Powieki zapiekły mnie delikatnie, gdy wyszłam na zewnątrz jaskini i uderzył we mnie mroźny podmuch wiatru. Zamrugałam szybko, odcinając na krótką chwilę oczy od lodowatego powietrza. Silnie wbiłam pazury w kamienne podłoże i starałam się nie cofnąć pod naporem potężnego, zimowego powiewu. Śnieg uniósł się raptownie, a drobne płatki zawirowały w górze, skrząc się błękitnym blaskiem na tle delikatnych promieni słońca. Pozwoliwszy sobie na krótkie zadrżenie z zimna, rozejrzałam się po obozie, merdając z zadowoleniem ogonem. Bursztynowe snopy światła tańczyły na leżącym na ziemi śniegu, roziskrzając go ciepłym blaskiem. Biały puch mienił się kojącymi barwami, błyszcząc pośród zimowego krajobrazu niczym ognisko w ciemną, lodowatą noc. Nieboskłon, przyozdobiony gasnącymi w świetle dnia gwiazdami, nadal miał ciemny, granatowy kolor. Jednak spod cienistych, niebieskich barw wyraźnie wyróżniały się błękitne przebarwienia. Nabrawszy ze świstem mroźnego powietrza, odetchnęłam głęboko i z sercem delikatnie pukającym o żebra, ruszyłam w stronę obozowej dolinki, by skierować się w stronę lasu.
Sztylet delikatnie pobrzękiwał w mojej skórzanej pochwie, a jego łagodne dźwięki rozbrzmiewały w akompaniamencie z moimi krokami niczym magiczne dzwoneczki. Śnieg chrzęszczał pod moimi łapami, suche liście i igiełki trzeszczały pod białą pierzyną. Wilki przemykały tu i ówdzie, jedne nuciły radośnie pod nosem, drugie zaś nosiły w pyskach bezwładne ciała zwierzyny i przeróżne zimowe owoce. Powietrze wyczuwalnie ogrzewała szczęśliwa, przyjazna atmosfera; wdychając ją, wyraźnie czuło się, że serce dzięki niej bije szybciej. Radosny nastrój udzielił się także i mi, więc pozwoliłam sobie na pomerdanie ogonem i posłanie uśmiechu w stronę Shiry, która ostrożnie kroczyła w śniegu niedaleko mnie. Ten przyjemny, miły klimat czaił się w każdym fragmencie obozu; wspinał się po skałach, tarzał w śniegu i skakał po gałęziach drzew niczym podekscytowany szczeniak. Stratą byłoby zmarnować tak wspaniały dzień!
Merdając ogonem, skierowałam się w stronę puszczy i ruszyłam w jej kierunku. Nagie drzewa ze swoimi bezlistnymi konarami wydawały się bezbronne i samotne. Ich gałęzie poruszały się delikatnie na wietrze, a ich pnie trzeszczały uspokajająco. Korzenia tkwiły zakopane pod białą pierzyną, kurczowo chwytając się stwardniałych brył ziemi. Bez ich ogromnych, zielonych koron, las wydawał się dziwnie opustoszały.
Odetchnęłam głęboko, starając się pogodzić z nieprzyjemnym krajobrazem. Wsłuchując się w trzeszczenie śniegu pod naporem mojego ciała, żwawym krokiem ruszyłam przed siebie. Ledwo postawiłam parę pierwszych kroków, zatrzymał mnie męski, dobrze znany głos.
-Etrio!-nawoływał mnie od strony obozu.-Zaczekaj.
Odwróciłam się na pięcie i dojrzałam Areliona stojącego nieopodal mnie. Jego jasne futro zlewało się w jedno z leżącym wszędzie śniegiem. Jedynym, co wyraźnie wyróżniało go spośród zimowego krajobrazu, były jego czarne plamy na łapach i liczne ogony. Dwukolorowe ślepia skrzyły się blaskiem słońca i lodu, dostrzegalne rysując na siwej sierści. Przywołał mnie skinieniem pyska, prosząc, abym się do niego zbliżyła.
Na jego polecenie odwróciłam się tyłem do lasu i podeszłam do basiora, który w milczeniu wyczekiwał, aż do niego podejdę. Ostatni fragment drogi do towarzysza przekłusowałam, aby jak najszybciej się przy nim znaleźć. Skoro mnie nawoływał, to oznaczało, że coś chciał mi przekazać. Zaciekawienie zawirowało nagle w mojej piersi, powoli budząc się do życia. Ciekawe, co chciał mi powiedzieć? Może chciał, abym dzisiaj poszła patrolować inne tereny Doliny Burz niż południowy las? W chwili, gdy dotarłam do wilka, ten natychmiast rozwiał moje wątpliwości. Ledwo otworzyłam pysk, aby zapytać, o co chodzi, ten przerwał mi, strzepując swoimi wielkimi skrzydłami.
-Dzisiaj zwiady są odwołane-oznajmił. Poczułam jak cała ciekawość i radość spowodowana pięknym dniem natychmiast opuszcza moje ciało, a zastępuje ją ledwo żarzący się zal.
-Dlaczego?-spytałam, nieświadomie kładąc po sobie ucho. Nic nie rozumiałam. Zastanawiałam się, co mogło być powodem odwołania moich dzisiejszych obowiązków. Czyżby Arelion miał do mnie jakąś ważną sprawę niecierpiącej zwłoki? Może potrzebował ode mnie natychmiastowej porady medycznej lub spostrzegł, że ktoś nie czuje się zbyt dobrze i postanowił mnie o tym poinformować?
,,O nie, nie, nie..."-zaczęłam panikować w myślach. Po grzbiecie nagle przebiegł mi znajomy, zimny dreszcz. Instynktownie wyczułam, że czeka mnie zmierzenie się z czymś, czego nigdy wcześniej nie napotkałam.-,,Oby to nie zwiastowało niczego złego...".
Jednak tylko niepotrzebnie zamartwiałam się na zapas, bowiem moje obawy okazały się być bezpodstawne.
-Dzisiaj obchodzimy Świąteczny Festiwal!-oznajmił Arelion, uśmiechając się mimowolnie na własne słowa. Kamień spadł mi z serca; w jednej chwili poczułam się niesamowicie lekka i szczęśliwa. A więc nie chodziło o nic poważnego!
,,Czyli wszystko jest w porządku...!"-odetchnęłam z ulgą, wydychając biały kłębek pary. Jednak wraz z odpowiedzią basiora, w mojej głowie zamajaczyło kolejne pytanie podpierane przez wzrastającą ciekawość. Mówił o jakimś święcie... co to mogło być? Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Czy to może nieć związek z aktualnie panującą zimą bądź leżącym wszędzie śniegiem?
-Czym jest... ten...-próbowałam zapytać, ale ostatnie litery zamieniły się w niezrozumiały bełkot. Starając się nadążyć za dziko pędzącymi myślami a wypowiadanymi słowami, na krótką chwilę straciłam kontrolę nad tym, co mówię. Starszy basior popatrzył na mnie z politowaniem, uśmiechając się jednak przy tym ciepło i natychmiast pośpieszył mi z pomocą, odpowiadając na urwane w połowie pytanie.
-Świąteczny Festiwal-powtórzył raz jeszcze. Potrząsnął łbem, aby odgarnąć na bok swoją grzywkę, która prawdopodobnie ułożyła się dla niego w drażniący sposób.-To jeden raz w roku, gdy w środku zimy porzucamy wszelkie obowiązki i spędzamy ze sobą wspólnie czas. Poranek poświęcamy na przygotowania, a w nocy rozpalamy ognisko i uczestnicząc w wielkiej uczcie, śpiewamy piosenki, rozmawiamy o błahych rzeczach, dziękujemy bogom za ich dary i na ich cześć zapalamy lampiony-tłumaczył cierpliwie.
Na jego spokojne słowa poczułam, jak wszelkie negatywne emocje pierzchają z mojej duszy, a środek serca rozgrzewają radość i ekscytacja.
,,A więc to dlatego czuć tak szczęśliwą atmosferę!"-pojęłam w jednej chwili. Nieokiełznana energia zaczęła wirować we mnie niczym magiczny pyłek. Niecierpliwie zaczęłam przybierać łapami, z trudem hamując wzbierającą w moich kończynach ekscytację.
Wizja spędzenia czasu w ukochanymi towarzyszami w jednej chwili wydała mi się najpiękniejszym prezentem, jaki miałam okazję uzyskać w całym swoim życiu.
Pochłonięta tą wizją, wgapiłam się w jaśniejące niebo. Oczami wyobraźni wyobrażałam sobie zbliżający się wieczór: cała Wataha Wilków Burzy skupiona razem przy trzaskającym donośnie ogniu, towarzysze nucący pradawne pieśni, wspólne zabawy i wspominanie minionych lat...
Krążące w moich żyłach podekscytowanie nakazywało mi ruszyć w las i pognać przed siebie, nie zważając na to, że przy okazji szaleńczego biegu mogłabym spłoszyć znajdującą się w pobliżu zwierzynę. Z ogromnym trudem zachowałam swoją energię na najbliższe godziny. W głowie rozbrzmiały mi dopiero co wypowiedziane słowa Areliona: ,,Poranek poświęcamy na przygotowania".
,,A więc w tej chwili wilki szykują się do festiwalu..."-uzmysłowiłam sobie, rozglądając się po opustoszałymobozie. Najwyraźniej tego dnia wszyscy wstali wcześniej niż ja, by poczynić odpowiednie przygotowania. Wyłapałam wzrokiem tylko parę wilków; jedni nieśli coś w pyskach i wracali z udanego polowania, inni zaś przyozdabiali wataszową dolinkę przeróżnymi ozdobami. Dzika radość pchnęła moje myśli gwałtownie do przodu, nakłaniając mnie do działania. Spojrzałam na Areliona.
-Czy mogę jakoś pomóc?-zaoferowałam. Wilk wyraźnie się nachmurzył; zmarszczył brwi, nad czymś zauważalnie dumając.
-Najlepiej by było, gdybyś sama wybrała sobie coś, w czym czujesz się dobrze. Ja sam nie mam ci zbyt wiele do zaproponowania...-mruknął, strzepując ogonami.-Dużo wilków jest już czymś zajętym. Polowanie, ozdabianie, śpiewanie pieśni...-odchrząknął.
Wraz z tymi słowami poczułam, jak radość kwitnąca w moim sercu natychmiastowo więdnie niczym wysuszone zioła. Poległa nadzieja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba; zachwiałam się pod jej ciężarem, a żal ścisnął serce. Zasmucił mnie brak jakichkolwiek zleceń; chciałam pomóc pobratymcom w przygotowaniach do festiwalu i stać się częścią radosnego święta...
