· 

Ostatnia deska ratunku #5

Wpadłam jak burza do Jaskini Przejścia, z przerażeniem wstrzymując oddech. Rozpaczliwie chwyciwszy się resztek zdrowego rozsądku, zatrzymałam się z poślizgiem tuż przy samym wejściu do groty. Powietrze było gęste i nagrzane od oddechów innych wilków. Jaskinia, choć na co dzień ogromna i pełna miejsca, w jednej chwili wydała mi się małym, ciasnym pomieszczeniem. Wszystkie wilki na co dzień tutaj mieszkające zbiły się teraz w liczny tłum i zauważalnie coś otaczały. W moim umyśle natychmiastowo pojawiła się okropna, obezwładniająca myśl:

,,To tam musi leżeć Yara!"-doskoczyłam do towarzyszy i zaczęłam się przez nich przeciskać, mrucząc pod nosem pośpieszne przeprosiny. Pobratymcy odsuwali się posłusznie na boki; jedni odwracali spojrzenia na widok leżącej na ziemi wilczycy, inni zaś przyglądali jej się w przerażeniu, a ich szeroko otwarte oczy zdradzały szok.

Wypadłam z tłumu, czując, jak moje serce natychmiastowo przyśpiesza na widok wiotkiego ciała wilczycy. Stałam tuż nad Yarą, która bez ruchu rozłożona była na kamiennej posadzce. Jej brązowe futro było brudne i zmierzwione; na ciemnych włosiach osiadły kępki kurzu i ziarenka piachu. Przykucnęłam ostrożnie na zimnym kamieniu i potrząsnęłam waderą.

-Yara...! Yara!-krzyknęłam, a mój głos słyszalnie załamał się pod wpływem szoku. Wlepiłam spojrzenie w nieprzytomną wilczycę. Cały świat w jednej chwili zniknął za kurtyną mgły niedowierzania. Widziałam jedynie leżącą waderę, a zmysły podpowiadały mi słusznie, abym skupiła się tylko i wyłącznie na niej. Podporządkowując się cichemu głosikowi doświadczenia we własnej głowie, zaczęłam ją ostrożnie badać.

Gdy przyłożyłam łapę do jej gardła, wyraźnie wyczułam tętno wadery i krew płynącą w jej żyłach. Wiła się w niej szybko i nieuchwytnie niczym niebezpieczna rzeka pośrodku gęsto zarośniętej puszczy.

,,Ona żyje!"-uświadomiłam sobie z radością, oddychając cicho z ulgą. Wiedziałam jednak, że nie mogę sobie pozwolić na rozpraszanie się. Nadal przecież nie wiedziałam, co sprawiło, że Yara leżała bez ruchu na ziemi i nie reagowała na swoje imię.

Nie byłam do końca pewna, czy wadera przypadkiem nie śpi - zbadałam więc jej oddechy wydobywające się z półotwartego pyska. Oddychała cicho, lecz płytko, rozpaczliwie chwytała kolejne hausty powietrza. Zwinięta była w ciasny, mały kłębek, który zdecydowanie przypominał mi coś ważnego... przed ślepiami w jednej chwili stanął mi obraz Cirilli - leżała w podobny sposób i oddychała niemalże tak samo!-,,Czy to możliwe, że zachorowały na tę samą chorobę? I Mitch również...?"-spytałam samą siebie, z niedowierzaniem kręcąc łbem. Nie chciałam wierzyć własnym myślom ani nieopartemu przekonaniu, że jest to prawda... ale musiałam mieć na świadomości, że taka opcja również jest możliwa.

Wszystkie wilki, które trafiły pod moją opiekę w ciągu tych dwóch dni, miały silne bóle brzucha nieznanego pochodzenia... musiałam się upewnić, czy nie ma ich także i Yara! Jednak gdyby moje przypuszczenia okazałyby się prawdą... czy nie oznaczałaby to wtedy, że na całą watahę spłynęła choroba, której wcale nie znałam?

Drżąc z podenerwowania na całym ciele, przejechałam łapą po brzuchu wilczycy. Był twardy, a w jego środku coś wyraźnie się kotłowało. Wszystkie mięśnie na ciele wilczycy były napięte do granic możliwości. Przełknęłam ze zgrozą ślinę, uświadamiając sobie, że miałam rację. Cirilla, Mitch i Yara niewątpliwie złapali tego samego wirusa! Mieli te same objawy, więc o pomyłce nie było mowy...

Ale jakim cudem Yara zdołała zachorować? Czyżby miała jakiś kontakt z zarażonymi? A może ta tajemnicza choroba przemieszczała się w inny sposób niż za pomocą drogi powietrznej? Było tyle pytań, na które nie znałam odpowiedzi, tyle wątpliwości, których chciałam się pozbyć...

