-Arelionie, jesteś tutaj?-zajrzałam ostrożnie do jaskini, z uwagą się po niej rozglądając.
-Tak, wchodź-ze środka dobiegł spokojny, męski głos. Zachęcona słowami Areliona, powoli weszłam do jego okrytej sekretami groty.
W pysk uderzył mnie dziwny, lecz niezwykły aromat; nigdy w życiu takiego nie czułam. Wyłapałam wonie znajomych ziół, ale i także zapachy magicznych, nieznanych mi roślin, zakurzonych ksiąg, zaczarowanych kamieni czy starych kości.
Przyjrzałam się każdej rzeczy z osobna, z zachwytem rozglądając się po niezwykłej jaskini. Wcześniej bywałam w niej parę razy, ale za każdym razem, gdy się w niej znajdowałam, zapierało mi dech w piersiach. Było to niezwykłe, pełne dziwów i czarów miejsce. W kamiennej ścianie znajdowały się wyraźne, prostokątne wgłębienia, na których leżały przeróżne przedmioty - księgi, czaszki saren, kwiaty, mikstury o pastelowych kolorach, kamienie szlachetne a także utworzone sprawną łapą różdżki, laski, bransoletki i amulety. Naprzeciwko siebie, pod dwiema ścianami, stały gładkie głazy służące za stoły. Piętrzyły się na nich liczne fiolki i buteleczki, a także patyki z różnych rodzajów drzew. W kamiennym, szarym moździerzu znajdował się fioletowo-żółty proszek o osobliwym zapachu. Obok otworu wyłupanego w ścianie wyglądem przypominającym okno, wisiał ogromny łapacz snów, na którym aż roiło się od kolorowych piórek czy szklanych koralików. Powietrze było przesiąknięte tajemniczością oraz mądrością.
Arelion siedział przy jednym ze stołów i kreślił coś węglem na pożółkłym pergaminie. Nie stałam od niego daleko, więc bez trudu mogłam dojrzeć, co jest na nim napisane. Były to chyba jakieś runy... a może Wilcza Łacina? Niestety, w Wataszy Ziemi nigdy się nią posługiwano, a po do dołączeniu do Watahy Wilków Burzy jeszcze nie zdążyłam opanować do końca wszystkich literek. Chciałam się zabrać za naukę tego języka w najbliższym czasie... jednak w tej chwili musiałam porzucić rozmyślanie na temat własnej edukacji i skupić się na leczeniu chorych wilków. A w tym mógł mi pomóc Arelion - niezawodny cudotwórca, dzierżący magię we własnych łapach.
Basior najwyraźniej usłyszał, że weszłam do groty, bo pośpiesznie schował zwój i odwrócił się z powagą w moją stronę.
-Co mogę dla ciebie zrobić?-w jego głosie rozbrzmiewała nutka zdziwienia. Zapewne nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć, dlatego rozumiałam jego zaskoczenie.-Jak się ma Cirilla? Jeszcze nie zdążyłem jej odwiedzić...
Poczucie winy zacisnęło się na mojej klatce piersiowej. Ogon sam z siebie opadł bezwładnie na ziemię, w jednej chwili wydało mi się, że mój łeb waży więcej niż zwykle. Niemal byłam w stanie wyczuć, jak bardzo pusta byłam od środka - słaba i bezużyteczna... jaka była ze mnie medyczka, skoro nie potrafiłam samodzielnie uleczyć chorych wilków? Nie umiałam powstrzymać nadciągającej zagłady, wirusa przynoszącego ból i gorączkę... minęły dwa dni, a ja nadal nie znalazłam odpowiedniego leku. Skoro ja zawiodłam, to wierzyłam, że chociaż doświadczony Arelion będzie wiedział, jak uleczyć swoich pobratymców. Alessa miała rację - magią na pewno wskóra więcej niż ja.
-Wybacz, ale...-wymruczałam, przenosząc wzrok na własne łapy.-Jej stan się pogorszył...
-CO?!-zagrzmiał basior, a ja skuliłam się na jego okrzyk. Wystraszył mnie; z trudem wygładziłam podnoszącą się na mim karku sierść. Donośne słowa odbiły się echem od ścian Jaskini Cudotwórcy.-Co to ma znaczyć?
Strach zmroził mój umysł i uniemożliwił racjonalne myślenie. Wsłuchując się w obezwładniające łomotanie własnego serca, uzmysłowiłam sobie, że się boję... boję się Areliona.
