· 

Ostatnia deska ratunku #10

Ułożyłam Alice na legowisku, przykrywając ją brązowym futrem zwierzyny. Szarofutra westchnęła błogo, przymykając oczy. Nie mojej uwadze, jak bardzo spuchnięte były jej powieki. Jednak ze wszystkich przyjętych przeze mnie pacjentów, to właśnie ona wyglądała najzdrowiej. Jako że układałam ją na posłaniu jako ostatnią, wykorzystałam fakt, że waderę choroba potraktowała najłagodniej i postanowiłam szybko zająć się swoją towarzyszką.

 

-Coś cię boli?-zapytałam, zbierając zioła z ziemi i rozkładając je w środku przepołowionego pnia. Serce łomotało w mojej piersi, boleśnie uderzając o żebra. Choć mój umysł przesłaniała mgła strachu i przerażenia, starałam się zdusić własne uczucia i skupić się na swoich obowiązkach. Było to jednak niemal niemożliwe do wykonania, zważywszy na to, jak bardzo panika przejęła władzę na moim ciałem.

Pośpiesznie zbadałam tętno wadery i dokładnie ją obejrzałam.

-Trochę głowa-przyznała Alice, wygodniej usadawiając się na posłaniu i zwijając w ciasny kłębek. Nos włożyła pod łapy, aby ułatwić sobie zaśnięcie.

 

-Tylko?-upewniłam się, zerkając przez ramię i wlepiając wzrok w szarofutrą.

-Tak-potwierdziła wilczyca i nim zdążyła zasnąć, podsunęłam jej pod nos wcześniej wyszykowane zioła. Alice zjadła wszystkie bez jakiegokolwiek słowa sprzeciwu, po czym usnęła.

 

Rozejrzałam się po jaskini, wychwytując uszami zapadłą nagle ciszę. Rozpaczliwie starałam się usłyszeć chociażby najmniejsze dźwięki. Większość moich pacjentów jednak była zbyt zmęczona, by się ruszać czy mówić; większość z nich teraz milczała, starając się zasnąć i zregenerować siły. Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo rozdarta się teraz czułam. Tyle wilków powoli umierających z powodu wycieńczenia i zmęczenia... wszyscy mieli spuchnięte powieki, a to był nieomylny znak, że zachorowali na tę samą chorobę. Jak miałam ich więc wyleczyć, skoro wszystkie zioła w tej sprawie zawodziły? Mogłam jeszcze raz użyć tych samych roślin co wcześniej i ewentualnie zmieszać je z tymi, których jeszcze nie wypróbowałam. Jednak czy to w ogóle miało jakikolwiek sens? Doskonale wiedziałam, że wcześniejsze zioła zawiodły; dlaczego teraz niby miałoby być inaczej? Oczywiście, niby mogłam wymieszać liczne kwiaty i liście, tworząc z nich nowe, prawdopodobnie silniejsze lekarstwa... jednak czy ich działalność miała tutaj w ogóle jakieś znaczenie? Wcześniejsze próby nie przyniosły żadnego efektu... dlaczego teraz miałoby się to zmienić?

 

Rozejrzałam się po każdym wilku z osobna, uważnie się każdemu przyglądając. Wszystkich na pewno cechowało zmęczenie i niezdolność do szybkiego poruszania się, mogłam to dojrzeć nawet z daleka. Lecz jakie inne objawy jeszcze posiadali? Musiałam wziąć się w garść i się tego dowiedzieć. Nim jednak zabrałam się do sprawdzania stanu innych pacjentów, musiałam upewnić się co z Cirillą. Nim Alessa przyszła tutaj z nowymi chorymi, wyczułam, jak serce młódki zauważalnie zwalnia... a to nie wróżyło niczego dobrego.

 

Teraz znowu do niej podeszłam i przyłożyłam ucho do jej klatki piersiowej. Sześć uderzeń w ciągu dziesięciu sekund. Stan się nie zmienił, lecz tak powolne bicie serca nadal budziło niepokój. Musiałam obudzić Cirillę i to prędko! Jeśli ją stracę... może kiedy będzie miała kontakt z rzeczywistością, jej organizm się ożywi?

 

Potrząsnęłam ją za ramię. Nie zareagowała. Szarpnęłam nią parę razy, a gdy się nie poruszyła, nawet ugryzłam w ucho, aby wyłudzić od niej jakąkolwiek reakcję. Jednak Cirilla, leżąca bez ruchu i niewzruszona, nadal pozostawała nieprzytomna. Rozejrzałam się po leżących na legowiskach innych pacjentach. Nie mogłam przecież ciągle zajmować się Cirillą, pozostałe wilki także czekały na moją pomoc! Ale jeśli w czasie zajmowania się innymi pacjentami czarnofutra zacznie umierać, a ja nie spostrzegę tego na czas...? Co miałam robić? Obojętnie jak bym nie postąpiła, na każdym moim kroku czaiła się jakaś pułapka. Spoglądając to na Cirillę, to na zarażone wirusem wilki, starałam się pogodzić ze sobą dwa obowiązki. Czegokolwiek bym nie zrobiła, zawsze będę musiała to jakoś przepłacić! A gdyby spróbować wykonywać kilka czynności naraz? Gdybym się wzięła w garść, może byłabym w stanie zajmować się Cirillą i jednocześnie podawać zioła pozostałym wilkom... to był całkiem dobry pomysł! Mogłam go wykorzystać! Musiałam tylko wyostrzyć wszystkie zmysły, by być w gotowości na każdą ewentualność...

