UWAGA! OPOWIADANIE ZAWIERA WULGARYZMY!
Basior otworzył szerzej oczy, rzucając okolicy badawcze spojrzenie. Stęknął, kiedy przekręcił łeb i poruszył kończynami, by wstać. Czarne ptaszysko zaskrzeczało z dezaprobatą, rozkładając skrzydła, którymi zamachnęło energicznie w celu powstrzymania wilka przed tą czynnością. Obserwująca ich Alessa uśmiechnęła się łagodnie, odezwawszy się:
-Mądry ten twój kruk. Nadal nie przedstawiłeś mi waszej historii. - Poszerzyła uśmiech, wykładając łapy przed siebie. Ułożyła się wygodniej. - Ale najpierw zjedz. I odpocznij. Musisz nabrać sił.
-Spokojnie, moje ciało jest w stanie zregenerować się samo, przynajmniej po części. - Odrzekł.
Rzeczywiście tak było - mniejsze rany zasklepiały się same, bez pomocy medykamentów. Na większe działał wykonany przez waderę roślinny specyfik.
-Wiem, że jesteś ‘Alessa’. - Czarnuch uśmiechnął się mimochodem. - Wiem to doskonale…. Pani Generał!
Wilczyca prychnęła głośno w odpowiedzi, odwracając wzrok. Popatrzyła w dal, mrużąc dwukolorowe oczy.
Niestety, ten basior uwielbiał drażnić wszystkich, bez wyjątków. Rzadko bywał takim, jakim inni oczekiwaliby, aby był. Aby się stawał i aby w tym trwał. Niełatwo okazywał uczucia, o ile w ogóle takowe posiadał. Bywał skryty i tajemniczy, nie uzewnętrzniając się. Nie przy pierwszych lepszych okazjach i nie przy byle znajomościach. Spojrzał na wilczycę. Zachodzące słońce rzucało pomarańczowe promienie na jej oblicze, przez co prezentowała się korzystnie i majestatycznie. Zamyślił się i zapatrzył, zapominając, że może wyglądać głupio. Z zadumy wyrwał go skrzek ptaszyska. Odgonił kruka łapą. Nie teraz, nie teraz. Dla uspokojenia skrzydlatego zwierzaka, rzucił w jego kierunku krótkie, szybkie spojrzenie pod tytułem “tak, nic mi nie jest, wszystko będzie dobrze, żyję”. Pierzasty przyjaciel dziabnął wilka w karczysko, po czym odpuścił, odlatując. Przysiadł na jednym z wysokich drzew, z góry obserwując okolicę.
Basior przewrócił ślepiami. Tak jakby nie był wystarczająco poturbowany! Wymierzył krukowi wymowny, cięty wzrok. Dobrze wiedział, że ptak karał go za złośliwości, którymi obdarzał kremowofutrą waderę. W porządku, miał rację. Velgarth westchnął głośno, pozbywając się otoczki zgryźliwości. Poruszył się, podejmując pierwszą próbę powstania. Jęknął, warknął, potrzepał pyskiem. Bolał go każdy mięsień. Chimery? Żachnął się. Co za pieprzone cholerstwa. Wstał z uporem maniaka. Spotkał się z nieprzychylnym spojrzeniem Alessy. Chwiejąc się na łapach, podszedł do niej. Wilczyca zmarszczyła brwi, odchylając głowę.
- Velg, powinieneś… - Nie dokończyła. W głowie miała kilka scenariuszy, co mógł poczynić basior. Nastroszyła się niczym wąż grzechotnik. Co znowu chciał jej zrobić? Na jaką wredność się zdobyć? Zastrzygła uszami, obserwując go uważnie.
-Postaram się. - Odpowiedział, odnosząc się do jej prośby o niestwarzaniu sztucznego dystansu. - Być może go nie ma. - Zdobył się na przyjemny ton głosu, dzięki czemu baryton wybrzmiał kojąco i relaksująco.
-To dobrze. - Odrzekła niepewnie, nie do końca rozumiejąc jego zachowanie. Długo tak jeszcze zamierzał stać nad nią i robić cień?
A on zwyczajnie pochylił łeb - co nie było proste, bo obite, ranne, krwawiące gdzieniegdzie ciało krzyczało z bólu - i zbliżył pysk do głowy wadery, liznąwszy jej zewnętrzną część postawionego ucha. Nie spodziewał się takiego wylewu emocji z jej strony. Ale ze swojej też nie. Chyba oszalał. Bo właśnie działał wbrew sobie i własnym zasadom. Właśnie się zatracał, i to wcale nie przez pochłaniający duszę m r o k. Nie było żadnej manipulacyjnej magii. Już nie.
Świeży, rześki oddech basiora owiał policzki wilczycy, kiedy pozwolił sobie liznąć ją i tam.
