Nie było dobrze, było wręcz fatalnie. Nie mieli ekwipunku, pożywienia, mapy. Zostali bez niczego, całkowicie zdani na siebie. Ogniki prowadziły ich teraz do wąwozu, Alessa z trudem przypominała sobie lokalizacje z mapy, jednak żadna z nich nie była nawet podobna do tego miejsca. W tym momencie wilczyca miała wątpliwości, czy pójście za tymi małymi lampkami było faktycznie rozsądnym posunięciem. Chociaż z innej strony, jakby miała wybór jej decyzja byłaby taka sama, musiała zaspokoić swoją cholerną ciekawość.
- Co teraz? – wysapał nagle jej kompan, wpatrując się w nią swoimi bursztynowymi ślepiami.
- Chyba nie pozostaje nam nic innego jak pójście po prostu przed siebie – odparła uciekając od wzroku basiora. Z każdą chwilą coraz trudniej przychodziła jej obojętność wobec tego samca.
- W porządku – rzekł krótko, nie wykłócał się, bo sam na tamtą chwilę nie posiadał lepszego pomysłu.
Bez zbędnych dalszych rozmów ruszyli, ich kroki były bardzo ostrożne, bowiem nie wiedzieli gdzie są i czego mogą się spodziewać. Alessa szła przodem, a basior tuż za nią, dzięki temu mieli większe pole widzenia i lepszą możliwość obrony siebie nawzajem. Jeden przeciwnik zaatakuje jedno z nich, a jak będzie ich więcej, będą mogli szybko stanąć do siebie tyłem, zapewniając sobie w ten sposób wzajemną ochronę.
Ogniki nieprzerwalnie prowadziły ich do wspomnianego wcześniej wąwozu. Było niesamowicie gorąco, gdyby nie fakt, że futro Alessy się nie nagrzewa, zapewne dyszała by tak samo jak jej towarzysz. Velgarth niestety nie miał tak dobrze jak samka i wysoka temperatura dawała mu się we znaki. Musiał zacząć dyszeć, by chociaż trochę się ochłodzić, w przeciwnym wypadku ciało z pewnością odmówiłoby mu posłuszeństwa. Słońce tego dnia nie dawało za wygraną, nie ułatwiał również fakt, że szli po obszarze otwartym, żadnego cienia… Żadnej wody… To była dla obojga próba wytrzymałości i przetrwania.
Minęło dobre kilka godzin zanim udało im się zejść w dół rozpadliny. Dopiero tam zaznali swojego rodzaju ulgi. Było wilgotno, mokro i przede wszystkim chłodno. Prawdopodobnie przez tamto miejsce płynęła niedawno rzeka, mogli to stwierdzić po błocie i nierównościach jakie towarzyszą w takim wypadku.
- Dziwne… - zatrzymała się nagle Alessa, przyglądając się badawczo okolicy.
- Hmm? O co chodzi? – zainteresował się jej reakcją basior, wiedział, że ten rodzaj spojrzenia wadery o czymś świadczył.
- To nie jest normalne – rzekła krótko, obracając głowę w kierunku swojego rozmówcy. - Rzeki od tak nie znikają, błoto jest wszędzie, co oznacza, że woda również była. W naturalnym zjawisku, najpierw byłby mały strumień, zajęło by wiele lat zanim woda całkowicie przestałaby tu płynąć. A tutaj… Tutaj wygląda jakby stało się to nagle – dodała, wyraźnie zainteresowana tym co musiało się wydarzyć w tym miejscu.
- Faktycznie to trochę niecodzienne zjawisko. Hmm… - zastanowił się ciemnofutry, szukając jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia tej sytuacji. – A gdyby ktoś zbudował tamę? – rzucił nagle, przypominając sobie, że niektóre zwierzęta tak robią, a kto wie, czy nawet nie inne wilki.
- Powstrzymanie takiej potężnej rzeki tamą raczej nie jest możliwe. Wyczuwam tu raczej użycie jakieś magii – stwierdziła słusznie samka.
- Świetnie… - rzekł sarkastycznie, przypominając sobie ostatnie zajście pod wpływem magii. Pocieszał się chociaż faktem, że tym razem nie towarzyszą temu elfy.
