· 

Ostatnia deska ratunku #14

Już wcześniej widziałam z daleka, w jakim jest stanie Beiu, więc przyszykowanie dla niej odpowiednich ziół nie stanowiło dla mnie żadnego problemu.

 

Wadera trzymała się za łeb i marszczyła brwi, jej całe ciało zauważalnie drżało. Poza tymi objawami tajemniczej choroby, wilczyca wyglądała w miarę w porządku. Tak samo jak Alice, w niewielkim stopniu miała opuchnięte oczy i nie wodziła wzrokiem po całej jaskini zamglonym od bólu wzrokiem. Nie wyglądała, jakby miała gorączkę... ale jej dygoczące ciało mówiło zupełnie co innego. Musiałam ją zbadać i upewnić się, czy do ziół, które wyszykowałam wcześniej, nie trzeba dodać przypadkiem innej rośliny.

 

Podeszłam do Beiu i opuściłam liść z lekami na zimnym kamieniu. Białofutra wadera spojrzała na mnie, odrywając na chwilę łapy od swoich skroni. Wyglądała na wycieńczoną.

 

-Jak się czujesz?-zapytałam, przykładając ostrożnie łapę do czoła pacjentki. Instynktownie się napięłam, szykując się na uderzenie fali ciepła, ale, Terrze dzięki, niczego niepokojącego nie wyczułam. To oznaczało, że zaraza na razie oszczędziła Beiu i nie nasłała na nią wielkich cierpień... lecz jak długo mogłam być tego pewna?

 

Zbadałam puls wadery i ją obejrzałam. Nie miała napiętych mięśni, a brzuch był w o wiele lepszym stanie niż u Cirilli. Na wszelki wypadek jednak zaczęłam na niego delikatnie naciskać łapą, a Beiu streszczała mi, jak się czuje.

 

-Boli mnie głowa...-wyznała.-I jestem strasznie zmęczona...

 

Postawiłam uszy na ostatnie słowa wadery. Czujnie zerknęłam w jej stronę.

 

,,Jest zmęczona?"-przemknęło mi przez łeb.-,,Czy to może oznaczać, że ma problemy ze spaniem, tak jak Mitch, Sunshine i Lavinia?"-zmarszczyłam brwi i z powagą spojrzałam na Beiu.

 

-Czy ostatnio udawało ci się zasnąć?-zapytałam ostrożnie, przyglądając się młódce.

 

-Tak...-wyjąkała. Nagle zacisnęła ślepia i pisnęła cicho. Chwyciła się za skronie, na które wstąpiły kropelki potu, pochyliła pysk, opierając go o futro legowiska.-Boli...-wykrztusiła przez zaciśnięte zęby. Podsunęłam młódce wcześniej przygotowaną mieszankę ziół. Wadera ciągle kuliła się na posłaniu, nawet nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła niej. Jej ciało drżało z bólu, z pyska wydobywało się ciche łkanie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak wielkie katusze musiała przeżywać... dla mnie ogarnięcie tego umysłem było po prostu niemożliwe.

 

To właśnie był jeden z powodów, dlaczego za wszelką cenę musiałam pomóc tym wszystkim chorującym wilkom. Jeśli już teraz wszyscy cierpieli i ledwo co znosili trawiący ich ból, to jak wielkie cierpienie musieliby znosić po paru następnych godzinach? Choroba zdołałaby się wtedy zdecydowanie rozwinąć, zapuścić swoje korzenia w głąb dusz biednych wilków... chciałam wierzyć, że coś takiego nigdy nie nastąpi. Że nigdy nie doczekają się tego okropnego losu, a zaraza pochłaniająca ich ciała w końcu sobie opuści i odejdzie precz z Doliny Burz... jednak jak miałam pokładać w tę wizję nadzieję, skoro wszystko coraz szybciej zmierzało ku okrutnemu, złemu zakończeniu? Zioła i magiczne talizmany Areliona zawiodły... a jedynie dwie garści smętnych roślin pozostawały ostatnią nadzieją. Co się stanie, gdy i one zawiodą? Miną dwie godziny, a wilki w ogóle nie będą czuć się lepiej? Czy będę musiała zostawić swoich pacjentów pod opieką innego wilka i wyruszyć w podróż, aby znaleźć dla nich lek? Co, jeśli pod moją nieobecność pozostali członkowie Watahy Wilków Burzy też zaczną chorować, a reszta będzie konać w męczarniach?

 

A co wtedy będzie ze mną? Stchórzę i gnębiona poczuciem winy już nigdy nie pojawię się na znajomych ziemiach? A może podejmę się bezsensownej pracy i ponownie będę podawać swoim pacjentom zioła, które już wcześniej zawiodły i nie przyniosły żadnego efektu? Czy właściwie sensowne byłoby także zapuszczenie się w świat w poszukiwaniu leku na tę śmiertelną chorobę? Nie miałam nawet najmniejszych wskazówek, gdzie go szukać! Czy byłby to jakiś zaczarowany eliksir, czy może niesamowity kwiat rosnący nieprzerwanie mimo panującej zimy? Gdzie mogłabym znaleźć to lekarstwo? Pod wodą czy na szczycie wysokiej góry? Daleko stąd, na terenach obcej watahy, czy w pobliskim lesie? Nie miałam zielonego pojęcia...

