Basior, w odpowiedzi na ostatnie słowa Alessy, rozciągnął kąciki wilczego pyska w krótkim, swobodnym uśmiechu. Obrócił łeb, by móc lepiej przyjrzeć się całej jej sylwetce. I obliczu. Spojrzenie bursztynowych ślepi było nieodgadnione.
-To niebezpieczne posiadać takie pewności. - Nie zmienił wyrazu pyska. Po chwili kontynuował. - Przez wzgląd na przeszłość i to, kim jestem, nie po drodze mi z pojęciem “dobra”. Myśl, co chcesz, Alfo. Zapewne słuszną pokładasz wiarę w barierze ochronnej - nie podważam magii, którą władają bogowie. Ani nie lekceważę. Byłbym głupcem.
Wadera, przekrzywiwszy nieznacznie głowę, wymierzyła Czarnuchowi pytający wzrok. Jakby czekała, aż rozwinie myśl. Wiedziała, że wstępem tym dążył do czegoś konkretnego.
-Jednak. - Głęboki baryton wybrzmiał łagodnie. - Uśpiłem w sobie bestię. Nie przepadam za swoją mocą. Oddany jej, tracę kontrolę - nad samoświadomością i “dobrem”, które od czasu czasu próbuję wskrzesić. O ile w ogóle takowe kiedykolwiek we mnie zaistniało. - Żachnął się. Velgarth nie lubił mówić o sobie. Uważał to za rzecz całkowicie zbyteczną. Ani nie obnosił się z emocjami, ani z uczuciami. Częściej wyłączał się z rzeczywistości niż w niej uczestniczył.
Popatrzył na Alessę.
-A teraz wybacz, droga Alfo. Bardziej od gadania wolę działanie.
Wstał, odsunął się od wilczycy i otrzepał. Po chwili wadera uczyniła podobnie, naciągając mięśnie przy łapach. Odezwała się w końcu:
-Jasne. Nie myśl sobie tylko, że nie będę zadawała różnych, w tym i może nieraz dziwnych, pytań! - Uśmiechnęła się buńczucznie, dumnie; jak na oko Velgartha - zbyt pewnie. - Nie patrz tak, basiorze. Muszę mieć całkowitą pewność, że można ci ufać. - Kremowofutra zmrużyła dwukolorowe oczy. - Poza tym, jako generał chcę znać swoich wojowników. To proste i logiczne, nie uważasz, Velgarthcie?
Czarnuch, oderwawszy wzrok od zacinającego deszczu, spojrzał na Alessę. Uśmiechnął się nostalgicznie, bardziej do siebie i do własnych myśli. Rzekł:
-Przypominasz mi kogoś, wiesz? - Nie mógł powiedzieć na głos, że jego samego. Jeszcze nie. - Słusznie, pani generał.
Kiedy ulewa minęła, wyszli na zewnątrz. Czarny jak smoła wilk rozejrzał się po okolicy, jeżąc sierść na karku. Towarzysząca mu Alessa ciaśniej oplotła smukłe ciało skrzydłami. Oboje to czuli - smród spalenizny. Grota, przed którą stali, znajdowała się na skalnym wzniesieniu. Mieli bardzo dobry punkt obserwacyjny. Velgarth jako pierwszy zauważył dym. Szara smużka ulatniała się między drzewami, wskazując na konkretne miejsce rozpalonego ognia.
-Sprawdzę to. - Alfa wysunęła pysk przed basiora, rozkładając skrzydła. - Podlecę, zatoczę koło i wrócę. Korony drzew są zbite, a chmury na niebie gęsto zawieszone. - Oceniła pobieżnie sytuację, stawiając na dobry kamuflaż.
-Zaczekaj. - Czarnuch zagrodził jej drogę. - Jesteśmy na obcym terenie. - Popatrzył na nią uważniej. - Na takim obszarze, jak to, nigdy nie można być pewnym, czego się spodziewać. Proponuję podejść od strony doliny, nie wystawiając się.
Wadera prychnęła, energicznie odrzucając łeb. Kręcone włosy zafalowały na wietrze, przez co profil jej pyska wyostrzył się ładnie. Velgarth nie mógł się powstrzymać:
-Charakterna, dobrze. Lubię takie. Przynajmniej nie będzie nudno.
Alessa, ściągnąwszy w przypływie chwilowego gniewu brwi, odrzekła ostro:
-Uważaj sobie, do kogo mówisz, basiorze. - Zacisnęła szczęki, odsuwając się od niego. - Wyruszyliśmy razem na nieznane terytorium, lecz hierarchia nadal cię obowiązuje.
Sprowadziła go do parteru po swojemu. Velgarth w rozbawieniu podciągnął lewy kącik pyska ku górze, uśmiechnąwszy się oszczędnie, acz zadziornie. Cholerny ignorant.
Zaczęli schodzić ze wzgórza. Alessa przystała na sugestię wilka, jako że wiatr nie był im przychylny. Wiał z różnych stron, rozpraszając białe chmury. Trawa była miękka i intensywnie zielona. Płynący nieopadal strumyk szemrał kojąco. I byłby to nawet przyjemnie romantyczny spacerek, gdyby nie widok wypalonej ziemi w centralnym punkcie otoczonej zagajnikiem polany.
-Ćś. Ku glebie. - Velgarth zawarczał cicho, stawiając czujnie uszy.
-Nie musisz instruować mnie na każdym kroku. - kremowa wilczyca przylgnęła brzuchem do zimnej ziemi, obserwując zza zarośli obszar pola.
