· 

Otchłań #2

Rosły basior, wywinąwszy wargi, stanął nad topielcem. Połyskująca w promieniach słońca spokojna tafla jeziora odbiła się blaskiem w bursztynowych ślepiach wilka, kiedy pochylił łeb, by móc lepiej przyjrzeć się obcemu osobnikowi. Charknął gardłowo, ukazując ostre zębiska. Przez rozszerzone nozdrza wchłonął zapach nieznajomego. Poruszył się, obchodząc go - niczym żądny krwi ofiary kat. “Wybawicielem” okazał się Velgarth.

-Gorzej trafić nie mogłeś. - Czarnuch warknął, tymi oto słowami witając przybysza. - Nikt nie nauczył pływać, hę? - Uniósł dziarsko osmolony czernią łeb, patrząc nań z góry. 

-Czego chcesz? - Mruknął Yavi, potrząsając pyskiem. Podniósł złote oczy, wymierzając basiorowi cierpki wzrok. Wykasłał z płuc zalegające resztki wody. 

-Och! Ale tak od życia? - Velgarth ironizował, jakżeby inaczej. Nie zrezygnował z okrążania tajemniczego wilka. 

-Dla wszystkich istot, które ratujesz jesteś aż tak sarkastyczny? - Złotooki wyprostował się, napinając obolałe mięśnie. - Poprosiłbym również o wyjaśnienie powodów, dla których uratowałeś mi życie. 

-Tak, a bywam. - Czarnuch uśmiechnął się kpiąco. - Spieszę z wyjaśnieniami.

W pewnej chwili przepływające przez niebo białe chmury rozproszył nadlatujący od południowej strony ptak. Skrzydła o ponad dwumetrowej rozpiętości z szaleńczym zapałem uderzały o powietrze, wspomagając lawirujące w przestworzach podmuchy zimnego wiatru. 

Kruk, zniżywszy lot, zatoczył koło nad głową Yaviego, kracząc głośno. Wilk, zobaczywszy gruby, nienaturalnej długości dziób ptaszyska, przestraszył się. Zadarł pysk, postępując parę kroków do tyłu. Nie zauważył, kiedy wpadł na Velgartha. Czarny basior klapnął szczękami tuż koło jego ucha, warknąwszy ostro, ostrzegawczo, niezbyt przyjaźnie. Nieznajomy odskoczył, przylegając brzuchem do gleby. Jeszcze nie wiedział, skąd i dlaczego, ale nagle złapał zadyszkę. 

Kruczy towarzysz Velgartha wylądował, siadając basiorowi na grzbiecie. Złożył skrzydła, obserwując perlistymi oczyma tamtego osobnika. Czarnuch rozciągnął kąciki pyska w chytrym uśmiechu. 

-Kilka faktów, nie-drogi i nie-mój przyjacielu. - Odchrząknął znacząco. - Znajdujesz się na terenach Watahy Wilków Burzy. Stąd ratunek. 

-Jasne… - Yavi podniósł się, otrzepując futro z ziemi. 

-Jestem jednym z jej członków. A nazywam się Velgarth. Rozejrzyj się. - Basior wreszcie spoważniał, mrużąc oczy. - To Jezioro Dusz. 

Obcy wilk rzucił okolicy badawcze spojrzenie. 

-A to niebieskie światło….? - Zaczął, choć nie był pewien, czy nie miał majaków przed oczami po akcji z tonięciem. 

-Tak, dobrze patrzysz i dobrze widzisz. Występuje, migota, mieni się. Legenda głosi, że sprowadza dobre dusze zwierząt. Gdybyś zginął pod tą błękitną powierzchnią, mogłoby okazać się to ciekawym zbiegiem okoliczności, nie sądzisz? 

-Szeroko pojęte życie nie stoi obok sensu, to sądzę. - Wzruszył barkami, mrużąc w nostalgicznym geście złote oczy. 

-Wszystko zależy od oczekiwań i przeznaczenia, choć z wiarą w nie może być gorzej. Jak chcesz. Przedstawisz się? I spokojnie, możesz podejść. Nie gryzę. - Poruszył się, poprawiając siedzącego przy karku kruka. Drań wbijał szpony w skórę. - Aczkolwiek lubię. 

-Jestem Yavi. - Złootoki przyjrzał się czarnemu basiorowi. 

-Witaj zatem, Yavi, w Dolinie Burz. Chodź, poznasz resztę wilków.

Velgarth ruszył się z miejsca, dodając po chwili:

-Tę milszą, serdeczniejszą część. Możesz po drodze opowiedzieć coś o sobie, jeśliś gadatliwy i chcesz. Jak się tu znalazłeś?

Wysokie drzewa zakołysały się na wietrze. Wtulony w gorące futro wilka Kruczy przymknął ślepia, zasypiając. Dzień dopiero się rozpoczynał, a jasne promienie słońca leniwie muskały budzącą się do życia Dolinę Burz.

 

C.D.N.

>Yavi?<