· 

Ostatnia deska ratunku #6

-Proszę-Sunshine podsunął mi przyszykowane przez siebie zioła. Leżały ułożone w schludnym rządku na gładkim, szorstkim kamieniu. Przed nimi leżał ostry, łatwy do złapania kamień - znak, że powinnam go chwycić z kły i rozdrabniać nim zioła. Szaroskrzydły basior zadbał nawet o legowisko dla Yary - ulokował ją kilka kroków od Cirilli, lecz jak najdalej od Mitcha, któremu prócz bólów brzucha i bezsenności nie dolegało raczej nic poważnego.

-Dziękuję wam obu-zdobyłam się na słaby uśmiech, który posłałam w stronę Sunshine'a i Victora. Wykonałam w ich stronę głęboki ukłon, wyrażając w ten sposób swoją wdzięczność. Basiory niemal jednocześnie odpowiedziały, kiwając pyskami, a Vic bez słowa wyszedł na dwór, najprawdopodobniej uznawszy, że wykonał już swoje zadanie do końca. Byłam mu bardzo wdzięczna za to, że pomógł mi przynieść do Jaskini Yarę.

Sunshine poważnie spojrzał w moją stronę; w jego ślepiach błyszczały opanowanie i mądrość. Nie przypominał już spanikowanego basiora sprzed paru chwil, gdy drżącym głosem powiadomił mnie o złym stanie swojej towarzyszki.

-Czy mam ci jakoś jeszcze pomóc?-zapytał, czujnie stawiając uszy. Zadziwił mnie jego zapał - dokładnie kilka minut temu poprosiłam go, aby wyszykował dla mnie właściwe zioła, a teraz wilk aż się dwoił i troił, aby pomóc mi w opiekowaniu się nad pacjentami. Jednak dzięki jego gotowości mogłam spokojnie zająć się Yarą i nie martwić się o innych chorych.

Kiwnęłam łbem na jego pytanie.

-Jeśli obudzi się Cirilla, daj jej trochę tej masy-wskazałam ogonem kleik, którym wcześniej próbowałam ją nakarmić.-Jeśli nie będzie chciała wszystkiego jeść, nie zmuszaj jej do tego. Ważne, aby przełknęła chociaż parę kęsów. Może później wróci jej apetyt-chwyciłam kamień w zęby i zaczęłam nim ugniatać leżące przede mną zioła. W powietrze wzbiła się przyjemna, relaksująca woń. Wdychałam ją z ulgą, napawając się zapachami płatków słonecznika, czarnego bzu oraz liści malin. Łagodne chrupnięcia wydobywające się od wysuszonych roślin koiły mój umysł i pozwalały pozbierać myśli w jedną kupę. Mówiłam spokojnie dalej, przekazując Sunshine'owi ważne wskazówki. Choć nie patrzałam w jego stronę, wiedziałam, jak zerka w moim kierunku, uważnie mi się przysłuchując.-Mitch potrzebuje tylko garstkę krwawnika i trzy listki melisy. A, i zanim się nią nie zajmę, miej na oku Yarę. Jeśli zauważysz, że nie oddycha bądź zaczyna się wybudzać, koniecznie daj mi znać-mówiłam jak szalona, objaśniając po kolei wszystkie czynności. Czułam się nieswojo, rzucając poleceniami na prawo i lewo jak jakiś przywódca. Mówiłam więcej i szybciej niż zwykle, przy niektórych słowach język mi się plątał lub się jąkałam. Donośnie bijące serce w klatce piersiowej rytmicznie pompowało krew w moich żyłach; z każdym nabieranym oddechem zdobywałam coraz więcej energii na działanie i ratowanie życia wilków w potrzebie. Działanie w tak ekspresowym tempie było dla mnie obce... ale w tej chwili musiałam porzucić wszystkie swoje przyzwyczajenia i ruszyć do działania. Wataha mnie potrzebowała.