-Arelionie, skończyłam!-nagle tuż za mną rozległ się pełen gotowości okrzyk. Zupełnie się go nie spodziewając, podskoczyłam, strosząc z przerażeniem sierść. Z sercem głośno pompującym krew w moich żyłach i z dziką, niemalże nieokiełznaną myślą nakazującą ucieczkę, odwróciłam łeb i zerknęłam za siebie. Zamrugałam z ulgą, widząc przybysza przecinającego obóz w radosnych podskokach. W naszą stronę biegła Irni, a jej głośny oddech wraz z chrupotem śniegu odbijał się echem wśród ciszy i świstu wiatru w koronach drzew. Jej ogon radośnie powiewał na wietrze, a skrzydła nieco niezgrabnie podskakiwały wraz z każdym jej krokiem. W jej oczach bez trudu dało się dojrzeć iskierki euforii i niepohamowany entuzjazm. Najwyraźniej unosząca się wszędzie atmosfera radości i zjednoczenia podziałała także i na nią.
-Bardzo dobrze-basior kiwnął w jej stronę łbem.-Dziękuję za pomoc.
-Mam coś jeszcze zrobić?-zapytała srebrzystofutra, a jej niebieskie ślepia zamigotały blaskiem niepowstrzymanej energii.
-Chyba wszyscy zajęli się już tym, co trzeba...-mruknął Arelion, przeczesując swoją pamięć. Opuściłam łeb, wlepiając wzrok we własne łapy. Czy naprawdę nie było niczego, w czym mogłabym pomóc...?
-A zbieranie drewna na ognisko?-zaległą niespodziewanie ciszę przerwał pełen oczekiwania głos Irni. Jej propozycja zatańczyła w powietrzu, ogrzała je i połaskotała moje serce. Poczułam, jak po mojej całej klatce piersiowej rozchodzi się niewytłumaczalne ciepło. Wiara w słowa wadery łagodnie zmusiła mnie do uniesienia łba i spojrzenia w stronę srebrzystofutrej.
-Hm...-mruknął Arelion, mrużąc oczy -Wydaje mi się, że to stanowisko jest akurat wolne...
-Wspaniale!-Irni pokiwała łbem z zadowoleniem.-Mogę go na siebie przepisać?
-Oczywiście-starszy basior strzepnął ogonem. Na jego zgodę wilczyca odwróciła się na pięcie i napięła mięśnie, by rzucić się w dzicz, gdy nagle Arelion ją zatrzymał.-Momencik-powiedział poważnie, lecz jego ślepia skrzyły się z rozbawieniem. Rzucił mi szybkie, nieuchwytne spojrzenie niemalże niewidoczne spod jego długiej grzywki. Irni wyprostowała się i zerknęła w naszą stronę. Postawiła uszy, poruszając nimi czujnie.
-Coś jeszcze?-spytała, a w jej głosie rozbrzmiewała ciekawość i nutka niecierpliwości.
Dokładnie w chwili, gdy zadała krótkie pytanie, na barku poczułam słaby dotyk. Choć nie był on najsilniejszy, wystarczył, abym instynktownie odsunęła się na bok, starając się go uniknąć. Doskoczyłam do Irni, oglądając się czujnie za tym, kto musnął moje futro. Srebrzystofutra stała spokojnie obok mnie, z zaciekawieniem wpatrując się we mnie i wyraźnie głowiąc się, dlaczego tak nagle znalazłam się u jej boku.
Odwróciłam łeb w stronę Areliona. Siedział z uniesioną przed siebie łapą, a na jego pysku malował się chytry, psotny uśmieszek. W jednej chwili domyśliłam się, że to on zmusił mnie do przesunięcia się w stronę skrzydlatej przyjaciółki.
-Etria idzie z tobą-oznajmił poważnie, lecz jego pysk rozciągnięty w żartobliwym uśmieszku zdradzał, że w rzeczywistości w jego duszy tańczyła radość.
Na jego słowa poczułam, jak drętwieję na całym ciele. W chwilę krótszą niż ułamek sekundy w moim umyśle zamajaczyła osobliwa teoria, zdradzająca prawdopodobną przyczynę zachowania Areliona. Basior od razu, gdy Irni podsunęła mu swoją propozycję, znalazł rozwiązanie na mój problem. Dzięki jego szybkiemu myślaniu dwie wadery znalazły dla siebie zajęcie na chłodny poranek i mogły pomóc towarzyszom w przygotowaniwch do ważnego święta.
-Dobrze!-srebrzystofutra, wyraźnie zadowolona, pomerdała kilkukrotnie ogonem. Nie czekając na to, aż do niej dołączę, pognała w stronę lasu, radośnie machając skrzydłami. Przez krótką chwilę wodziłam za nią wzrokiem i już planowałam ruszyć naprzód, by ją dogonić, lecz w ostatniej chwili przypomniałam sobie o obecności basiora, któremu zawdzięczałam ważne zadanie na najbliższe parę godzin.
Schyliłam przed nim nieśmiało łeb, lekko się przy tym kłaniając.
-Dziękuję-szepnęłam i jakby w obawie przed reakcją wyższego rangą zwiadowcy, obróciłam się natychmiastowo na łapie, po czym pomknęłam w las, by dogonić czekającą na mnie Irni.
***
Chrzęst śniegu pod naporem naszych ciał zdawał się rozlegać wyjątkowo głośno pośród nienaturalnej ciszy. Las otaczający nas zewsząd był dziwnie pusty- gdy drzewa nie były przyozdabiane liśćmi, a ziemię nie pokrywał mech czy liczne krzewy z przeróżnymi jagodami, wszystko zdawało się być obce i martwe.
Trzymając suche patyki w pysku, nieprzytomnym wzrokiem wodziłam od Irni grzebiącej w puchu, po ciemne konary lekko skrzypiące na tle szarego nieba oświetlanym przez ledwo widoczne słońce. Kopanie w śniegu i zadowolone mruknięcia dochodzące od strony towarzyszki wprawiały mnie w senny nastrój i choć radość spowodowana świadomością, że do czegoś się przydam podczas tak ważnych przygotowań wirowała w moim wnętrzu, myślami błądziłam między granicą świadomości a odmętami własnych rozmyśleń.
Wdychając chłodne, mroźne powietrze, zostałam porwana do niezwykle odległej przeszłości. Nie należałam wtedy jeszcze do Watahy Wilków Burzy i nie błądziłam samotnie po obcych terenach w strachu przed dawnymi incydentami czy uciekając przed własnymi towarzyszami. To były czasy, gdy byłam małym, szarym szczenięciem, a blizny jeszcze nie zdobiły mojego pyska. To wtedy Wataha Ziemi była moim domem; lekcje Skygge'a nie były jeszcze pełne obezwładniającej bezradności, Blad była kochającą matką wspierającą mnie na każdym kroku, wilki ze stada odnosiły się do mnie życzliwie, a gdziekolwiek bym się nie udała, za mną podążał cień o bursztynowych ślepiach- Blake...
To zadziwiające, jak wiele lat minęło od tamtych dni. Byłam tak mała i młoda, że nie zdziwiłabym się, gdyby tamte chwile odeszły w niepamięć, skryły się w nieodkrytych kącikach mojego umysłu. A mimo tak wielkiej różnicy czasu, gdy tylko zamknęłam oczy, niemalże byłam w stanie przenieść się do tamtych wydarzeń.
W środku zimy, Wataha Ziemi miała w zwyczaju rozpaczać nad pustką panującą na ziemi i wszechogarniającym, niebezpiecznym zimnem. Lasy obsypane śniegiem i tafle wód skute lodem symbolizowały śmierć Matki Zieleni, opiekunki wszelkich roślin, kwiatów i drzew. Dla wilków z mojego stada był to trudny czas- wielu wtedy zamarzało z zimna, a niektórzy konali z głodu bądź wycieńczenia. Nawet nasi przodkowie wznosili modły do niebios, błagając siły wyższe o przywrócenie wiosny. Opierając się na tej niecodziennej tradycji, pobratymcy utworzyli niezwykłe, pełne emocji i magii święto zwane Mistelten. Najsilniejsze i najodważniejsze wilki ruszały wtedy w obsypaną białym puchem dzicz i poszukiwali rosnącej na drzewach jemioły- roślina symbolizowała przeciwności losu i barierę, przez którą nawet nie potrafiła się przebić potężna Matka Zieleń. Zadaniem mężnych śmiałków było ścięcie jak najwięcej kęp rośliny i przyniesieniu ich do obozu. Ścięcie jemioły nie tylko miało przywrócić zaginione życie na tereny watahy, ale i także uwolnić liczne drzewa od uciążliwego szkodnika. Powrót wilków oznaczał zwycięstwo nad złem; lecz aby siły zimy naprawdę poszły precz, każdy z członków stada musiał otrzymać małą gałązkę rośliny i chodzić z nią przez cały dzień, by nazajutrz ją rozerwać bądź spalić w płomieniach ogniska. W ten sposób mroczne moce miały uciec tam, gdzie ich miejsce- do podziemi- i uwolnić Matkę Zieleń, która zebrawszy siły, po paru miesiącach wyczekiwania nareszcie mogła ożywić cały skuty lodem świat.
-Tak postępowano od zarania dziejów-tłumaczyła mi łagodnie Blad, gdy wraz z Blake'm u boku niecierpliwie wyczekiwaliśmy powrotu bohaterów.-Nasi przodkowie obchodzili Mistelten bardzo dawno temu, więc musi być naprawdę stare.
Wydarzenie te było bardzo pięknym i radosnym świętem. Więź łącząca wszystkich członków stada stawała się silniejsza niż kiedykolwiek, a każdego jednało poczucie obowiązku i pomaganie Matce Zieleni oraz jej biednym drzewom. Pełne napięcia oczekiwanie było niezapomnianym przeżyciem; zwłaszcza jeśli zewsząd otaczali cię wierni kompani, lojalni przyjaciele czy kochający rodzice, a ich ślepia skrzyły się wszystkimi odcieniami świateł.
Tak... to naprawdę było niesamowite, cudowne święto. Jedne i jedyne, które obchodziłam w całym swoim życiu i zanim uciekłam z domu, który niegdyś wydawał mi się bezpiecznym, pełnym miłości przylądkiem.
Wspominając dawne lata, splatałam je w jedno z dzisiejszym świętem, do którego właśnie trwały ożywione przygotowania. Kolejny raz miałam spędzać niezapomniane chwile, tym razem nie z wilkami, wśród których się wychowałam, lecz z wiernymi towarzyszami, wraz z którymi przeżyłam niejedną przygodę. Starcie z Westem, spotkanie z wszystkimi bóstwami i bożkami, przygoda w labiryncie... tego nie dało się wymazać z pamięci. Te wszystkie piękne chwile były niezapomniane; chwytały mnie za serce, oczyszczały umysł... a także były nieodłączną częścią mnie. Już dzisiejszego wieczoru mieliśmy całą watahą zasiąść przy ognisku i razem powspominać dawne lata, przeplatając je jednocześnie z rozmowami na błahe, niemalże nic nieznaczące tematy...
Lecz wpierw musiałam pozbierać chrust na ognisko.