 

Wzięłam oddech, starając się sobie dodać odwagi i dokładnie zbadałam czarnoskrzydłą. Jej serce biło powoli, lecz nie zmieniało rytmu. Brzuch był twardy i wzdęty, mięśnie napięte do granic możliwości, a sierść cała wilgotna od potu. Pośpiesznie zapamiętałam stan Cirilli i strzygąc uszami w jej kierunku, szybko ruszyłam w stronę drugiego, najbardziej potrzebującego pomocy pacjenta: Yary. Brązowofutra leżała na boku i najwidoczniej nie potrafiła już zasnąć po tym, jak ją obudziłam, ponieważ miała otwarte oczy i słyszalnie oddychała przez nos, wydając przy tym świszczące, lekko przytłumione dźwięki. Przyłożyłam łapę do jej czoła i niemal natychmiast ją cofnęłam, gdy poczułam odrzucające gorąco. Temperatura nadal nie spadła...

 

Przytknęłam ucho do klatki piersiowej wilczycy, uważnie licząc jej oddechy. Trzynaście uderzeń serca na dziesięć sekund. Nie było aż tak źle - przynajmniej na razie...

 

-Pić...-wychrypiała wadera, mrugając powoli.

-Zaczekaj chwileczkę-wzięłam najbliższy mech i podeszłam do magicznego strumienia, po drodze upewniając się co do niezmienności stanu Cirilli. Zieloną kępkę namoczyłam w lekko chłodnawej wodzie i czym prędzej zaniosłam ją brązowofutrej, starając się opuścić na ziemię jak najmniej kropel. Gdy podsunęłam jej mech pod nos, Yara z ulgą przymknęła oczy i zaczęła gasić swoje pragnienie. Doskoczyłam do suchego pnia, na którym leżały rozsypane zioła i chwyciłam w pysk kilka kłębków bawełny. Zwilżyłam je w strumieniu i położyłam na czole wadery, aby nieco je schłodzić. Przez cały ten czas poruszałam uszami w stronę Cirilli i bacznie ją obserwowałam. Jej stan się nie zmieniał, więc mogłam dalej zajmować się swoimi obowiązkami. 

 

Przyniosłam Yarze zioła, które miałam dla niej wcześnie przygotowane. Leżąc na dużym, ciemnym liściu, zdawały się być bezwartościowe i niedziałające. Starając się zwalczyć negatywne emocje w moim wnętrzu, położyłam tackę tuż przed głową zlizującej wodę z mchu wilczycy. Zwilżona bawełna nieco opadła jej się na oczy, więc poprawiłam ją delikatnie, podsuwając ją w stronę uszu wilczycy.

 

-Yaro-powiedziałam poważnie, nadstawiając uszy na jakiekolwiek niepokojęce odgłosy dobiegające ze strony Cirilli. Pazurem dotknęłam ziół leżących na ziemi.-Możesz je zjeść?-poprosiłam zachrypniętym od dłuższego milczenia głosem. Wilczyca z trudem uniosła łeb i powąchała rośliny, pociągając głośno nosem. Cofnęła się, kręcąc łbem z obrzydzeniem. Poczułam zawód na widok wadery chowającej nos we włosach własnego ogona. Już z samego początku przeczuwałam, że Yara nie będzie chciała zażyć tych leków.-Dlaczego nie jesz?-zapytałam. Wiedziałam jednak, jaką otrzymam odpowiedź. Wstrzymałam oddech, w duszy licząc, że usłyszę coś zupełnie innego. Niestety, zawiodłam się.

 

-Nie chcę-westchnęła wadera, przymykając oczy, aby zasnąć.

-Ale dlaczego?

-Mówiłam ci. Nie mam apetytu...

-Yaro-powiedziałam z uporem, podnosząc delikatnie jej pysk. Wadera otworzyła oczy, patrząc na mnie spod spuchniętych, półprzymkniętych powiek. Jej spojrzenie wyrażało zmęczenie i niecierpliwość; starałam się jednak zignorować niechęć do rozmowy bijącą z jej strony i zmusić ją do zjedzenia ziół. Nie wierzyłam, że zadziałają, ale... wcześniej ich na niej nie używałam, więc może powinnam porzucić ponure myśli i nastawić się na to, że jednak wszystko dobrze się ułoży?

 

Yara wyrwała mnie z rozmyśleń, wzdychając niecierpliwie. Wiedziałam, że chciała się zdrzemnąć i odpocząć, ale musiałam ją nakłonić do zjedzenia lekarstwa. Od tego przecież mogło zależeć jej życie! Nabrawszy w płuca powietrza, mówiłam dalej, z uporem spoglądając w oczy wadery.-Posłuchaj mnie, to naprawdę ważne. Musisz zjeść te zioła. Po nich minie ci gorączka i nabierzesz apetytu.