- Musimy iść dalej. Te ogniki, one doprowadzą nas zapewne do źródła – wilczyca nie zwlekając zaczęła iść przed siebie. Podobnie jak basior, nie chciała drążyć tematu związanego z magią, aktualnie nie najlepiej jej się kojarzyła. Nigdy nie lubiła gdy ktoś ją do czegoś zmuszał… Chociaż „zmuszenie”, to złe określenie, to było bardziej otumanienie, hipnoza? Wilczyca nie wiedziała do czego to porównać, myślała, że jest silna, że żadne czary na nią nie działają…A tutaj, wystarczyło zwykłe jakieś elfickie zaklęcie by zapomniała się z samcem… Było to w pewien sposób kompromitujące dla niej, w końcu ona, bogini wojny została uwiedziona przez zwykłego śmiertelnika… Chociaż może nie takiego zwykłego…W końcu dla niej był kimś wyjątkowym… Kto wie, czy nawet nie od początku ich podróży? – Przestań, skarciła się po raz kolejny w myślach. Miała dość przypominania sobie o tamtym incydencie oraz jej wybujałych myśli na temat tego basiora.
Sądzili, że znowu czeka ich długa droga, jednak mylili się. W kilka minut doszli do końca wąwozu, który kończył się kamienną ścianą. Zapewne był tam wodospad, kiedy rzeka tamtędy płynęła. – pomyślała wadera, rozglądając się. Zdawało im się, że ogniki zniknęły, jednak nic bardziej mylnego, pojawiły się one po ich prawej stronie, ukazując im tym samym nową drogę. Prymitywnie wykonane schody, wyrzeźbione wręcz w boku rozpadliny. Zdawało się, że już nic nie może ich zaskoczyć, a tu jednak kolejna niespodzianka.
- Serio, schody? Tak po prostu? – zdziwił się basior, w końcu kto by się ich spodziewał w takim miejscu.
- Tak, wygląda na to, że ktoś miał tu zejście, być może by nabierać wodę – Alessa również była zaskoczona tym faktem. – Zatem woda płynęła tutaj spokojnie, gdyby był silny nurt, nikt nie tworzyłby tu zejścia – odparła, spoglądając w stronę ciemnofutrego.
- Chyba, że jakiś psychopata – rzekł pół żartem, po czym skierował głowę ku górze, by uniknąć dwukolorowego wzroku walkirii. – Dym… - rzekł nagle.
Samica na te słowo również popatrzyła ku niebu, czarne kłęby dymu unosiły się w powietrzu. Ktoś, lub coś właśnie podpaliło to co kryło się na górze. Musieli to sprawdzić, w końcu nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie potrzebuje tam pomocy. Pomijając zupełnie fakt, że i tak prowadziły ich tam ogniki, zatem wejście na górę tak, czy siak by ich nie ominęło.
- Ruszajmy! – pogoniła go alfa, natychmiast wbiegając po schodach.
- Tylko się nie potknij – zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie sytuację z mrówkami. Nie mógł stracić okazji na dogryzienie samce.
- Fakt, bo wtedy zlecisz razem ze mną – obróciła się do niego, szczerząc swoje kły, wiedziała, że żartuje, zatem i ona musiała obrócić to w żart.
Wilki nie marnowały czasu, pędem ruszyły, błyskawicznie opuszczając wąwóz. Czyżby to miejsce spotkało to samo co poprzednie? – zastanowiła się Alessa. Tylko wtedy oboje byli już po fakcie, byli za późno, teraz są jak się zaczęło. Może za tymi podpaleniami stoi jedna istota, jeden wilk… A może to przypadek. – głowa wadery była pełna myśli, musiała dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, złożyć elementy układanki, która póki co nie bardzo chciała złożyć się w całość.
I wtem wszystkie zniknęły, gdyż widok jaki ujrzeli, był straszny…
Płomienie…
Ogień..