Wyrwana z radosnych przemyśleń, skupiłam się na otaczającym mnie świecie. Brązowe pnie wydawały się być czarne i zwęglone na tle oślepiającej bieli; ich bezlistne konary skrzypiały cicho. Jedynym odgłosem rozbrzmiewającym pośród leśnego pustkowia był chrupot śniegu pod moimi łapami. Irni stąpała nieco ciszej, ale nawet i pod jej ciężarem biały puch trzeszczał tajemniczo. Srebrzystofutra zatopiła niespodziewanie pysk w śniegu, chwyciła coś zębami, po czym wyłoniła się ponad pierzynę, ściskając kurczowo grubą, twardą gałąź. Jej pysk był cały biały od malutkich śnieżynek.
-Myślisz, że już wystarczy?-zapytała Irni, kichając, by zdmuchnąć z nosa resztki śniegu. Jej słowa zostały lekko zniekształcone przez wielką gałąź, którą trzymała w zębach i ciągnęła po ziemi.
Wzruszyłam ramionami, przełykając ślinę. Krocząc pośród ciszy, wydawać by się mogło, że za jakiekolwiek naruszenie panującego tutaj sennego spokoju grozi surowa kara... poza tym pysk miałam pełen patyków, więc odpowiadanie na pytanie towarzyszki było wyjątkowo trudne. Wadera musiała jednak uznać to za zaprzeczenie, ponieważ nie zawróciła w stronę obozu, tylko nadal cicho stąpała przed siebie, włócząc za sobą ciężką gałąź. Gałązki na jej grzbiecie postukiwały o siebie nawzajem, a Irni co chwila poprawiała rozłożone skrzydła, aby uniemożliwić polanom zsunięcie się na ziemię. Spojrzałam w górę, na niebo, zaciskając szczęki na trzymanym ładunku. Poranek już minął i nieubłaganie zbliżało się popołudnie; to zadziwiające, jak świat w zimie szybko znikał pod okryciem nocy...
Ciemne konary odcinały się wyraźnie na szarzejącym tle nieboskłonu, klekotały o siebie niczym kamienie staczające się w dół po śliskim stoku. Jednak wśród drobnych gałązek dostrzegłam osobliwe, zbite w ciasną kulkę liście w kształcie łez... Widziałam tą roślinę już wcześniej! Wiele lat temu, podczas włóczenia się po obcych terenach... każdej zimy widziałam je na cierpiących drzewach. Wspomnienia z czasów, gdy byłam bardzo młoda, stanęły przed moimi oczami. Widziałam wilki z Watahy Ziemi, ciągnących po ziemi liczne kępy rośliny. Odważne basiory rozdawały drobne listki wśród towarzyszy, by później, następnego dnia, spalić fragmenty rośliny w płomieniach ogniska. Oczywiście... to była jemioła!
Zatrzymałam się, podziwiając jej piękno. Drobne, długie listki tworzyły niewielkie gałązki budujące ogromną, nietypową kształtem roślinę. Myślenie o niej jej po tym, gdy nie rozważałam nawet ucieczki z Watahy Ziemi, ogrzewało moje serce. To były naprawdę dobre i kochane wspomnienia... a gdyby przenieść je do dzisiejszych czasów?
Nieśmiały pomysł zamigotał w mojej głowie niczym słaby świetlik, z każdą chwilą coraz bardziej przybierając na sile.
,,Może mogłabym ją ściąć z tego drzewa i podarować wilkom podczas dzisiejszego festiwalu?"-zastanawiałam się, węsząc. Wszystko pachniało sypkim, zimnym śniegiem.-,,Co na to jednak powiedzą moi pobratymcy? Czy nie będą uważali tego za dziwne, jeśli postanowię powtórzyć tradycję za czasów, gdy nawet nie należałam do Watahy Wilków Burzy?"-targały mną bezlitosne wątpliwości. Z jednej strony, naprawdę chciałam raz jeszcze powtórzyć Mistelten, chociażby w małej części... lecz jednocześnie bałam się, że napotkam liczne sprzeciwy ze strony kompanów.
No właśnie...
Otaczający mnie zewsząd towarzysze chodzili tymi samymi ścieżkami co ja. Nasze życia rozpoczynały się w różny sposób- rodziliśmy się wśród przyjaznych wilków bądź od młodego byliśmy wykorzystywani, włóczyliśmy się samotnie po całym świecie lub pracowaliśmy wśród ludzi... Zawsze jednak kończyliśmy identycznie. Kroczyliśmy wspólnie po jednej drodze, zostawialiśmy przeszłość za sobą i, pomimo przeszkód, dzielnie parliśmy naprzód. Gdy pierwszy raz zawitałam w Wataszy Wilków Burzy, byłam przerażona. Bałam się, że wszyscy wyśmieją mnie z powodu mojej bezsilności, będą mnie przedrzeźniać albo ze mnie kpić. Lecz nawet gdy słudzy mojego ojca, Skygge'a, porwali mnie z ziem na których przybywałam ledwo dwa dni, wilki ruszyły mi na ratunek, choć nie miały powodów, by to czynić... a mimo to, zrobiły to. W całym swoim życiu spędzonym wśród nich, nigdy nie natknęłam się na niechęć, którą mogliby do mnie żywić. Mieli wiele okazji, aby odwrócić się do mnie plecami- lecz oni ani razu tego nie zrobili. Dzięki ich stałemu wsparciu i wierze w moje możliwości wyrosłam na lekko zacofaną, ale mądrą zwiadowczynię i medyczkę. Byłam częścią tej watahy i wiedziałam, że moi pobratymcy na zawsze pozostaną moją rodziną. Czym więc było to małe Mistelten, z którym chciałam zapoznać ich tego jednego wieczoru? Przeżyliśmy niejedną przygodę, sprzeciwialiśmy się każdemu złu. Parę listków jemioły nie pogorszy naszych więzi!
Z niecodzienną odwagą kwitnącą w sercu, ostrożnie położyłam na ziemi trzymane w zębach patyki, po czym wyjęłam ze skórzanej pochwy mój niezastąpiony sztylet i wskoczyłam na drzewo, na którym rosła jemioła. Korzenny przyjaciel zaskrzypiał cicho, lecz nadal tkwił w głębokim, zimowym śnie. Irni dopiero teraz spostrzegła mój postój. Opuściła konar na śnieg i zerknęła w moją stronę. W jej błękitnych tęczówkach dostrzegłam zaskoczenie.
-Co ty robisz?-wyjąkała zdziwiona, lecz nie odpowiedziałam, kurczowo ściskając kłami ostrą broń. Wysunąwszy ciemne pazury, zgrabnie wbiłam je w korę drzewa i nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy, zaczęłam się wspinać w górę, ku jemiole. Szłam dzielnie przed siebie, nie spoglądając w dół.
***
Gdy wraz z Irni u boku wróciłyśmy obozu, wyglądał on zupełnie inaczej niż w ciągu dnia. Niebo zauważalnie pociemniało, przybierając jasny, granatowy odcień. Malutkie punkciki nieśmiało pojawiały się w górze, z każdą chwilą nabierając mocy i siły. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, wszędzie można było znaleźć wyjątkowe, świąteczne ozdoby. Nad jaskiniami zawieszono parę liści ostrokrzewu, na każdym kroku można było natrafić na niewielkie, śnieżne figurki wilków. Były one dosyć niewielkie, rozmiarami przypominały młode szczenięta. Jednak miękki puch, z którego były wykonane, a także drobne węgielki zamiast nosa i oczu czyniły je niesamowicie słodkimi i rozkosznymi. Po całym obozie przemykały wilki, tym razem było ich znacznie więcej niż dzisiejszego ranka. Rozmawiały z sobą, podekscytowanie merdając ogonami i podskakując energicznie, by wyrazić swoje zadowolenie i jednocześnie się ogrzać. Od strony lasu, przez cały obóz i do jeziora prowadziły wysokie, drewniane pochodnie, wbite solidnie w ziemię i obsypane dookoła śniegiem dla pewności, że się nie wywrócą. Jezioro Dusz było skute twardą, chłodną taflą lodu. Wilki gromadziły się w jej pobliżu, szykując miejsce na ognisko i dla uczestników święta. Pomimo zapadających ciemności, wataszowa dolinka świeciła ciepłym, miłym blaskiem, rzucając cienie na biały, łaskoczący łapy puch. Parę basiorów pomagało waderom umieścić dwa zwalone pnie dookoła terenu, gdzie najprawdopodobniej miałyśmy wraz z Irni rozłożyć chrust. Powietrze, choć zimne i poruszane lodowatym wiaterkiem, aż zdawało się parować od panującej wszędzie dobroci i miłości. Odetchnęłam głęboko na ten widok, czując, jak w mojej klatce piersiowej rodzi się ciepłe, nieokiełznane szczęście.
Parę wilków zauważyło nasz powrót; natychmiast rzucili się w naszą stronę. Chcąc pomóc, zabrali nam z pysków i grzbietów parę naprawdę ciężkich gałęzi. Z pyskiem pełnym gałązek wymamrotałam pośpieszne podziękowania.
Towarzysze skierowali nas w stronę brzegu wodopoju. Pobratymców było tam więcej niż w innych częściach obozu i czynili ostatnie przygotowania do rozpoczęcia festiwalu. Omiotłam wszystko wzrokiem, z zachwytem pochłaniając każdy szczegół zapierającej dech w piersiach scenerii. Ściany kamiennej góry, w której znajdowały się jaskinie, zostały przyozdobione przeróżnymi łańcuchami. Na sznurze z końskiego włosia zawisły nie tylko wiązanki z zielonych igieł drzew, ale i także niewielkie wieńce ze słomy obwiązane czerwonymi wstążkami, szmaragdowe kokardy czy nawet małe, szare gwiazdki wykonane z kory brzozy. Na siedziska ułożone w kręgu służyły nie tylko pnie drzew, ale i także koce wykonane z grubej sierści zwierzyny, nieprzepuszczające zimna podłoża legowiska pełne bawełny, mchu i słomy, a także płaskie, szerokie głazy, ogrzewane w tej chwili magicznie żarzącymi się węgielkami.
Irni ruszyła przodem, ciągnąc za sobą długi konar, a ja podążałam za nią, kurczowo ściskając w zębach resztę gałęzi i niewielką kępę jemioły. Mój sztylet pobrzękiwał cicho w skórzanej pochwie, jakby dodając melodii radosnym przygotowaniom. Srebrzystofutra ze stęknięciem położyła kilka ze swoich patyków na wyznaczonym na ognisko miejscu, po czym podeszła nieco bliżej kamiennej ściany doliny, układając pod nią swój pozostały ekwipunek. Mógł się on nieco później przydać, gdy ogień zacznie przygasać, a drewno zamieni się w ciepły popiół. Ruszyłam jej śladami, pozostawiając garstkę gałązek w kręgu, a resztę zanosząc do ułożonej na boku sterty. Irni, nareszcie pozbywszy się gałęzi z pyska, kiwnęła w moim kierunku głową.
-Dziękuję za pomoc-powiedziała, delikatnie poruszając ogonem.-Cieszę się, że mogłam z tobą pochodzić po lesie.
