· 

Wezwanie do walki [Część #4] - A to niespodzianka.

Westchnął ciężko i przeciągle, kiedy elfie dziecko zasnęło. 

 

-Co to ma być. Kilka kłaków na czubku łba i te stworzenia niby przeżywają zimowe mrozy bez okrycia w postaci gęstego futra? - Gdyby miał na to miejsce, pokręciłby głową z dezaprobatą. 

Zamiast tego, wyłożył pysk między wyciągnięte przednie łapy. Wypuścił powietrze z nozdrzy, zdmuchując z zasięgu wzroku przechodzącego pająka. 

 

Alessa, chcąc się poruszyć, poczuła skrępowanie w ruchach, natomiast nieprzejęty naganną bliskością Velgarth przyjął zastygłą pozycję, próbując udać się do krainy snów. Przynajmniej na pozór. Co jakiś czas strzygł czujnie uszami, co oznaczało, że jednak wcale nie spał. Oszukiwał. Tak naprawdę czekał, aż wadera zaśnie pierwsza. Uchyliwszy leniwie powieki, zerknął na dziewczynkę. Chrapała, oddychając głęboko. Dobrze.

 

-Co ci chodzi po głowie? - Zainteresowała się kremowofutra, zmrużywszy kolorowe ślepia.

-Ależ nic. Odpoczywaj, zaśnij. Przed nami daleka droga. - Uśmiechnął się tajemniczo, zamykając oczy.

Wadera prychnęła głośno. Oczywiście, że mu nie ufała. Cholerny kombinator. 

 

Zmęczona przeprawą i dotychczasowymi wydarzeniami Alessa w końcu odpłynęła ku snom. Ostatnim, co poczuła, był zapach basiora. Mocny, intensywny - kuszący szlachetną prostotą bukiet lasu, otulony urzekającym aromatem piżma i nutką wanilii w połączeniu ze świeżymi akordami drewna. Wilczyca musiała przyznać, że Czarnuch pachniał cudownie. W rzeczy samej, skóra Velgartha naturalnie wydzielała taką woń. 

 

Po chwili nie miał żadnych wątpliwości - spały obie, zarówno ‘Pani Generał’, jak i Rena. 

-Jak susły….- Wyszeptał, klapnąwszy cicho szczękami. 

 

Podniósł łeb, kierując wzrok na postać małego elfa. Oczy miał czarne jak dwie perły znalezione na dnie morza. Czarne jak nafta tryskająca ze skały, śliska i gorąca. Ponad wiekowa inteligencja kryjąca się w tym spojrzeniu otulała twarz niewinnej Reny tak złowieszczymi wyziewami, że prawie zatracił zdolność jasnego myślenia. Sięgnął po złowróżbną siłę mroku, zaglądając dziewczęciu do umysłu. Początkowo napotkał niewielki opór, lecz, napierając, przedarł się.

 

Dziecina lawirowała po dolinie kolorowych snów. Nie wyczuła ataku. Zupełnie nieświadoma zagrożenia, spała w najlepsze.

 

Velgarth, jako wyszkolony wojownik, bezlitosny zabójca i dobry obserwator rzeczywistości - musiał mieć pewność. A w głowie roiło mu się wiele pytań. Brak odpowiedzi był frustrujący. Skąd dziecię elfów wzięło się na polanie? Czy to przypadek, że je spotkali? Zbieg okoliczności, zbieżność losu? Nie zawierzał…. Ten niemający czasem skrupułów drań nie zawierzał. A ufał rzadko, nawet sobie.

Energią wypaczonego przez chaos umysłu przebił się przez cienką błonę podświadomości Reny, zaglądając do środka, brutalnie wyciągając najskrytsze tajemnice, informacje o świecie, w którym żyła oraz drogocenne wspomnienia. Musiał wiedzieć. Bydlak musiał wiedzieć.

 

Nadszarpnął w ten sposób pewną strefę intymną. Zaburzył jej myśli, uczucia i jestestwo.

Elfie dziecko nie wiedziało. Jeszcze nie…. Przecież spało. I to całkiem słodko. 

