· 

Przypowieść łąk i lasów #1 - Krzyki w ciszy

Prolog

 

Bukiet trzymany przez młodą waderę był wielokolorową mieszanką powstałą z nagietków, stokrotek, maków polnych, gałązki wczesnego jaśminu, tojadu, goździków, narcyzów, liści paproci i pnącza powoju oplatającego bukiet by się nie rozpadł. Araceli uznała to kiedyś za piękne, by delikatna, krucha roślina o bielutkich kielichach utrzymywała w określonym wzorze inne kwiaty. Powój to wytrzymała roślina wieloletnia, a jednocześnie jej pęd można rozerwać zwykłym, nieostrożnym dotknięciem, jednym znana jako roślina lecznicza, innym jako pospolity chwast. A młoda magiczka poza tym wszystkim zawsze widziała w nim poezję i filozofię. W ten właśnie sposób każdy bukiet stworzony przez nią był jak wiersz lub proza. Każdy miał truciznę i lekarstwo, coś wytrzymałego i coś słabego, pozbawiony użyteczności piękny kwiat i niepozorny, który może być częścią kojącej maści, jak i najwspanialszego naparu. Dla wadery to właśnie oznaczało prawdziwą poezję i historię, równowaga i różnorodność, alfa i omega trzymana w jednej wiązce roślin, która pomimo wszystko pasowała do siebie w każdym calu. I chociaż niewielu tak daleko wybiega myślami w tematach tak przyziemnych, jak kompozycja kwiatowa, Araceli odnajdowała w tym swoją własną harmonię a tymi myślami nie dzieliła się z nikim.

 

Tym razem, ów symbol wszystkiego i niczego wysunął się z uchwytu wadery i upadł na martwą trawę. Bukiet leżący przed nią od razu został zapomniany a wilczyca już nigdy po niego nie sięgnęła ponownie. Pamięć o nim zniknęła wraz z przerażającym krzykiem cierpiącej istoty wzywającej na pomoc. Przeszedł przez nią dreszcz a futro najeżyło się jak nigdy wcześniej.

 

-Merlin, słyszałeś to?- odwróciła się w kierunku zarośli, za którymi szaman zniknął kilka minut temu.

-Słyszałem.- basior stał już obok Araceli z własnym snopkiem ziół do praktyk magicznych. Nasłuchiwał czujnie a jego spojrzenie nie spoczęło na żadnym miejscu, wydawał się patrzeć w przestrzeń między drzewami szukając odpowiedzi nie wzrokiem a słuchem.

 

Krzyk ponowił się, jeszcze bardziej rozpaczliwy i bolesny. Tym razem i Merlin wypuścił zebrane zioła na trawę. Nie wiedzieli jeszcze, że oddali rośliny z powrotem ziemi by zostały w tym miejscu tak długo, by pożywić glebę.

Dostojny basior skierował się zaskakująco ostrożnie w kierunku głosu a Araceli zdecydowana pomóc czemukolwiek, co wołało o pomoc bezzwłocznie ruszyła w ślady towarzysza. Na trzeci odgłos, przenikliwy płacz, niebieskooka zdała sobie sprawę z czegoś, co zmusiło ją do przyspieszenia kroku. Głos nie brzmiał na wilczy, jednak był niezaprzeczalnie młody. W tym momencie dla czarodziejki świat symboli i sztuki przestał istnieć i nic nie miało większego znaczenia niż chęć pomocy cierpiącej istocie. I chociaż było to postanowienie twarde i zdecydowane, wilczyca nie wiedziała, że ratunek okaże się przeżyciem słodko-gorzkim, które będzie wspominać zarówno jako przypowieść o bezinteresowności i przestrogę.

 

C.D.N

 

<Merlin?>