-Przepraszam...-pisnęłam, podkulając ogon.-Ale to wydarzyło się tak nagle...-starałam się usprawiedliwić, lecz białofutry mi przerwał, wyrzucając z siebie wszystkie myśli, które burzyły się w jego duszy,
-Co jej się stało?
-Dostała gorączki... i nie ma apetytu...-wyjąkałam, cofając się w stronę wyjścia. Gdyby doszło do jakiejś niebezpiecznej sytuacji, wolałam być w pogotowiu, by się odwrócić i uciec.-Mitch nie może spać, a Yara ma bardzo wysoką temperaturę...
-Masz dla nich jakiś lek?
-Nie...-przyznałam, po chwili zdając sobie sprawę, jak wielkie kłopoty na siebie ściągnęłam tą odpowiedzią. Przecież basior na pewno rozzłości się na mnie jeszcze bardziej! Nim Arelion zdążył się jeszcze raz odezwać, szybko weszłam mu w słowo i drżącym głosem zaczęłam się tłumaczyć.-Mam na myśli... jeszcze nie. Pracuję nad tym...-wymamrotałam, choć nie byłam do końca pewna tego, co właśnie powiedziałam. Wykorzystałam parę ziół z moich zbiorów, a one nie przyniosły pożądanego efektu. Miałam wprawdzie jeszcze parę roślin w zanadrzu, ale jak wielka była szansa, że zadziałają...? Nikt z nas nie mógł zwlekać, a trzeba było podejmować się każdych możliwych działań, by nie kazać chorym nadal cierpieć.-Alessa powiedziała, że może ty będziesz miał jakieś amulety na tę chorobę...-wyjąkałam, nieśmiało zerkając w stronę basiora.-To znaczy, tak powiedziała...
-Rozumiem.-przerwał mi Arelion, z powagą marszcząc brwi. Natychmiast zamilkłam. Choć unikałam nawiązywania kontaktu wzrokowego z basiorem, bez trudu mogłam dojrzeć w jego ślepiach podenerwowanie i strach. Martwił się o Cirillę, to było pewne i niezaprzeczalne.
Basior przemknął obok mnie, nerwowo tupiąc łapami o ziemię. Chrobot jego pazurów na kamiennym podłożu odezwał się dookoła głośnym, piskliwym zgrzytem. Pęd powietrza, który stworzył Arelion, doskakując do półki, delikatnie poruszył moim futrem. Z zaskoczeniem zastrzygłam uszami i powiodłam wzrokiem za szukającym czegoś nerwowo w swoich rzeczach wilkiem. Arelion poruszał się gwałtownie i nerwowo... czego mógł szukać pośród swojego magicznego ekwipunku?
Nagle basior odwrócił się w moją stronę, trzymając w pysku trzy amulety. Jego oczy zdradzały mądrość i skupienie, lecz na pysku już nie było widać emocji, które zaledwie przed chwilą przejęły kontrolę nad jego ciałem. Poszukiwanie odpowiednich naszyjników musiało go jednak jakoś uspokoić; teraz obserwował mnie bez ruchu, przemawiając równym, miarowym głosem.
-To jest szafir-przemówił, delikatnie dotykając łapą jednego z kamieni zawieszonych na czarnym rzemyku.-Ma umiejętności lecznicze. Na pewno pomoże Cirilli, Mitchellowi i Yarze; ani razu mnie nie zawiódł-odparł, podchodząc do mnie i poprawiając złożone skrzydła. Przyjrzałam się dokładniej oszlifowanym, granatowym kamieniom. Ich ciemny, głęboki kolor uspokajał i koił duszę. Przywodził na myśli wieczorne niebo, będące na granicy dnia i nocy, przyozdabiane drobnymi punkcikami - gwiazdami.
Jakby nie chcąc mnie wyrywać z rozmyśleń, Arelion ostrożnie wsunął talizmany do mojego pyska, a ja przyjęłam je z wdzięcznością, dziękując mu skinieniem głowy. Cudotwórca mówił dalej, jakby nie spostrzegł mojego ruchu głową.
-Musisz je zawiązać na szyi każdego wilka na trzy supły. Dzięki temu ich rozumy, ciała i dusze połączą się w jedno, a to zdecydowanie pomoże talizmanom je uzdrowić. Będą działać od razu po założeniu. Wtedy zaczną tracić swój kolor, aż w końcu staną się całkowicie białe. Całość nie powinna trwać krócej niż minutę.
