· 

Ostatnia deska ratunku #3

Poczułam, jak przerażenie zaciska się na moim sercu i krtani, uniemożliwiając oddychanie. Wlepiłam wzrok w Cirillę, nie potrafiąc uwierzyć w jej słowa. Jej głos, choć cichy i ledwo słyszalny, zdawał się rozbrzmiewać dookoła ogłuszającym echem. Panika odegnała całe opanowanie z mojego ciała, kończyła dzieło bezlitosnego koszmaru.

Nie zastanawiając się nad tym, co robię, przyłożyłam poduszeczkę do falującego boku wadery. Jej brzuch był nienaturalnie twardy; pod naporem mojej łapy, wyczułam, jak żołądek Cirilli zaczyna się buntować.

,,Zioła nie podziałały?"-wstrzymałam oddech, odwracając się na łapie i doskakując do leżących na suchym drewnie kwiatów. Krążyłam między nimi, w myślach rozpaczliwie pomijając wszystkie rośliny, których w aktualnej sytuacji nie potrzebowałam użyć. Odrzuciłam mierznicę na zwalczanie depresji, bluszcz na wszawicę czy babkę lancetowatą na wszelkie ukąszenia owadów. Różnorodne kwiaty przemykały mi przed oczami, liście zmieniały kształty, wszystko wirowało wokół mnie w zawrotnym tempie. Wszystko rozgrywało się jak we śnie; skąpane w białej mgle, uciekało przede mną, jakby bawiło się w berka.

Od strony Cirilli dobiegł suchy kaszel; obejrzałam się za siebie, zerkając w jej stronę. Strach zmroził mi umysł, gdy coraz uważniej przysłuchiwałam się jej pokasływaniu. Było w nim coś dziwnego i niecodziennego, zupełnie jakby starało się wydrzeć coś z ciała cierpiącej wadery. Z przerażeniem słuchałam jej charczenia, gdy niespodziewanie wilczyca wydała z siebie ostatnie, zachrypnięte kaszlnięcie i dokładnie w tej chwili zwróciła fioletowo-zieloną maź. Bukwicę.

Doskoczyłam do młódki z trudem przełykającej ślinę i oparłam ją o siebie. Jej ciało było nienaturalnie ciepłe i wiotkie, z trudem utrzymywało się na łapach. Ostrożnie poprowadziłam waderę w stronę legowisk leżących pod ścianą, niedaleko magicznego strumienia. Tamtejsze posłania lepiej izolowały ciało od chłodnego podłoża, a futra zwierząt służące za okrycia były bardziej miękkie i dobrze utrzymywały ciepło. Chcąc umieścić Cirillę na jednym z najlepszych łoży, pochyliłam się nieco, aby ułatwić wilczycy położenie się. Tracąc jednak oparcie z mojej strony, młódka tylko bezwładnie osunęła się na legowisko, niemalże uderzając łbem o ziemię. W ostatniej chwili udało mi się ją chwycić za kark i zamortyzować upadek. Powoli ułożyłam wilczycę na zwierzęcym futrze i natychmiast zaczęłam ją badać. Choć mgła przerażenia zawładnęła moim umysłem, zdołałam wyszarpnąć bezsilności mały fragment zdrowego rozsądku i zachować go dla siebie.

Dotknęłam wierzchem łapy czoła Cirilli. Ledwo przyłożyłam poduszeczkę do jej futra, natychmiast poczułam niecodzienne ciepło, które biło z jej ciała. Zmieniając co parę sekund łapy, upewniałam się co do tak oczywistej rzeczy, która sama z siebie nachodziła na sam widok cierpiącej wilczycy - miała ona gorączkę. Jej nos był rozgrzany, niemalże parzył przy dłuższym dotyku. Oczy były załzawione, czarnofutra wadera mrugała powiekami i wodziła dookoła rozbieganym wzrokiem. Próbowałam nawiązać z nią kontakt wzrokowy, choć sama na co dzień nie robiłam tego zbyt chętnie. Musiałam się jednak upewnić, że nie jest z nią aż tak źle, jak na to wyglądało. Spojrzałam Cirilli w oczy, przytrzymując ją za łeb, aby nie mogła nim ruszyć. Wodząc za uciekającymi źrenicami chorej, wiedziałam już, że w jej organizmie podczas tych paru godzin zaszły niepokojące zmiany. Zaschło mi w gardle, z trudem przełykałam ślinę. Musiałam się skupić na leczeniu Cirilli i zwalczaniu jej gorączki!