Odpowiedziałam jej skinieniem łba, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek poprzez nadal trzymaną w zębach jemiołę. Udało mi się jednak nieco unieść kąciki pyska i nieśmiało się do niej uśmiechnąć.
-IRNI!
Nie jestem jednak pewna, czy to w ogóle zauważyła. Nagle z bliska rozległ się stanowczy, lekko drżący z niepokoju głos. Dochodził on zza moich pleców. Obejrzałam się, a Irni zrobiła o krok w bok, czujnie strzygąc uszami i spoglądając na przybysza, który nawoływał ją po imieniu. W naszym kierunku zmierzał brązowofutry, masywny basior. Ciemna pręga przechodziła przez jego grzbiet, zdobiła łeb i muskała łapy. W jego dwukolorowych tęczówkach- żółtej i niebieskiej- błyszczało zaniepokojenie. Strach emanował od niego wielkimi, niemożliwymi do zignorowania falami.
Srebrzystofutra przemknęła obok mnie, a w jednej chwili w nos uderzył mnie zapach jej zdziwienia i lekkiej paniki. Ogonem delikatnie musnęła mój bark, jakby chcąc mi znać, że nasza rozmowa jest na razie zakończona, a ponownie spotkamy się podczas festiwalu. Zdziwiona obserwowałam wilki, które podeszły do siebie, a ich emocje zaczynały powoli się uspokajać, niczym wzburzone morze po sztormie.
-Gdzie ty byłaś?-zapytał basior, omiatając wzrokiem sylwetkę wadery. Jego głos wyrażał wszystkie negatywne emocje, które od dłuższego czasu w sobie dławił.
-Przepraszam, Ay...-wymamrotała wilczyca, spuszczając smętnie ogon. Wskazała mnie nosem, lecz nie odwracała wzroku od swojego towarzysza.-Poszłam z Etrią zbierać drewno na opał.
Ayven przerwał jej, kładąc po sobie uszy. Nie wyglądał na zadowolonego, lecz w jego słowach rozbrzmiewało zmartwienie i zmęczenie.
-Po prostu bałem się, że coś ci się stało...!-wytłumaczył, marszcząc brwi.-Chciałem też, abyś mi troszkę pomogła...-dodał ostrożnie.
Od wilczycy napłynęła ciekawość.
-Pomóc? W czym?-zapytała, merdając lekko ogonem. Postawiła uszy, uśmiechając się delikatnie, aby odegnać od swojego towarzysza ponure myśli.
-Przygotowywałem z innymi jedzenie na festiwal...-zaczął nieśmiało ciemnofutry, odwracając wzrok, by nie spojrzeć waderze w oczy. W jego tonie wychwyciłam lekkie skrępowanie, lecz bez trudu wyczułam, że basior w także ukrywa coś przed moją kompanką.
,,Czyżby chciał, aby spędzili czas we dwoje...?"-przemknęło mi przez łeb, a ja ze zdziwieniem postawiłam uszy, aby lepiej wychwycić słowa rozmowy. Czułam się lekko zaskoczona więzią, którą nawiązali między sobą Irni i Ayven. Kiedy zdążyli się z sobą tak bardzo zaprzyjaźnić? Może razem przeżyli jakąś przygodę, o której w ogóle nie miałam pojęcia? Może kiedyś ćwiczyli wspólną walkę i spodobało im się to do tego stopnia, że zaczęli ją powtarzać, skryci przed moim spojrzeniem? Chociaż nie wykluczałam także faktu, że mogły ich połączyć także wspólne zainteresowania. Słyszałam, że obaj interesowali się ptakami, zwłaszcza podwładnymi nocy i cienia- krukami. Może Ayven zaciekawił się naszyjnikiem Irni, przekuwającym wzrok błękitnym kryształem na cienkim łańcuszku? Wiele lat temu, gdy sama dołączyłam do Watahy Wilków Burzy i spędzałam swoje pierwsze noce w Jaskini Przejścia, byłam pewna, że widziałam rozłożoną wokół legowiska Ayvena kolekcję kamieni szlachetnych o niezwykłych, pastelowych kolorach...-,,To zadziwiające, jak wiele rzeczy może połączyć dwójkę wilków..."-pomyślałam sobie z niemałym podziwem. Tymczasem wilki kontynuowały swoją rozmowę, nie zwracając najmniejszej uwagi na moją obecność.
-A już skończyliście?-wadera doskoczyła do boku swojego kompana, a w jej pytaniu rozbrzmiewało wyraźne zaciekawienie. Ayven ciepło uśmiechnął się do Irni, posyłając jej psotne spojrzenie.
-Mniej więcej-przyznał, mrugając radośnie.-Powiedziałem im, że nasza praca jest już zakończona, ale tak naprawdę trzeba jeszcze tylko doprawić mięso. Arelion dał mi trochę ziół. Co ty na to, abyśmy wspólnie dokończyli przygotowywanie posiłku?-jego zdenerwowanie całkiem zniknęło; wyczuwalnie się rozluźnił, wyczekując odpowiedzi swojej towarzyszki. Irni z radością pokiwała głową; w jej ślepiach błyszczała ekscytacja.
-Oczywiście!-odparła bez wahania. Basior okręcił się na łapie i ruszył do swojego stanowiska pracy, zerkając czujnie za siebie. Irni od razu za nim skoczyła i się z nim zrównała; razem kłusowali przez obóz, a ich wspólny widok rozgrzewał serce. Cieszyłam się, że Irni, moja najlepsza przyjaciółka od czasów, gdy zawitałam na ziemiach Doliny Wilków Burzy, znalazła teraz towarzysza, z którym łączyły ją wspólne zainteresowania. Jej szczęście było także i moim.
Straciwszy parę z oczu, skierowałam się powoli w stronę Jaskini Uzdrowiciela. To tam zamierzałam spędzić parę chwil w samotności, odpowiednio zajmując się trzymaną w pysku rośliną. Musiałam odciąć sztyletem tyle gałązek, ile było członków watahy. Krocząc cicho pośród trzeszczącego, białego śniegu, wydychałam duże, szarawe obłoki pary. Chmurki tańczyły w powietrzu niczym dym wydobywający się z ogniska, po czym pięły się w górę, ku niebu. Podążając za nimi spojrzeniem, zerknęłam krótko na ciemniejący nieboskłon. Granatowe odcienie stawały się powoli czarne, mrok przeplatany jasnymi gwiazdami pochłaniał cały świat. Lecz nie bałam się ciemności. Pochodnie porozstawiane po całym obozie oświetlały wszystko dookoła bursztynowym, jasnym blaskiem, każąc cieniom pierzchać w mrok. Nawet gdyby jednak zgasły, gdziekolwiek bym się nie obejrzała, zawsze miałam wokół siebie całą watahę wilków. Razem przeszliśmy przez tyle trudów... dzięki tym niebezpiecznym wydarzeniom, którym wspólnie stawiliśmy czoła, wiedziałam, że gdy trzymamy się razem, nikomu nie może stać się krzywda.
Zerknęłam na prawo, wyłapawszy wzrokiem zieloną kotarę utworzoną z liści odbijających niczym tafla wody ciepłe blaski ognia. Było to wejście do Jaskini Uzdrowiciela- łatwo rozpoznawalne i niezastąpione. Łatwy do zapamiętania widok od razu zapadał w lamięć, dzięki czemu każdy wiedział, gdzie się kierować w sprawie problemów ze zdrowiem. Skręciłam w stronę bluszczowej kurtyny i ostrożnie, aby nie zniszczyć noszonej w pysku jemioły, przepchałam się przez liczne pędy do środka jaskini. W jednej chwili zalała mnie ciemność.
Czerń była tak gęsta, że mimowolnie zatrzymałam się w miejscu, bojąc się postąpić o chociażby krok naprzód. Przybywałam w tej grocie wiele razy, znałam ją niemal na wylot. Nawet najmniejszy kąt nie był dla mnie niespodzianką... ale czułam się naprawdę nieswojo, stoją bez ruchu z otępionym wzrokiem. Pośród czerni byłam słaba, zlękniona i niepewna swoich poczynań. Zupełnie jakbym zaraz miała zapaść się w pustkę...
Jednak doskonale wiedziałam, co zrobić, aby odegnać otaczającą mnie czerń. Wystarczyła jedna, krótka komenda, by wszystko, co mnie otaczało, rozjaśniło się i nabrało kolorów. Odetchnęłam głęboko i wyrzuciłam z siebie jedno, kluczowe słowo.
-Światło.
Na moje polecenie w górę zerwało się milion malutkich robaczków. Ich drobne skrzydełka uderzały o siebie nawzajem, wywołując w niewielkiej przestrzeni donośny szum. Bzycząc i popiskując na swój własny, wyjątkowy sposób, umieściły się na suficie i ścianach. Z każdą sekundą rozjaśniały wnętrze Jaskini coraz bardziej, posyłając swoje bursztynowe światełka nawet z najmniejszych zakątków jaskini. Opuściłam jemiołę na ziemię, rozglądając się dookoła. W jednej chwili mrok odeszedł precz, oświetlony przez chmarę świetlików
Ich wygląd zawsze mnie zachwycał. Codziennie podziwiałam, jak wzbijały się w górę, tańcząc w powietrzu i oślepiając mnie swoim jasnym blaskiem. Odganiając ciemność, zawsze sprawiały, że na sercu robiło mi się dziwnie lekko. Dzięki temu mój umysł stawał się jasny i spokojny, a dzięki opanowaniu mogłam bez problemu przystąpić do codziennych obowiązków.
Jednak dzisiaj, gdy masa szczęścia już dawno zawładnęła moją duszą, ich widok przyprawił mnie o wręcz nieopisaną radość. W głowie niespodziewanie pojawiły się radosne słowa Areliona skierowane do mnie tego ranka. Dźwięczało w nich takie zadowolenie... wyłowiłam je z pamięci i powtórzyłam malutkim kompanom, choć miałam świadomość, że mnie nie zrozumieją. Jednak nikła nadzieja przesłaniała mój umysł, a ja wierzyłam, że choć dzisiaj robaczki wyjątkowo pojmą sens moich słów.
-Dzisiaj obchodzimy Świąteczny Festiwal!-obwieściłam, a mój ogon natychmiastowo zaczął sam z siebie merdać.-Wszystkiego najlepszego, przyjaciele.
Wiedziałam, że nie uzyskam z ich strony żadnej odpowiedzi. Mimo to zastrzygłam uszami, chcąc wychwycić jakikolwiek dźwięk z ich strony. Ułożyłam się na ziemi, biorąc w łapy zieloną kępkę jemioły. Podrzucałam ją lekko w górę, przewracałam z boku na bok, w zamyśleniu się jej przyglądając. W głowie liczyłam członków watahy, starając się każdego nie pominąć.