,,Niesamowite...!"-zachwyciłam się, muskając łapą zimne kryształy uwieszone na sznurkach.-,,Ich moc naprawdę jest taka wielka, że są w stanie uzdrowić wilka w kilka sekund?"-nie dowierzałam. Skoro Arelion tak mówił, to musiała być prawda... jednak co miałabym zrobić, gdyby coś poszło nie tak?
-A jeśli nie zadziałają?-wymamrotałam poprzez rzemyki, starając się nie poddać negatywnym myślom, które niespodziewanie mnie naszły. Arelion pokręcił pyskiem.
-Nie warto nawet tak myśleć-odparł bezemocjonalnym tonem, lecz w jego głosie wyłapałam nutkę zmęczenia.-Jednak gdyby nic się nie działo, będziesz musiała je jak najprędzej przeciąć.
-Dobrze-powiedziałam, spuszczając ponownie wzrok na łapy.-Dziękuję za pomoc.
-Idź już.-ponaglił wilk, niecierpliwie krocząc z powrotem do swojego stołu i sekretnego pergaminu. Odwrócił się do mnie, zerkając poprzez ramię, a w jego oczach błyszczał niecodzienny blask.-Uratuj ich. Uratuj nas wszystkich.
Zamrugałam, zdziwiona, starając się raz jeszcze zinterpretować słowa Areliona. Powtórzyłam je w głowie, lecz nic mi nie mówiły. Ich sens był jasny, lecz mimo to, nie pojmowałam go.
,,Uratuj nas wszystkich?"-co to miało znaczyć? Wraz z tymi myślami, w moim umyśle zawitało nieokiełznane, przerażające wspomnienie. Ponownie stałam w pustce, otoczona przez własnych pobratymców. Telisha stała obok mnie w ponurym milczeniu. Serce podeszło mi do gardła, a naszyjniki, które ściskałam w pysku, nagle zniknęły, pozostawiając mnie samą z wściekłymi wilkami. Z tłumu, parę kroków przede mną, wychylił się białosierstny basior, łypiąc na mnie wściekle spod swojej długiej grzywki. Otworzył pysk w krzyku pełnym nienawiści.
-Wierzyłem w ciebie!-wrzasnął, postępując o krok naprzód.-Wierzyłem w twoje umiejętności! A ty zawiodłaś!
Zamrugałam, przerażona, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Panika spętała moje ciało, mogłam jedynie rozglądać się dookoła niczym zwierzyna w potrzasku. Jednak gdy zacisnęłam powieki i je otworzyłam, wszystko ponowie wróciło do normy. Osobliwe, niecodzienne zapachy Jaskini Cudotwórcy łaskotały mnie w nos, a sam Arelion we własnej osobie, tym razem poważny, lecz nie wściekły, patrzył na mnie ze swojego miejsca pracy.
Najwidoczniej, gdy odpłynęłam myślami, musiałam wyglądać na dosyć nieprzytomną, bo basior przerwał ciszę panującą w grocie, poruszając głośno swoimi ogonami.
-Coś jeszcze?-zapytał, a w jego słowach brzmiało ponaglenie i nieme pytanie: ,,Nie masz przypadkiem innego zadania do wykonania?".
Speszyłam się, wycofując się w stronę wyjścia.
-Yy...-wyjąkałam, plącząc się w słowach.-Tak! Nie, to znaczy... dziękuję, ja...-zrozumiałam jednak, jaki błąd popełniłam, w ogóle się odzywając. Raz jeszcze schyliłam łeb, aby wyrazić swoją wdzięczność, po czym odwróciłam się na łapie i pośpiesznie pognałam do Jaskini Uzdrowiciela. Powietrze przeszywał trudny do zniesienia mróz, niebo było jasne i szare, powoli ciemniało, zmierzając ku wieczorowi.
W obozie panował niecodzienny wręcz zgiełk. Wilki zbiły się w ciasną kupę niedaleko brzegu Jeziora Dusz, niespokojnie szepcząc między sobą. Na samym ich tyle dostrzegłam niewielką grupę łowców, którzy dopiero co powrócili z polowania. Przez ich barki wciąż były przewieszone łuki i kołczany. Przed nimi wszystkimi stała Alessa, a towarzyszyła Vesna, która w skupieniu lustrowała watahę wzrokiem. Starając się przebić przez trzeszczenie śniegu pod moimi łapami i donośne łomotanie własnego serca, przysłuchiwałam się słowom Alfy.