Był gotów na wściekłość, którą mogła wybuchnąć przez jego niespodziewane działanie. Trudno. Zaryzykował.
-Dziękuję, Alesso.
Alfa zamarła w jednej chwili, ale nie cofnęła się. Właściwie, nie wiedziała, jak miała zachować się w tamtym danym momencie. Obdarzyła basiora nieodgadnionym spojrzeniem, by po kilku sekundach, które wilkowi wydawały się wiecznością, uśmiechnąć się ciepło.
Odsunął się od niej, nie chcąc zburzyć cennej kwestii zaufania. Przylgnął brzuchem do ziemi, położywszy się. Wyciągnął łapy, rozciągając obolałe mięśnie grzbietu. Ku obopólnemu zaskoczeniu, Alessa, palcami przednich kończyn, dotknęła wysuniętych w jej stronę łap Velgartha.
Czarnuch rozchylił wilcze wargi do słów, które miał zamiar wypowiedzieć, lecz nie zdążył. Kruk przeciął powietrze, przelatując między nimi ze złożonymi skrzydłami. Zatoczył płaską ‘beczkę’, po czym wzbił się ku chmurom. I tam zniknął.
Wilk pokręcił głową, westchnąwszy przeciągle.
-A zatem kontynuując. - Odchrząknął znacząco, pesząc się dziwnie. Nie był przyzwyczajony do takiej bliskości…. z kimkolwiek. No, może oprócz tego tam pierzastego, który właśnie szalał w przestworzach.
Wadera ciekawsko przekręciła głowę, zamieniając się w słuch. A wilk zaczął mówić:
-Nazywa się Kruczy…
Na dźwięk nadanego przez Velgartha imienia, ptak zaskrzeczał głośno, piskliwie, tak, że odgłos ten przeszył czułe wilcze uszy na wskroś.
-W porządku, nie lubi tego, nie podoba mu się. - Basior wzruszył barkami, rozciągnąwszy kąciki pyska we wrednym uśmieszku, czego kruk już nie mógł zobaczyć. - Nie miałem nigdy żadnego towarzysza, a ‘Kruczy’ to było pierwsze słowo, które przyszło mi do głowy, gdy go zobaczyłem. Wypomina mi to za każdym razem. Ciekawi cię pewnie kwestia naszego porozumiewania się? Otóż, dzieje się tak od niedawna - w wybranych przez Kruczego sytuacjach, odzywa się w moim umyśle. Nie do końca wiem, jaki jest to język, ale - o dziwo - rozumiem go. Odczuwamy się nawzajem. Podejrzewam, że ma to związek z mocą mroku, którą współdzielimy. Naprawdę jeszcze nie wiem, jak i dlaczego. Jestem na etapie poszukiwania odpowiedzi. Ostatnio udałem się za Wichrowy Most - do miejsca kompletnie nie sprzyjającego magicznym wilkom. Matka Nariaeth tuż przed swoją śmiercią zdołała zostawić mi kilka wskazówek, z których teraz sukcesywnie korzystam. Zdobyłem pewien przedmiot. Mam nadzieję, że dotrę do prawdy. Opowiadam w wielkim skrócie, Alesso, wybacz. Widzisz… Prawdopodobnie, gdyby nie Kruczy, nigdy nie dotarłbym do Doliny Burz. To on wskazał mi drogę, prowadząc do watahy, a wcześniej pomagając wykaraskać się z opresji. Miałem kilka walecznych przygód. Zresztą, jak zwykle. I jak zawsze. Uczę się nowej rzeczy. Mianowicie, odkryłem pewną zależność. Może być tak, że na właściwą ścieżkę naprowadził mnie kruk. On odkrywa mnie poprzez wizyty w mojej głowie i analogicznie - ja czynię podobnie, odwiedzając jego umysł. Mogę widzieć jego oczyma, Alesso…. Już wiem i rozumiem, jakie to piękne i dobre uczucie posiadać skrzydła. Móc latać i widzieć to, co dla przytwierdzonych przy ziemi istot jest nieosiągalne. Ale, póki co, to słaba praktyka. Obraz jest zamazany i niepewny. A kontakt szybko się urywa. To próby zaledwie.
Ptaszysko, trzepocząc głośno czarnymi skrzydłami, wylądowało, przysiadając tuż przed kremowofutrą wilczycą. Podeszło.
Velgarth zdziwił się. Kruczy raczej nie zbliżał się do nikogo, poza nim. Ptak przekręcił łebek, przyglądając się perlistymi ślepiami zmieniającemu się obliczu Alessy.
-Podobają mu się twoje skrzydła. - Powiedział basior, poruszywszy się. Właściwie, nawet trochę niespokojnie.
-Och. Mnie jego też. Błyszczy się… cały! - Wadera gestem wyciągniętej łapy zachęciła kruka do podejścia bliżej.
