· 

Ostatnia deska ratunku #4

  Pośród bieli śniegu i szarości kamiennych ścian dolinki, futro Alice było dziwnie zauważalne i jasne. Jasne promienie słońca przenikały poprzez chmury i padały na puszystą sierść. Wadera stała wśród łowców i co jakiś rozglądała się między nimi, mamrocząc coś niesłyszalnie pod nosem. Jej towarzysze także musieli być zaniepokojeni, bowiem ciągle wiercili się w miejscu i szeptali cicho między sobą. Zerkali wszędzie, czujnie poruszając uszami i wyraźnie kogoś wyczekując. Wiedziałam, że wszyscy czekali na Mitcha. Należał on do oddziału łowców i po raz kolejny miał iść z nimi na polowanie. Dzisiaj jednak nie mógł z nimi ruszyć w teren. Gdy tylko dowiedziałam się o jego bólu brzucha, poprosiłam go o pozostanie w Jaskini Uzdrowiciela. Razem z dwójką pacjentów zjadłam śniadanie - choć Cirilla zrobiła to raczej z wyraźną niechęcią - po czym w pośpiechu wyszłam z jaskini, ruszając do łowców, by powiadomić ich o stanie skrzydlatego pobratymca.

Widząc dużą liczbę wilków zbitych w ciasną kupę, poczułam, jak lodowaty dreszcz przebiega przez mój kręgosłup. Słowa Telishy ze snu ponownie rozbrzmiały w mojej głowie, uciążliwie przywracając wspomnienia ostatniego koszmaru.

,,Czy oni... naprawdę zginą..."-zastanawiałam się, a żal ściskał mi serce. Wyobraźnia podsuwała mi coraz straszniejsze wizje śmierci wilków. Widziałam wokół siebie ich zakrwawione futra i białka oczu błyskające dziko, zamglone przez pustkę.-,,...przeze mnie?".

W tym dokładnie momencie zauważyła mnie Alice. Nawiązawszy z nią krótki kontakt wzrokowy, instynktownie zerknęłam na bok, a to pozwoliło mi się na krótką chwilę wyrwać się z objęć nieprzyjemnych myśli. Srebrzystofutra wystąpiła z tłumu i postąpiła parę kroków w moją stronę.

-Etrio, dzień dobry!-przywitała się, na co odpowiedziałam krótkim kiwnięciem głowy. Wadera zmarszczyła brwi i raz jeszcze rozejrzała się po obozie.-Widziałaś może Mitcha? Nikt z nas nie może go dzisiaj znaleźć...

Pokiwałam łbem, aby odpowiedzieć twierdząco na pytanie wadery. Widząc iskierki zaciekawienia, które pojawiły się w jej oczach, natychmiast pośpieszyłam z wyjaśnieniami.

-Boli go brzuch-wymamrotałam, kładąc po sobie ucho.-I nie spał od dłuższego czasu.

Alice spojrzała na mnie z zaniepokojeniem.

-Ale wszystko z nim dobrze?-upewniła się. Zerknęła w stronę Jaskini Uzdrowiciela, w której znajdował się jej towarzysz.

-Na razie ma się dobrze-odparłam, spuszczając wzrok na własne łapy i przyglądając się z uporem instynktownie wysuniętym pazurom.-Dałam mu trochę ziół na bezsenność i poprosiłam go, aby się przespał-uniosłam łeb, starając się nadać swojemu głosowi zdecydowane brzmienie. Nie mogłam jednak ukrywać przed sobą, że niepokoiła mnie ta sytuacja. Stan Cirilli zmieniał się na gorszy z każdą sekundą, a Mitch miał takie same objawy choroby co ona... to nie mógł być przypadek. Czyżby wśród wilków rozwinęła się tajemnicza, nieznana mi choroba? Przeczesując wspomnienia, wróciłam myślami do dni, gdy Telisha była uzdrowicielką watahy, a ja dopiero co zaczynałam się u niej uczyć. Choć wysilałam się z całej siły, nie potrafiłam sobie przypomnieć, aby moja mentorka kiedykolwiek mówiła o tak dziwnej zarazie. Ale mogłam się również mylić... może po prostu popełniałam jakiś błąd. Może złe samopoczucie pojawiło się u pary z zupełnie innego powodu?

