Po tym, jak dotarły do mnie zdarzenia, które przed chwilą miały miejsce poderwałam się z ziemi. Moja przyjaciółka odepchnęła mnie, gdy grunt zaczął się walić. Przed chwilą zniknęła za murem, który nagle wyrósł spod ziemi prawdopodobnie spadając w głąb ziemi. Przez chwilę mnie zamroczyło, łapy się pode mną ugięły i nie umiałam się ruszyć. Gdy odzyskałam władzę nad ciałem zaczęła ogarniać mnie panika. Musiałam jak najszybciej przedostać się na drugą stronę muru. Muszę coś zrobić. Muszę się upewnić, że mojej towarzyszce nic nie jest. W pierwszym odruchu próbowałam rozwinąć skrzydła, by przelecieć, lecz poczułam opór. Nie mogłam ich przywołać. Gdy nie udało się z lataniem nie wiedząc co robić spróbowałam się podkopać, ale ściana tkwiła głęboko w ziemi. W panice zaczęłam się rozglądać jakby w pobliżu miało znajdować się coś co umożliwi mi przejście. Oczywiście nic takiego tam nie było co nie pomagało mi się uspokoić. Biegałam to w jedną to w drugą stronę w popłochu próbując coś zrobić. Po chwili jednak roztrzęsiona usiadłam. Szepnęłam do siebie, że nie muszę się jakoś ogarnąć, bo tak tylko tracę czas. Dlatego siedziałam powoli się uspokajając i próbując wymyślić skuteczne rozwiązanie. Na początku pomyślałam, żeby jakoś obejść ten mur w końcu nie mógł się ciągnąć w nieskończoność. Jednak odrzuciłam ten pomysł, bo oddalanie się od tego miejsca i wchodzenie w głąb czyjegoś terytorium było zbyt ryzykowne. Nie było też tutaj drzew, na które mogłam się wspiąć, by jakoś przeskoczyć mur. W sumie nawet gdyby były to mogłabym nie dać rady. Niestety, ale gdyby pierwsze gałęzie byłyby za wysoko to bez skrzydeł nie dałabym rady. Potem pomyślałam, że może kiedyś ta ściana sama zniknie. W końcu nie było jej tu jak przyszłyśmy. Jednak to była zbyt niepewna możliwość.
Po dłuższym namyśle niestety stwierdziłam, że obejście muru jest jak na razie pomysłem, który może mi zagwarantować największą szansę na przedostanie się na drugą stronę. Już wstałam z ziemi i miałam iść, ale naszła mnie myśl, że może mądrym pomysłem byłaby zmiana koloru mojego futra. Mało możliwe było, że ktoś stąd mnie znał, ale lepiej nie ryzykować, że ktoś mnie pozna i wyda się moje powiązanie z rodziną dezerterów. Zdecydowałam się na czarne futro usiane gdzieniegdzie brązowymi plamami. W mojej rodzinie nie było tego o takim wyglądzie więc mam nadzieję, że przynajmniej mój wygląd nie będzie znajomy. Teraz gdy już nie mogłam za bardzo nic innego zrobić ruszyłam pośpiesznie wzdłuż muru.
Droga niestety okazała się dłuższa niż myślałam. Po dziesięciu minutach szybszego biegu musiałam zwolnić do truchtu, ponieważ na razie nie widać było końca ściany a ja nie mogłam się zbyt szybko zmęczyć. Ogród zmienił się dość szybko w las pełen drzew ze znakiem krwawego oka. Przynajmniej mogłam być pewna, że trafiłam w dobre miejsce. Ziemia była usłana mięciutkim mchem i liśćmi, więc biegło się tu całkiem przyjemnie. Co jakiś czas sprawdzałam, czy może mogę już latać, ale niestety zaklęcia ochronne najwyraźniej działały mimo wyjścia z ogrodu. Mur czasem skręcał i musiał manewrować między drzewami, ale nie było z więcej żadnych innych problemów niż zmiana kierunku. Wyglądało na to, że trzęsienie ziemi się już nie powtórzy. Na szczęście, bo nie miałam na to znowu ochotę zwłaszcza w środku lasu, gdzie mogło na mnie spaść drzewo. Po mniej więcej paru godzinach ciągle nie było widać końca, a gdy spojrzałam na słońce było już dość blisko horyzontu. Przyśpieszyłam biegu, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie muru i wrócić do ogrodu.