Ptak nie zawahał się, uczynił to. Podskoczył, znajdując się bliżej wilczycy. Pogłaskała go po tułowiu.
Alessa, po dłuższym obcowaniu z ptaszyskiem, odkryła, że wydzielał podobną do Velgartha aurę. Miała wrażenie, że byli jednością rozbitą na dwa różne ciała.
-Jeśli będę wiedział więcej, Alesso, podzielę się informacjami. - Powiedział basior, mrużąc spokojnie bursztynowe oczy. - No dobra, dosyć tych czułości. - Machnął łapą na kruka, starając się odgonić go od wadery.
Wilczyca zaśmiała się, przygryzając dolną wargę.
-A ty co? Zazdrosny jesteś? - Spojrzała na wilka ukradkiem, nie przestając bawić się z Kruczym.
Basior nie odpowiedział. Uśmiechnął się przekornie, wstając z chrapliwym warkotem. Jego futro oblepione było błotem. Słusznie uznał, że nadszedł czas na kąpiel. Oddalił się od Alessy, zmierzając w kierunku zbiornika wodnego. Był pewien, że gdzieś go widział.
Nastała noc. Ukryte w górach wilki odpoczywały. Sen, który zaatakował znienacka był dobrą formą regeneracji. Nie opierali się mu.
Nazajutrz, obudzili się w dużo lepszej kondycji niż dnia poprzedniego. Dojedli upolowaną przez Alessę zdobycz. I wyruszyli, tym razem z mapą i odpowiednimi siłami.
Wędrowali ośnieżoną granią. Widok na rozpieścierające się zewsząd strzeliste góry zapierał dech w piersiach. Lecący nad nimi kruk patrolował teren, dzięki czemu Alessa nie musiała tego robić jako jedyna skrzydlata z ich dwójki.
-Interesuje mnie, któż stoi za atakiem chimer. - Basior warknął gniewnie, strosząc sierść.
Wilczyca otuliła Velgartha prawym skrzydłem, gestem tym chcąc ukoić jego nerwy.
Czarnuch uśmiechnął się pod nosem, zerkając w bok.
-Już twoja obecność sprawia, że jest dobrze. - Odpowiedział szczerze i zadziwiająco poważnie, bez żadnych złośliwości i uszczypliwych uwag.
Oczywiście ku zdumieniu wadery.
Wiał przyjemny górski wietrzyk. Okolica zdawała się być wyjątkowo spokojna i cicha. Czas płynął wolno i leniwie. Velgarth, spojrzawszy w górę, ocenił na szybko stan pogodowy. Nic nie zwiastowało deszczu ani burzy. Świeciło słońce. Alessa uznała, że był to odpowiedni moment na sprawne streszczenie wilkowi poprzednich wydarzeń.
Żółta kula zmieniła położenie, wędrując na północ. Nastało południe. Zeszli z gór, wkraczając do zielonej doliny pełnej śpiewnych ptaków i kolorowych kwiatów. Idący równym, stałym tempem Velgarth deptał wszystkie roślinki, jakie napotkał po drodze.
-No co ty, nie uważasz, że są śliczne? Pasują… Tutaj wszystko ze sobą współgra. - Odezwała się Alessa.
-Hm, co? To kwiatki, Alesso, kwiatki.
Alfa przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się.
-To część pięknej natury! - Dodała po chwili, wyprzedzając go. Machnęła ogonem tuż przed jego nosem.
-Zgadza się. A natura lubi bywać brutalna. I tak właściwie - również jesteśmy jej częścią. Gorszą bądź lepszą.
-Gbur. - Poszerzyła uśmiech o kilka cennych centymetrów, uderzając wilka łapą.
Wilczyca podskoczyła, wybijając się z tylnych łap do szaleńczego biegu. Zagrywką tą próbowała nakłonić basiora do małej rywalizacji.
-Ścigamy się, no dalej! - Krzyknęła, po czym popędziła naprzód, sprawnie przeskakując nad przeszkodami w postaci powalonych pniów.
-Doprawdy, Alesso, nie mam siły. - Mruknął Velgarth. - Dobrze, wygrałaś. Uznajmy, że wygrałaś.
-Nie, nie chcę tak! - Skręciła w bok, wyskoczyła, wylądowała i pobiegła, ponownie znajdując się przy Czarnuchu. - Wystartujemy równo. Słyszysz szum strumyka? Tam będzie meta.
Wilk westchnął ciężko, wykrzywiąc pysk w grymasie niezadowolenia. Ostatecznie, zgodził się. Alessa narysowała pazurem linię na ziemi, przy której ustawili się równo, przyjęli odpowiednie pozycje i na znak dany przez Kruczego, ruszyli z kopyta. A właściwie z łap. Biegli na złamanie karku. Na początku równo, a później już nie. Zwinna, gibka i smukła wadera wyszła na prowadzenie, zostawiając czarnego basiora daleko w tyle. Dobiegła nad strumyk jako pierwsza. Bez oszukiwania, bez wspomagaczy w formie skrzydeł.