Sunshine skinął łbem i przystąpił do pracy. Tymczasem skończyłam już ugniatać potrzebne zioła, więc włożyłam je do drewnianej miski i chwyciwszy ją w zęby, poszłam nad magiczny strumień. Woda wyczuła moje zamiary, więc natychmiastowo zmieniła swoją temperaturę. Z zimnej cieczy przekształciła się we wrzątek. Dzięki jej pomocy mogłam utworzyć łatwy do wypicia lek - aromatyczną herbatę. Dla tak osłabionej wilczycy jak Yara, spożycie jej nie powinno stanowić problemu.

Wymieszałam napój cienkim patyczkiem, aby wszystkie zioła uwolniły swoje aromaty i właściwości lecznicze. Liście wirowały w ciasnym kręgu, drobne owocki wypuszczały ciemny sok. Odstawiłam lek w pobliżu wysuszonych ziół leżących na wysuszonym drewnie, aby nieco ostygł. Dokładnie w chwili, gdy postawiłam herbatę na ziemi, po całej jaskini poniósł się zduszony jęk.

Natychmiastowo postawiłam uszy na sztorc i doskoczyłam do Yary. To ona wydawała z siebie te niepokojące dźwięki! Przyjrzałam jej się, dokładnie analizując jej stan. Jaj klatka piersiowa unosiła się szybko, głębokie oddechy wydobywały się z pyska.

-Yaro, Yaro...!-powtórzyłam jej imię parę razy, aby jakoś nawiązać z nią kontakt. Wadera słabo poruszyła uszami i leciutko otworzyła oczy. Jej pomarańczowe tęczówki były zamglone; całkowicie utraciły swój żywy kolor.

-Gdzie...ja...?-wychrypiała wilczyca, z trudem unosząc łeb. Delikatnym ruchem łapy ponownie umieściłam go na futrze legowiska.

-Jesteś w Jaskini Uzdrowiciela-odpowiedziałam natychmiast, czujnie przyglądając się wilczycy. Jej futro na szyi i nad ślepiami było całe wilgotne od potu.-Zemdlałaś. Jak się czujesz? Czy wiesz może, dlaczego zasłabłaś?-w moim głosie natychmiast wyłapałam napięcie. Przełknęłam ślinę, wyczekując odpowiedzi pacjentki.

Yara nie odezwała się od razu. Wzrokiem wodziła za moimi plecami, wyraźnie się nad czymś głęboko zastanawiając. Zanim w końcu udzieliła mi odpowiedzi, minęło parę długich sekund. Jej umysł musiał być bardzo skołowany tym wszystkim, co się właśnie wydarzyło: gorączka, osłabienie, zmiana otoczenia.

-Boli mnie...-wyjąkała, a ja na jej słowa poczułam, jak cała sztywnieję.-...brzuch... i głowa... chce mi się pić...-wychrypiała, a ja natychmiast doskoczyłam do przygotowanego wcześniej leku i podsunęłam go leżącej bezwładnie waderze. Yara od razu zaczęła chłeptać herbatę, z wdzięcznością przymykając ślepia.

Spoglądając na nią w milczeniu, analizowałam powoli całą tę sytuację. W ciągu dwóch dni zawitały do mnie aż trzy wilki. Każdego z nich bolał brzuch, choć mieli także i inne oznaki choroby - brak apetytu, bezsenność, gorączka, zmęczenie... to na pewno musiał być jakiś wirus! Tylko jaki? Nigdy nie słyszałam o takim, który miałby aż tyle objaw. Skoro w ciągu tylu godzin przyszło do mnie tyle wilków... to ile przyjdzie do mnie po kolejnych dwóch dniach? Następne trzy, czy może więcej? Nie miałam pojęcia, co robić. Większość leków, które podałam potrzebującym, nie zadziałała bądź została zwrócona... Mitch, choć co chwilę łykał listki melisy na sen, nie mógł wcale zmrużyć oka. Cirilla dostała bukwicę na ból brzucha, lecz jej nie przyjęła; nawet czarny bez zdawał się nie zwalczać jej gorączki. Czymkolwiek była ta tajemnicza choroba, była naprawdę silna.