Przyprawiająca o dreszcze mgła otuliła szponami zimna drzewną jamę, w której znajdowały się wilki.

 

To zbudziło Alessę. Czując rozchodzący się po ciele chłód, kichnęła. 

 

-Co się dzieje….- Powiedziała półszeptem, nie chcąc zbudzić Reny.

Kiedy obróciła głowę, by spojrzeć na Velgartha, zmarszczyła mocno czoło. Wyglądał demonicznie. Przypominał kamienny, opętany przez złe siły posąg, który lada moment miał ocknąć się z martwoty i ruszyć w bój przelewać krew niewinnych. Aż warknęła, obnażając białe zęby. 

-Co ty robisz, Velg! - Głos uwiązł jej w gardle.

 

Nie mógł zareagować, nie skończył. Wbił palec czarnego spaczenia umysłu w czaszkę bezbronnej Reny, dokładnie celując w sam środek jej myśli. Rozległ się trzask pękającej podwaliny jaźni dziewczęcia. Trzask, który słyszał tylko Velgarth. Dźwięk ten wprawił go w niemałą euforię. Pieprzony zatraceniec. Metafizyczny palec wszedł głębiej, na całą długość. W momencie, w którym basior zdobył interesującą go wiedzę, wycofał się. Otworzył oczy, które na powrót przyjęły bursztynową barwę. 

Leżąca obok Alessa zamarła. Dwukolorowe oczy zaszkliły się, i to wcale nie od panoszącej się po lesie mgły. 

 

-Jak mogłeś…

 

Wilk nie odpowiedział. Nie w pierwszej chwili.

Rena, pisknąwszy cicho, przebudziła się. Miała wrażenie, że coś ukłuło ją w tył głowy. Twarz okrył strach. Zbierało jej się na łzy.

 

-Nic jej nie będzie. - Odrzekł twardo i oschle basior. Zwrócił pysk w stronę dziewczynki. - To tylko koszmary. Nie przejmuj się, elfi potworku. Śpij dalej. 

-Jesteś draniem, jak mogłeś… - Powtórzyła Alfa, prychając z wyraźnym niezadowoleniem i oburzeniem. 

-O świcie wyruszymy. Opowiem, co wiem. Zechcesz wysłuchać, czy zamierzasz na stałe przyjąć tę obrażoną minę? 

-Zamknij się.

Po czym - już oboje - zapadli w głęboki sen. Tym razem prawdziwy i długi. Aż do wschodu słońca. 

 

******

 

-Magiczna społeczność, którą tworzą elfy wraz z wilkami zwie się Dreadiell Aroldin. Zamieszkują zbudowane z wysokim kunsztem miasteczko, a to z kolei nosi nazwę Arlath, co w języku elfickim oznacza ‘spotkanie’. - Velgarth recytował jakby z pamięci, choć przed bursztynowymi oczyma miał przejrzysty, czysty i niczym nieskalany umysł Reny. - W tej części świata żyją w zgodzie z podobnymi nam. W innej - ze smokami. To doprawdy niezwykłe istoty. Szanują Naturę i z wzajemnością. 

 

******

 

Otoczona przez zgraję zdziczałych kojotów Alessa nie miała wyjścia - musiała się bronić. Powiadali, że najlepszą obroną był atak. Rzuciła szybkie, orientacyjne spojrzenie otoczeniu. Policzyła ilość drapieżników. Dziesięciu. Ach, nie. Dwunastu. Moment…. Zza skały wyszły dwa kolejne. Sympatyczna rodzinka, przemknęło waderze przez myśl, kiedy rzuciła się na pierwszy szereg szczekających dzikusów. 

 

Zmrużyła oczy. Serce łomotało jej w gardle. Niezupełnie rozumiała sytuację, w której się znalazła. Napastnik wierzgał pod nią. Rąbnęła go z taką siłą, że rozległ się chrzęst kości, a w fustrzastym policzku zostało wgłębienie wielkości jej łapy. Z nosa kojota trysnęła czerwona ciecz.