Gdy w końcu doszłam do końca tej przeklętej ściany niestety było już prawie całkowicie ciemno. Mur miał ładnych parędziesiąt kilometrów więc nic dziwnego, że dojście do jego końca zajęło mi tyle czasu. Przystanęłam na chwilę, by odpocząć i po chwilę znowu ruszyłam wolnym truchtem tylko tym razem po drugiej stronie. Po drodze z bólem robiłam przerwy, bo chociaż chciałam jak najszybciej dostać się do mojej towarzyszki, wiedziałam, że nie mogę paść po drodze lub stracić siłę na to, by jakoś jej pomóc. Teraz dodatkowo nie mogłam już poruszać się tak szybko, bo mimo iż mój wzrok w nocy radził sobie dobrze to nie chciałam wpaść w kolejną pułapkę czy na jakiegoś wilka. W końcu przebywanie na cudzym terytorium nie jest bezpieczne. Zwłaszcza gdy należy ono do takich wilków jak te rządzące klanem. Słońce już zaszło i rozpoczęło się nocne życie lasu. W sumie to nie wiem czemu niektórzy myślą, że las jest w nocy uśpiony. Powiedziałabym, że nawet dzieje się w nim czasem więcej niż w dzień. Gdzieś niedaleko słychać było pohukiwanie sowy a tu i ówdzie widziałam świecące lekkim, żółtawym światłem świetliki. Korony drzew w tym lesie były tak blisko siebie, że docierało tu stosunkowo mało światła więc te małe, latające robaczki były czasem jedynym oświetleniem. Chociaż muszę przyznać, że mimo tego, iż byłam w dość niekorzystnej sytuacji przez brak światła wyglądało to pięknie. Nagle ten spokój zmąciło lekkie trzęsienie ziemi. Przystanęłam przerażona. Było identyczne co to sprzed pojawieniem się muru i zapadem ziemi. Myślałam, że już go nie będzie. Normalnie nie byłoby to tak wielkim kłopotem, ale w tym miejscu nie mogłam latać a wspinanie się na drzewa przy czymś takim nie wydawało mi się dobrym rozwiązaniem. Trzęsienie stale się nasilało jednak ziemia nie zapadała się. Gdy zastanawiałam się, w którym kierunku powinnam uciekać usłyszałam po swojej prawej jakiś hałas. Od razu odwróciłam się w tamtą stronę, by po chwili zobaczyć, że mur, który przed chwilą stał tuż koło mnie zniknął. Trzęsienie ustało a ja ciągle patrzyłam się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się ściana. Po chwili jednak przypomniałam sobie, że nie mogę marnować tak czasu i już chciałam ruszyć z powrotem, gdy uświadomiłam sobie, że przecież nie wiem, jak powinnam teraz iść. Po drodze mur czasem skręcał wiec, gdybym teraz próbowała wrócić mogłabym przypadkiem pójść w zupełnie inną stronę niż powinnam. Zwłaszcza po ciemku byłoby to kłopotliwe. Jednak przypominając sobie, że muszę wrócić ze względu na prawdopodobnie ciągle tam tkwiącą waderę zdecydowałam się nie zatrzymywać. Teraz mogłam tylko iść mając nadzieję, że jakoś dam radę tam trafić.