Dlaczego Yara nie reagowała na swoje imię? Szarpałam ją za bark i krzyczałam niemalże do ucha, a ona ani nie drgnęła... co jej się stało? Czy mógł być to kolejny objaw tej tajemniczej choroby: utarta kontaktu z otaczającym ją światem? O co tu chodziło?

Wraz z niespokojnymi pytaniami rozbrzmiewającymi w mojej głowie, usłyszałam także pełną doświadczenia teorię. Przed ślepiami mignęła mi Cirilla; przede mną zamajaczyła jej sylwetka - lekko przezroczysta i wyblakła, lecz bardzo dokładna. Na krótką chwilę zajęła miejsce Yary. Jej wizja leżała tuż pod moimi łapami, wilki wokół mnie zniknęły, pozostawiając mnie jedynie z cierpiącą pacjentką. Cirilla spoczywała na legowisku bez jakichkolwiek oznak życia i choć nawoływałam ją w głos, wcale nie otwierała oczu. Na jej futrze lśniły drobne kropelki potu.

,,Gorączka?"-zdziwiłam się, a wraz z tą myślą iluzja się ulotniła, ponownie przywracając mnie do rzeczywistości. Tłum gapiów okrążył mnie na nowo, a czarnoskrzydła młódka zniknęła, ustępując miejsca nieprzytomnej waderze.

Niewiele myśląc, przyłożyłam poduszeczkę do czoła Yary; fala gorąca pochłonęła moją łapę. Cofnęłam ją, zgrzytając ze zdenerwowania zębami. To wyglądało naprawdę źle... to pewnie wysoka temperatura pozbawiła ciemnofutrej przytomności! Musiałam się nią jak najszybciej zająć!

-Sunshine!-dźwignęłam się na równe łapy, rozglądając się czujnie za młodym zielarzem. Wilk w jednej chwili wyłonił się z tłumu, zerkając na mnie powagą.-Biegnij do Jaskini Uzdrowiciela i przygotuj szybko jakieś zioła, które obniżą temperaturę!-na moje słowa wilk kiwnął łbem i pognał czym prędzej do mojego miejsca pracy. Nim zdążę do niego przyjść, on na pewno zdąży wyszykować wszystkie potrzebne rośliny. Rozejrzałam się dookoła, wzrokiem przeskakiwałam po pyskach moich towarzyszów.

Musiałam zanieść Yarę do Jaskini Uzdrowiciela, nie mogłam jej tutaj leczyć. Zbyt dużo gapiów, niewystarczająco dobre warunki... byłam jednak zbyt słaba, aby dźwignąć ciało pacjentki na swoje barki - potrzebowałam czyjejś pomocy! Nawiązałam krótki kontakt wzrokowy z najbliżej stojącym wilkiem. Nie odwrócił łba, wpatrywał się we mnie z powagą i z szacunkiem. Jego niesamowite, czarne niczym nocne niebo ślepia wpatrywały się we mnie bez mrugnięcia.

-Victor!-przywołałam go skinieniem ogona. Jakby tylko czekając na moje słowa, wilk doskoczył do mnie i pochylił się, próbując wyłapać ciche polecenie, które wydałam mu łamiącym się ze strachu głosem.-Musimy ją przenieść-wskazałam Yarę nosem.-Chciałabym, abyś mi pomógł.

Basior pokiwał łbem, wpatrując się we mnie z determinacją. Na jego poważnym pysku nie wychwyciłam chociażby cienia strachu czy wahania. Victor zachowywał spokój, roztaczając wokół siebie dziwną, kojącą aurę. Przyjęłam ją z radością, na chwilę opanowując nerwy i zbierając rozbiegane myśli w jedną całość. Nagle wydało mi się, że oddycha mi się lepiej niż zwykle, a wszystko, co mnie otacza, mam pod swoją kontrolą. Zewsząd okrążały mnie wilki i choć ich strach opatulał mnie niczym uciążliwy dym z ogniska, opanowanie Vitctora na dobre wpłynęło na moją psychikę i pozwoliło trzeźwo myśleć.

Wykorzystując daną mi przez niego szansę, wstałam szybko na równe łapy i ostrożnie chwyciłam Yarę na kark. Uniosłam ją delikatnie nad ziemią, a jej łeb bezwładnie opadł na bok. Victor uznał to za znak do działania; wsunął pysk pod brzuch wilczycy i umieścił jej tyły na swoim grzbiecie. Zdecydowanie kiwnął do mnie głową, a wilki rozsunęły się natychmiast na boki, jakby budując ścieżkę prowadzącą prosto do Jaskini Uzdrowiciela.

 

C.D.N