Poszło jej gładko, choć nie obyło się bez obrażeń. Ostatniego wykończyła w powietrzu. Oderwała zębiska od krtani przeciwnika, sycąc gardziel ciepłą posoką. Wypuściwszy z łap martwe truchło, wylądowała miękko na dużym kamieniu. Gruchnęło. Padli. Wszyscy. Odetchnęła głęboko, rozprostowując zlepione krwią skrzydła. 

 

Nie było z nią Velgartha. Ani Reny. Została sama pośród obcych drzew, drobnej zwierzyny i…. Czegoś jeszcze? Dostrzegła dziwny błysk. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyła w tamtym kierunku. 

 

******

 

Basior, jęknąwszy, rozchylił powieki. Spojrzał na swoje łapy. Gdzie on, do cholery, był?! Łypnął oczami na boki - najpierw na prawo, potem na lewo. 

 

-Świetnie. - Warknął, zorientowawszy się, że obudził się w klatce.

I to nie byle jakiej klatce. Pozłacane pręty szczelnie okrywała silna magia. 

Żadnych szans na ucieczkę. 

 

******

 

Na północno-wschodnim krańcu doliny, między strzelistymi górami, znajdowało się wyrzeźbione w skale miasteczko. Może i nawet dosłownie - rozbudowane pałace o wielu kondygnacjach wychodziły z boków wzgórz, rażąc połyskiem i architektonicznym bogactwem w postaci zdobionych na różne style balustrad, dachów, tarasów, dziedzińców, ogrodów i kaplic.  Wydawało się, że jasność i żywy błysk kolorytu nigdy nie opuszczały tego miejsca. 

 

Bogactwo dźwięków. Przeważnie były one tak radosne jak jaśniejące barwami upierzenie ptaków, gdy śpiewają i gonią się wśród drzew. Najradośniejszym spośród wszystkich dźwięków był chór głosów elfów - gdy rozbrzmiewał namiętną pochwałą tego cudownego światka, który obdarzał ich wszystkim, czego potrzebowali. Kaskada odgłosów odbijała się echem między olbrzymimi drzewami i zdawała się spływać na przybyłych do elfiej doliny wilków ze wszystkich stron w prostocie piękna, prawdy i dobroci, w pełni radości życia.

 

Gdy dumna w swej postawie Alessa szła naprzód, w pewnej chwili zauważyła szeroką taflę połyskującego w świetle słońca jeziora. Z wody wznosiła się gruba warstwa kolorowych pyłków. Wadera próbowała dostrzec więcej, ale nawet jej bystre oczy nie zdołały wypatrzeć przeciwległego brzegu. 

Zza horyzontu  wyłonił się skrawek słonecznej tarczy, rozwijając na niebie złocisty, świetlisty wachlarz. W jednej chwili ponury dotąd świat rozjaśniła gama ciepłych barw - pachnące powietrze rozbłysło błękitem, woda w rzekach stała się lazurowa, a na drzewa spłynął zielony blask. Ziemia zaś zarumieniła się czerwienią, brązem i pomarańczem.

 

Miasteczko, które Alessa widziała z oddali rosło w oczach z każdym kolejnym jej krokiem.

 

-Jak tu pięknie, ach. - Zachwyciła się Alfa, nie zwalniając tempa.

 

Zaaferowana przyjemnym widokiem, zapomniała na chwilę o swym czarnym towarzyszu i nowo poznanej istocie, Renie. Kroczyła dalej, wdychając świeże zapachy. 

Sieć mieniących się żyłek zdobiła dolne partie wzgórz i skalnych wzniesień. Chwilę później kremowofutra wilczyca ujrzała przed sobą rozległy, sklepiony portal, zalany ciepłym blaskiem poranka. Światło rozszczepiało się w marmurowych płaskorzeźbach, padając na kamień w tysiącach roztańczonych, błyszczących plamek. 

 

-Niezwykłe miejsce. - Oceniła na głos Alessa, wstępując na prowadzące ku portalowi schody. 

Dotarła na górę, znalazłszy się przed imponujących rozmiarów złoto-różowym pałacykiem. Z wysoko usytuowanej płyty rozciągał się przepiękny widok na leżące w dole ziemie, lasy, granie i jeziora oraz - na całe elfie miasteczko.

