· 

Wilcze święta z udziałem Shiry

Shira otworzyła leniwie swe błękitne z domieszką żółtego oczęta i przeciągnęła się powoli, zupełnie jak każdego, zwykłego dnia. Obudziła się jako jedna z pierwszych wilków, jak to zwykle już bywało. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że ten dzień miał się różnić od innych, w dodatku tak bardzo. 

 

Przeraziła się, kiedy w jaskini zapanowało poruszenie, rosnące w miarę coraz większej liczby budzących się wilków. Nie rozumiała, co się dzieje. Przywarła do ściany w kącie i skuliła się, wielkimi, rozszerzonymi jak spodki oczami obserwując otoczenie. Miała nadzieję, że zaraz wszystko minie i albo wszyscy wyjdą, albo się uspokoją. Czym oni byli tak podekscytowani? Shira z obserwacji zdążyła wywnioskować, że wszyscy krzątają się, żeby zebrać się do wyjścia. Niektórzy brali dziwne rzeczy, jak farby czy jakieś materiały. Jednak wszystkich, bez wyjątku, łączyła jedna rzecz – szczęście. Szczęście malowało się na pyskach jej współlokatorów, bez żadnego wyjątku, żadnego smutasa nie widziała. Z wyjątkiem jej samej. 

 

Nagle, w pewnym momencie, kiedy myślała już, że jaskinia została pusta, a ona sama, ktoś zajrzał do pomieszczenia, w którym ona się znajdowała. Wyglądał, jakby czegoś szukał, prawdopodobnie czegoś, czego zapomniał wcześniej.

 

– Hej, Shira! Co ty tu jeszcze robisz? – niespodziewany głos nad uchem rozbrzmiał lekkim, beztroskim tonem.

Co, oczywiście, przyprawiło biedną skrzydlatą waderę praktycznie o zawał. Zjeżyła się, cofając uszy tak, że przylegały gładko do jej głowy. Uspokoiła się dopiero, kiedy zdała sobie sprawę, że to tylko Alice stoi przed nią, z delikatnym, acz nie rozumiejącym sytuacji uśmiechem. Jakby się martwiła. Shira posłała jej niepewne, pytające spojrzenie.

– Co się dzieje? Ah, nie wiesz? – krótkie kręcenie głową utwierdziło jej pytanie – ojej, no przecież, nic dziwnego, że jedna z świeższych członków watahy nie wie, że dzisiaj festiwal! 

Kolejne, pełne wątpliwości i pytań spojrzenie.

– Chodź, opowiem ci wszystko po drodze! 

Nic. Żadnego ruchu, oddechu, czegokolwiek. Biała waderka zamarła w bezruchu, nie wiedząc, co począć. Skoro miał być dzisiaj jakiś wielki festiwal, o którym wiedzą wszyscy, i na który idą wszyscy, to z pewnością będzie tam mnóstwo wilków w jednym miejscu. A Shira takich sytuacji wolałaby jak najbardziej unikać. 

– Nie daj się prosić.

Wielkie, dwukolorowe ślepia wpatrywały się w te szarawe, pełne spokoju i dobrych emocji. Ciekawe, jak by to było, gdyby Shira umiała odmawiać? 

Wstała ostrożnie, jakby bała się, że jej chude nóżki nie utrzymają jej wątłego ciałka w pozycji pionowej. Otrzepała się szybko, żeby pozbyć się z sierści ewentualnego brudu albo kurzu.

– Świetnie – kolejny uśmiech posłany w jej stronę.

 

Szarofutra wadera, nie czekając już dłużej, żwawym, szybkim krokiem pognała w tylko jej znaną stronę. A Shira, nie mając już żadnego wyboru, podążyła posłusznie zaraz za nią, jednak zgarbiona, skulona, niepewna, sprawiając wrażenie jakby przygnębionej. Dreptała u jej boku, co jakiś czas otwierając i zamykając pyszczek, jakby chcąc coś powiedzieć, ale wycofując się w ostatniej chwili. Alice musiała to zauważyć, a w dodatku nawet zgadnąć, o co biedna Shira chciała zapytać.

 

– Festiwal to piękny, świąteczny czas. Co roku organizujemy wspólne zabawy i inne integracje, aby zbliżyć się do siebie i miło spędzić święta, nie daj bogowie samemu. Zapominamy o codzienności, po prostu oddając się tej cudnej, rodzinnej atmosferze. Najpierw, od samego rana, wszyscy pomagają przygotowywać dekoracje. Później, przy wielkim ognisku rozmawiamy, bawimy się, tańczymy i śpiewamy. Wspólny, wieczorny posiłek poprzed,amy modlitwą do naszych bogów. No, i właściwie tak mija calutki dzień jak i znaczna część nocy zapewne – zaśmiała się krótko, wesoło.