Dym…
Zniszczenie…
To co ujrzeli przed sobą, to z pewnością była kiedyś oaza, a teraz to miejsce stało w płomieniach. Wilczyca nie czekając długo, wzbiła się w powietrze, by zapoznać się z sytuacją, liczyła, że być może tylko niewielki teren pokrywa ogień, jednak myliła się…
Kiedy znalazła się na odpowiedniej wysokości, zrozumiała, że nie stoi za tym jeden wilk. Płomienie kryły całe jej pole widzenia. Były niemal wszędzie, nie było to naturalne zjawisko. Po rozeznaniu, wylądowała przy basiorze, nie mieli w takiej sytuacji zbyt wielu możliwości.
- I co? – spytał z zaciekawieniem, licząc na jakąś dobrą wiadomość.
- Nie jest dobrze, pomyślałam najpierw, że damy radę przez to przelecieć, ale ogień jest wszędzie, na pewno na dobre parę kilometrów – w tym momencie urwała, jakby myślała nad kolejnymi zdaniami, które powie. – Musimy przez to przejść, ten ogień będzie się palić dobre kilka dni, a my nie mamy tyle czasu. Podejrzewam, że ogniki są po drugiej stronie… - wyjaśniła, chociaż zdawała sobie sprawę, że plan jest ryzykowny i szalony.
- Chyba żartujesz alfo! – rzekł z oburzeniem basior, jakoś niespecjalnie widziało mu się przechodzenie przez ogień. – Może Ty jesteś do tego przystosowana, ale moje futro niekoniecznie – rzekł, mając przy tym rację.
- Velg… - wilczyca pierwszy raz się tak do niego zwróciła, co już zastanowiło basiora, jednak ten zdawał się nie reagować. Popatrzyła mu w oczy i zaczęła iść w jego kierunku. Velgarth jeszcze nie wiedział, że to gra pozorów w jego stronę. Nie opierał się specjalnie, wyczekiwał, sam nie wiedział czego, ale zaintrygowała go. Wpatrywał się w nią, w jej ruchy, zbliżała się do niego. Kiedy ich pyski niemal się ze sobą spotkały, zalotne spojrzenie u wadery zniknęło, a na jej pysku zarysował się chytry uśmiech. Szybkim, sprawnym i silnym ruchem wrzuciła samca do kałuży z błotem.
- Chyba nie liczyłeś na buziaka… - zaśmiała się widząc zdezorientowanie samca.
- Rozumiem, że to ma być zemsta za rzekę? – spytał, całkowicie ignorując tekst samki. Chociaż może w pewnym sensie na to liczył… Chociaż intuicja słusznie podpowiadała mu, że coś innego jest na rzeczy. Wyczuł podstęp ale w głębi duszy liczył, że może się myli. Jedno było pewne, była dla niego intrygująca i nie do końca potrafił jej się oprzeć.
- A skąd… To zagranie taktyczne. Błoto ochroni Cię przed temperaturą – odparła, niestety mając przy tym rację. – Przykryj się nim cały – uśmiechnęła się do niego, łapą nakładając mu na pysk błoto, nie mogła ukryć, że miała przy tym frajdę, w końcu nie codziennie można kogoś tak bezkarnie wysmarować ziemistą breją… A już na pewno nie tego basiora!
I chociaż niekoniecznie było mu to na rękę, to wiedział, że ma to sens. Zaczął się tarzać w błocie, niczym szczenię, ochlapując przy tym walkirię, która uchroniła się przed tym skrzydłem. Jakby przewidując, że on to zrobi. Czyżby go już na tyle poznała? – pomyślał. Gdy skończył, jego sierść była już pokryta gęstą, mazistą i brązową mazią.
- Wiesz co, nawet do twarzy Ci w brązowym – rzekła pierwsza alfa, przechylając przy tym głowę, jakby wpatrując się w jakieś arcydzieło. I chociaż zabrzmiało to jak żart, to nawet taki brudny, dalej jej się podobał.
- To dobrze, jak widać, nawet tak robię na Tobie wrażenie – rzekł pewnie siebie, przeczuwał, że jej się podobał, z resztą ona jemu również.
- Oczywiście, piorunujące wrażenie – zaśmiała się, przecież nie mogła przyznać mu racji, jeszcze czego. – A teraz chodź tu – dodała, unosząc do góry prawe skrzydło.
- Nie sądziłem, że od razu przejdziemy do rzeczy – zażartował, doskonale wiedząc co ma na myśli alfa ale jakoś nie mógł sobie darować.
