałe pułapki zostawiając innym kompanom.
Cały front był spokojny i tylko od czasu do czasu, starając się ograniczać swobodę wrogich żołnierzy, ostrzeliwaliśmy ich bazę własną bronią.
Późnym popołudniem usłyszeliśmy przedłużającą się wymianę ognia od strony północnej. Po niedługim czasie dotarły do mnie smutne wieści - pięciu naszych bardzo dobrze wyszkolonych w walce wojowników, atakując linie wroga, zginęli. Zaś po naszej stronie doszły nas okrzyki ogłaszające nadejście oddziałów przeciwnika. Chwilę później rozpoczął się intensywny ostrzał, a nasze wilki w obszarze Dolin Głębokich zostały zalane przez wrogie posiłki.
Musieliśmy się wycofać. Wydałem rozkaz do kontrolowanego odwrotu i powoli opuściliśmy swoje pozycje, udając się w teren - z pomocą dla Mortisa i jego małej kompanii. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, rozpoczęła się krwawa jatka.
W pień drzewa, zaledwie kilka centymetrów od głowy Mortisa, wbiła się podpalona strzała. Zrugałem go za to, że się nie uchylił. Majaczył coś o tym, że jak miał się uchylić, skoro walczył w walce wręcz z wrogim wilkiem. Argumentowałem później, co być może wynikało z z mojej tendencji do matematycznych spekulacji, że mam większe szanse niż on dożyć końca wojny, ponieważ nigdy niepotrzebnie nie ryzykuję życiem.
-Zawsze byłeś wzorowym wojownikiem, co zawdzięczasz swojej odwadze, zdecydowaniu i inteligencji. - Odrzekł Morthalem w przypływie emocji, gdyż nigdy nie zdobywał się na ciepłe słowa.
Pomyślałem, że musiał mocno uderzyć się w łeb, kiedy przeciwnik cisnął nim o drzewo, dobijając łapą w czubek głowy.
Nieważne. Użyliśmy magii. Tamci nastawieni byli na ciosy i walkę na miecze. Raczej nie obnosili się z magicznymi praktykami, choć ich liczebność była imponująca. Udało się. Wygraliśmy bitwę, która była małym zalążkiem czegoś wielkiego. Czegoś, co dopiero miało nadejść.
Dni, które nastąpiły po sporze w rejonie Dolin Głębokich, były pracowite i gorączkowe. Wiedzieliśmy doskonale, że nie jesteśmy jeszcze na tyle silni, żeby przez dłuższy czas podtrzymywać walkę - skutecznie otoczyć wroga lub oprzeć się jego frontalnemu atakowi.
Na moje polecenie podwoiliśmy środki obronne. Musieliśmy bronić wszystkich dróg i zorganizować na nich stałe punkty obserwacyjne. W ten sposób chciałem uniknąć zaskoczenia ze strony wroga, który mógł poprowadzić swoje oddziały bezpośrednio przez lasy. Większość nadwyżek żywności odesłaliśmy do zaprzyjaźnionych ubogich osad. Zabraliśmy tam również nasze ranne wilki, w tym Ragnara, który z powodu głębokich ran nie był w stanie poruszać się o własnych siłach.
Onieśmielony panującym wokół spokojem, zacząłem dokonywać przeglądu uzbrojenia.
W pierwszej osadzie pozwoliliśmy sobie na chwilę wytchnienia. Wraz z Mortisem i Rindilem zebraliśmy się wokół rozpalonego wcześniej ogniska i zasiedliśmy do ciekawych w smaku napitków. Tak, tego potrzebowaliśmy. Ragnar nie mógł do nas dołączyć. Dochodził do siebie w utworzonym z liści i gałęzi namiocie w towarzystwie urokliwej wilczycy Layli. Była medyczką, w dodatku znała się na magii. Wtedy jeszcze - nie znałem jej dobrze.
Gorzkie doświadczenia przykrych niespodzianek związanych z wojną oraz wymagające życie w górach zahartowały nas jako weteranów. Chrztem bojowym dla naszych oddziałów w czasach naszego początkowego dowództwa była, trwająca dwa dni, bitwa w porcie Silei. Akcja ta miała dla nas ogromne znaczenie, ponieważ po raz pierwszy przypuściliśmy wtedy w świetle dziennym frontalny atak na dobrze umocnioną morską grupę przeciwników, chcących zdobyć port i zawłaszczyć na własność. Pamiętam, że był to bardzo intensywny epizod. Aż miło było powspominać.
W osadzie przyjęto nas życzliwie. Na niewielkiej polanie, wśród czerwonych płomieni, rozpoczęła się uczta. Jedliśmy jak wygłodniałe sępy, żarliwie i chętnie - aż wreszcie zaskoczył nas świt. Rano przybyły inne wilki, które dowiedziały się o naszych odwiedzinach. Cywile. Pełni ciekawości i życzliwie zaniepokojeni, przyszli, żeby się z nami spotkać i dać nam trochę jedzenia w postaci upolowanej zwierzyny oraz wręczyć różne podarunki.
Pamiętam, że Morthael uparł się na mały sparing. Walczyliśmy chwilę. Niedługo, ponieważ trening przerwał nam Rindil. Zauważył unoszące się nad drzewami gęste kłęby dymu. Nie mogliśmy pozostać obojętni, chociaż bardzo chcieliśmy. Wiedzieliśmy, że znajdowaliśmy się w miejscu, w którym byliśmy czymś więcej niż tylko prostym instrumentem w łapach Księstwa Silei. Ślepia wszystkich - zarówno ciemiężców, jak i tych, którzy z ufnością patrzyli w przyszłość - były zwrócone na nas. Na mnie, Mortisa, Rindila, Ragnara oraz działających pod naszym dowództwem wilków.
Mocno stąpając po ziemi, zaczynaliśmy budować nasze pierwsze wojenno-rewolucyjne dzieła.
A ja, Velgarth, postanowiłem swoje wojenne wspomnienia zamieścić na prawdopodobnie niekończących się zwojach papieru.
C.D.N.