Dotknęłam jej brzucha, delikatnie go masując. Wszystkie mięśnie były napięte i sztywne, skóra zdawała się przypominać grubą skorupę. Przejeżdżając po niej łapami, liczyłam, że uda mi się choć nieco rozluźnić jej napięte ciało. Jednak jedyny efekt, jaki udało mi się uzyskać, to było wywołanie kolejnych fali bólu, które zalały osłabioną chorą. Z jej gardła nie wydobył się żaden pełen cierpienia pisk, a jedynie słaby, bezsilny jęk. Przykryłam Cirillę grubą warstwą futra, przyglądając się jej uważnie. Serce donośnie łomotało w mojej piersi, wyraźnie czułam, jak uderza o moje żebra.

Leżące na ziemi wymiociny przesypałam zimnymi resztkami ogniska i przykryłam je używanym wcześniej przez Cirillę posłaniem. Uniosłam łeb i drżącym z podenerwowania głosem wydałam śpiącym świetlikom głośną komendę:

-Światło.

W Jaskini Uzdrowiciela w jednej chwili zrobiło się jasno i przytulnie. Owady z cichym brzęczeniem zaczęły rozmieszczać się po całej jaskini, rozświetlając ją bursztynowymi blaskami. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić pędzące dziko myśli. Jasny blask odganiał cienie, a wszystko, co do niedawna kryło się w ciemnościach, czekając na moją utratę kontroli nad własnym rozumem, teraz uciekło i pozostawiło mnie samą z pełnymi dobroci, lśniącymi robaczkami. Tchniona odwagą i zadziwiającym opanowaniem, ruszyłam w stronę rozłożonych w starym pniu ziół.

Wdychając ich uspokajający aromat, przystąpiłam natychmiast do pracy. Ciężki oddech Cirilli odbijający się głośno od ścian groty zagrzewał mnie do pracy i odciągał świadomość od niepotrzebnych myśli. Wiedziałam bowiem, że jeśli choć na chwilę skupię uwagę na czymś innym niż na swoim obowiązku, zacznę rozmyślać o nawiedzającym mnie niedawno koszmarze. Czy to możliwe, że wszystkie zgromadzone dookoła mnie wilki mówiły wtedy prawdę? Czy one wiedziały, że to ja zawinię i z mojej winy stracą życie...?

Potrząsnęłam łbem, ponownie nakierowując swoją świadomość na odpowiednie ścieżki. Musiałam teraz zająć się Cirillą! Nic teraz nie mogło rozpraszać mojej uwagi!

Przeleciałam wzrokiem po wszystkich ziołach, pod nosem mamrocząc ich wszystkie nazwy. Było ich tak zatrważająco mało... co było właściwie zrozumiałe. Na dworze przecież nadal trwała zima.

-Tymianek... stokrotka... borówka... anyż...-szeptałam do samej siebie, starając się złożyć niespójne myśli. Wpatrując się z uporem w leżące przede mną rośliny, rozmyślałam nad aktualną sytuacją Cirilli.

,,Bolał ją brzuch..."-myślałam, marszcząc czoło.-,,A parę godzin później zwymiotowała podane jej leki i dostała gorączki..."-łapami odgarniałam kolejne kwiaty, przyglądając się uważnie ich płatkom i wdychając kuszące wonie. Przygarniałam do siebie wszystkie rośliny, które wydawały mi się odpowiednie do leczenia Cirilli.-,,To raczej nie jest żadna choroba... może jej brzuch został w jakiś sposób uszkodzony, a to wpłynęło na jej zdrowie? A może zjadła coś nieświeżego?"-parę razy słyszałam od Telishy, że niektóre wilki podczas treningów, gdy zostały uderzone w brzuch, przez parę godzin miały bardzo silne mdłości.-,,Ale żeby zaraz dostać gorączki...?".

Pochyliłam się nad zebranymi ziołami i prędko je przestudiowałam. Dereń na ból brzucha, nieco krwawnika na lepsze trawienie (na wszelki wypadek, gdyby ból nie brał się z uszkodzenia żołądka, a ze zwykłej niestrawności), parę listków mięty pieprzowej na złagodzenia bólu, a także kilka suszonych owoców czarnego bzu, by zwalczyć gorączkę. Wszystkie składniki rozdrobniłam kłami na mniejsze części, a gotowe fragmenty roślin włożyłam do drewnianej, niewielkiej misy i posługując się tym samym kamieniem co wcześniej, zaczęłam rozdrabniać je jeszcze bardziej.