-Długo każesz na siebie czekać. - Wyszczerzyła białe zęby w szerokim uśmiechu, kiedy zobaczyła zbliżającego się Velgartha.
Basior dobiegł nad strumyk zdyszany i zmęczony, jakby właśnie przebiegł wszystkie góry świata wzdłuż i wszerz. Był silny, owszem, ale nigdy nie biegał za szybko. Głównie przez swój potężny gabaryt i spory ciężar cielska.
Padł przy niej, wywalając jęzor na wierzch.
-Świetny trening, nie ma co. - Mruknął, starając się uspokoić szalony oddech.
Kolejna miła chwila wytchnienia. Położyli się nad potokiem. Alessa rozłożyła mapę, a Velgarth przygarnął Kruczego do siebie, kładąc go przy łapach, między którymi zasnął.
Wilk miał czas, aby pomyśleć i rozważyć kilka rzeczy. Poniekąd, był zły na siebie. Od czasu śmierci najbliższych, nigdy nie zależało mu na nikim. Nie pchał się w żadne relacje. A wilczyca, którą obserwował, chcąc lub nie, wiele zmieniła, napuszczając do jego świadomości nowe strumienie emocji. Myślał o niej. Sam nie wiedział, kiedy to się stało. Pieprzona uległość. Warknął głośno, płosząc kryjące się w zaroślach zające.
Zaalarmowana nagłą reakcja basiora Alessa oderwała wzrok na mapy, podnosząc głowę.
-Co się stało? - Rozejrzała się za ewentualnym zagrożeniem.
Zanim Velgartn odpowiedział, wpadł w niemałe zakłopotanie.
-Eee, nie, nic takiego.
-Na pewno? Wyglądasz dziwnie. - Przyjrzała mu się, marszcząc czoło.
-Tak. Wszystko w porządku, Alesso. - Odparł krótko, powstrzymując się przed dodaniem ‘pani generał’.
Wzruszyła ramionami, wracając do pokreślonego nierównymi liniami pergaminu. Czarnuch położył łeb obok ptaszyska, zamykając ślepia. Uciął sobie krótką drzemkę.
Velgarth śnił, choć sen miał płytki. Usłyszał znajomy głos, który rozpoznał od razu. Należał do Alessy. Zastanawiał go drugi głos, którego nie znał. Wybudzał się. A może był to zwykły majak? Rozchylił leniwie oczyska. Patrzył, ale widział jak przez mgłę. Mlasnął paszczą, ziewając. Kiedy obraz wyostrzył się, ujrzał rozmawiającą z kimś Alfę. Zerwał się na równe łapy, zrzucając z siebie Kruczego. Otrzepał futro, ruszając w ich kierunku. Siedzieli nad strumykiem - on i ona. Kim był o n?!
-Och. Velgarthcie, poznaj Kelvera. - Wilczyca przedstawiła czarnemu basiorowi nowopoznanego wilka, dbale gestykulując przy tym łapami. Uśmiechnęła się uroczo.
-Poznaję Kelvera. - Odparł mrukliwie Velgarth, nawet na niego nie spojrzawszy.
-Witaj. - Odezwał się tamten, prostując się.
Kelver był niedużym wilkiem o miedzianej sierści, czarnym ogonie i uszach. Zlustrował samca badawczym wzrokiem - z góry na dół. Jakby go oceniał. Nie spodobało się to Velgarthowi, który wywinął wargi, by obnażyć nienaturalnej długości kły. Charknął gardłowo, niwelując dystans między nimi. Porywczość czarnego basiora dała o sobie znać.
W wiszącą w powietrzu bójkę wtrąciła się Alessa. Wilczyca stanęła pomiędzy samcami, rozkładając skrzydła. Lewym naparła na Velgartha, chcąc go odsunąć od Kelvera. Odezwała się:
-Może najpierw wysłuchaj, co ma do powiedzenia? - Spojrzała pełnymi wiary oczyma na swego towarzysza, mając nadzieję, że odpuści. - Kelverze? - Zwróciła się do nowopoznanego wilka. - Zechcesz powtórzyć te słowa, które przekazałeś mnie?
Rudofutry kiwnął łbem, zgadzając się. Velgarth odsunął się od Alessy, obchodząc ją - tak, by mieć lepszy widok na obcego. Przysiadł, udając, że jest wielce zainteresowany, co wprawiło Alfę w niemałą irytację. Musiał taki być?! O co mu chodziło.