-... Najważniejsze jest tutaj wasze zdrowie! Jeśli poczujecie się niedobrze lub zacznie was coś boleć, niezwłocznie zgłoście to mi i Veśnie lub pójdźcie do Etrii. Może to być nawet najmniejszy ból głowy czy brak apetytu...-tłumaczyła poważnie wadera, ruchem łapy uciszając szemrzący tłum.
,,A więc mówi im o tej chorobie..."-uzmysłowiłam sobie, odwracając wzrok od tłumu i ponownie spoglądając przed siebie. Trochę czułam się skołowana, że Alessa tak nagle postanowiła podzielić się tą informacją z innymi wilkami... ale wszyscy przecież widzieli zasłabnięcie Yary. Nie było sensu tego przed nimi ukrywać. Każdy teraz już wiedział, że zaraza wisi w powietrzu.
Skręciłam w prawo, kątem oka wyłapując charakterystyczną, dobrze mi znaną kotarę Jaskini Uzdrowiciela. Z ulgą przecisnęłam się przez zielone pędy bluszczu i zacisnęłam zęby na talizmanach, bojąc się, że przedzierając się przez zasłonę, przez przypadek je opuszczę i uszkodzę. W tej pełnej napięcia chwili były one jedynym ratunkiem dla Cirilli, Mitcha i Yary. Jeśli nie zadziałają... co będę miała wtedy zrobić?
,,Nie warto nawet tak myśleć".
Ostrożnie rozejrzałam się po grocie, szukając wzrokiem Sunshine'a. Nigdzie go jednak nie ujrzałam, choć w środku było jasno od świecących świetlików. Jedynymi wilkami przybywającymi w tym miejscu była ta biedna, trójka wilków. Oznaczało to zapewne, że basior zakończył swoje zadanie i udał się na zorganizowane przez Alessę zebranie. Jednak jego praca nie przyniosła zauważalnych efektów. Mitch, jeszcze bardziej zmęczony i wyczerpany, leżał z otwartymi, podkrążonymi ślepiami i bez ruchu wpatrywał się w pustkę. Oddychał powoli, lecz głośno, jego boki unosiły się zauważalnie.
-Witaj, Mitch-przywitałam się, lecz basior jedynie nieprzytomnie zastrzygł uchem w moją stronę. To nie był dobry znak. Skoro jeszcze do niedawna mógł chodzić o własnych siłach, a teraz nie mógł się nawet zdobyć, by spojrzeć w moim kierunku...-Sunshine dał ci zioła?-podeszłam do basiora i spojrzałam mu w ślepia. Odłożyłam amulety na ziemię. Brązowoskrzydły zignorował moje spojrzenie i nadal tępo wpatrywał się przed siebie. Milczał krótką chwilę, nawet nie mrugając.
-Tak...-wymamrotał z trudem. Wiedziałam już, że wcześniej podane zioła nie zadziałały. Gdyby było inaczej, basior już dawno by spał. Teraz zaś, gdy przemawiał, jego głos brzmiał dziwnie płaczliwie, niczym u małego dziecka.-Mam już tego dosyć...-jego ślepia zauważalnie zwilgotniały. Pierwszy raz widziałam, by Mitch był tak bliski płaczu. Musiał być naprawdę bliski wyczerpania. Najwidoczniej nie udało mu się zmrużyć oka... jak on dawał radę po tak długim czasie bez snu? Chciałam go przytulić, ogrzać i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Widok jego łez natychmiast sprawił, że zrobiło mi się smutno.
-Niedługo wyzdrowiejesz-odparłam, siląc się z trudem na pocieszający ton. Pogładziłam basiora po łbie.-Arelion dał mi talizmany, które mają wam pomóc. Chciałabym je teraz wypróbować-powiedziałam.-Dałbyś radę wstać?
Mitch ociężale kiwnął łbem i z trudem usiadł. Przyjrzałam mu się uważnie, z dokładnością zapamiętując każdy szczegół jego ciała. Kasztanowata, jasna sierść wyraźnie zmatowiała. Była ciemna i rozczochrana, a skrzydła zwisały bez życia po bokach basiora. Powieki były tak opuchnięte, że doskonale je było widać pośród zaniedbanego futra. Wilk siedział bez ruchu, lecz jego kończyny wyraźnie drżały, z trudem utrzymując ciężar ciała. Nie chcąc kazać mu dłużej się męczyć, pochwyciłam jeden z najbliższych naszyjników i zaczęłam go zawiązywać na szyi Mitchella. Starannie wykonywałam wcześniej podane instrukcje Areliona.