- Ależ oczywiście, atmosfera w końcu jest gorąca, czyż nie? – odgryzła się, nie był w stanie jej tym zakłopotać, a nie mógł też wygrać w tej uroczej walce na słowa.
Kiedy basior znalazł się już wystarczająco blisko, wilczyca objęła go skrzydłem, w ten sposób mogła ochronić go przed ogniem i niekorzystną temperaturą. Przed wejściem, postanowiła użyć jeszcze pola siłowego, by nic nie spadło im na głowę, musiała być skoncentrowana, gdyż teraz musiała chronić siebie, Velgartha, używać magii i być czujna, zatem rozmowy nie wchodziły w tym momencie w grę, rozproszenie mogło ją, bądź jego wiele kosztować.
Wejście w płomienie, było szczególnie trudne dla samca, było mu cholernie gorąco, musiał uważać pod łapy i być ostrożny, w końcu w każdym momencie mogli być zdani na niebezpieczeństwo. Błoto faktycznie go chroniło, nie czuł na sobie piekącego ciepła ognia, było gorąco ale dało się to znieść. Gdyby nie błoto i obecność Alessy jego sierść pewnie już dawno stanęłaby w płomieniach. Właściwie gdyby nie błoto i ona, on na pewno by tu nie wszedł. Teraz już chyba rozumiał powiedzenie: „Wejść za kimś w ogień” w dosyłowym tego zdania znaczeniu.
Pole siłowe wilczycy, było dla niego imponujące, odporne na ogień i silne… Zdecydowanie była to dość ciekawa umiejętność, o której nie wiedział, ciekawiło go, co wadera jeszcze potrafi. Jednak z przemyśleń, wyrwał go dźwięk łamanych gałęzi, nie był to charakterystyczny dźwięk dla palonego się drewna, zdecydowanie sygnalizował on, że nie są sami. Teraz musieli być jeszcze bardziej czujni i ostrożni.
I niestety jak się okazało, nie mylili się… Potężne stworzenie rzuciło się najpierw na Velgartha, wyrywając go z objęcia Alessy, potem na samą wilczycę, oboje walczyli teraz o życie… Zaatakowały ich chimery, silne, nieprzewidywalne i rządne krwi potwory. Istoty pozbawione jakiegokolwiek logicznego myślenia, pozbawione empatii, pozbawione moralności… Celem ich życia było sianie zniszczenia i chaosu…
(Autor obrazka: Nieznany)
Myśleli, że były tylko dwie, jednak i tym razem nie mieli racji… Całe stado…To nie było normalne, to nie mógł być przypadek. Chimery nie żyją w stadach, ktoś musi za to odpowiadać – pomyślała walkiria, unikając kolejnego ataku stworzenia. Walka z nimi nie miała sensu, było ich za dużo, zatem musieli wymyślić coś innego i to szybko. W tamtym momencie oboje mieli pustkę w głowie ucieczka ani walka nie wchodziła w grę.
Ale dzięki tym przerwom pomiędzy atakami, Alessa miała chwilę by połączyć pewne fakty… Ogień powstał przez nie, w końcu nie od dziś wiadomo, że chimery zieją żywym ogniem. A taka ich ilość? Są w stanie spalić tak naprawdę wszystko… Gdyby wiedzieli wcześniej, w życiu nie wpakowaliby się na ich teren ale teraz było już zdecydowanie za późno na tego typu morały…
Zanim kremowofutra zdążyła cokolwiek wymyślić, swojego rodzaju rozwiązanie przyszło samo…
Jedna z nich porwała jej towarzysza. Takiego działania się nie spodziewała… Natychmiast ruszyła za potworem, całkowicie ignorując fakt, że chimery niszczą tamto miejsce. Na to i tak nie miała wpływu, nie mogła nic poradzić, nie pokonałaby by ich tyle w pojedynkę, a tutaj ważyło się życie samca, który był dla niej kimś ważnym…
I tak oto zaczął się pościg, wilczyca goniła potwora, który wbijał coraz mocniej szpony w Velgartha, który walczył walecznie o życie. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyła, że już dawni ominęli całkowicie spalony las, znaleźli się teraz w jakimś górzystym terenie, pokrytym mgłą. Byli cholernie wysoko, nie wiadomo gdzie…. Temperatura była niska, mogła to stwierdzić po wydychanej przez siebie parze, pole widzenia mocno ograniczone, a stwór głośny i nie chcący dać za wygraną. Jeśli on go teraz puści, nie będzie miał szans na przeżycie, byli za wysoko. Ta świadomość zmusiła ją do zbliżenia się do chimery, by mieć opcję złapania basiora. Przy okazji unikając przy tym ataku innych głów stwora. Ciemnofutry stracił po pewnym czasie przytomność, prawdopodobnie pod wpływem obrażeń, w końcu stwór miotał nim i rzucał o skały… Stworzenie widząc, że wilk się już nie rusza, wypuścił go nagle, jakby się nim znudził, w końcu taki nie broniący się, nie był już dla niego interesujący. Velgarth był dla niego tylko zabawką, która w momencie, gdy basior stracił kontakt ze światem, zużyła się.
