-Alesso, witaj!-wykrztusiłam, szybkim krokiem podchodząc do wadery i witając ją skinieniem łba.-Co cię do mnie sprowadza?-wadera odpowiedziała mi krótkim kiwnięciem głowy, lecz w jej dwokolorowych ślepiach nie dostrzegłam charakterystycznego blasku ciekawości i energii, a jedynie pustkę i smutek. Jej włosy nie były już gładkie i lśniące jak zazwyczaj. Brązowe włosie sterczało na wszystkie strony, było zmierzwione i w nieładzie. Od przywódczyni biło zmęczenie i niecodzienne napięcie; jeden rzut oka wystarczył mi, by stwierdzić, że z wilczycą jest coś nie tak.
,,Czyżby i ona się zaraziła?"-straszna myśl przemknęła przez mój umysł niczym niewielki, dziki ptak. Krążyła w mojej głowie natarczywie i bez przerwy, a za nią mknęły kolejne teorie dotyczące przybycia Alessy, tak samo przerażające i trudne do pojęcia.-,,To nie może być prawda! Co, jeśli ona naprawdę także zaraziła się tym śmiertelnym wirusem? Przecież ja jeszcze nie wiem, czy na to jest jakikolwiek lek! Nie wiem nawet, czy..."-mój potok myśli powstrzymała Alessa, która lekko opuściła łeb. Jej pełne smutku oczy przez chwilę wodziły po wszystkich wilkach leżących na miękkich lęgowiskach, po czym przeniosły się w moją stronę. Wyłapałam w nich niecodzienne zmęczenie i lekkie zaniepokojenie. Przełknęłam ślinę. Nie na co dzień widywałam tyle negatywnych emocji w ślepiach Alessy... czy to, że w jej źrenicach kryło się tyle smutku, oznaczało, że nawet i sama przywódczyni domyślała się, że wszystko zmierza w złym kierunku?
-Chciałabym z tobą trochę porozmawiać-powiedziała wilczyca, robiąc krok do tyłu i znikając po drugiej stronie bluszczowej zasłony.
Zerknęłam za siebie, spoglądając na każdego z moich pacjentów. Jedni delikatnie posapywali przez sen, drudzy starali się zasnąć, zwijając w ciasny kłębek, a trzeci zaś kładli łby na własnych łapach, wpatrując się tępo w kamienne ściany groty. Współczułam każdemu z nich, bez wyjątku. Niektórzy czuli się nieco lepiej w przeciwieństwie do swoich towarzyszy, którzy ledwo utrzymywali kontakt z rzeczywistością. Ci zaś, którzy z trudem mówili czy stali na własnych łapach, byli pierwszymi, którzy staną przed obliczem bezlitosnej śmierci... a parę dni później podąży za nimi coraz więcej wilków; wpierw będą to pojedyncze osobniki, potem zaś cała wataha.
Wlepiłam wzrok w leżącą pośrodku grupy pacjentów Cirillę. Leżała bez ruchu, nawet nie poruszając uszami czy wąsikami. Jedyną oznaką, że wciąż żyła, były jej rytmicznie unoszące się boki.
,,Jak długo będzie znajdować się w tej tajemniczej śpiączce?"-martwiłam się, spoglądając w stronę wadery.-,,Nie dostała ode mnie ostatnio żadnych ziół... jak mam je jej podać, skoro jest pozbawiona przytomności...?"-westchnęłam, czując, jak po moim grzbiecie przebiega dreszcz niepokoju. Jeśli zwiastował on nadchodzące kłopoty...
-Etrio, idziesz?-zza zielonej zasłony dobiegł do mnie lekko przytłumiony głos Alessy. Kiwnęłam pyskiem na potwierdzenie, choć doskonale wiedziałam, że przywódczyni nie jest w stanie dostrzec tego ruchu. Po raz kolejny zerknęłam na swoich pacjentów.
,,Mam nadzieję, że ich stan nie zmieni się pod moją nieobecność..."-pomyślałam. Gdybym wróciła do jaskini i zorientowała się, że któryś z wilków poczuł się gorzej... może nie powinnam się tak zamartwiać? Dałam im wszystkim resztki ziół, w ciągu dwóch godzin powinny zacząć działać. Może gdy wrócę, niektórzy zdążą odzyskać siły...? Choć w mojej duszy ponownie zapłonął knot nadziei, doskonale wiedziałam, że zgaśnie on równie szybko, jak się pojawił. Mały płomyczek przecież nigdy nie będzie w stanie wygrać z potężnym losem...