Rytmiczne uderzania skałki o twardą miskę rozbrzmiewały donośnym dźwiękiem od ścian groty. Co jakiś czas przerywane były słabym kaszlem Cirilli - wtedy przerywałam pracę i podsuwałam jej pod pysk zwilżony mech. Widząc zieloną, wilgotną kępkę, wadera zlizywała tylko parę kropel, jak nie więcej. Uważnie ją obserwowałam, podczas gdy powoli piła wodę. Jej ślepia były półprzymknięte i podkrążone, a powieki spuchnięte i mokre od łez. Wilczyca wszystko wykonywała powoli i bez pośpiechu, jakby każdy jej gest sprawiał ból. Coś jednak było dziwnego w jej ruchach. Były one widocznie osłabione i niemrawe, jakby coś odebrało młódce wszystkie siły. Poruszała się ona i wyłącznie tylko z konieczności, tylko po to, aby odkaszlnąć bądź chwycić się za brzuch. Nigdy zaś nie widziałam, by przewracała się na bok lub rozprostowywała kości. Jej gorączka musiała być naprawdę wysoka, skoro pozbawiała Cirilli niemal całej władzy w łapach.

Skończywszy mieszać wszystkie składniki na lek, przyniosłam z ciepłego strumienia trochę wody i polałam nią niemalże gotową mieszankę. Dodawszy jeszcze trochę pszczelego miodu z ostatniego lata, utworzyłam słodki, pyszny lek przypominający wyglądem zielony kleik. Zadowolona z owoców swojej pracy, czym prędzej podeszłam do leżącej z zamkniętymi oczami Cirilli i delikatnie potrząsnęłam ją za ramię.

-Cirilla.-szepnęłam łagodnie, gładząc futro na jej barku.-Musisz zażyć lekarstwo.

Cisza uderzyła mnie w skroń. Cirilla milczała z półotwartym pyskiem, miała rozluźnione łapy i delikatnie zamknięte oczy. Wyglądała, jakby drzemała, w ogóle nie reagowała na moje słowa. Potrząsnęłam nią jeszcze raz, tym razem mocniej. Panika zacisnęła się na mojej krtani, uniemożliwiając normalne oddychanie. Potok przerażających myśli przemknął wszerz mojego umysłu. Nie chcąc słuchać cichych głosów szepczących złowrogo do mojego ucha, ponownie szarpnęłam Cirillą. Zignorowała swoje imię, gdy je wypowiadałam coraz głośniej i głośniej. Obudziła się dopiero wtedy, gdy krzyknęłam.

-W-wcale nie spałam...!-wyjąkała zachrypniętym, słabym głosem. Otworzyła ślepia i aż uderzyło mnie, jak bardzo spuchnięte były jej powieki.

Niepokoiło mnie, jak szybko zmieniało się jej zdrowie. W zaledwie kilka godzin do bólu brzucha dołączyła gorączka i wymioty... jak drastycznie zmieni się jej stan zdrowia po paru następnych godzinach?

Podsunęłam pod pysk wadery miskę z przygotowaną masą. Znad naczynia unosiła się aromatyczna, słodkawa woń - nikt nie mógłby się jej oprzeć! Święcie o tym przekonana, obserwowałam w napięciu, jak Cirilla pochyla się nad miską i z półprzymkniętymi ślepiami zaczyna poruszać nosem. Odnalezienie pokarmu zajęło jej zdecydowanie więcej czasu, niż sądziłam. Wiedziałam, że wadera nie ma zbyt dobrego wzroku, więc dojrzenie niektórych rzeczy sprawia jej problem. Jednak jej zmysł węchu powinien działać bez zarzutu, bez trudu powinna odnaleźć gotowy kleik w mniej niż dwie sekundy. Odnotowałam sobie w umyśle ten niepokojący fakt, starannie go zapamiętując.

Ze skupieniem obserwowałam, jak osłabiona Cirilla niemrawo bierze kilka kęsów leku, po czym kładzie łeb na łapach i marszczy brwi.

-Coś nie tak?-zapytałam, a mój głos aż drżał z podenerwowania. Powąchałam kleik, upewniając się co do jego świeżości. Pachniał łagodnie i słodko, niczym nektar z najpiękniejszych na świecie kwiatów.

-Nie chę-wymamrotała czarnofutra, zamykając oczy. Potrząsnęłam nią lekko, starając się zmusić ją do kontynuowania rozmowy. Coś było niepokojącego w jej zachowaniu. Wcześniej podane leki przyjęła bez problemu, wszystkie zjadła, nawet nie kręcąc przy tym nosem. Dlaczego więc teraz odmawiała ich dalszego spożycia?

-Dlaczego?-spytałam, czujnie stawiając uszy.

Cirilla wydała z siebie długie, zmęczone westchnięcie. Włożyła łeb pod łapy, na nowo starając się wplątać w objęcia snu.

-Po prostu nie mam apetytu...-rzekła sennym głosem, po czym zamilkła, dając mi wyraźny znak, że zdążyła już zasnąć. Wpatrywałam się w nią uważnie, wzrokiem wyłapując każdą niepokojącą zmianę w wyglądzie czernofutrej wilczycy.