Alessa miała teraz wyścig z czasem, złożyła skrzydła do tyłu, przylegały one mocno do jej ciała, dzięki temu miała bardziej opływowy kształt i szybciej pikowała w dół, by jak móc złapać swojego towarzysza. Samiec bezwładnie spadał, nieprzytomny, całkowicie zdany na przeznaczanie… Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ważą się losy jego życia ale może to i lepiej. Dzięki temu nie utrudniał, nie miotał się, nie krzyczał… Wilczyca mogła skupić się całkowicie na tym by go uratować, nie wpadając przy tym w panikę…
Jednak mimo wszystko bała się, cholernie się bała, że nie zdąży, że jak zleci za nisko i go złapie nie da rady ich odratować, bo nie da rady z powrotem nabrać wysokości i oboje spadną. Liczyła się szybkość, czas i precyzja… Wiedziała, że co by się nie stało, uratowałaby go, próbowałaby go uratować drugi raz, nawet jeśli skończyłoby się to tragicznie. – Cokolwiek się teraz nie wydarzy, nie zostawię cię – powiedziała do siebie, łapiąc w powietrzu samca. Złapała go za przednie łapy, by zaraz potem poprawić się i umiejscowić swoje łapy pod jego pachami. To zapewniało mocny i pewny chwyt, nie było opcji by go wypuścić. Teraz jednak czekał ją najtrudniejszy manewr, musiała znowu rozłożyć skrzydła, przez mgłę nie wiedziała ile jeszcze do ziemi, co znacznie jej to utrudniało, jeśli zrobiłaby to za późno, spadli by... Jeśli za szybko, może stracić stabilność, bądź kontrolę nad wysokością przez co mogli by w coś uderzyć. Zrobiła to zatem na całkowite wyczucie, uregulowała prędkość i rozłożyła skrzydła, wiatr od razu jej pomógł podnosząc ją nieznacznie do góry. Kiedy jej ruchy stały się już płynne i miała kontrolę, zaczęła powoli szybować, by zaraz potem na spokojnie móc wylądować. Wbrew pozorom latanie w dużej mierze zależy od warunków i wiatru, nawet najlepszy lotnik nie poradzi sobie jeśli nie będzie znał wysokości i wiatr będzie zbyt oporny. Oczywiście nie wspominając już o pogodzie, lot w deszczu, gradzie bądź burzy również nie jest najmądrzejszym wyborem.
Gdy znaleźli się na ziemi, Alessa ułożyła Velgartha i zaczęła się rozglądać. Miała rację, byli teraz w górach. Znaleźli się na polanie, zielonej, pięknej polanie, przy niewielkim górskim strumieniu. Świeże, wilgotne powietrze było dla niej jak afrodyzjak. Uspokoiła się, uregulowała oddech, musiała teraz opatrzyć samca, jej racjonalne myślenie powróciło. Przemyła jego rany wodą, po czym opatrzyła je, nakładając na rany okład z babki lancetowatej i ziół, które rosły dookoła. Nie była medyczką, jednak jako generał musiała niejednokrotnie opatrzeć rany swoje, bądź swoich wojowników, zatem chcąc nie chcąc, musiała znać chociaż podstawy medycyny.