-Już idę!-odkrzyknęłam Alessie i starając się nie oglądać w tył, przecisnęłam się przez gęstą kotarę odgradzającą Jaskinię Uzdrowiciela od wataszowej dolinki.
Uderzył we mnie lodowaty podmuch; zupełnie się go nie spodziewałam. Śnieg zrywał się z ziemi, wiatr gwizdał pośród skał i nad Jeziorem Dusz. Śnieżynki wplątywały się w futra i wpadały do oczu, spadając z granatowego, ciemniejącego nieba. Przez cały obóz wiodła ścieżka utworzona ze śladów wilczych łap. Rozglądałam się po całej dolince, nie wierząc własnym ślepiom. Wszystko, co mnie otaczało, wyglądało na takie obce i wymarłe! Jakim cudem było tutaj tak ciemno? Czy to dzień chylił się ku końcowi? Jak to możliwe, że w ciągu jednej zdążyło się wydarzyć tak wiele?
Nigdzie nie było słychać codziennego gwaru wilków, członkowie watahy poukrywali się w swoich jaskiniach. Tam, gdzie zwykle rosły krzewy bądź leżały kamienie, teraz znajdowały się puchate zaspy. Z lasu wychylały się drzewa- gołe, bezlistne, pogrążone w zimowym śnie. Pod jednym z nich wyraźnie kształtowała się wyraźna górka śniegu. Doskonale wiedziałam, co się pod nią kryje - były to małe kasztany, dzieci najbliższego kasztanowca. Ostatniej jesieni, za prośbą ich rodzica, zebrałam je z najbliższych ziem i ułożyłam pod korzeniami drzewa. Od tamtego czasu minęło wiele tygodni, więc zwierzyna zdołała wykraść parę kasztanów, ale pod śniegiem nadal kryło się ich całkiem sporo - trzydzieści lub może więcej.
Zerknęłam na Alessę. Wilczyca stała w cieniu skały, a tuż obok niej, niczym cień, z opuszczonym łbem stał Ketos. W jego błękitnych oczach dostrzegłam zmartwienie i żal. Podeszłam do dwójki wilków, ruchem ogona powiadamiając ich o swoim przybyciu.
-Witaj, Ketosie-skłoniłam łeb przed basiorem, a ten odwrócił się w moją stronę i sam lekko się pochylił.
-Witaj.-w jego głosie rozbrzmiewał smutek. Wzrok wlepił w ziemię i trwał tak bez ruchu, jakby pochłonięty przez własne myśli. W jednej chwili pojęłam, co sprawiło, że się tak zachowywał.
,,Martwi się o Alice..."-dotarło do mnie, gdy spoglądałam w jego zamglone z żalu ślepia.-,,Ta choroba naprawdę nie ma litości... ani dla chorujących, ani dla zdrowych".
Uniosłam głowę i zerknęłam na Alessę. Wadera także wpatrywała się w śnieg, najwyraźniej również nad czymś rozmyślając.
Ciekawiło mnie, dlaczego przywódczyni postanowiła porozmawiać ze mną z Ketosem u boku. Chciałam się jej o to zapytać, wyrzucić z siebie to nurtujące pytanie... ale jednocześnie bałam się odezwać słowem czy chociażby się poruszyć. Zupełnie jakby wiatr szumiący ponad naszymi głowami miał wymierzyć jakąś karę za przerwanie panującej ciszy.
W końcu Alessa uniosła łeb.
-Jak wygląda sytuacja?-zapytała, zerkając w moją stronę. Ketos także podniósł wzrok i czujnie postawił uszy. Poczułam, jak w jednej chwili robi mi się sucho w gardle, a na futro wstępuje pot.
,,Pyta mnie o stan chorych wilków... czyli Ketos także musi wiedzieć, jak wygląda sytuacja"-zdałam sobie sprawę. Odetchnęłam głęboko, wypuszczając z pyska obłok białej pary. Tyle zdążyło się wydarzyć, odkąd ostatnio zdałam Alessie raport!
-Sprawa się pogorszyła...-z trudem wykrztusiłam z siebie te słowa. Prawie nie przeszły mi przez ściśnięte żalem gardło.-Nie mam pojęcia co robić!-Alessa i Ketos wymienili zatroskane spojrzenia. W ich ślepiach dostrzegłam obezwładniający, niemożliwy do opisania smutek. Widok ich zatroskanych pysków sprawił, że gardło ścisnęło mi się jeszcze bardziej.