,,Musisz je zawiązać na szyi każdego wilka na trzy supły"-jego słowa rozbrzmiewały w mojej głowie. Posłusznie wykonałam jego polecenie. Cofnęłam się w tył, oceniając swoją pracę. Mitch wyglądał wręcz niecodziennie z szafirem obwiązanym wokół jego szyi; nigdy nie widziałam, aby nosił jakikolwiek naszyjnik, więc teraz, gdy miał jeden przy sobie, wyglądał dosyć... obco.
Kiwnęłam do niego pyskiem.
-Możesz się położyć-obwieściłam, a Mitch niemal natychmiast zwalił się na swoje legowisko, nie zważając na to, jaki hałas tym narobił.
Wzięłam kolejny amulet i podeszłam z nim do śpiącej Cirilli, która, zwinięta w kłębek, kładła po sobie uszy i piszczała cicho z bólu. Zbadałam jej brzuch, delikatnie ugniatając go łapami. Wciąż był nabrzmiały i twardy. Jej stan zbytnio się nie zmienił.
,,Czy Sunshine'owi w ogóle udało ją się nakłonić do zjedzenia kleiku?-zastanawiałam się, przyglądając się pyskowi wadery. Wśród jej białych wąsików nie dostrzegłam nawet ani jednej resztki jedzenia czy nawet śladów uschniętej śliny symbolizującej zlizywanie ostatnich porcji jedzenia. Cirilla nie przełknęła ani grama swojego leku...
Starając się jej nie obudzić, zawiązałam talizman wokół jej szyi. Czarny sznurek wtapiał się w jej ciemne futro, lecz granatowy kryształ wyraźnie rysował się na tle jej sierści. Mówiąc szczerze, wyglądał na niej naprawdę dobrze.
,,Gdyby tylko była zdrowa i znów pełna życia..."-przemknęło mi przez łeb, a w klatce piersiowej poczułam charakterystyczne dźgnięcie żalu. Dlaczego ta okropna choroba musiała dopaść akurat drogich mi pobratymców? Czy nie mogła ominąć naszą watahę szerokim łukiem i zniknąć w ogromnym świecie...?
Zerknęłam w stronę Yary, która leżała zawinięta w ciepłe futro swojego okrycia. Oddychała ciężko przez nos, lecz ślepia miała zamknięte. Nie byłam pewna czy śpi, lecz mimo to wzięłam spoczywający na ziemi ostatni, magiczny naszyjnik. Starając się nie czynić żadnego dźwięku, zaczęłam zawiązywać sznurek wokół jej szyi. Już miałam zakończyć robienie trzeciego supełka, gdy powieki Yary zadrżały, a ta, jęcząc, podniosła łeb, mrugając szybko.
-Co...?-zapytała zachrypniętym głosem. Natychmiast pośpieszyłam z szybkimi wyjaśnieniami.
-Dostałam od Areliona kilka magicznych naszyjników-wytłumaczyłam pośpiesznie, zawiązując jeden z nich do końca.-Mają wam pomóc.
Ukończywszy swoje zadanie, cofnęłam się o parę kroków i potoczyłam wzrokiem po trójce wilków. Mitch leżał z zamkniętymi oczami. Cirilla dyszała ciężko przez sen. Yara obserwowała mnie sennie spod przymrużonych powiek. Nic się nie działo. Żadnemu z nich nie wróciły nagle siły, nikt nie zapadł w głęboki sen bądź zerwał się na równe łapy, krzycząc: ,,Czuję się lepiej!".
Nadzieja, która nieśmiało kwitła w mojej duszy niczym dorodna roślina, została nagle brutalnie zgnieciona i wyrwana z ziemi. Poczułam, jak cały świat obraca się pustkę, zostawiając mnie we wszechogarniającej ciemności pełnej niebezpieczeństw. Doskoczyłam do Cirilli, chwytając jej medalion w łapy i przyglądając mu się ze skupieniem. Czas mijał, lecz jego kolor wcale się nie zmieniał. Odliczyłam w myślach minutę. Później drugą.
W jednej chwili poczułam się słaba i nic niewarta. Chciałam płakać w głos, a przerażenie i niedowierzanie chwytały mnie za serce. Z wielkim trudem przełknęłam napływające do oczu słone, pełne rozpaczy łzy. Ślepiami wyobraźni ujrzałam zbliżającą się przyszłość; Cirilla, Mitch i Yara byli martwi.
Amulety Areliona nie zadziałały.
C.D.N