Jej stan zdrowia naprawdę mnie niepokoił. Zmieniał się z każdą chwilą, coraz bardziej obładowując system odpornościowy młódki.

,,Biedna..."-pomyślałam, czując, jak żal zaczyna rosnąć w moim wnętrzu. Smutek zawładnął każdą moją kończyną, wkradł się do umysłu, każąc mi na moment zatrzymać się w miejscu i zastanowić się nad okropnym stanem Cirilli.-,,Niebiosa, pomóżcie wybrnąć jej z tych cierpień...".

Chwyciłam miskę w zęby i ułożyłam ją na płaskim głazie służącym za stół. Nie chciałam pozbywać się tego leku. Może, gdy czarnoskrzydła wilczyca się obudzi, uda mi się ją nakłonić do paru kęsów... ważne było, aby przyjęła cały lek. Gdybym pozwoliła jej zostać przy tych paru gryzach, które wzięła chwilkę temu, lekarstwo nie zadziałałoby tak, jak bym sobie planowała. Musiałam dopilnować, by Cirilla zjadła kleik w całości! Może podzielenie go na mniejsze partie i podawanie w odstępach czasowych ułatwi sprawę?

Nagle po całej grocie rozległ się łagodny szelest bluszczowej zasłony. Natychmiast odwróciłam się w stronę zielonej zasłonki; wpadały przez nią szarawe promienie zimowego słońca - czyli jednak musiał nastać już dzień. Dzięki chłodnym podmuchom tańczącym na dworze, w środku Jaskini Uzdrowiciela zrobiło się nagle wyjątkowo chłodno. Podeszłam do wyjścia, kierując się w stronę wilka, który postanowił niespodziewanie zawitać do groty. Zamrugałam, aby przyzwyczaić wzrok do niespodziewanej jasności, która zapanowała w lekko oświetlonej jaskini.

Przyjrzałam się dokładnie wilkowi, który postanowił mnie odwiedzić. Jego skrzydła wyraźnie rysowały się na tle śniegu, a ciemna, brązowawa grzywka opadała na jasne, pomarańczowe ślepia. Zmarszczyłam brwi, by lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Oddychając głęboko, wyłapałam nosem charakterystyczną dla basiorów woń, a także udało mi się dojrzeć kolor futra przybysza... sierść w kolorze piachu mówiła sama za siebie.

-Mitch!-mimowolnie zamerdałam ogonem.-Wejdź!-zapraszającym ruchem odsunęłam bluszczową kotarę na bok, wpuszczając basiora do środka.

-Dzięki-wychrypiał Mitch, przechodząc obok mnie i kiwając głową na podziękowanie. Przemknął obok mnie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym wnętrzu Jaskini Uzdrowiciela. Nie chcąc kazać mu na to dłużej czekać, zasunęłam za sobą zieloną kurtynę i odcięłam grotę od chłodnego, zimowego świata.

Zwróciłam się w stronę basiora, przykładając łapę do swojego pyska i jednocześnie wskazując śpiącą wśród legowisk Cirillę. Dawałam mu w ten sposób znać, że proszę go o zachowanie ciszy i nieprzeszkadzanie pacjentowi w drzemce.

Mitch kiwnął powoli łbem, czujnie stawiając uszy. Zrozumiał.

Coś jednak przykuło moją uwagę w jego wyglądzie. Postąpiłam krok naprzód, dokładnie mu się przyglądając. Jego ślepia... wydawały się dziwnie matowe. Przysłaniała je mgła zmęczenia, a oczy były wyraźnie podkrążone i spuchnięte. Dopiero przy dokładnych oględzinach mogłam stwierdzić, jak bardzo rozczochrana i zaniedbana była jego sierść. Wyglądał niemalże dokładnie jak... Cirilla. Zdrętwiałam.

-Co ci się stało?-spytałam szeptem, przeskakując wzrokiem między Mitchem a leżącą w oddali czarnoskrzydłą.

-Właśnie do ciebie z tym przychodzę-odparł poważnie basior, a ja skinieniem głowy zachęciłam go o kontynuowania. Na moją zachętę Mitch mówił dalej.-Od wczoraj nie mogę spać. W nocy nie jestem w stanie nawet zmrużyć oka-zwierzył się, wpatrując się we mnie ze zmęczeniem.-Zastanawiałem się, czy masz może na to jakieś zioła-już otwierałam pysk, by odpowiedzieć twierdząco basiorowi, gdy nagle urwałam. Mitch bowiem jeszcze nie skończył mówić, a miał do dodania szczegół, który sprawił, że zaniemówiłam.-Musiałem chyba też zjeść coś niestrawnego...-wilk położył po sobie jedno ucho.-Od wczoraj jakoś tak dziwnie boli mnie brzuch.

 

C.D.N