- To powinno pomóc – odparła przykładając okład z ziół do ran na plecach samca oraz głowie. Ciemnofutry był mocno poturbowany ale oddychał, jego oddech był regularny i spokojny, a to już był dobry znak. - Będzie dobrze, wyliżesz się. Jesteś silny – rzekła gładząc go po pysku łapą. – Przy okazji, jesteśmy kwita za tą rzekę – uśmiechnęła się, nie wiedziała czy on ją słyszy, ale tak było jej nawet łatwiej. – Gdyby nie Ty… Po prostu dziękuję – dodała, nie miała zamiaru rozwijać tego tematu, uznała, że to wystarczy.
Nagle do uszu samki doszedł charakterystyczny dźwięk… Kruczenie. Zaczęła się rozglądać, nie musiała długo szukać, naprzeciwko niej wylądował znany jej już ptak, który trzymał coś w dziobie. Wilczyca na początku podchodziła niepewnie do kruka, by go nie spłoszyć, jednak ten nie okazywał przed nią lęku. Położył przed nią zwój, który był w tym momencie jak wybawienie.
- Znalazłeś mapę! – ucieszyła się. – Jesteś naprawdę mądrym ptakiem – pochwaliła go, na co ptaszysko wydało z siebie świszczący dźwięk zadowolenia.
Kruk podszedł do leżącego samca i zaczął po nim chodzić, jakby sprawdzając czy wszystko z nim w porządku. Alessa nie rozumiała do końca tej więzi pomiędzy nim a tym ptakiem. Ale wiedziała jedno, temu ptakowi na pewno na nim zależy i na odwrót pewnie tak samo. Te stworzenie na pewno nie było zwyczajne, czuła to. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale przeczuwała, że coś jest na rzeczy z tym małym pierzastym stworzeniem.
- Będzie dobrze, wyjdzie z tego – rzekła do niego, jakby chcąc go uspokoić. – Popilnujesz go, upoluje coś – dodała, chociaż nie wiedziała, czy ptak ją w ogóle rozumie.
Polowanie nie zajęło jej wiele czasu, nieopodal pasły się zające. Z łatwością upolowała dwa i wracała do rannego wilczyska. Wiedziała, że na pewno będzie głodny, a jak się wybudzi nie będzie od razu w stanie polować. Mając już w zasięgu wzroku samca, zauważyła, że się wybudził, prowadził on rozmowę z ptakiem. – A więc nie tylko ja z nim rozmawiam – zaśmiała się pod nosem.
- Zjedz coś – rzekła, rzucając przed nim dwa spore zające, które własnoręcznie ubiła.
- Dzięki pani generał – odrzekł, chciał się podnieść jednak rany póki co skutecznie mu to uniemożliwiały.
- Wiesz co… Przestańmy z tym. Jestem Alessa, Ty jesteś Velgarth. Mówmy sobie po imieniu, normalnie i nie próbuj stwarzać pomiędzy nami sztucznego dystansu, bo dobrze wiesz, że go nie ma – rzekła niezwykle stanowczo, miała dosyć już tej gry pozorów.
- Co masz na myśli? – spytał, chociaż tak naprawdę doskonale wiedział.
- Nie udawaj głupiego… Dobrze wiesz co… Nie ma już między nami relacji generał – wojownik, czy alfa – członek watahy i dobrze o tym wiemy… Nie wiem co myśleć ale… Jesteś kimś ważniejszym dla mnie, nie wiem czy to dobrze, czy źle… Nie wiem co o tym myślisz…Ale nie mam zamiaru udawać, że jesteś mi obojętny i Ty też tego nie rób, bo wiem, że też to czujesz. Chyba, że się mylę… - wyjaśniła, choć każde słowo przychodziło jej z trudnością, nie liczyła, że basior się na nią rzuci, czy wyzna jej miłość, chciała po prostu by było normalnie, by przestali udawać.
- Nie mylisz… - rzekł krótko. – Opowiesz mi co się stało? Nie za wiele pamiętam – zmienił temat, nie był jeszcze gotowy na tę rozmowę, a może chciał ją odroczyć na później? W końcu sam nie był szczególnym romantykiem i takie rozmowy były dla niego dość trudne.
C.D.N.
<Velgarth? ^^>