 

Wiał lekki, przyjemny wietrzyk, a ona wyczuła niewypowiedziane na głos, nieme zaproszenie. Weszła do środka, strzygąc uszami. Tak jak podpowiadał jej zdrowy rozsądek, była ostrożna. 

Nagle wszystko wokół Alessy zadygotało i pojaśniało jeszcze bardziej. Na ułamek sekundy straciła pewność siebie i zamarła jak sparaliżowana. Pałacowa sala, w której się znalazła pulsowała milionem świetlnych drobinek. W centralnym punkcie, na wysokim, artystycznie rzeźbionym tronie, siedziała kobieca postać. Wadera, zatrzymawszy się w pół kroku, wytężyła wzrok. Zauważyła kogoś jeszcze - małą dziewczynkę, dosyć znajomą. Rena, uśmiechnąwszy się przyjaźnie, pomachała dłonią. Oderwała się od swych opiekunów, biegnąc wilczycy na spotkanie. Przywarła do niej, otulając rękami jej szyję. Kremowofutra wstrzymała oddech, ciaśniej składając skrzydła. 

 

-Jesteś! - Rena odsunęła się, nie rezygnując z serdecznego uśmiechu. 

-Tak, i ty również, Reno. - Wilczyca skinęła łbem. 

 

Alessa nie mogła uwierzyć - zobaczyła istoty podobne do dziecka, tyle że większe, wyższe, doroślejsze. A wśród nich - zgraję dużych wilków, zapewne również magicznych. Atmosfera, którą roztaczały elfy wraz ze swymi wilczymi przyjaciółmi była zadziwiająco dobra, miła i magnetyczna. 

Alessa spojrzeniem dwukolorowych oczu szukała Velgartha. Zamiast czarnego basiora, zobaczyła zbliżającą się sylwetkę wysokiej elfki. 

 

-Witaj, Alesso, Duchu Walki. - Odezwała się elfka aksamitnym głosem. - Alfo Watahy Wilków Burzy. 

Wilczyca nie kryła zdumienia. 

 

Postać o trójkątnych uszach kontynuowała: 

-Bardzo miło jest nam ciebie tutaj gościć. Wiele o tobie słyszeliśmy. Nasi przyjaciele - Wskazała na siedzące obok wilki. - Od zawsze z podziwem opowiadali o dzielnych walkiriach z waszej krainy. Nazywam się Aiedail i jestem zarządcą tej doliny. - Uśmiechnęła się dbale.  Nie lubiła się wywyższać i podkreślać tytułów. Pobratymcy uważali ją za królową, choć ona sama traktowała siebie na równi z innymi. 

 

Aiedail, porcelanowa elfka o długich, jasnych włosach, podeszła do Alessy i uklęknęła, chcąc gestem tym oddać jej należny szacunek. Powłóczysta, jedwabna suknia szeleściła przy każdym ruchu. 

Wadera wyprostowała się, unosząc głowę. Pochyliła łeb, powitawszy Aiedail równie serdecznie i dyplomatycznie. Popatrzyła również po reszcie obecnych wilków i elfów. Odpowiedziała na niemal każde ich spojrzenie, uśmiechając się uprzejmie. Patrzyli na nią tak jak zwykli patrzeć na Aiedail - z podziwem, oddaniem i gloryfikacją. 

 

-Witam was. Skoro jestem już znana z imienia oraz tytułu, daruję prezentację. To wielce miłe i dziękuję. Wspaniałe miejsce. - Pozwoliła sobie rzucić okiem na błyszczące ściany, sufit, rzeźby oraz kolumny. 

-Oczywiście. Wilki, ba! Nawet smoki - wszelkie magiczne stworzenia są u nas mile widziane. Jesteśmy admiratorami pokoju. Rozgość się, czuj jak u siebie, korzystaj z przywilejów Matki Natury, spędź dokładnie tyle czasu, ile potrzebujesz, Alfo Watahy Wilków Burzy. 

W odpowiedzi na słowa elfki, Alessa ponownie skinęła głową, dziękując. Jednak... 