Alice kiwnęła głową, aby zasymbolizować mi, że zrozumiała mój komunikat. Już odwracała się w stronę swoich towarzyszy, aby wyruszyć z nimi na polowanie, lecz w ostatniej chwili ją zatrzymałam.

-Poczekaj!-zawołałam za nią, a zdziwiona wadera zatrzymała się i wlepiła we mnie pytające spojrzenie.

Po tym, jak podałam Mitchowi parę ziół na sen, rozmyślałam o chorobie moich pacjentów. Wyglądało na to, że jest to ten sam gatunek wirusa; obaj mieli spuchnięte oczy, jakby nie spali od wielu dni, bolały ich brzuchy, a ich sierść była w nieładzie. W obu tych przypadkach choroba rozpoczęła się bólem brzucha - więc może zjedli wcześniej coś nieświeżego, skoro to tak odbiło się na ich zdrowiu. Przy okazji rozmowy z Alice, postanowiłam poruszyć ten temat.

-Tak?-spytała wilczyca, czujnie poruszając uszami na moje wahanie. Nie chcąc marnować czasu wyczekujących cierpliwie łowców, postanowiłam streścić towarzyszce cały problem.

-Przepraszam, że was proszę o tak dziwną rzecz...-wyjąkałam. Srebrzystofutra machnęła ogonem, aby zachęcić mnie do mówienia.-Chodzi o to... czy przy okazji polowania, moglibyście uważać, na jaką zwierzynę polujecie?-zapytałam nieśmiało. Alice zamrugała, zaskoczona.

-Dlaczego?-spytała, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Jak najszybciej zaczęłam jej tłumaczyć swoje przepuszczenia, jednocześnie bardzo się przy tym plącząc.

-Bo...-wyjąkałam.-Mitch skarżył się na ból brzucha... i Cirilla też... pomyślałam więc, że to może...-nie dane mi jednak było dokończyć, bowiem Alice postąpiła o krok naprzód i wlepiła we mnie uważne spojrzenie. Nie dziwiła mnie jej reakcja. Jako Mentor, Alice spędzała wiele czasu ze szczeniętami watahy, zabawiając je i opowiadając o otaczającym je świecie. Jednym z nich do niedawna była właśnie Cirilla, a w ciągu tych tygodni, które obie spędziły razem, nawiązała się wyjątkowa więź.

-Cirilla też?-spytała srebrzystofutra, a w jej szarych ślepiach błyszczało niedowierzanie.

-Niestety...-kiwnęłam łbem.

-Arelion o tym wie?

-Tak.

-A Alessa?-zamarłam na jej pytanie. Zupełnie o nie pomyślałam!

Dawno temu, gdy to Telisha była uzdrowicielką watahy, to zwykle ona składała raport Alessie o stanie zdrowia wilków z watahy. Pozwalało to poddawać chorego obserwacjom, a także wykluczyć go z obowiązków. Dzięki temu można było uniknąć zakłopotania brakiem obecności wilka, gdy ten normalnie powinien wykonywać swoje codzienne zadania. Dzięki informowaniu przywódczyni, wataha mogła nadal się rozwijać i żyć własnym życiem, tak jak zwykle.

-Powiem jej-obiecałam, przełykając ślinę. Alice kiwnęła łbem, wyraźnie poważniejąc. Jeszcze raz powtórzyła pod nosem prośbę, którą jej przekazałam. Z tłumu wyczekujących łowców rozległy się niecierpliwe mruknięcia. Wilki chciały ruszyć w dzicz, by jak najszybciej wypełnić swoje obowiązki.

-Muszę iść-odparła, obracając się na łapie i posyłając mi ostatnie spojrzenie. W jej głosie, choć silnym i niewzruszonym, wyraźnie rozbrzmiewało zmartwienie.-Będę pamiętać, o co mnie poprosiłaś.