Szłam chyba z godzinę jednak ciężko stwierdzić to w prawie całkowitych ciemnościach. W trakcie drogi niestety korony drzew zaczęły przepuszczać jeszcze mniej światła przez co poruszanie się było jeszcze bardziej utrudnione. Parę razy zdarzyło mi się przypadkowo wpaść na jakieś drzewo lub krzak. Pomyślałam by może użyć swojego kryształu jako oświetlenia, bo nawet jasny blask by się przydał, ale wtedy istniałoby ryzyko, że stanę się bardziej widoczna dla potencjalnych obserwatorów. Szłam dalej, chociaż prawdopodobnie już się zgubiłam. Starałam się iść w miarę prosto czasem tylko skręcając. Na drodze zaczęło pojawiało się bardzo dużo krzaków, niestety w tym kolczaste. W moim futrze było już dość sporo gałęzi, które poprzyczepiały się kolcami. Na szczęście większość kolców nie była na tyle duża by mnie poranić jednak parę pokaleczyło mi łapy. W miarę jak szłam dalej praktycznie tonęłam w wielkich krzakach i musiałam w pewnym momencie zacząć czołgać, by uniknąć możliwości zranienia się w oczy. Gdy wchodziłam w ten kłopotliwy teren chciałam zawrócić i jakoś to obejść, ale okazało się, że gdzie bym nie poszła sytuacja wyglądała tak samo. Zupełnie jakbym została zamknięta przez rośliny w kolczastym więzieniu. Starałam się iść przed siebie, ale w końcu nie wiedziałam, gdzie powinnam się kierować. Wszędzie były tylko wielkie kolczaste krzaki, które praktycznie kompletnie odcięły mnie od światła. W końcu, gdy poczułam się wykończona czołganiem się położyłam się na chwilę by odpocząć. Z westchnieniem położyłam łeb na łapach i zaczęłam myśleć nad tym, co mam zrobić dalej. Gdy tak szłam ciągle tkwiąc w tych krzakach całkowicie straciłam poczucie czasu i orientacje. Zaczęły mnie nachodzić złe myśli o tym, że stąd nie wyjdę i jedyne co mi pozostanie to bezsensownie czołgać się aż nie umrę z odwodnienia. Co więcej, gdy tu tkwiłam nie mogłam wrócić do Vixen która gdzieś tam mogła być. O ile jeszcze żyłą. Po wyobrażeniu sobie tego szybko potrząsnęłam głową jakby odganiając krążącą wokół niej chmurę, która to wszystko powodowała. W końcu byłam tu najwyżej parę godzin nie ma co dramatyzować. O waderę oczywiście ciągle się martwiłam, ale miałam nadzieję, że pułapki nie miały zabić. Chodź czułam się trochę lepiej to potrząsanie głową nie okazało się dobrym pomysłem po zahaczyłam uchem o jeden z kolców, który zrobił mi na nim ranę. Chociaż trochę to pomogło, bo ten ból był wystarczającym bodźcem, by odwrócić uwagę od tego wszystkiego i pomóc mi ochłonąć do końca. Jednak dopiero gdy już się uspokoiłam poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Chyba najmądrzej byłoby zostać tu aż się trochę nie przejaśni i odpocząć. Jedynym problemem będzie tylko to, że łatwo będzie mi zasnąć. Jak się poruszałam, nawet wolno to nie było to takie trudne, lecz teraz gdy leżę, po całym dość wyczerpującym dniu niestety mogło być ciężej. Na spanie w miejscu, gdzie łatwo się poranić i to w dodatku na terytorium niezbyt przyjaznych wilków nie mogłam sobie raczej pozwolić.