Kelver nabrał powietrza do płuc, prężąc pierś. Zaczął mówić:
-No więc, jeszcze raz… Miło cię poznać, Alesso. Twego towarzysza chyba również, ale nie jestem pewien. - Rozbawiony impulsywną postawą Czarnucha, zaśmiał się dźwięcznie. - Nazywam się Kelver i należę do niewielkiej sfory wilków, jest nas siedmiu. Nie mamy żadnego przywódcy, żadnej alfy. Ani podziałów. Ot, po prostu egzystujemy ukryci w tej dolinie między górami. Miejsce, w którym się znajdujemy zwie się Larkass. Ma swoją historię, posiada jakieś legendy. Zagarnęliśmy ten teren, traktując jak swój. Rzadko kto nas odwiedza. Zatem witajcie, może już bardziej oficjalnie. Wspomniałaś, Alesso, że otrzymaliście pewne wezwanie do walki? I to przyniesione przez tamtego kruka, niesamowite. - Kelver z uznaniem pokiwał głową. - Szykuje się sroga bitwa. Znamy tę watahę. Przedstawiają się jako Wataha Północnej Gwiazdy, ale to już wiecie z listu, który otrzymaliście. Kraina, którą zamieszkują to Gardi Vagar - od imienia mitycznego smoka. Powiedziałaś, Alesso, że zaliczyliście śmiertelną przygodę z ognistymi chimerami. Stworami kierują potężni czarodzieje. To również wilki, tyle, że… Inne. Bliżej im do zdeformowanych mutantów, niż do naszego magicznego gatunku. Kiedyś byli tacy, jak my. Odmieniła ich żądza posiadania najwyższych mocy. Zachłanność, hah! Zgubna sprawa. Legendy mówią o smoku, który niegdyś władał krainą Gardi Vagar. Niestety, ogromny, skrzydlaty jaszczur zatracił się, przechodząc na złą stronę, spotykając na swej drodze niewłaściwie istoty, które odmieniły go. To te mutanckie wilki. Ratunkiem dla krainy okazała się Wataha Północnej Gwiazdy. Dla niej i dla żyjących w niej stworzeń. Ale niestety, na nowo rozpoczęła się wojna. - Kelver popatrzył, to na Velga, to na waderę. - Słuchajcie, zapraszam was do naszej groty. Jest spora, obszerna, zmieścimy się. Tak jak wspomniałem wcześniej, jest nas siedmiu. Mamy zapasy dobrego jedzenia i picia. Odpoczniecie.
Samiec o miedzianym kolorze futra nie kłamał - jaskinia była wielka. Ale nie było to zwykłe wilcze leże. Skalną jamę przerobiono na coś, co przypominało wnętrze karczemnego przybytku. Zapewne sprawka sprytnej magii.
Ze środka wylewał się gwar rozmów i śmiechów. W grocie było tłoczno, choć nie na tyle, żeby nie dało się gdziekolwiek usiąść czy położyć. W powietrzu unosiła się ciekawa mieszanka zapachów, od świeżych woni lasu po słodkie aromaty pieczonej nad ogniem zwierzyny. Po jaskini, oprócz wilków, kręciły się również lisy i szakale. W kącie stała wesoła gromadka grajków, która przygrywała spokojne melodie na strunowych instrumentach, być może znalezionych w ludzkich przesiedlonych osadach. Czerwone płomienie ogniska tliły się, rozpraszając światło po skalnych ścianach.
Velgarth z Alessą wkroczyli w głąb groty. Kelver przedstawił im sforę. Siedem wilków o imionach: Zenor, Arver, Fadan, Kantu, Bler, Baun i Lobir. Wszyscy, jak jeden mąż, skinęli łbami, uśmiechając się serdecznie w kierunku wilczycy. Wszyscy byli… samcami.
Alessa odpowiedziała im uprzejmym półuśmiechem. Przedstawiła siebie i swego towarzysza.
Będący czystej krwi ignorantem Velgarth w ogóle nie skupił się na imionach wilków, nie zapamiętał żadnego. No, może oprócz Kelvera. Mruknął coś pod nosem, odchodząc i zostawiając ich samych. Alfa spojrzała za nim, marszcząc brwi. Kompletnie nie rozumiała dziwnego zachowania basiora. Postanowiła nie przejmować się tym. Dała się zaprosić do stojącego na środku kamiennego wzniesienia, na którym paliło się ognisko. Było przyjemnie i sympatycznie. Szczególnie wtedy, kiedy do wilczycy przysiadło się trzech samców i każdy z nich zaproponował jej gorącą strawę z rozgrzewającym organizm napitkiem z roślin własnej roboty. Skorzystała chętnie. Wsłuchana w sielską muzykę, jadła i piła, śmiejąc się i żywo rozmawiając z innymi.
-Gdzie byłeś? - Odezwał się Velgarth do Kruczego, który dopiero co nadleciał, siadając mu na grzbiecie.