-Dziękuję-powiedziałam cicho i obserwowałam, jak Alice wraca do małej grupki pobratymców i rusza w stronę lasu. Jej ruchy były sztywne i wolne. Wiedziałam, że moje słowa wstrząsnęły Łowczynią i na krótką chwilę odwróciły jej uwagę od obowiązków.

Sylwetki wilków powoli zaczęły znikać wśród ciemnych pni drzew. Ślady łap wyraźnie wyróżniały się na tle śniegu, w powietrzu nadal unosiły się znajome wonie pobratymców. Przyglądając się idącym w oddali wilkom, byłam w stanie dojrzeć białe kłębki pary wydobywające się z ich pysków. Niektórzy poprawiali łuki na swoich grzbietach, inni zaś czujnie węszyli za zwierzyną znajdującą się w pobliżu. Przełykając ślinę, starałam się wychwycić jakiekolwiek niepokojące objawy choroby wśród nich. Choć wysilałam się z całych sił, nie byłam w stanie dojrzeć żadnych zmian w ich zachowaniu. Na razie mieli się więc dobrze...

,,Muszę wracać do Jaskini Uzdrowiciela"-przemknęło mi przez łeb.-,,Mitch i Cirilla na mnie czekają..."-przenosząc spojrzenie z oddalających się wilków na jaskinię, ruszyłam pośpiesznym krokiem w jej stronę. We łbie zaczęłam układać plan działania na najbliższe godziny - musiałam upewnić się, że stan pacjentów nie uległ zmianie, a do moich obowiązków należało także przygotowanie dla nich odpowiednich ziół i lekarstw... czekało mnie wiele pracy.

Stanęłam przed bluszczową zasłoną odgradzającą wnętrze jaskini od pełnego śniegu obozu i już zamierzałam ją odsunąć, by wejść się do środka groty i ruszyć w stronę dwójki pacjentów, gdy nagle przez całą dolinkę przetoczył się głośny, pełen rozpaczy krzyk.

-ETRIO!

Podskoczyłam, zupełnie zaskoczona tym nagłym dźwiękiem i odwróciłam się w stronę, z którego doszedł. Ktoś biegł przez obóz, oddychając ciężko. Jego błękitne włosy powiewały na wietrze, szare skrzydła podskakiwały niemrawo przy każdym kroku. Na tle białego puchu, srebrne futro zdawało się być jaśniejsze niż zazwyczaj. Natychmiast rozpoznałam wilka kierującego się w moją stronę - niekiedy pomagał mi on przy ziołach, a ja go o nich uczyłam. Znałam go aż zbyt dobrze.

Basior zatrzymał się z poślizgiem, łapami szorując po śniegu i wzbijając w powietrze niewielkie śnieżynki. Zachwiał się, starając się utrzymać równowagę i machnął parę razy skrzydłami, aby się nie wywrócić. Oparłam go o swój bark, aby uniemożliwić mu osunięcie się na ziemię.

Przyjrzałam się dokładnie wilkowi. Pierwszy raz widziałam, aby był w tak okropnym stanie. Drżał na całym ciele, w jego ślepiach błyszczały iskierki przerażenia. Dyszał ciężko, starając się coś z siebie wykrztusić. Spojrzał na mnie, rzucając mi błagalne spojrzenie. Zupełnie nie przypominał spokojnego, poważnego basiora, z którym miałam do czynienia na co dzień.

-Na ogon Terry!-wyrwało mi się.-Sunshine, co się stało?

Wilk wziął jeszcze jeden oddech, z trudem stojąc na łapach.

-Yara...! Ona...

-Co z nią?-po drżącym głosie basiora wywnioskowałam, że sprawy zaczynają zmierzać w złym kierunku. Poczułam, jak sierść na moim karku się stroszy, a w umyśle powstaje mętlik. Sunshine wreszcie uniósł łeb i dokończył swoją wypowiedź:

-Ona nie wstaje...!-wykrzyknął.-Ani nie chce się obudzić...!

 

 

C.D.N