 

-Nie chcę.

-Wiem, że nie chcesz!-w swoje słowa starałam się wplątać nutkę zrozumienia i kojącego tonu. Podenerwowanie bijące z mojej strony jednak nie pozwalało osiągnąć mi zamierzanego efektu.-Ale te zioła ci pomogą; po nich poczujesz się lepiej!

Wadera syknęła z rozdrażnieniem.

-Nie jestem głodna!

-To nie jest do jedzenia-starałam się jej wytłumaczyć, starannie dobierając słowa.-To są lekarstwa. Musisz je wziąć-powiedziałam, doszukując się w zmęczonych oczach Yary jakiegokolwiek zrozumienia. Liczyłam na to, że wadera pojmie, jak bardzo okropna jest jej sytuacja. Jeśli nie zje tych ziół, to niechybnie umrze!-Proszę... to dla twojego dobra.

 

Yara zamrugała ze zmęczeniem, łypiąc na mnie spod swojej długiej grzywki. Woda, którą utrzymywał okład na jej czole, zaczęła teraz spływać po futrze wadery. Wilczyca jednak wcale nie zwróciła uwagi na to, że coś jej skapywało z łba. Patrzyła na mnie, wlepiając we mnie ponure spojrzenie.

 

-Czy później będę mogła sobie pospać?-upewniła się, lekko marszcząc brwi. Natychmiast pokiwałam głową, dając tym gestem twierdzącą odpowiedź. Yara schyliła niechętnie głowę i zaczęła jeść. Spoglądając na nią czujnie, upewniałam się, że wadera mnie nie oszukuje i nie chowa jedzenia pod językiem. Wyglądało jednak na to, że nie zamierzała mnie okłamać, bo grzecznie przeżuwała rośliny i je połykała. Z zadowoleniem rosnącym się w moim wnętrzu, obserwowałam radośnie, jak Yara zjada resztki swojego leku; w końcu całkowicie zniknął z liścia, więc mogłam go spokojnie zabrać sprzed nosa wilczycy. Nie odzywając się do mnie ani słowem, wadera wsunęła nos pod swoje grube okrycie i uważając, by kłębki bawełny nie zsunęły się z jej łba, wygodnie umieściła się w swoim legowisku i natychmiastowo pogrążyła się w odmętach snu. Zauważywszy, jak szybko wilczyca zasnęła, pośpieszyłam do Cirilli, aby upewnić się co do jej stanu; zbadałam jej puls. Wszystko pozostawało niezmienne, nawet temperatura jej ciała. Tak jak i w przypadku Yary, zwilżyłam garstkę bawełny w strumieniu szemrzącym w rogu jaskini i zwilżywszy ją nieco cieplejszą wodą, położyłam kępkę na czole czarnofutrej. Miałam nadzieję, że cierpiącej w gorączce młódce ten okład przyniesie nieco ulgi i pozwoli jej się wybudzić z tego dziwnego, niecodziennego transu. Czym tak właściwie mógł być ten tajemniczy stan...? Może Cirilla zapadła w jakąś śpiączkę...?

 

Rozejrzałam się po wszystkich zebranych w jaskini pacjentach; szukałam następnego wilka, któremu w pierwszej kolejności musiałam pomóc. Najlepiej z nich wszystkich miała się Alice; leżała na swoim legowisku z zamkniętymi oczami, a jej boki unosiły się w cichych, spokojnych oddechach. Gdyby nie doświadczenie nabyte od Telishy, uznałabym pewnie, że srebrzystofutra towarzyszka po prostu odpoczywa po wyczerpującym dniu. Jednak dziwna woń choroby napływająca od jej strony skutecznie odciągała mnie od tego typu myśli.

 

Powiodłam wzrokiem w stronę Sunshine'a rozłożonego na swoim posłaniu. Jego ogromne skrzydła były oklapłe i wydawały się być dziwnie cienkie, jakby pozbawione mięśni, a włosy skleiły się w grube, wilgotne strąki. Pot spływał po całym futrze wilka, a jego oczy były zamglone od zmęczenia i wycieńczenia. Biła od niego ta sama woń choroby, co od Mitcha, Yary i Cirilli, moich poprzednich pacjentów. Emanowało od niego zmęczenie i brak jakichkolwiek sił. Oznaczało to, że zaraził się on od nich tym samym, tajemniczym wirusem. Zapewne stało się to wtedy, gdy pomagał mi przy chorych wilkach, a ja starałam się uzdrowić dopiero co przyniesioną do jaskini Yarę... przez to, że zgodziłam się, aby basior wykonał dla mnie kilka dodatkowych zadań, on również leżał teraz bezwładnie na ziemi  i z każdą sekundą coraz prędzej ubywało mu sił do walki z chorobą.

 

Niewiele myśląc, chwyciłam najbliższe zioła w pysk i pognałam w jego stronę. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle zadziałają. Skoro już wcześniej okazały się bezużyteczne... czy mogłam liczyć, że wszystkim uda się wyrwać z objęć śmiertelnej zarazy i się ocalić?

 

C.D.N.