Czarnuch z ptaszyskiem na plecach udał się do skalnego szynku. Lub czegoś, co go przypominało, gdyż wykonany był w sposób szybki i prymitywny. Towarzyszem Velgartha tamtego późnego popołudnia okazał się być niejaki Baun, szary wilk. Samiec był dużo starszy od Velga, wyglądał na sędziwego staruszka, ale wciąż krewkiego!
-A więc powiadasz, że przybywacie z Doliny Burz? - Baun spojrzał spod gęstej grzywy na basiora.
-Nie inaczej. Co to takiego? - Velg opuścił wzrok na gliniane naczynko, w którym pływała tajemnicza ciecz. Przyjrzał jej się, otulając miedniczkę łapami.
-Ha! Już ci mówię! To jest, mój drogi, pulque.
Czarny wilk podniósł wzrok na Bauna. Zrobił wymowną minę.
-Niewiele mi to mówi. Właściwie, nic.
-Ha! Już ci mówię! - Powtórzył się Baun. - Pulque pozyskuje się ze sfermentowanego soku agawy. Próbuj! - Szary samiec klepnął Velga otwartą łapą w bark.
-Nie wydziela zachęcających woni. - Pomimo obaw, Velgarth napił się trunku.
Pozyskany z rośliny płyn nie smakował najlepiej, był wręcz paskudny, ale po kilku solidnych porcjach nie przeszkadzało to Velgarthowi. Wreszcie rozluźnił się i zrelaksował. Dzień chylił się ku upadkowi. Wilki z Doliny Burz beztrosko spędzały czas z nowo poznanymi pobratymcami, udzielając się chętnie i z zapałem. Było jednak małe “ale” - Velgarth nie przesiadywał z Alessą, a ona z nim. Rozdzielili się, siedząc w dwóch różnych towarzystwach. Czarny basior wieczór spędzał z Baunem i Blerem. Bler również był wilkiej o szarej barwie futra. I jak się później okazało - Baun i Bler byli braćmi. A Alessa krążyła wokół reszty obecnych w jaskini samców.
-Nie chciałabyś zostać naszą alfą? - Pytanie zadał siedzący najbliżej Alessy Fadan.
-Przestań… - Upomniał go Kelver.
Kremowofutra wadera rozciągnęła kąciki ust w szelmowskim uśmiechu, zaśmiawszy się wesoło.
-To bardzo miłe. - Powiedziała, obdarowując, bądź co bądź, przystojnego wilka łagodnym spojrzeniem. - Ale muszę odmówić. - Nie przestawała się uśmiechać. - Posiadam już swoją watahę, która bardzo wiele dla mnie znaczy. I na odwrót. Nigdy nie opuściłabym jej. Ani ona mnie. Żyjecie tu tak dziko, co jest w jakiejś tam mierze intrygujące. Mogę natomiast złożyć wam pewną propozycję. To wy dołączcie, przybądźcie do Doliny Burz. Oczywiście po tym wszystkim, po walce.
-Larkass to nasz dom. - Uśmiechnął się smutno Zenor.
-Rozumiem, oczywiście. A więc widzicie - każdy z nas czuje jakąś cenną przynależność.
-Tak, Alesso. - Słowa samki potwierdził Kelver. - Myślę, że mogę przekazać od nas wszystkich, że zarówno ty, jak i każdy członek twojej watahy jesteście na ziemiach Larkass mile widziani.
-Dziękuję. - Wadera skinęła głową. - Wy u nas również. Może jako członkowie, kto wie. Los bywa przewrotny.
-Pewnie. - Odpowiedzieli zgodnym chórem Fadan i Zenor.
Velgarth, pomimo, że nie przebywał blisko Alessy, cały czas ją obserwował. Ale wtedy, kiedy nie patrzyła, tak, żeby nie wiedziała o tym. Robił to dyskretnie.
-Jesteście parą? - Bler dziarsko uniósł brew, przyglądając się skrzydlatej waderze.
Czarnuch ściągnął ptaszysko z pleców. Kruczy zdecydowanie za długo i zbyt boleśnie wbijał mu szponiaste pazury w skórę. Pierzasty zwierzak zaskrzeczał, chowając się pod szyją basiora.
-Co? Ach, nie. To czysto zawodowa relacja. - Odpowiedział Velg. Pieprzony kłamca.
-Coś cię gryzie, nowo poznany przyjacielu. - Wtrącił się Baun. - Napij się, mamy tego pod dostatkiem.
-Podoba ci się, prawda? Zależy ci na niej. - Szepnął Bler.
Velgarth zanurzył pysk w naczyniu, pijąc. Ostra ciecz przyjemnie rozgrzewała organizm. Kiedy skończył, upijając ostatni łyk, odrzekł:
-Podobać może i mi się podoba. Jest atrakcyjna. - Uśmiechnął się zadziornie, odtwarzając w głowie obrazy z pamiętnej magicznej nocy nad jeziorem. - Ale wiecie, panowie. Jak wiele wilczyc. - Dodał grubiańsko.
