· 

Wezwanie do walki #6

Velgarth przewrócił oczami, rozciągnąwszy kąciki pyska w litościwym uśmiechu. Nie lubił gadać, nie przywykł do towarzystwa, zwykł działać sam. Samolubny, drakoński, nieczuły, sarkastyczny…. dupek. Jak patrzył, to patrzył beznamiętnie, zimno, formalistycznie, niewzruszenie. Choć w bursztynowych ślepiach tańczyły bluzgające cieniami iskry życia, tak umysł często odłączał się od spraw prostych, przyziemnych, lawirując po podwalinach mrocznej podświadomości. Po egoistycznym “ja”. 

 

Ale jednak! 

 

Towarzysząca mu od kilku dni wilczyca wywróciła zagmatwany, nieuporządkowany światek Czarnucha do góry nogami, czyniąc w jego głowie jeszcze większy chaos. Jak?! Jak, do cholery. I nie musiała sprawić tego zeszła gorąca noc, żeby Velgarth co jakiś czas zadawał sobie to pytanie. 

 

Westchnął ciężko i przeciągle, unikając kontaktu fizycznego z Alessą. Zachowywał należyty dystans, zadbawszy równocześnie o to, aby nie stracić jej z pola widzenia. Już nie. 

 

Szli równo, miarowo, cicho. Z tą samą misją, bez żadnego planu. Bo - jak się okazywało - nie opłacało się takowego posiadać. Los robił z nimi co chciał. Bawił się, drażnił, dręczył, droczył? Niełatwo było ocenić, ale na pewno głowy ich winny zostać otwarte na wszelkie niespodzianki i dziwne okoliczności. Mniej lub bardziej przyjemne. 

 

 

-To… Powiesz w końcu? - Odezwała się kremowofutra, strzygąc ciekawsko uchem. 

- Hm, co? Ach, tak. - Basior oderwał wzrok od zalesionej przestrzeni, przenosząc spojrzenie miodowych oczu na Alessę. Odchrząknął zalegającą w gardle chrypę, zaganiając myśli w kąt skupienia. 

- Nie sprzedam bajeczki o samotnych wędrówkach i wilku szukającego własnego miejsca na ziemi. Wędrówki były, owszem, ale miejsce było tam, gdzie byłem ja. Nie ma to znaczenia. Ani środowisko, ani istoty, które mnie otaczają bądź którymi otaczam się sam. Wszystko płynie. Nie brzmię jak ktoś godny kwiecistego pojęcia ‘solidarności’, hm? - Uśmiechnął się smutno, wzruszywszy barkami. - Jestem pieprzonym indywidualistą bez poczucia jedności. 

 

Przystanął nagle, zachodząc wilczycy drogę. Stanął przed nią, niwelując dystans. Właściwie, prawie dotknął końcówką pyska jej nosa.

 

-Ale jestem. Tutaj z tobą, a tam w watasze. Widzisz, droga alfo. Kiedyś wieści gminne prawiły o przeznaczeniu. Powiedzmy, że czasami przypominam sobie, aby wierzyć.

 

Uśmiechnął się zawadiacko, kiedy spostrzegł, że wadera chciała przejść. Przepuścił ją dopiero po drugiej jej próbie. Już miała się zirytować, ale odpuściła. Zmrużyła łagodnie dwukolorowe oczy, obchodząc Czarnucha - wolno i spokojnie. Jak swoją ofiarę. Uśmiechnęła się szeroko, na co basior pokręcił głową.

 

-Moją własną bronią… - Wyszczerzył na moment zęby, odsuwając się. - Ależ proszę. 

 

Przeszła z dumnie unieniosą głową, prychając cicho. Basior ruszył tuż za nią, kontynuując:

 

- Pytasz, jak trafiłem do Doliny Burz? Przypadkowo. Nie zależy mi na byciu częścią czegoś. Może wataha to miły przystanek? Wybacz, ‘pani generał’, jeśli brzmi to okrutnie. - A może basior jeszcze nie wiedział, jak bardzo będzie zależeć mu na tym, od czego tak bezwględnie stronił? - Sam dozuję pewne przynależności. - Uśmiechnął się smutno, pomyślawszy o przeszłości. 