,,13, 14, 15..."-liczyłam, zapamiętując kolejne liczby i wymienionych towarzyszy.-,,31,32, 33, 34... i 35"-na tym zakończyłam skupianie się na własnych myślach. Musiałam teraz odciąć od jemioły trzydzieści pięć gałązek. Musiałam się postarać, aby zebrane listki były w jak najlepszym stanie. Odwróciłam się do swojej pochwy i ostrożnie wyjęłam zębami swój wierny sztylet. Jego srebrna klinga zalśniła oślepiającym, bursztynowym blaskiem padającym na nią z kamiennego sklepienia. Oglądałam jemiołę w skupieniu, starając się odnaleźć najlepszą gałązkę do usunięcia- punkt startowy mojej pracy. Natrafiłam w końcu na największy, najbardziej zielony liść. Nadawał się idealnie. Warto było od niego zacząć.
Pochyliwszy się do przodu i wysunąwszy przed siebie sztylet, zabrałam się do pracy.
***
Nie miałam pojęcia, ile czasu zajęło mi odcinanie trzydziestu pięciu gałązek. Wyczuwałam podświadomie, że poświęciłam na to większą część dnia; odcinanie listków jemioły okazało się o wiele trudniejsze, niż z początku sądziłam. Gibkie pędy uginały się pod moim ostrzem, musiałam je więc przyciskać do ziemi i mocno naciągać, by ostrze mogło sobie z nimi poradzić. Bez wątpienia zajęło mi to więcej czasu, niż sądziłam.
Z zadowoleniem wypuściłam wstrzymywane powietrze i potoczyłam wzrokiem po odciętych kawałeczkach rośliny. Zielone, piękne listki lśniły delikatnie, oświetlane bursztynowym blaskiem świetlików. Schowałam sztylet do pochwy, delikatnie przesuwając łapą po rękojeści. Futerał ostrożnie położyłam w cieniu kamiennej ściany, niedaleko pnia z rozłożonymi na nim ziołami. Dokładnie w momencie, gdy odłożyłam broń na kamienną posadzkę, do Jaskini Uzdrowiciela wkradła się Irni. Stąpała cicho i w milczeniu, posuwała się nad ziemią niczym duch. Spostrzegłam ją dopiero w chwili, gdy odwróciłam się, by ponownie przyjrzeć się efektom mojej pracy. Podskoczyłam, tłumiąc krzyk. Zupełnie się jej tutaj nie spodziewałam!
Widząc moje zaskoczenie i szok rysujący się na pysku, wadera przepraszająco się uśmiechnęła i leciutko pomerdała ogonem. Nie potrafiła jednak powstrzymać cichego chichotu.
-Wybacz!-odparła, przymykając radośnie powieki. Zapewne zdenerwowałabym się na jej niewinny przystępek i marszcząc brwi, poprosiłabym ją o wstrzymanie się od takich kawałów, ale dzisiejszego dnia postanowiłam sobie darować jakiekolwiek uwagi. Dziś bowiem następował wyjątkowy, pełen miłości i dobrych intencji dzień. Szkoda byłoby go marnować na niepotrzebne narzekanie! Należało go zamiast tego wykorzystać jak najlepiej, zupełnie jakby dzisiejszy wieczór miał być ostatnim w życiu.-Chciałam ci już powiedzieć, że zaczynamy Festiwal!-dodała wilczyca, na co postawiłam uszy, czując, jak szczęście zaczyna fikać koziołki w moim wnętrzu.
-Nareszcie!-pisnęłam cieniutkim z emocji głosikiem. Już zamierzałam doskoczyć do bluszczowej kotary i wybiec na dwór do zgromadzonych na zewnątrz wilków, lecz w ostatniej chwili przypomniałam sobie o leżących na ziemi gałązkach jemioły. Zatrzymałam się z poślizgiem i natychmiastowo wróciłam do czekających na mnie listków. Byłam rozdarta- wziąć je teraz, czy jednak zostawić? Szybko podjęłam decyzję, nim na dobre pochłonęły mnie własne przemyślenia. Odwróciłam się do Irni i przywołałam ją ogonem. Towarzyszka podeszła do mnie posłusznie, pochyliwszy się nad roślinnością.-Mam prośbę-zaczęłam ostrożnie.-Chciałabym wziąć na ognisko te gałązki...
-Chcesz je użyć na podpałkę?-zapytała srebrzystofutra, marszcząc brwi. Spięłam się na jej pytanie.
-Tak!-wyjąkałam. Zdawszy sobie jednak sprawę, jakiej odpowiedzi jej udzieliłam, natychmiastowo się poprawiłam. A przynajmniej próbowałam to zrobić.-To znaczy nie! Tak jakby... chyba.
Irni pokręciła głową, wzdychając cicho. To mnie jeszcze bardziej onieśmieliło, więc napięłam się cała jak struna, czekając na reakcję wadery. Wilczyca zerknęła w moją stronę. W jej ślepiach lśniło rozbawienie i chęć niesienia pomocy.
-Dobrze, dobrze-odparła, najwidoczniej w świetnym nastroju.-Pomogę ci. Gdzie je będziesz chciała położyć?
Zamyśliłam się chwilę, spoglądając w sufit i starając się poukładać myśli we własnej głowie. Właściwie to nie zadawałam sobie tego pytania... wcześniej nawet nie sądziłam, że odważę się zabrać jemiołę i rozdać ją na festiwalu! Słysząc jednak, jaka nieswoja cisza zapadła w całej grocie, udzieliłam natychmiastowej odpowiedzi. Nawet nie przemyślałam tego, co zamierzałam powiedzieć. Tym razem szczęście mi dopisało i nie zaczęłam się jąkać.
-Może gdzieś niedaleko chrustu na ognisko...-wymamrotałam, spuszczając łeb. Choć przemawiałam raczej do siebie, wyczuwałam instynktownie, że Irni przysłuchuje się moim słowom. Może to dlatego, że mój głos był wyjątkowo głośny i pełen radości?-Niedaleko rośnie parę krzewów-przypomniałam sobie, zerkając czujnie na towarzyszkę i odtwarzając w wyobraźni znajomą roślinność o cieniutkich gałązkach i małych liściach.-To chyba będzie dobre miejsce na kryjówkę. Nikt ich nie zauważy!-położyłam delikatnie łapę na niewielkiej gałązce tuż pod moim pyskiem. Irni pokiwała łbem, popierając mój pomysł.
-Bierzmy się do pracy, zanim spostrzegą, że nas nie ma -oznajmiła, poważniejąc na krótką chwilę. Czułam jednak, że radosne emocje wadery nie zgasły, chociażby na chwilę. A nawet przeciwnie- ekscytacja towarzyszki wzrosła tak samo jak ogień, do którego dorzucono polana.
Obie szybko zaczęłyśmy zbierać jemiołę, chwytając ją delikatnie w zęby. Całkiem wygodnie się ją trzymało, choć z powodu śliny leciutko ślizgała się między kłami. W końcu jednak uzbierałyśmy już wszystkie kawałki rośliny i ruszyłyśmy ku wyjściu. Irni odsunęła liściastą kurtynę barkiem, przepuszczając mnie przodem. Mijając ją kłusem, rzuciłam za sobą krótką komendę, skierowaną do moich świetlikowych przyjaciół.
-Cień.
Wyłapałam kątem oka zapadające za moimi plecami ciemności i zatrzymałam się przed Jaskinią Uzdrowiciela, z ekscytacją ugniatając śnieg pod moimi łapami. Usłyszałam cichy szelest zielonej zasłony opadającej na swoje miejsce i w tej dokładnie chwili u mojego boku pojawiła się Irni. Choć zupełnie się tego nie podziewałam, tym razem nie podskoczyłam zaskoczona, tylko ruszyłam powoli naprzód, krocząc w stronę zbierających się u brzegu kompanów. Moje serce zaczęło powoli przyśpieszać rytm, uderzało coraz szybciej o żebra. Zdałam sobie sprawę, czym jest to spowodowane. Nie bałam się ani nie stresowałam.
Moją duszą władały na zmianę spokój i ekscytacja.
***
Alessa musiała spostrzec, że wszyscy członkowie zebrali się w końcu wokół ogniska, bo odchrząknęła głośno, a donośne dotąd rozmowy ucichły, wtapiając się w pełną radości, wieczorną ciszę. Irni bezszelestnie przemknęła za plecami siedzących po mojej lewej stronie wilków i usadowiła się obok Ayvena, który posłał jej pełne szczęścia spojrzenie. Zanim przeniosłam wzrok w stronę milczącej przywódczyni, udało mi się spostrzec, jak srebrzystofutra odpowiada basiorowi radosnym uśmiechem. Oczekiwanie uniosło się w powietrze niczym wiosenna mgła i biła ona z ciała każdego wilka. Usadowiłam się wygodniej na pozostawionym dla mnie skrawku futra i wdychając powietrze, wpatrywałam się z uwagą to w przywódczynię, to w siedzących dookoła pobratymców. Milczenie w końcu zostało przerwane. Wokół rozbrzmiały słowa Alessy, odbijające się echem od kamiennych ścian obozu.
-Witajcie!-ogłosiła donośnie, wstając z miejsca i mierząc każdego z osobna swoimi dwukolorowymi oczami.-Cieszę się, że jesteście tu wraz ze mną. Dzisiaj następuje dzień pełen radości i miłości, niespodzianek i darów-wzięła oddech, a wokół jej pyska zatańczył biały obłok pary.-Dzisiejszego wieczoru obchodzimy Świąteczny Festiwal. To jedyny dzień w roku, gdy wszystkie wilki jednoczą się z sobą, a łącząca je więź staje się silniejsza. Zebrawszy się w liczną grupę, mamy okazję porozmawiać z sobą od serca, pożartować, powspominać miniony rok...-rozejrzałam się po pyskach siedzących dookoła wilków. Ich ogony poruszały się powoli i rytmicznie. Każde ślepia wpatrywały się z iskierkami radości w przemawiającą Alfę.-... A także podziękować bogom za to, że trwali przy nas w każdej chwili i wspierali w każdej sytuacji. Bez ich opieki i oddania prawdopodobnie nie byłoby nas tutaj, a Dolina Burz nigdy by nie powstała-z tłumu dobiegły głosy pełne aprobaty. Przywódczyni odczekała sekundkę, aż ucichną, po czym mówiła dalej.-Nim przystąpimy do uczty, chciałabym, abyśmy wszyscy wspólnie podziękowali bóstwom za opiekę, jaką nas otaczają. Wpierw jednak musimy zwrócić ich uwagę. Raksho?-zapytała Alessa, spoglądając na siedzącego niedaleko niej basiora. Wszyscy z watahy powiedli za jej spojrzeniem, przypatrując się białufutremu wilkowi owiniętemu w czerwone niczym owoce cisu odzianie.