-Co masz na myśli?-chciała wiedzieć kremowofutra, marszcząc brwi.
-Nie mam pojęcia, co jest przyczyną tej zarazy-zaczęłam wymieniać, nieświadomie wysuwając pazury i drapiąc nimi sypki śnieg.-Żadna magia nie jest w stanie uleczyć chorych wilków, niemal wszystkie rośliny nie działają, a teraz czekam na efekty ostatnich garści ziół...-mówiłam coraz szybciej, starając się zamaskować drżenie własnego głosu.
-,,Rośliny nie działają"?-powtórzyła Alessa, naprężając grzbiet. Spięłam się cała, zdając sobie sprawę, jak bezlitośnie brzmiały te słowa. Wprawdzie tak wyglądała rzeczywistość, ale... to wszystko wydawało się takie niesprawiedliwe! Siedziałam przy swoich pobratymcach, niemalże popadając w obłęd i bez wytchnienia szukałam dla nich ziół, które byłyby w stanie im pomóc, a wszystko, tak naprawdę okazywało się... niczym.
Kiwnęłam łbem, potwierdzając słowa powtórzone przez Alessę.
-Zgadza się...-wyjąkałam, czując, jak wszystko rozpada się wokół mnie. Czułam się pusta i ciężka niczym marionetka pozbawiona sznurków. Powoli opuszczały mnie drobne resztki nadziei gnieżdżące się w mojej duszy. Ulatywały ze mnie niczym suche, jesienne liście z drzew; byłam niczym wielka klepsydra... nim się spostrzegę, piasek wiary przesypie się, pozostawiając mnie z niczym.
-Jak się czują zielarze?-dopytywała przywódczyni, postępując o krok naprzód.-Co z Cirillą, Mitchem, Yarą...
-...i Alice?-dokończył za nią Ketos.
-Alice akurat czuje się najlepiej z całej ósemki-odparłam, ciesząc się lekko w duchu, że choć ta wiadomość nie była zbyt przygnębiająca. Wiedziałam jednak doskonale, że kolejne wieści, które miałam przekazać Alessie i Ketosowi, nie będą zbyt dobrze odebrane.-Beiu także miewa się nie najgorzej. Ale Mitch, Sunshine i Lavinia... cała trójka nie może spać. Choroba ich wykańcza, lecz nie pozwala na zregenerowanie sił. Dreamurr i Yara mają gorączkę, a Cirilla...-urwałam, czując, jak żal przeszywa moje serce niczym ostry nóż. Przed oczami ujrzałam wiotkie ciało wadery, niemal nieruchome, lecz nadal żywe. Obojętnie jak bardzo podnosiłam głos lub ją szarpałam, czarnofutra zawsze była obojętna na moje starania.
-,,A Cirilla"?-chciał wiedzieć Ketos, rzucając mi przenikliwe spojrzenie. Jego błękitne ślepia przemawiały do mnie wyraźnie, niemalże słyszałam ich słowa rozbrzmiewające tuż przy moim uchu. ,,Nie ukrywaj prawdy".
Nie zamierzałam tego robić. Nie mogłam okłamywać tej dwójki, a zwłaszcza przywódczyni Watahy Wilków Burzy, Alessy. Wadera wiedziała o wszystkim, co działo się w obozie - miała na świadomości, jak bardzo bezlitosna była ta choroba i jakie zamieszanie by powstało, gdyby wyjawiłoby się o niej prawdę przed niczego niespodziewającymi się członkami stada. A mimo to... mimo to, wypowiedzenie tych słów sprawiało mi nieopisany wręcz ból, jakby moja dusza była rozszarpywana na części.
-Z Cirillą jest coraz gorzej-wyrzuciłam z siebie, czując jak spojrzenia Alessy i Ketosa palą moje futro.-Wcześniej bolał ją tylko brzuch, lecz teraz ma gorączkę, nie ma apetytu i...-przełknęłam ślinę, czując, jak łzy napływają do moich oczu.-I na dodatek znajduje się w jakiejś dziwnej śpiączce i nie mogę jej z niej wybudzić. Jej stan ciągle się pogarsza, tętno jest coraz wolniejsze...-urwałam, niezdolna do wypowiedzenia kolejnych słów. Przygryzłam wargę. Gdybym postanowiła coś jeszcze dodać, pewnie nie powstrzymałabym się od płaczu. Tak trudno mi było w sobie zdławić ten smutek...!
C.D.N.