 

Alessa spojrzała w bok - bardzo chciała zrozumieć wilka, lepiej go poznać, nie oceniać pochopnie i nie wyciągać trefnych wniosków. Było w nim coś interesującego. Coś, co nie pozwalało jej odpuścić. 

 

- Wracając do przypadku! Przed pojawieniem się w watasze miałem misję. Postawioną przez samego siebie formalność. Nie chcę cię zanudzać, alfo…. 

-Nie zanudzasz! Chętnie słucham. 

-Znakomicie. Ale nie jestem wylewny. Streszczę. I patrz pod łapy, alfo. 

-Nie musisz za prawie każdym razem zwracać się do mnie w ten sposób, to irytujące. I chyba niegrzeczne? Do tego złośliwe, basiorze. - Nadepnęła wystający z ziemi korzeń drzewa. Nie zauważywszy drugiego, potknęła się, niefortunnie lądując pyskiem w mrowisku. 

-Masz rację, nie muszę. Ale chcę. - Zamachnął ogonem. Widok leżącej w kopcu czerwonych mrówek wadery sprawił, że położył płasko uszy.

 

Podszedł do niej.

 

-Aż taka z ciebie gapa?

 

Nie odpowiedziała, z kwaśną miną wygrzebując się z chmary gryzących paskudztw. 

 

-Cholera! - Wrzasnęła zła sama na siebie. Ale i na wilka też! Oczywiście, że była to jego wina! Zaczęła gwałtownie potrząsać łbem, chcąc zrzucić z pyska mrówki. 

 

Basior zaśmiał się dźwięcznie, podchodząc do niej.

 

-Uspokój się. - Nie przestawał się głupio uśmiechać. Właściwie, rozbawiła go ta sytuacja. - Och, ojej….

-Co? Co takiego? Dlaczego tak patrzysz? Co jest, no mów! - Wybałuszyła oczyska, wgapiając się w jego rozszerzone ślepia. 

-Oups. Spuchłaś. 

-Spuchłam?! - Sięgnęła palcami do nosa, starając się zrzucić czerwone robactwo. Jak na oko i gust Velgartha - zbyt chaotycznie. 

-Zaczekaj… - Podniósł łapę, dotykając miękkimi poduszkami nabrzmiałych policzków wilczycy. - Nie wygląda to dobrze. - Zmarszczył czoło, strzepując z jej futra mrówki. 

-Nie dotykaj mnie! Zabierz to draństwo! 

-Zdecyduj się. - Cofnął kończynę. - Bo bez tego - Pomachał jej łapą przed oczami. - się nie uda! 

 

Alessa wydobyła z gardła dźwięk będący mieszanką jęknięcia i warkotu. A Velgarth ledwo powstrzymywał co rusz napływający na pysk uśmiech. 

 

Zaciągnął waderę nad strumyk. 

 

-No dalej. Zanurzaj. Może nie trafisz na piranie. 

 

Alessa powoli podniosła głowę, odrywając nos od brzegu przepływającej przez las rzeki. Irytował ją. Był bezczelny i śmiał żartować! Niemalże na każdym kroku. A ona była rozjuszona i obolała przez cholerne mrówki. Jednocześnie - podobał się jej. Nawet teraz, jak tak stał i patrzył, walcząc z chęcią wybuchnięcia śmiechem. Nie, nie…. Opanuj się, Alesso. 

 

-W porządku. - Zmrużyła dziarsko dwukolorowe oczy, naprężając mięśnie grzbietu. 

 

W porównaniu do Velgartha - była zwinna i gibka. Nie omieszkała wykorzystać tego. Przymiliła się do wilka, usypiając jego czujność. Basior uniósł brew, spoglądając na nią z góry pytającym wzrokiem. Kiedy zbliżyła się, wciągnął jej słodką woń, która zakręciła mu w głowie i pozbawiła trzeźwej oceny sytuacji. Nim się zorientował, broczył cielskiem w zimnej wodzie. Alessa pomogła sobie skrzydłami. 

 

-Och, to jednak mam sporo tej siły. - Uśmiechnęła się do wilka uroczo, gdy ten obdarzył ją piorunującym wzrokiem. - Jak tam?! Są piranie…?! Czy droga wolna?! Jest bezpiecznie?! 