Dostrzegłam, że Yara skończyła już pić herbatę; zabrałam jej więc sprzed nosa puste naczynie, aby móc kontynuować przerwaną rozmowę.

-Może brzuch boli cię z głodu?-zapytałam z nadzieją, starając się zdusić w sobie rosnący w siłę niepokój. Brązowofutra powoli skinęła łbem.

-Może...-wymamrotała.

-Nie jesteś pewna?

-Przez parę dni niczego nie jadłam...-przyznała Yara. Jej słowa zmroziły całą moją duszę. Zdrętwiałam, niezdolna do poruszenia się. Pełne niedowierzania myśli gnały przez mój umysł niczym spuszczone ze sznura bestie.

Nic dziwnego, że Yara zemdlała, skoro od dłuższego czasu niczego nie miała w pysku! Głód nie tylko osłabia ciało - może nawet i zabić!

-Jak długo?-chciałam wiedzieć.

-Jakoś tak... od przedwczoraj?

,,Przedwczoraj..."-powtórzyłam w myślach, starając się uspokoić szaleńczo bijące serce.-,,Dzień po tym zawitała do mnie przecież Cirilla...! "-ten dziwny zbieg okoliczności nie działał zbyt dobrze na moje opanowanie. Zaczynałam się niepokoić; zbyt wiele tutaj podobnych wydarzeń, aby uważać to za zwykły przypadek....

-Ale dlaczego?-chciałam wiedzieć, zadając Yarze kolejne pytania.-Jedzenie ci nie smakowało?

-Nie...-brązowofutra pokręciła przecząco łbem.-Po prostu nie miałam apetytu...

-A teraz już masz?

-Nie...-po tych słowach wilczyca prawdopodobnie uznała rozmowę za skończoną, bo szczelniej okryła się zwierzęcym futrem, zamknęła oczy i natychmiast poszła spać. Przytknęłam łapę do jej czoła - było tak samo gorące jak wcześniej.

Westchnąwszy z rezygnacją, chwyciłam pustą miskę w zęby i umyłam ją w ciepłym strumieniu. Po głowie krążyły mi osobliwe pytania, na które w ogóle nie znałam odpowiedzi. Kto jeszcze padnie ofiarą nieznanego wirusa? Czy uda mi się na niego znaleźć odpowiedni lek? Czy jeśli zawiodę, stanie się tak, jak przepowiadała Telisha w śnie: wszyscy umrą z mojej winy?

Chciałam poddać się rozmyśleniom na ten temat - cała pewność siebie, która pojawiła się parę minut temu, teraz zniknęła, pozostawiając mnie samą z własnymi myślami. Czy gdybym się głęboko zastanowiła i z uwagą rozpatrzyła całą tę sytuację, udałoby mi się znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania?

Ledwo jednak ten pomysł pojawił się w mojej głowie, zniknął niespodziewanie, niczym poranna mgła ulatniająca się pośród pierwszych promieni słońca. Ciszę panującą w grocie przerwał czyjś głos, nawoływał mnie po imieniu. Wydawał mi się znajomy... dobiegał z dworu i słyszalnie przybliżał się w stronę jaskini. Sunshine przerwał swoją pracę - czujnie postawił uszy i spojrzał w stronę wyjścia. Wodząc za jego spojrzeniem, również zerknęłam w tamtym kierunku i z zaciekawieniem wstrzymałam oddech. Pewny siebie ton po raz ostatni odbił się od kamiennych ścian i umilkł.

-Etrio, jesteś tutaj?-dokładnie w tej chwili przez zielone pędy bluszczowej kotary wsunęła się głowa Alessy.

 

C.D.N