Ja także spojrzałam na wstającego z głuchym jękiem starszego basiora. Pytania zaczynały kłębić się w mojej głowie, powoli przyćmiewając ekscytację wirującą w mojej duszy. Ciekawiło mnie, co miała na myśli Alessa, mówiąc o zwracaniu uwagi... czyżby białofutry wilk posiadał jakieś nadzwyczajne zdolności, o których nie miałam wcześniej pojęcia? Może był w stanie przemówić do bóstw patrzących na nas zza obłoków chmur i spod licznych odłamów ziemi? Czy to w ogóle było możliwe...?
Raksha jednak szybko rozwiał wątpliwości nie tylko moje, ale i także otaczających go zewsząd kompanów. Okręcił się na łapie, po czym skoczył w mrok, znikając w ciemnościach najbliższej jaskini. Rozległo się w niej ciche szuranie oraz skrobanie pazurów na kamiennej podłodze. Wszyscy z zaciekawieniem wyciągnęli łby, skupiając wzrok na krzątającej się w grocie sylwetce wilka. Ciekawość zaczynała powoli rosnąć w siłę i brać górę nad radosną atmosferą. Z jaskini doszło zduszone kaszlnięcie, zupełnie jakby basior zakrztusił się kurzem, po czym wrócił do swoich towarzyszy, powoli ciągnąc za sobą wielki, wiklinowy kosz wypełniony po brzegi kolorowymi, wykonanymi z cienkiego materiału lampionami.
Towarzysze wokół mnie westchnęli z zachwytem. Wprawdzie nie przyłączyłam do ich zafascynowanego okrzyku, lecz nabrałam z podziwem powietrze, przyglądając się barwnemu tworzywu.
-Łał!-wyrwało się komuś z mojej prawej strony. W pełni zgadzałam się z przedmówcą, czujnie stając na łapach, by mieć lepszy widok na kosz.
,,Raksha sam je zrobił?"-zdziwiłam się, podziwiając kolorowe lampiony. Nie tylko ja się nimi zachwycałam. Wilki z całego kręgu również nie mogły powstrzymać podziwu. Wokół rozległy się ciepłe, miłe dla ucha słowa.
-Niesamowite!
-Ty to zrobiłeś?
-Musisz mnie koniecznie nauczyć, jak je zbudować!
Przywódczyni przez chwilę pozwalała obrzucać starszego basiora pochwałami, po czym uniosła łapę, nakazując ciszę. Wataha natychmiastowo zamilkła, czekając na słowa wadery. Alessa wstała bezszelestnie i podeszła do Rakshy, kiwnięciem łba dziękując mu za ciężką pracę, którą włożył w tworzenie niewielkich dzieł sztuki.
-Dzięki lampionom możemy zwrócić uwagę bóstw i zaprosić ich do wspólnego świętowania-uśmiechnęła się.-Podchodźcie do Rakshy po kolei, a on pomoże je wam zapalić. Potem wspólnie wypuścimy je w niebo.
Wraz z tymi słowami, wataha zaczęła przepychać się do Rakshy niczym ćmy do światła. Wszyscy ustawili się do basiora w długiej kolejce, a od każdego z osobna dało się wyczuć bijącą ekscytację. Pierwszy wilk na czele wyczekujących- tutaj Alessa- chwyciła lampion za przytwierdzony do niego słomiany uchwyt. Białofutry chwycił w zęby niewielki patyk i włożył go do ogniska, a ten zapłonął drobnym płomyczkiem, niczym mała pochodnia. Stojąc na samym końcu kolejki, wychyliłam się zza stojących przede mną wilków, uważnie wpatrując się w basiora. Znajdowałam się jednak od niego zbyt daleko, by wyłapać, jak białofutry wsuwa gałąź pod lampion, a ten natychmiastowo rozbłyska ciepłym, migoczącym światłem. Alessa minęła Rakshę, kiwając mu łbem z wdzięcznością, po czym usadowiła się na boku, czekając na resztę członków watahy. Wilki stojące przede mną posunęły się naprzód, podekscytowane z sobą rozmawiając. Postawiwszy uszy, słyszałam dokładnie, jak wychwalały lampiony i zachwycały się ich wykonaniem. Nie mogłam przeczyć ich słowom. Raksha wykonał przecież prawdziwe arcydzieło!
Przestępując z łapy na łapę, z trudem opanowując ekscytację, na samym końcu grupy wilków czekałam na swoją kolej. Towarzysze podchodzili do białofutrego i wyciągali z jego kosza kolorowy lampion. Wtedy Raksha podsuwał pod niego płonący patyk, a wtedy jego praca rozświetlała się blaskiem, niczym jasna, magiczna gwiazda.
Sądziłam, że będę długo czekać, aż w końcu będę mogła chwycić mój lampion i wstrzymując powietrze czekać, aż białofutry go zapali. Jednak basior uporał się ze swoimi towarzyszami w naprawdę szybkim tempie; nim zdążyłam się zorientować, wszyscy czekali tylko na mnie, stojąc na uboczu i rozmawiając zduszonymi, pełnymi radości głosami.
Zajrzałam do kosza i rozejrzałam się po jego wnętrzu. Ognisko płonące parę kroków dalej rzucało przez szpary w wiklinowych gałązkach migoczące, bursztynowe smugi. Dzięki nim byłam w stanie dojrzeć dwa ostatnie lampiony- jeden należał do Rakshy, a drugi miał być mój. Widziałam ich wyraźne kontury w lekko zacienionym koszyku, lecz choć wytężałam wzrok, nie byłam w stanie wychwycić ich koloru. Schyliwszy się, ostrożnie chwyciłam w zęby tajemniczy lampion, który znajdował się najbliżej mnie. Cieniutka linka, uwieszona na jego czubku służyła jako uchwyt. Uniosłam łeb. Zwróciwszy się w stronę Rakshy, zerknęłam na jego dzieło, które właśnie trzymałam w zębach. Dzięki tańczącym, gorejącym płomieniom ognia nareszcie byłam w stanie rozpoznać kolor materiału, z którego był wykonany lampion. Był to zielony. Piękny, jasny odcień przywodzący na myśl dorodne, świeże zioła pokryte rosą we wczesny, letni poranek. Najpiękniejsza barwa pośród wszystkich, które napotkałam w całym moim życiu...
Raksha przerwał moje rozmyślenia, gdy ostrożnie podszedł do mnie z płonącą gałęzią i pochylił się, by zapalić knot pod moimi lampionem. Wstrzymałam oddech, nawet nie odważając się poruszyć ogonem. Gdybym wykonała jakiś gwałtowny ruch i wywołała przez przypadek jakąś katastrofę...
Jednak białofutry szybko uporał się ze swoim zadaniem. Cofnął się o krok, wkładając do koszyka łapę i wyciągając z niego swój własny lampion. Ten miał akurat kolor krwistej czerwieni, a materiał, z którego go stworzono, miał na sobie wyhaftowane wzory kwiatów o okrągłych płatkach.
Poczułam pod swoją szczęką malutki powiew ciepłego powietrza. Dojmująco drobny, lecz pełny sił i życia płomyczek migotał na niewielkim knocie przyklejonym woskiem na bambusowej, ułożonej poziomo lasce. Teraz, gdy sama trzymałam jeden z lampionów, nareszcie mogłam dojrzeć wszystkie jego fragmenty. Był zbudowany z lekkich, lecz trwałych i solidnych materiałów. Już pierwszy rzut oka umożliwiał zauważenie gładkiego materiału i wszystkich dopracowanych szczegółów. Raksha musiał spędzić naprawdę wiele czasu, tworząc takie dzieło...
Kątem oka wyłapałam niewielki blask tuż przy moim boku. Spojrzałam w jego stronę i ujrzałam białofutrego basiora owiniętego w czerwone szaty, który wrzucał właśnie palący się patyczek do ogniska. W pysku trzymał swój lampion, pod którym śmiało migotał mały płomyczek. Ślepia Rakshy skrzyły się dumą i ekscytacją- był dumny z lampionów, w które włożył tyle pracy.
Alessa rozejrzała się dookoła, upewniając się, że każdy z watahy ma przy sobie swój lampion. Śmiała grupka wilków patrzyła na nią lśniącymi z radości oczami, a ich pyski oświetlane były przez bursztynowe, migoczące światełka.
-Gotowi?-upewniła się przywódczyni, a odpowiedziały jej podekscytowane, niecierpliwe wręcz głosy. Tym razem przyłączyłam się do okrzyku, choć mój głos zdawał się być cichy i ledwo słyszalny.-Dobrze!-podjęła Alfa, przenosząc wzrok na nieboskłon i poruszając rytmicznie ogonem.-Na mój znak. Raz, dwa... trzy!
Na jej ostatnie słowo wszyscy jednocześnie unieśli łby i rozwarli zaciśnięte szczęki. Rozległ się niemalże niesłyszalny szum wiejącego wiatru i dziesiątki lampionów wzbiły się w czarne, przyozdabiane białymi gwiazdami niebo. Kolorowe materiały wtopiły się w jedno, tworząc niezwykłą, cieszącą oko kompozycję. Unosiły się powoli do góry, znoszone lekkim wiaterkiem ponad Jezioro Dusz i znajdującą się za nim Beztroską Polanę. Wznosząc się coraz wyżej i wyżej, oświetliły wpierw kamienne ściany obozowej dolinki, po czym zamigotały nad taflą zbiornika. Później poszybowały znacznie dalej i wyżej, milczącą gromadką obracając się wokół własnej osi niczym w powolnym tańcu i lecąc ku księżycowi oraz malutkim, błyskającym gwiazdkom.
Parę wilków wydało z siebie zduszone westchnięcia, inny zaś stali w ciszy, podziwiając przepiękny widok. Stałam bez ruchu, spoglądając na oddalające się lampiony. Niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy słowa, patrzałam z zapartym tchem na oddalające się światełka. Z tej odległości nie byłam w stanie dojrzeć już ich kontur czy barw. Wszystkie migotały na nocnym, dorodnym niebie swoim żółtawym blaskiem, wznosząc się coraz dalej, jakby w objęcia samych bóstw i nieskończonego, potężnego kosmosu...
Ciszę przerwała Alessa. Mówiła zdecydowanym, lecz radosnym głosem.
-Bogowie spostrzegli nasz znak. Już na nas spoglądają!-zdawała się być pewna swoich słów.-Ustawmy się dookoła ognia i chwyćmy się za łapy-poprosiła, a wilki natychmiastowo podeszły do ogniska, tworząc wokół niego gęsty krąg. Nie musiałam zmieniać miejsca, ponieważ u moich bokach stanęli już moi towarzysze. Po mojej lewej stał Raksha, a po prawej usadowił się Aarel, czujnie na wszystko łypiąc. Starszy, białofutry basior poprawił na swój czerwony szal i postawił uszy na sztorc, spoglądając z uwagą w stronę przywódczyni.
,,Co się dzieje?"-zastanawiałam się, rozglądając się po pyskach stojących dookoła pobratymców.-,,Czy będziemy coś teraz robić?".