 

Nie pozostał jej dłużny. Kremowofutra wilczyca gwałtownym ruchem ciała wyraziła oburzenie, gdy ten nagle wylazł ze strumyka i zbliżył się do niej, nie dając szans na ucieczkę. Bezceremonialnie złapał ją łapami pod żebrami i siłą napiętych mięśni - wrzucił do rzeki, po czym sam skoczył za nią. W wodzie przewrócił ją, kierując ciało w kierunku przeciwnym do nurtu. 

 

-Jest bezpiecznie. - Uśmiechnął się półgębkiem, trzymając waderę pod sobą. 

 

Sytuacja wyglądała tak, że ona była zanurzona w całości pod powierzchnią płynącej wody, a on górował nad nią, nie pozwalając wstać. Szamotała się, walczyła.

 

-Pamiętaj o mrówkach! Ach, rześko, czyż nie, Alesso?! Spokojnie, wstrzymaj oddech, dasz radę. Opuchlizna powinna zejść! - Rozbawiony własnym bestwialstem zamachnął kilkukrotnie ogonem. 

 

Uwięziona i topiąca się wilczyca posłuchała basiora, wstrzymując oddech. Energię spożytkowała w sposób następujący - z impetem wystrzeliła tylnymi kończynami, ładując w brzuch wilka potężny cios. Uderzenie sprawiło, że zgiął się wpół i warknął, wypluwając powietrze z płuc. Z bólu zacisnął oczy, a ona wyskoczyła, pozbawiając Czarnucha równowagi.

 

Przez dziecinną szarpaninę nie spostrzegli kiedy nurt przybrał na sile i porwał ich w dół rzeki. Zauważywszy wielki wodospad, popatrzyli na siebie jak dwa zagubione pisklaki. Ciężkie od wody skrzydła wadery nie dały rady jej unieść, choć próbowała. Velgarth w ostatniej chwili złapał Alessę za kark, naciągając skórę, po czym przegrał walkę z mocarnym nurtem i oboje wypadli z wodnego urwiska, spadając kilkanaście metrów ku głębokiemu jeziorze. 

 

Woda wystrzeliła spod ciał wilków, rozbryzgując fale na boki. Basior, machając łapami pod powierzchnią, starał się - i to nawet jeszcze zanim spadli - aby wilczyca była na nim, mając regularny dostęp do powietrza. Zwisała mu z grzbietu. Energia w mięśniach Czarnucha osiągnęła limit. Poszczególne partie ogromnego cielska paliły żywym ogniem, wysyłając sygnały do mózgu o zmęczeniu materiału. Wilk ostatkiem sił dopłynął do brzegu, przy którym zrzucił z siebie waderę. Padł płasko na trawę, wypluwając z gardzieli wodę.  

 

Alessa odkaszlnęła, charcząc i dławiąc się. Jezioro było lodowato zimne, nie chciała znać dokładnej minusowej temperatury. Wolała nie wiedzieć… 

 

-Ogniki. Wszędzie. Pełno. Jak błyszczą, jak świecą, ach…. - Wadera zakasłała. Przeceniła swoje możliwości. Rzuciła świetlistej krainie ostatnie spojrzenie, po czym usiadła na tyłku, łapiąc z trudem życiodajny tlen. Obróciła łeb przez bark, zerknąwszy w stronę jeziora. Kolejne magiczne? 

 

Velgarth zaparł się łapskami, wstając. Zakołysał się, podchodząc do wadery. 

 

-Jesteś cała? - Zmartwił się. A robił to rzadko, o ile w ogóle. 

 

Alessa, zauważywszy troskę w bursztynowych oczach samca, przekrzywiła głowę, rozciągnąwszy kąciki ust w bladym uśmiechu. 

 

-Tak. - Odpowiedziała krótko, kierując wzrok na oświetlony wąwóz. - Podaj mi mapę, proszę. 

 

Wilk podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. 

 

-Wygląda na to, że to tu. 

-Mapa, Velgarthcie. 

 

Dopiero po chwili zorientowali się, że stracili cały swój ekwipunek, w tym drogocenną mapę. 

 

I nie dane było basiorowi dokończyć opowiastki o tym, skąd wziął się jego kruk. I czym był. 

 

 

 

C.D.N.

 

 

 

>Aless? ^^<