Leżałam chyba całe wieki próbując jakoś nie zasnąć a przy okazji nie zanudzić się na śmierć. To właśnie jeden z takich nieznośnych momentów, w których każda minuta ciągnie się niemiłosiernie. Zwłaszcza gdy trzeba leżeć w jednej, niewygodnej pozycji. Chociaż to chyba jedyna rzecz, która przez długi czas pomagała mi jakoś nie zasnąć. Niestety w pewnym momencie już nawet ból spowodowany bolącymi mięśniami przestał mi przeszkadzać. Wzrok zaczął mi się rozmywać a powieki stawały się coraz cięższe. W końcu nie umiejąc się już powstrzymać zamknęłam oczy. Powoli czułam, że odpływam i nawet nie wiedziałam jak dużą ulgę mi to przyniesie. Ten dzień nie był może tak bardzo wymagający fizycznie, ale psychicznie mnie wykończył. Upragniony sen nadchodził coraz szybciej, mięśnie się rozluźniały i nie byłam już wstanie utrzymać skulonej postawy. Niestety tę piękną chwilę przerwał ostry ból, który poczułam w prawej, tylnej łapie. Syknęłam i zaczęłam powoli odwracać głowę jednak i na to mi nie pozwolono. Nagłe, silne ukłucie w lewej części szyi spowodowało, że gwałtownie zatrzymałam głowę. Nie mogłam się za bardzo ruszać więc na razie jedne co mi zostało to poczekać aż ból trochę zelży by sprawdzić co go spowodowało. Znieruchomiałam i starałam się jakoś tak wytrzymać. Akurat, gdy czujemy ból niestety wytrzymanie w bezruchu jest sztuką. Czekałam tak parę minut, lecz się nie polepszało. Wręcz przeciwnie ból się nasilał z każdą chwilą. Nie mogąc tego więcej wytrzymać zrezygnowałam już z próby przeczekania tego i użyłam swojego naszyjnika, by trochę rozjaśnić to miejsce. Próbując ignorować ból odwróciłam głowę i zobaczyłam owiniętą wokół mojej łapy gałąź. Grube kolce wbijały się coraz głębiej w skrócę przesuwając się powoli wzdłuż mojej nogi i wijąc się wokół niej. Z ran dość obficie lała się szkarłatna krew, tworząc pode mną małą kałużę. Niestety przez nieustannie przesuwające się kolce rany nie mogły chociaż trochę się zasklepić więc nie mogłam za szybko liczyć na to, że ciecz przestanie płynąć. Ból był nie do zniesienia, zwłaszcza, że czułam, że coś, prawdopodobnie druga gałąź, powoli owijało się wokół mojej szyi. Jeszcze nie wbiło się głęboko, bo futro na szyi jest grubsze, ale było je już wyraźnie czuć i było to tylko kwestią czasu. Prawie krzyknęłam, ale jakimś cudem udało mi się to zdusić. Teraz gdy wokół mojej szyi owijają się kolce, które mogą mnie zabić nie mogę sobie na to pozwolić. Aż dziw, że jeszcze nie odebrało mi zmysłów i nie zemdlałam. Wiedziałam, że jeśli szybko czegoś nie zrobię to zaraz się tu wykrwawię, bo kolce powoli zaczęły wbijać się coraz głębiej w szyję a było to chyba najgorsze co mogło się teraz stać. Co robić? Nie mogłam się szarpać, bo tylko to pogorszę a byłam cała otoczona tym cholernym zielskiem. Moja magia też na nic się tu zda, zwłaszcza że chyba ciągle była blokowana. Przegryźć się tego nie dało, bo przez próbę sięgnięcia po to mocniej wbiłoby mi się w szyję. W tej chwili zaczęło się we mnie wbijać jeszcze więcej gałęzi. Czułam je na grzbiecie, boku, ogonie. Ubywało mi coraz więcej krwi i zaraz po tym straciłam jakąkolwiek władzę nad ciałem. Już po chwili nie mogłam się już ruszać i opadłam kompletnie z sił. Zrobiłam się na powrót zmęczona, wzrok znowu mi się rozmył i najchętniej bym po prostu poszła spać. Nie wiem, ile czasu to jeszcze trwało, ale w końcu straciłam przytomność nie mogąc walczyć już z całym tym bólem ani zmęczeniem. Jedyne co przed tym jeszcze usłyszałam to jakiś trzask. Potem nie było już nic oprócz błogiej ciemności.
C.D.N.