Wraz z tą myślą, która zawitała w mojej głowie, poczułam na obu moich łapach delikatne muśnięcie. Nieprzyzwyczajona do dotyku od strony wilków, z trudem powstrzymałam okrzyk zaskoczenia i zerknęłam na swoje kończyny. Spostrzegłam na nich łapy moich towarzyszy; Raksha i Aarel, zupełnie niewzruszeni tą sytuacją, spoglądali z powagą na Alessę. Wysiliłam się, aby także spojrzeć w jej stronę, a cichy głosik pełen paniki kazał mi wycofać się z tego kręgu i uciec jak najdalej. Zupełnie nie byłam przyzwyczajona do bycia dotykaną, więc zaistniała sytuacja sprawiała, że w jednej chwili zaczęłam się pocić i niecierpliwie wiercić. To wszystko było takie dziwne...!
Przywódczyni przemówiła ponownie, łamiąc zapadłą nagle ciszę.
-Teraz każdy z osobna podziękuje bóstwom za wszystko co dla nas zrobili. Może to być nawet coś błahego, tu liczy się wasza wdzięczność.
Strosząc futro, wyczułam, jak radość wilków nagle się ulatnia, zastąpiona podenerwowaniem i ciekawością. Ekscytacja nadal wisiała w powietrzu, choć zauważalnie traciła na sile. Doskonale rozumiałam podenerwowanie wilków; mnie samą także zaczął pochłaniać stres. Świąteczny Festiwal może i był radosnym świętem pełnym miłości i szczęścia, ale wszelkie pozytywne emocje trzeba było przecież odłożyć na bok, gdy chodziło o rozmawianie z siłami wyższymi. W końcu przemawianie do bogów i bożków to nie byle co...!
Wilki po kolei dziękowały bóstwom za ich dary i pomoc każdego dnia. Jedni mówili krótko i zwięźle, inni zaś przemawiali długo i powoli, jakby jednocześnie analizowali wszystko, co uczyniły dla naszej watahy siły wyższe. Ich słowa jednak zacierały się gdzieś na granicy mojej świadomości, rozlegając się cichym, przytłumionym echem. Zajmowały mnie bowiem własne myśli, które niespodziewanie przejęły władzę nad moim umysłem. Wszystkie wspomnienia sprzed wielu lat wydobyły się z cienia zapomnienia i stanęły przed moimi oczami. Pierwszym bożkiem, jakiego spotkałam w ciągu kilku dni spędzonych na terenach Doliny Burz, była Terra. Na samym początku spotkałam ją we śnie, gdzie obie leżałyśmy na grubych konarach wysokiego drzewa. Gdy ujrzałam ją po raz pierwszy, czułam się bardzo zagubiona i zdziwiona. Wilczyca była bardzo pięknym, brązowawym wilkiem o zadbanej sierści, a jej dorodny wygląd natychmiast mnie onieśmielił. Przekazała mi także bardzo osobliwą przepowiednię; mówiła wtedy o wydarzeniach, które wydarzą się w przyszłości. Nie pojmowałam wtedy jej słów, wydawały mi się dziwne i niezrozumiałe. Jednak parę dni później od naszego pierwszego spotkania pojęłam sens jej wizji. Była bolesna i raniła serce, lecz musiałam ją zaakceptować; oskarżałam się o to, że wcześniej nie pojęłam jej prawdziwego znaczenia. Lecz Terra wiernie trwała przy moim boku, pocieszając mnie po stracie przyjaciela i nakierowując na odpowiednie ścieżki. Dzięki jej wsparciu i wiary w moje zdolności, postanowiłam zostać w Wataszy Willów Burzy i dzielnie w niej służyć. Od tamtego czasu nie ujrzałam Terry ani razu. Wiedziałam jednak, że gdziekolwiek bym się nie udała, ona będzie na mnie spoglądać i chronić przed wszelkim złem.
Dopiero poprzedniej, chłodnej zimy, gdy to West ze swoją sforą napadł na Dolinę Burz, Terra wraz ze swoimi pobratymcami przybyła na nasze tereny, by pomóc przegrywającym wilkom i na dobre przegnać bezlitosnego tyrana i jego sługów. Widząc ją po raz pierwszy w rzeczywistym świecie, a nie w objęciach snu czy wyobraźni, przez krótką chwilę nie potrafiłam jej rozpoznać. Stąpała lekko przy bokach innych bogów, a jej chód w żaden sposób nie zdradzał podenerwowania czy trwogi. Jej brązowo-kasztanowate futro było zadbane i lśniące, mieniło się delikatnym, ledwo zauważalnym światłem. Długi ogon przetykany ciemnymi pasmami sunął powoli po ziemi, a długie, charakterystyczne uszy postawione były w stronę Alessy, Vesny i Westa. Emanowała z niej duma, mądrość i spokój; zdawała się być zupełnie inną osobą, niż ją poznałam na początku mojej przygody w Wataszy Wilków Burzy. Dopiero gdy obdarzyła mnie uśmiechem i spojrzeniem swoich zielonych, okrągłych oczu, pojęłam kim jest naprawdę.
Wstyd mi się do tego przyznawać, ale w tamtej chwili dowiedziałam się także o istnieniu innych bóstw. Myślałam, że Terra jest jedynym bożkiem na terenach Doliny Burz... Wcześniej nie zastanawiałam się, czy moi pobratymcy wierzą w ich istnienie. Sądziłam, że są ateistami... co było dość absurdalne, zważywszy na to, jak często wymawiali ich imiona podczas cichych modlitw bądź pełnego napięcia polowania. Najprawdopodobniej nadal wiele musiałam się nauczyć o otaczających mnie wilkach...
Obojętnie jednak, jak długo wiedziałam o istnieniu bóstw, oni zawsze spoglądali na Watahę ze swojej krainy i mieli nas w swojej opiece. Przybyli na ratunek, gdy podczas starcia z Westem, czuwali podczas zwiedzania labiryntu czy wykonywania codziennych obowiązków...
Nagle poczułam na lewym barku silne klepnięcie. Wyrwana gwałtownie z rozmyśleń, spojrzałam w stronę Rakshy, który wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Starając się pozbierać rozbiegane myśli, spoglądałam to na białofutrego basiora, to na obserwującą mnie w ciszy watahę. Byłam kompletnie skołowana i nie wiedziałam co się dzieje.
-Słucham...?-wyjąkałam zachrypniętym głosem, a przy uchu usłyszałam szept.
-Teraz jest twoja kolej na podziękowania!-syknął Raksha, wzdychając. W jednej chwili wróciło do mnie wszystko, co właśnie się rozgrywało dookoła mnie. Wszystkie wspomnienia sprzed paru minut wróciły do mnie w ułamku sekundy, co przyjęłam z wielką ulgą. Przynajmniej nie musiałam się ośmieszać przed pobratymcami, stojąc bez ruchu i z zamglonym spojrzeniem rozpaczliwie przeglądać własne myśli.
Przepraszając za swoją nieuwagę, schyliłam łeb ku ziemi i zaczęłam mówić. Czułam na grzbiecie palące spojrzenia otaczających mnie wilków, a także bóstw, które spoglądały na mnie ze swoich ziem.
-Uhm...-wyjąkałam, starając się szybko coś wymyślić. Miałam masę rzeczy, za które chętnie podziękowałabym Terrze. Jednak musiałam swe słowa skierować do wszystkich bogów, a nie tylko do pojedynczego wilka. Zaczęłam mówić powoli i ostrożnie, z trudem powstrzymując drżenie własnego ciała.-Chciałam podziękować za to, co robicie na co dzień dla tej watahy-zaczęłam, wpatrując się w ziemię. Mój głos z podenerwowania wyraźnie się załamywał, lecz starałam się kontynuować swoją wypowiedź.-Za to, że udzielacie nam wsparcia i pomagacie w codziennym życiu. Zapewniacie wodę, powietrze, ogień i roślinność, dbacie o harmonię oraz spokój-mówiłam dalej, a kolejne słowa wypowiadałam z coraz większą łatwością.-Pilnujecie, abyśmy byli dobrego zdrowia, wysyłacie na nasze tereny wiele zwierzyny...-mówiłam, nie ważąc się na żaden inny ruch niż poruszanie własną szczęką.-Jestem wam za to bardzo wdzięczna i... i...-zająkałam się.-I mam nadzieję, że i w tym roku również będziecie przy nas trwali.
Urwałam, niezdolna do wypowiedzenia kolejnych słów. Nie ważąc się podnieść łba, zerknęłam na Aarela i kiwnięciem łba poinformowałam go, że skończyłam już mówić. Basior w milczeniu przyjął mój komunikat, po czym sam zaczął mówić, wysyłając bogom krótkie i rzeczowe podziękowania. Jego głos rozbrzmiewał bez trudu ponad zapadłą ciszą. Nie dało się w nim wychwycić ani krzty wahania czy podenerwowania. Podziwiałam czarnofutrego, że przemawiał tak silnie i pewnie; był moim zupełnym przeciwieństwem...
Gdy Aarel skończył mówić, zaczęły odzywać się także inne wilki. Nie mówiły jedne przez drugie, lecz grzecznie czekały na swoją kolej i z uwagą słuchały słów swoich pobratymców. Idąc za ich przykładem, sama także zaczęłam wsłuchiwać się w podziękowania pozostałych wilków. Każdy z nich za każdym razem miał do powiedzenia coś ciekawego. Mówił z wielką wiarą i przekonaniem, a wypowiedzi całej watahy łączyły się wspólnie, tworząc jedno zdanie pełne miłości i oddania.
,,Dziękujemy, że z nami jesteście!".
W końcu ostatni wilk zakończył swoją wypowiedź i wszyscy pogrążyli się w zadumie, spoglądając w ziemię, wspominając dawne lata spędzone w wataszy lub niezwykłe przygody przeżyte w towarzystwie bóstw. Chcąc czy nie, sama pogrążyłan się we własnych wspomnieniach, spoglądając wstecz na dawno minione dni. Terra trwała u moim boku od niepamiętnych lat. Zawsze miła i wyrozumiała, wskazywała mi właściwą drogę. Gdziekolwiek bym się nie udała, mogłam liczyć na jej pomoc i wsparcie. Jako jedna z nielicznych, miała pojęcie o śmierci mojego najdroższego przyjaciela, Blake'a... lecz zamiast zostawić mnie samą w odmętach rozpaczy, przygotowała mnie do zbliżającego się nowego życia wśród pobratymców, którzy przybyli mi na pomoc. Dopiero teraz, gdy spostrzegłam, że w końcu mam swój własny dom pełen wiernych kompanów i przyjaciół, mogłam zdać sobie sprawę, jak dziwne i mgliste były tamtejsze, odległe czasy. Skąd wilki wiedziały, w jakim kierunku iść, by dotrzeć do Watahy Ziemi? Dlaczego ruszyli mi z pomocą, choć w Wataszy Alessy spędziłam ledwo dwa dni? Dlaczego Terra postanowiła mi się objawić i wesprzeć mnie w tamtych chwilach? Czyżby poczuła litość dla tak słabej, osamotnionej wadery, która, gdy w końcu znalazła swój bezpieczny przylądek, została wykryta przez podwładnych ojca i porwana do swojego dawnego domu-więzienia? A może...