- Jestem rada, lecz pragnę, abyście udzielili mi informacji, czy wiecie, co stało się z moim towarzyszem podróży? Czarny wilk o… - Kremowofutra nie zdążyła dokończyć.

- Velgarth. Oczywiście. Jest naszym więźniem. - Odpowiedziała bez większego namysłu Aiedail. - Złamał święte prawo elfów. Raczył siłą wedrzeć się do umysłu jednego z nas. To niedopuszczalne. 

Rena nieśmiało odwróciła główkę. Polubiła tamte wilki. Nie chciała kary dla żadnego z nich. 

Wadera ściągnęła brwi. Bądź co bądź, martwiła się o basiora, choć nie popierała metod jego działań.

-Co się z nim stanie? Należy do mojej watahy, nie mogę pozwolić, aby zginął. Nie mogę powrócić bez niego. To jest moje definitywne stanowisko. 

 

-Naturalnie, Szanowna Alfo. Jednakże. Ty również złamałaś jedno z naszych praw. Zabite przez ciebie kojoty to dzicy strażnicy naszych ziem. Nie mogłaś tego wiedzieć, zgadza się. Rozumiemy również fakt, że się broniłaś. Nie mogę przejść obok tych dwóch spraw obojętnie. Znam swój lud, wiem, że oni by tego nie chcieli. Respektujemy własne zasady. Oboje poniesiecie konsekwencje. Później będziecie wolni, bez naszej ingerencji. - Elfka rozciągnęła kąciki ust w nostalgicznym uśmiechu. 

 

Nazajutrz, Alessa udała się nad jedno z szafirowych jezior. Nie było strażników ani spektakularnych pojmań. Właściwie, noc spędziła spokojnie w towarzystwie Reny. Mała elfka opowiadała waderze o ich świecie, ta słuchała z uwagą i niemałym zafascynowaniem. Sporo było w nim dobrej, czystej magii. Cieszyła się, że legendy o walkiriach i herosach dotarły tak daleko, że mówiło się o tym, a nawet celebrowało poszczególne postaci historii. 

 

Teraz była sama. Zastanawiała się, o jakich konsekwencjach mówiła Aiedail? 

 

-Muszę znaleźć Velgartha…. 

 

Rzeczywistość lubiła zaskakiwać, szczególnie ta magiczna. Jak za sprawą czarodziejskiego gestu, pojawił się on, Velgarth. Stał po drugiej stronie jeziora, wpatrując się bursztynowymi ślepiami w skrzydlatą wilczycę, która nie kryła radości z powodu jego nagłego pojawienia się.  A może był tam cały ten czas, tylko nie zauważyła, pochłonięta przez własne myśli? Radość nie trwała długo. Spiorunowała go wzrokiem. Czym prędzej obeszła jezioro, podchodząc do wilka.

 

-Ty! - Krzyknęła nieco za głośno i dosadnie.

 

Miała ochotę wyrzucić mu wiele, może nawet wszystko. Była zła, rozczarowana. Rozdzielili się, gdzie był?! Dlaczego tak postąpił z Reną?! Dlaczego ją zostawił?!

 

A on miał ochotę odpowiedzieć jej na to wszystko, i to z podobnym gniewem oraz ekspresją myśli. 

Niestety, nie dane im to było. Wydarzyło się coś, co sprawiło, że oboje zgubili złość, zastępując ją…. szaloną, ze względu na pochodzenie i okoliczności, namiętnością. Ani jedno, ani drugie nie spodziewało się tego. W pewnym momencie wyłączyli świadomość, a włączyli ducha. I zdawało się, że niezupełnie z własnej woli. Jakby to rzekł Velgarth? Cholerna magia? 

 

Wpadli w wilcze objęcia żaru fizycznej miłości, poddając się czynom, a odstępując od słów. 

Nie wiedzieli, co czynili. Jeszcze nie. I jak bardzo będą wściekli. Ale czyż Aiedail nie wspominała czegoś o karze i konsekwencjach? 

 

 

 

C.D.N. 

 

 

>Alesso? :)<