-Nie, niee…. - Baun podniósł łeb, przełykając duży kęs upieczonego zająca. - Starego nie oszukasz. - Zaśmiał się wilk. - Ta jest wyjątkowa. I wiesz to. Widać to w twoich oczach, Velgarthcie. Błyszczą za każdym razem, kiedy kierujesz wzrok w jej stronę.
-No. I jesteś niespokojny. - Uśmiechnął się Bler. - Fadan to taki nasz niepoprawny romantyk. Siedzi cały czas obok niej. I jak na moje stare oko, podrywa ją.
-Fadan od zawsze chciał się z kimś związać. - Powiedział Baun. - Nie dziwota, nie dziwota.
A Velgarth spokojnie zmrużył bursztynowe ślepia. Jego aura bluzgała cieniami. Do tego stopnia, że nawet Kruczy wyszedł spod jego łba i odleciał, przysiadając przy Alessie.
Baun z Blerem wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Może po prostu jej o tym powiedz? - Zaproponował Baun.
-Właśnie. - Potwierdził Bler.
-A w dupę sobie wsadźcie te rady. - Velgarth wyszczerzył zęby w uśmiechu, wstając od kamiennego szynku.
Albo za szybko się podniósł, bo zakręciło mu się we łbie. Albo! Poczuł ‘zmęczenie’ spowodowane zbyt dużą ilością wypitego pulque. Najprawdopodobniej winowajcą była ta druga opcja. Chwiał się na łapach i to nie względu na obolałe ciało.
-Hej, a ty dokąd! - Zawołał za nim Bler.
-W twoich oczach widzę gwiazdy, które są w stanie oświetlić drogę najbardziej zbłąkanym umysłom! - Fadan przysunął się do Alessy, przyjmując pozę wierszoklety, którym nie był, ale którym próbował być.
Taktowna w swej postawie Alfa wstrzymała w płucach nagły napad śmiechu, obdarowując wilka miłym uśmiechem. Choć Fadan brał sytuację na poważnie, w jej oczach był zabawny. Nie chciała jednak urazić zalotnika nieodpowiednim słowem, wszak nie czynił nic złego. Póki co. Miała nadzieję, że tak pozostanie.
-Dobrze, Fadanie, zatem obiecuję zrobić z moich oczu pożytek, idąc w środku nocy przez mroczną puszczę i oświetlać słabo widzącym zwierzętom leśny trakt.
-Nie żartuj sobie, Alesso! Utopiłem się w nich! - Fadan zerwał się z miejsca, udając się przed jaskinię po dziko rosnące na polanie kwiaty.
Po chwili amant wrócił ze zrobionym na szybko bukietem szafirków. Wypuścił kwiaty z pyska, kładąc je przed wilczycą.
-Zostań moją żoną. - Popatrzył jej w oczy.
Przerażona Alessa zobaczyła w nich śmiertelną powagę. A to już było konkretną przesadą. Wstała, otrzepując futro ze zbędnego kurzu i brudu. Odchrząknęła zalegającą w gardle chrypę, prostując się dumnie i pewnie. Starała się podejść do sytuacji wyrozumiale i spokojnie. Te wilki egzystowały samotnie od lat, w dodatku żyły bez towarzystwa samic.
Może….
Nie zdążyła dokończyć myśli we własnej głowie. Fadan przekroczył cienką granicę, zbliżając się do niej na niebezpiecznie bliską odległość. Zachęcony działaniem pulque próbował…. pocałować Alessę!
Velgarth długo i nawet cierpliwie przyglądał się całej scence. Tylko przez ułamek sekundy pomyślał o konsekwencjach, ale był to za krótki czas, aby powstrzymał się od czynu, którego bardzo pragnął się dopuścić. Naelektryzowany wrogą wściekłością skoczył do casanovy, przewracając go na ziemię z taką siłą, jakiej nie powstydziłby się żaden zazdrosny i potężny w swej sile basior. Zatopił ostre zębiska w gardzieli tandetnego uwodziciela, nie przejmując się tym, że zagryzł szczęki za mocno i z krtani Fadana trysnęła krew. Dużo krwi. Niedoszły kochaś był wątłej budowy, nawet się nie bronił. Czarnuch zatracił trzeźwość myślenia, miał ochotę mordować. I to z byle powodu. W ostatniej chwili, od poległego, wykrwawiającego się Fadana, Velgartha odciągnęli Baun z Blerem. Atmosfera zrobiła się grobowa i cicha. Stojący po przeciwległej stronie jaskini Kelver wymierzył czarnemu wilkowi pełne złości i żalu spojrzenie.
-Wynoś się stąd. - Kelver nie miał przyjaznego oblicza.
Velgarth warknął, potrzepawszy łbem.