-Wybacz, pani generał.
Na środku polany tliły się resztki ognia. Z przyklejonymi do podłoża nosami, wilki czuły zapach żywicy cedrów i wypalonego drewna. Dostrzegli coś. Skraj zniszczonej przez pomarańczowe płomienie łąki zajmowała niewielka postać. Mała dziewczynka, samotna, przygnębiona i zagubiona. Siedziała bokiem do ukrytych w gęstwinie wilków. Za pomocą ściętej gałązki rysowała na ziemi okręgi. Alessa skupiła wzrok na jej sylwetce, a Velgarth rozejrzał się za dorosłymi osobnikami. O ile z dzieckiem rozprawiliby się szybko i sprawnie, tak z dojrzałą formą gatunku ludzkiego nie poszłoby tak łatwo. Obydwoje wywinęli wargi, ukazując ostre zębiska. Ciała mieli napięte, stateczne. Wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na fałszywy, bezmyślny ruch.
Velgarth z Alessą byli daleko od granic watahy. Skrzydlata wilczyca zaczęła zastanawiać się nad lokalizacją - które to miejsce na mapie? Przecież przestudiowała ją dobrze. Tak wiele rzeczy i punktów nie zgadzało się teraz. Kiedy wiatr zawiał mocniej, przeszył ją dreszcz. Ludzkie dziecko oznaczało ludzkie siedziby. Położyła uszy po sobie, kątem zielonego oka zerkając w bok na współtowarzysza. Czy miał jakiś pomysł? Leżący obok basior wciągnął powietrze przez rozszerzone nozdrza, chcąc - za pomocą wyostrzonego zmysłu zapachu - dowiedzieć się czegoś więcej o tamtej istocie. Obrócił łeb, odwzajemniając spojrzenie wadery. Uśmiechnął się przebiegle. Kremowofutra zmarszczyła czoło, nie odgadując jego zamiarów. Odezwała się cicho:
-Velgarth, oby tylko….
Nie zdążyła dokończyć.
Gęsta, lodowata - niczym ośnieżone górskie szczyty - mgła napłynęła na polanę, zajmując ją całą. Alessa zamrugała oczyma, wytężając wzrok. Po chwili nie widziała niczego. Wysunęła łapę, chcąc dotknąć leżącego obok Czarnucha, lecz pod palcami wyczuła tylko leśny mech.
-A niech cię, basiorze. Cholera…. - Podniosła się ostrożnie, niemalże bezszelestnie wysuwając łeb z zarośli.
Mleczny obłok lawirował pomiędzy drzewami, unosząc się kilka metrów nad ziemią. Nawet ptaki traciły orientację, obijając się o twarde pnie, a ostatecznie spadając.
-Velgarth… - Alessa syknęła przez zęby, nic nie widząc. Rozłożyła skrzydła, próbując odpędzić mgłę, rozproszyć ją, torując sobie drogę ku lepszemu widzeniu.
Nic z tego. Biały smog nie był normalnym zjawiskiem natury. Był magicznym cholerstwem, na który wpływ miał tylko sam właściciel.
-Spokojnie, pani generał. - Czarny basior pojawił się tuż za waderą. Wystraszył ją, bo aż podskoczyła. - Lubię pierwszy łapać kontrolę nad niewiadomymi sytuacjami. - Obszedł ją jak dziki zwierz swoją ofiarę. Coś obudziło się w wilku. Bursztynowy blask w szeroko otwartych ślepiach ustąpił miejsca ponurej czerni. Jakby Velgarth sięgał po swą magię, po zatracający duszę i umysł m r o k.
Alessa wyprostowała się, spinając mięśnie w ciele. Kiedy basior wyprzedził ją, ruszyła truchtem za nim. Tak oto pod osłoną mgły i swoistego rodzaju niewidzialności, znaleźli się przy wystraszonym dziecku. Wilczyca zdawała się na swój węch i słuch. Przymknęła oczy, odprężając umysł. Doskonale sobie radziła, z niejednym tym podobnym wyzwaniem mając już wcześniej do czynienia. Choć nie ukrywała sama przed sobą - beznadziejnie mroczna, czarna, przygnębiająca, ale jednocześnie nieodgadniona i tajemnicza aura Velgartha, trochę ją przerażała, wpędzając w poczucie niezrozumienia.
Kiedy stalowe, ociekające śliną szczęki basiora zacisnęły się na szmacianym odzieniu dziewczynki, kamuflująca mgła opadła ciężko, wstępując w ziemię. Czarnuch warknął, szarpnąwszy ciałem dziecka tak, by upadło twarzą na glebę. Solidnych rozmiarów łapa spoczęła na plecach ludzkiego stworzenia, zahaczając pazurami o skórę.
Alessa, zaciągnąwszy się głębokim haustem powietrza, krzyknęła:
-Zaczekaj! - Obnażyła kły, warknąwszy krótko, rozkazująco.
W ostatniej chwili zauważyła nienaturalnie zarysowane uszy dziewczynki. Kształtem swym przypominały dwa charakterystyczne trójkąty.
-To elfie dziecko!
Velgarth przyjrzał się głowie dziewczęcia. Charknął gardłowo. Jasna cholera. Pani generał miała rację. Puścił dziecinę.
Wreszcie mogli ujrzeć palenisko i to, co wcześniej zajął ogień. Wszędzie walały się kości stalowe bronie. Jakby dopiero co polanę nawiedziła bitwa, a chwilę później ktoś postanowił wszystko spalić.
C.D.N.
<Alessa?>