· 

Płytki oddech #1

Ten dzień zapowiadał się nad wyraz spokojnie. I miał należeć tylko i wyłącznie do Shiry. Chciała pobyć sama, samiusieńka jak palec i żeby nikt jej w tym samotnikowaniu nie przeszkodził. Tak częsty kontakt z tyloma wilkami na raz był dla niej zwyczajnie męczący na dłuższą metę. Od czasu do czasu potrzebowała odpoczynku, od tego całego gwaru watahy tętniącej życiem i wszystkiego, co z tym życiem związane. 

A więc już bez zbędnych przygotowań i niepotrzebnych rozmyślań, skrzydlata waderka udała się w kierunku "jak najdalej od wszystkich". Pogoda, jak to podczas wczesnej wiosny, była naprawdę przyjemna. Temperatura rozkwitała razem z drzewami, każdego dnia dając coraz bardziej odczuwalne rezultaty. Na błękitnym, w żywym odcieniu niebie, płynęło co prawda kilka kłębiastych obłoków, ale nie przeszkadzały one w żadnym razie śmiałym promieniom ciepłego słońca, radośnie przebijającym się przez białe jak ten śnieg, co jeszcze niedawno tak nieustępliwie trzymał się ziemi, chmury. Wzorki powstałe w ten sposób, tańczyły wesoło na grzbiecie Shiry, jak i na zieleniącej się trawie pod jej łapami.

I oto jest. Zaczął malować się przed nią wręcz bajkowy, pokryty miękkim, ciemnozielonym mchem most, a jeszcze kawałek dalej, misternie rzeźbione, prastare wrota, niby tak kruche, a jednak tak trwałe i obserwujące kolejne pokolenia, przechodzące przez te tereny. Śnieżnofutra lekko niepewnym, acz delikatnym krokiem wstąpiła na zarośnięty most, następnie przekraczając niby-próg pod idealnym łukiem. Gdzieś z tyłu szumiał wąski, pospiesznie biegnący w dół strumyczek, o zapachu rześkim jak świeża mięta. Jednak teraz już, dwubarwne oczęta, oczarowane, chłonęły widok lasu, będącego dosłownie na wyciągnięcie jej łapy. Drzewa jeszcze starsze od Leśnych Wrót witały ją, schylając ledwo zauważalnie swe szlachetne korony ku ziemi. W tym wszystkim nie było miejsca na rozmyślanie. Tylko Shira i natura. Wstąpiła między drzewa, oddając się w objęcia lasu. Wszechobecny spokój zawitał nawet w jej duszę, całkiem wypędzając jakiekolwiek negatywne emocje. Lekki wiatr szumiał pomiędzy powoli rozwijającymi się listkami, a co jakiś czas było słychać nawet świergot okolicznych ptaków.

Wtedy zjawiło się to. Naprawdę osobliwe stworzenie, którego nawet Shira nie byłaby w stanie sobie wyobrazić. Niby to coś jak panda mała, ale jednak szop, z dodatkiem czegoś z kota. Kolory stonowane, w odcieniach szarości i brązu, ale jednak coś wyróżniało to zwierzątko spośród tłumu. To z pewnością te zielone pędy rosnące sobie śmiało na jego grzbiecie. I jeszcze ten owocek z czubka łebka sobie rósł! Widzieliście kiedyś ryby głębinowe, te z tymi śmiesznymi światełkami na czole? To coś takiego, tylko że zamiast świecącego obiektu był miniaturowy, bliżej nieokreślony, nieznany Shirze owoc. A ta stała tak tylko, osłupiała tym, co widzi. Stworzonko zaś wydawało się pogodne i przyjaźnie nastawione. Usiadło na tylnych łapkach, wyciągając jedną przednią i machając nią do wadery, jakby zachęcająco. Shira nadal z rozszerzonymi oczętami, ale postąpiła kilka kroków w kierunku zwierzęcia. Ono odskoczyło prędko, następnie odwracając łebek, zupełnie tak, jakby chciało sprawdzić, czy samica idzie za nim. I dalej pokicało już szybciej.

– Z-z-zaczekaj!

I pobiegła za nim, bo czy chciała wybrać jakąś inną możliwą opcję?

Ah, ale czemu on wchodzi na drzewo! I czemu cały czas tak rozbrajająco patrzy? Nie myśląc zbyt wiele, Shira rozpostarła swe ogromne skrzydła i wzleciała na tyle wysoko, na ile pozwalały jej gałęzie drzewa. Wylądowała na jednej z nich. Tak potężny pniak chyba ją utrzyma? Dalej i tak będzie musiała wspiąć się o własnych łapach. O ile to było w ogóle możliwe… Zerknęła ku górze, aby zorientować się, jak wysoko znajduje się ta tajemnicza istotka. Wadera ledwie dostrzegła jej puchaty ogon kiwający się w te i w tamtą. A tamta, wysunęła łebek, patrząc Shirze w oczy, jakby chciała zawołać "no chooodź!". Skrzydlata zamyśliła się, zatracając w tych wielkich ślepiach osobliwej istoty. Nie wiedziała, jak długo tak trwały, ale przez cały ten czas utrzymywały kontakt wzrokowy. Chyba najdłuższy w shirowym życiu. Ocknęła się, dopiero kiedy zwierzak, zniecierpliwiony, podskoczył na swojej gałęzi. Toteż białowłosa stanęła ostrożnie na dwóch łapach, przednimi opierając się o gruby pień drzewa. I co dalej…? Ah, oczywiście. Jedna z nóg znalazła się nie w tym miejscu, co trzeba, a równowaga uciekła na Syberię.

Spadła. I jej wrzask, rozdzierający leśną ciszę, zmieszał się z piskiem, jak szczeniaka, któremu ktoś nadepnął na ogon. A basowy warkot pod spodem z pewnością nie zwiastował niczego dobrego. Czy aby przypadkiem nie miała być tu całkiem sama? Ale, kontynuując, Shira czym prędzej uciekła z wielkiego cielska i odskoczyła jak poparzona, kuląc się od razu. Na ułamek sekundy spojrzała w kierunku tego nieszczęśliwca, na którego grzbiet przyszło jej spaść z drzewa. Aż wstrzymała oddech, widząc ogromnego w porównaniu do niej, czarnego jak smoła basiora. Jego okazałe mięśnie napięły się, jakby w każdej chwili gotowe do rzucenia się na kruchą waderkę. Śnieżnobiałe kły wystawione na światło dzienne wcale jej nie uspokajały. Szaleńcze bicie serca zaczęło zagłuszać Shirze wszystkie dźwięki, miała wrażenie, że nawet jej pole widzenia pulsuje w jego rytmie. Najpierw same łapy jej się trzęsły, stając się przy tym jak z waty, ale później drgawki ogarnęły całe jej ciałko. A oddechy też przyszło jej brać coraz trudniej…

– P-p-p-prze-prze… – łamiący się, cichutki głosik starał się ze wszystkich sił jakoś wybrzmieć z trzęsących się warg, ale dalej ugrzązł w zaciskanącym się gardle.

To co, tak właśnie będzie wyglądał jej koniec?

 

<Velgieee?>