******
Następnego dnia bolała go głowa. Ocknął się z pyskiem przy rzece.
-Nie, daj mi spokój. - Burknął, kładąc uszy. Kruczy nie dawał za wygraną. Dziobał wilka w każdą część ciała. - Kurwa, nie jestem w nastroju! - Wybuchnął, wstając gwałtownie.
Natychmiast tego pożałował. Większe, niezagojone rany wciąż paliły żywym ogniem. Ptak odskoczył.
-To nie jego wina. - Melodyjny głos należał do Alessy.
Basior rozejrzał się. Znowu byli sami. Mruknął coś niemiłego w odpowiedzi, na co wadera tylko westchnęła.
-Nawet nie zapytasz, czy tamten wilk żyje? - Wilczyca podeszła do Czarnucha.
-Mam to gdzieś.
Alfa wzięła świeży haust powietrza do płuc, mówiąc dalej:
-Przeżył. Ledwo, ale przeżył. Odratowali go. Któryś z nich był medykiem.
-No to zajebiście. Ale jakby, nie wzbudza to we mnie żadnych emocji.
Alessa zacisnęła szczęki, nie wytrzymując:
-Musisz taki być? Co z tobą, do cholery?!
Velgarth wstał.
-Skoro widziałaś, ‘Pani Generał’, że tamtej kretyn zaleca się do ciebie cały wieczór, dlaczego nie zareagowałaś wcześniej, hę?!
-A ty gdzie niby byłeś? Unikałeś mnie, ignorowałeś. Wilki były miłe. Nie miałam powodu….
Nie dokończyła. Na dźwięk ostrego warkotu Velgartha aż zesztywniała. Sama obnażyła zęby.
-Velg, zachowujesz się beznadziejnie… Sprawiasz mi tym przykrość. Naprawdę, nie wiem, o co ci chodzi. Kryjesz się z uczuciami. Ewidentnie jest coś na rzeczy, nie oszukasz mnie. Ani siebie. Sądziłam, że możemy normalnie rozmawiać o tym, co czujemy oboje. A ty się ukrywasz niczym niedojrzałe szczenię. Jestem zawiedziona.
-Świetnie. - Tyle tylko jej odpowiedział.
Z każdą upływającą sekundą atmosfera między nimi gęstniała. Emocje buzowały, rozkładając ich myśli i pragnienia na czynniki pierwsze. Alessa miała dosyć zagrywek ze strony basiora. Jakże mógł tak odnosić się do niej, odwracać tyłem, wciąż i wciąż ignorować?! Z przeciągłym warkotem doskoczyła do wilka, przewalając go na trawę. Pełna obnażonych zębów paszcza zbliżyła się do pyska Czarnucha.
-Jesteś dupkiem. - Wysyczała przez zaciśnięte szczęki, mocniej przyciskając łapy do jego klatki piersiowej. Dokładnie w miejscu dwóch głębokich ran zadanych przez pazury chimery.
Velgarth skrzywił się z bólu, walcząc ze sobą. A taka walka była jedną z najtrudniejszych z jakimi kiedykolwiek przyszło mu się zmierzyć. Nadal nie odpowiadał, co wzbudzało w Alessie jeszcze większą irytację. Nie zeszła z niego, nie odpuściła. Była zła i rozgoryczona. Miała ochotę krzyczeć przy jednoczesnym obdzieraniu go z czarnej sierści. I on to wszystko zobaczył w jej dwukolorowych oczach.
Siłą napiętych mięśni zrzucił ją z siebie, przyjmując dominującą pozycję. Znowu ta cholerna bliskość. Nawet w walce. Mąciła mu w głowie, wprawiała myśli w szalony wir zatracenia.
Szamotanina trwała jeszcze jakąś chwilę. Turlali się po polanie, przeskakiwali jeden przez drugiego - raz Velgarth był na Alessie, przytwierdzając jej ciało do podłoża, a raz ona na nim, czyniąc podobnie. W pewnym momencie ich wilcze serca zaczęły bić jak oszalałe. Poczuli się jak oderwani od świata i wolni od lęku. Przeszedł ich dreszcz połączony z dziwnym mrowieniem w kończynach. Granice Velgartha pękały. Rzeczywiste ‘tu i teraz’ właśnie się skończyło. Pękła nić bytu, zaginając czasoprzestrzeń. Powietrze zawirowało, tworząc tajemniczą matnię, do której wpadli. Umysły czuwały. Byli niczym zbłąkane, pragnące siebie nawzajem dusze.
Zastygli w pozycjach, jakie przyjęli. Velgarth dotykał obitymi plecami zimnej gleby, a Alessa - z przyklejonymi do jego ciała łapami - stała nad nim, nisko pochylona i trzęsąca się z nadmiaru szalonych emocji. Ich nosy znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie.
C.D.N.
>Alesso? :)<