 

Skrzydlata słuchała uważnie każdego słowa, zapamiętując każdy szczegół z tych wyjaśnień. Najbardziej jednak wgryzło jej się w uszy określenie "wielkie ognisko". Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele, zahaczając o każdy fragment jej kręgosłupa. Kiwnęła głową, aby pozbyć się dziwnego uczucia i na znak, że zrozumiała wyjaśnienia drugiej wadery.

 

Dotarły. Rzeczywiście, malował się przed nimi iście świąteczny, rodzinny widok. Każdy, bez wyjątku, w jakiś sposób przykładał się do przygotowań. Mnóstwo, mnóstwo wilków w jednym miejscu. Młoda waderka przełknęła nerwowo powstałą gulę w gardle. Spojrzała błagalnie na Alice, jakby to ona miała ją uratować. Ale wręcz przeciwnie, przecież właśnie ona chciała ją tutaj zaciągnąć. No nic, wpadła jak śliwka w kompot. 

 

– Chodź, nie czekajmy już dłużej!

I nie czekając na Shirę, zniknęła wśród wesołych wilków, zapewne sama chcąc się też przyłożyć do przygotowań. Pewnie miała nadzieję, że tym razem młodsza też za nią pójdzie. Ale… Nie tym razem. Shira zamarła, w bezruchu wstrzymując nawet oddech. Za dużo, zdecydowanie za dużo osobników jak na jej strefę komfortu. Chciała stąd uciec, ale nie chciała zawieść Alice, która przecież ją tu wciągnęła. Zamiast więc ruszyć w tłum, okrążyła go, siadając niezauważona przy najbliższym drzewie, tam kuląc się z nadzieją, że nikt jej nie zauważy. Jednak białe futro nie dawało wystarczającego kamuflażu.

– Shiraa, nie po to cię tutaj przyprowadziłam, żebyś się chowała – zachichotała – może jak pomożesz przy organizacji to zapomnisz o strachu? No dalej, będzie fajnie, obiecuję.

 

Trochę na siłę, ale wciąż delikatnie i z wyczuciem wyciągnęła ją i popchnęła lekko w kierunku jednego ze stanowisk pracy nad dekoracjami. Shira przestała się zapierać łapami, bo wiedziała, że i tak nie dałaby rady się z tego wymigać. Na miejscu zobaczyła kilka wilków, z niezwykłym skupieniem malujących lampiony. Shira zamrugała kilka razy. Że ona ma malować? Przecież nie potrafi! Słabo dotarły do niej ostatnie słowa Alice, zanim ta się oddaliła do swoich zajęć. Mówiła coś na wzór, że na pewno sobie poradzi. Ależ nie poradzi! Spojrzała przerażonym wzrokiem na malarzy amatorów. Rzuciła jej się w oczy jedna sylwetka. Z wzajemnością.

 

– Shira! Chodź do nas! – to Harmony wołała ją do siebie.

 

Starała się uspokoić szalejące serce, ale podeszła bliżej, choć na drżących łapach. Wadera podstawiła jej pod nos czyściutki, wręcz proszący się o ozdobienie lampion. Uśmiechnęła się do skrzydlatej ciepło, zachęcająco. Ależ się wpakowała… Bez żadnej pewności sięgnęła po pierwszą farbę, a kiedy pierwsza z niej kreska zawitała na lampionie, już stwierdziła, że wszystko zepsuła. Ale nie przestała. Całkiem skupiła się na nanoszeniu kolejnych kolorów, z pewnym zadowoleniem stwierdzając, że jednak jest to całkiem przyjemne. Odcięła się zupełnie od zewnętrznego świata, była tylko ona, lampion i farby. Nie zwracała zbytniej uwagi na to, co powstaje na tym nietypowym płótnie. Działała instynktownie, jakby urodziła się, stworzona właśnie do malowania. 

 

Nagły głos wyrwał ją z tego stanu zbyt gwałtownie.

 

– Shira, jakie to śliczne! No no, masz talent dziewczyno – pochwaliła Harmony.

Waderka posłała jej zaskoczone spojrzenie. Potem zwróciła je na lampion. I znowu na Harmony. N-naprawdę? Uśmiechnęła się nieśmiało, a uroczy rumieniec oblał jej pyszczek. Wkrótce, znalazło się więcej wilków, których uwagę zwróciło to rzekome "arcydzieło" na lampionie. Shira chowała zawstydzony pyszczek za skrzydłem, ale chyba zaczynała rozumieć, czym było to rodzinne ciepło, o którym mówiła Alice. 

 

Późniejsze wydarzenia działy się jakoś tak szybko. Wszystkie dekoracje zdążyły zawisnąć, dumnie ciesząc oko każdego, kto na nie spojrzał. Kiedy nadszedł czas na zabawę przy ognisku, nawet Shira zdołała na chwilę zapomnieć o strachu przed nim. Śpiew wilków rozbrzmiewał w jej uszach. Nie protestowała, gdy zaciągnęli ją do wspólnego, wielkiego, pełnego miłości przytulasa. 

Może święta to jednak miłe wydarzenie?

 

KONIEC