 

Starając się wyrwać nękającym mnie myślom, zwróciłam się ku Beiu. Pogładziłam ją po łopatce, aby zwrócić na siebie jej uwagę. Wilczyca uniosła nieznacznie łeb i zerknęła na mnie. Jej pysk rozciągnięty był w grymasie bólu, w jej dwukolorowych oczach błyszczało zmęczenie i bezbronność. Tłumiąc łzy cisnące się do moich oczu na jej widok, skazałam na leżące przed nią zioła.

 

-Zjedz je-poprosiłam, delikatnie szturchając pazurem liściastą podstawkę.-Niedługo powinna przestać cię boleć głowa...-w ostatniej chwili ugryzłam się w język, powstrzymując się od wypowiedzenia kolejnych słów. Nienawidziłam tego. Nie cierpiałam, gdy wypowiadałam te puste zapewnienia, nic nieznaczące kłamstwa. Jak mogłam tak bezhonorowo rzucać łgarstwami prosto w pyski moich pobratymców? Jak miałam czelność w ogóle tak robić?

 

Nie chciałam więcej wypowiadać tych fałszerstw, brzydziłam się nimi i głęboko w duszy chciałam ich jak najbardziej uniknąć... ale jak właściwie miałam to zrobić? Alessa nie zdradziła członkom watahy tej okrutnej prawdy, więc i moim obowiązkiem było jej przemilczenie, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, jak bardzo jest to nieuczciwe... ale nasza przywódczyni na pewno miała świadomość zalet i wad jej poczynań. Musiała wiedzieć, że zdradzając wszystkim dookoła aktualny stan rzeczy, wywoła niepotrzebną panikę i osłabi odporność innych wilków. Jednak jak długo mieliśmy kłamać im wszystkim w oczy? Jak długo mieliśmy im po prostu wmawiać, że w obozie pojawił się jakiś szybko rozwijający się wirus? Czy prawda, że nie potrafię odnaleźć lekarstwa na tę tajemniczą, nieznaną chorobę niedługo wyjdzie na jaw...?

 

Spojrzałam na Beiu. Wadera nadal marszczyła brwi, ale ostrożnie pochłaniała swoją partię ziół. Z jej skroni przestał skapywać pot - wadera zaczęła się skupiać na roślinach, a nie na bólu głowy. Chciałam wierzyć, że zioła, które podałam swoim towarzyszom, w końcu zadziałają...

 

Tłumiąc westchnięcie, zostawiłam Beiu samą i pośpieszyłam do leżącej nieopodal Cirilli. Dziwnie było ją widzieć ciągle śpiącą, gdy zaledwie dzień wcześniej przybyła do mnie u boku Areliona i bez trudu mogłam jej spojrzeć ślepia... teraz zaś szarawe źrenice skrywały się za spuchniętymi powiekami. Za każdym razem, gdy spoglądałam na jej nieruchome ciało, żal ściskał moje serce. Wiedziałam, że wadera żyje, jej unoszące się boki utwierdzały mnie w przekonaniu, że młódce nadal nic nie zagraża od strony śmierci... lecz jak mogłam być tego w zupełności pewna? Sześć uderzeń serca na dziesięć sekund to nie byle co, zatrważające niskie tętno... czy starając się sobie wmówić, że będzie lepiej, nieświadomie odwracałam wzrok od przerażającej prawdy i od przepowiedni Telishy z mojego snu? Czy starałam się uciec przed oczywistym faktem, że jeśli nie zdołam odnaleźć odpowiedniego lekarstwa na tę śmiertelną chorobę, Cirilla i reszta umrze?

 

Stan czarnofutrej był w normie, pozwoliłam więc sobie na ciche westchnięcie ulgi. Rozpaczliwie starałam się ukryć przed tym okrutnym pytaniem, które powoli pojawiło się w mojej głowie.

 

,,Jak długo jej ciało będzie utrzymywać ten stan?".

 

Cofnęłam się pod ścianę jaskini, stając bokiem do kłody, na której leżały rozłożone zioła. Rozejrzałam się po leżących wilkach, nieświadomie je przeliczając.

 

Cirilla trwająca niemalże bez ruchu.

 

Dreamurr łakomie czekająca na swoją wiewiórkę.

 

Alice delikatnie oddychająca przez sen.

 

Yara przerywająca ciszę w jaskini swoim cichym chrapaniem.

 

Mitch z pozbawionymi światła oczami wpatrywał się w ścianę.

 

Sunshine strzygł uszami, starając się zapaść w choćby chwilową drzemkę.

 

Lavinia przewracająca się na swoim legowisku.

 

Beiu kończąca jeść swoją porcję ziół.

 

Aż osiem wilków nieuchronnie zmierzających ku śmierci. Jedni bliżej, drudzy dalej... jednak obojętnie w jakim stanie by byli, ich wszystkich czekał ten sam nieunikniony los. A gdy zarażonych jeszcze przybędzie, liczba ofiar śmiertelnej zarazy znacznie wzrośnie. Bałam się myśleć o tej przerażającej prawdzie...

 

-Etrio.-od strony bluszczowej zasłony dobiegł dobrze znany, wilczy głos. Rozbrzmiewała w nim nadzieja, leciutko wymieszana z niepokojem i zmęczeniem. Odwróciłam łeb w stronę kurtyny, nieświadomie wstrzymując oddech i wbijając ciemne pazury w podłoże pod moimi łapami.

 

Przez zielone pnącza i liście gęstej kurtyny zerkała Alessa i czujnie rozglądając się po Jaskini Uzdrowiciela, przywoływała mnie do siebie łapą.

 

 

 

 

C.D.N.