Nagła prawda dźgnęła mnie w serce. Nabrałam powietrza, sztywniejąc na całym ciele i z uwagą przypatrując się myśli, która niespodziewanie zawitała do przysłoniętego mgłą zdziwienia umysłu. W jednej chwili pojęłam wszystko, nad czym się tak długo głowiłam. Zrozumiałam, czemu Terra postanowiła mnie strzec i ratować z każdej sytuacji. Spostrzegłam to dopiero, gdy spojrzałam wstecz i przyjrzałam się przeszłości. Dopiero wtedy pojęłam całą prawdę.
Z Terrą spotkałam się już wcześniej. Niekoniecznie oko w oko, we śnie czy w prawdziwym świecie. Ale... Wataha Ziemi miała zwyczaj w zimie zrywać z drzew kępy jemioły, które powstrzymywały boginię przyrody przed złamaniem zimowej, skutej lodem bariery. Matka Zieleń trwała wtedy przy moim boku, wyczekując powrotu śmiałków do obozu. Była przy mnie, gdy Skygge przejechał pazurami po moim pysku. Towarzyszyła mi przez te wszystkie lata tułaczki, gdy krzątałam się po świecie, uciekając przed Watahą Ziemi. W jednej chwili pojęłam wszystko...
Terra była Matką Zieleń i miałam z nią styczność od niepamiętnych lat. To znaczy... Terra była przy mnie przez całe moje życie. Niekoniecznie ciałem, lecz po prostu duchem i odłamem swojej mądrości. Opiekowała się mną, odkąd nauczyłam się chodzić. Zastępowała mi matkę, która przez długi czas uparcie odwracała wzrok od okrutnej prawdy. Była dla mnie niczym skryta, tajemnicza przyjaciółka, zjawiająca się w ostatniej chwili, by uratować mi życie. Była przyrodą, która żyła wokół mnie.
Zrozumiałam już, dlaczego dzisiaj przypomniałam sobie o Mistelten. To był znak, że powinnam podziękować bożkowi, co dla mnie zrobił, a także powspominać czasy, gdy jeszcze żyłam w Wataszy Ziemi; Terra była przecież Matką Zieleń...
Zerwałam się na równe łapy, wycofując się od Rakshy i Aarela, którzy spojrzeli na mnie zdziwieni. Nie kontrolując własnego głosu, haniebnie przerwałam zapadłą ciszę.
-Wiecie...-zaczęłam, nabierając tchu, lecz urwałam, uświadomiwszy sobie, że wszyscy na mnie spoglądają. Wprawdzie w ich oczach nie dostrzegłam żadnej niechęci bądź niezadowolenia spowodowanego przerwaniem milczenia, lecz mimo to czułam się nieswojo, mając na świadomości, że wszyscy się we mnie wpatrują. Chciałam im wszystkim opowiedzieć o Mistelten, a także wytłumaczyć, dlaczego jego obchody są dla mnie tak ważne. Część o Terrze wolałam na razie zachować dla siebie, lecz bardzo chętnie podzieliłabym się z innymi moją odległą przeszłością. To znaczy... na pewno bym to zrobiła, gdyby starczyło mi odwagi...
Czujne wilki spoglądały na mnie w skupieniu, jakby starając się odczytać znaczenie słowa, które przez przypadek mi się wymsknęło. Wiedziały, że chciałam coś obwieścić; temu nie mogłam się sprzeciwiać. Skoro się już odezwałam, nie było odwrotu. Jednak nadal mogłam to wszystko przekształcić w niewinną wypowiedź! Mogłam rzec: ,,Wiecie, jestem głodna. Kiedy możemy spodziewać się posiłku?". Mogłam też stwierdzić: ,,Wiecie, sądzę, że to był dobry rok". Ale... gdybym tak powiedziała, czułabym się winna. Terra trwała przy moim boku przez wiele długich lat. Czy miałabym teraz czelność się jej wyprzeć i odrzucić swoją przeszłość? Nie. Nie pozwalała mi na to iskierka wdzięczności dla bożka gorejąca w mojej piersi niczym ogromne ognisko. Musiałam coś powiedzieć, musiałam! Dla Terry!
Skręciłam w prawo i wyminęłam Aarela, przymykając za plecami zaskoczonych wilków. Kierowałam się w kierunku krzewów niedaleko brzegu Jeziora Dusz. Wśród tamtejszych zarośli schowałam wraz z Irni zerwane o poranku fragmenty jemioły. Starając się zignorować niepokój wzbierający w mojej krtani, podkradłam się do roślinności i wciskając łeb między suche gałązki i zwiędnięte liście, wyciągnęłam szybkim ruchem wszystkie gałązki. Rozłożyłam je na ziemi, tak, aby każdy mógł je dojrzeć. Wilki wychyliły się z kręgu, mrugając na mnie z zaskoczeniem. Po jednych wyraźnie było widać zdziwienie, inni zaś łypali na mnie podejrzliwie, jakby starając się rozgryźć moje zamiary. Usiadłam przed zieloną kępką roślinności i rozejrzałam się po towarzyszach. Ujrzawszy ich wyczekujące spojrzenia, pojęłam, jaki błąd popełniłam. Przecież w ten sposób mogłam przerwać uroczystość oddawania czci bogom! Alessa w żaden sposób nie zakończyła ceremonii, a to oznaczało, że nadal trwała!
,,Co ja najlepszego uczyniłam?"-zapytałam samej siebie, czując, jak drętwieję na całym ciele. Dlaczego postąpiłam tak nieposłusznie i karygodnie? Niektóre wilki mogły przecież w rozmawiać w myślach z otaczającymi nas bóstwami! Co ja uczyniłam?!
Rozglądając się w panice po pyskach towarzyszy, starałam się opanować rozszalałe myśli. Wierzgały w moim umyśle niczym nieokiełznane rumaki, które próbowałam opanować. Jednak stworzenia były silne i niepokonane; nie potrafiłam stawić im czoła. Czy nie lepiej byłoby się więc poddać?
Lecz dokładnie w tej chwili uderzyły we mnie ponowne wspomnienia. W każdym z nich widziałam Terrę- spokojną, miłą, opanowaną. Była ze mną odkąd sięgam pamięcią. Muszę jej to jakoś wynagrodzić, podziękować! Jeśli mogłam chociaż tyle dla niej zrobić, to moim obowiązkiem było zrobienie tego!
Uniosłam łeb, biorąc oddech dla dodania sobie otuchy. Nie czułam się mimo to odważniejsza, a głos, którym przemawiałam do pobratymców, był słaby i drżący.
-Wiecie...-podjęłam. Spoglądałam na zebrany tłum, starając się unikać nawiązywania kontaktu wzrokowego. Gdybym spojrzała komuś w oczy, natychmiastowo zamilkłabym i nie dałabym rady się ponownie odezwać. W tej właśnie chwili musiałam się trzymać tego, co udało mi się w końcu z siebie wydusić. Musiałam walczyć, by podziękować mojej patronce!-Wiecie, teraz gdy spoglądam na nas wszystkich...-przełknęłam ślinę.-i podziwiam, jak wspaniale został zorganizowany Świąteczny Festiwal, nie mogę powstrzymać się od podziwiania, co wspólnie stworzyliśmy. Wszystko jest takie piękne i zjawiskowe... nie mogę nacieszyć oczu!-wdychałam spokojnie otaczające mnie powietrze, choć moje serce łomotało jak oszalałe.-Ten widok przypomina mi także o święcie, który obchodziłam, gdy nie należałam jeszcze do Watahy Wilków Burzy. Kojarzy mi się ze Świątecznym Festiwalem, pełnym ciepła i przyjaźni, więc...-zająkałam się.-Więc chciałabym się nim z wami podzielić. Wspominam je jako bardzo wesołe i ekscytujące święto; Obchodziłam je w Wataszy Ziemi, moim dawnym domu, a wszyscy wołali na nie Mistelten...
***
-Dziękuję-Mitch kiwnął w moją stronę głową, chwytając ostrożnie w zęby ostatnią gałązkę jemioły, którą mu dałam. Gdy mu ją podawałam, wciąż wyczuwałam, jak ze zdenerwowania dygoczą mi łapy. Sama nie byłam pewna, jakim cudem udało mi się opowiedzieć o święcie panującym w Wataszy Ziemi i rozdać moim towarzyszom jemiołę, nie tracąc przy tym głowy. Gdy mówiłam o Mistelten, głos bez ustanku mi drżał i załamywał się, a ja z trudem ustawałam na łapach. Choć nie raz przez łeb przebiegała mi myśl, że nie dam rady i w pewnym momencie zamilknę niezdolna do wypowiedzenia kolejnych słów, poczucie obowiązku i wdzięczności wobec Terry pchało mnie do przodu. Świadomość, że chociaż w ten sposób mogę jej podziękować za spędzony wspólnie rok i poprzednie, odległe lata, dodawała mi odwagi i kazała bez wahania kroczyć przed siebie.
Okazało się także, że swoim nieprzemyślanym zachowaniem nie przerwałam podniosłej ceremonii- Alessa mi nie przerwała, nikt nie zwrócił uwagi, a wszyscy wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem i zainteresowaniem. Najwidoczniej moje modły zostały wysłuchane i bogowie nade mną czuwali.
Przywódczyni, uznawszy, że zakończyłam dzielenie się z watahą swoimi starymi zwyczajami, postąpiła o krok naprzód, rozglądając się po wszystkich członkach stada. Swoją gałązkę jemioły wetknęła za ucho, aby jej nie zgubić i musiałam przyznać, że zielone, podłużne liście i drobne, białe owocki prezentowały się na Alfie naprawdę zjawiskowo.
-Myślę, że czas już zasiąść do posiłku-oznajmiła donośnym głosem, na co niektórzy zaczęli energicznie merdać ogonami. W powietrzu niemal natychmiast uniosła się radosna atmosfera.-Zasiądźcie na swoich miejscach-padło polecenie.-Wilki, które zajmowały się przygotowaniem posiłków, zaraz je przyniosą-spojrzała na stojącego najbliżej niej Ayvena, który wraz z Irni u boku przyglądał się z zainteresowaniem swojej jemiole. Parę wilków skierowało w stronę najbliższej jaskini, lecz on sam nie ruszył się z miejsca, najwyraźniej zbyt wpatrzony w jasne listki, by zwrócić uwagę na ruch panujący wokół niego. Z rozmyślenia wyrwała go srebrzystofutra towarzyszka, która delikatnie szturchnęła go łokciem. Usadawiając się na swoim miejscu między Rakshą a Aarelem, spostrzegłam, jak zaskoczony wilk podskakuje, rozglądając się wokół, a Irni pokazuje mu łapą wilki, które kierowały się do groty, w której ukryły przyrządzone dania. Basior natychmiast pośpieszył swoim pobratymcom z pomocą.
Wokół ogniska zapanował gwar; wilki rozmawiały ze sobą podekscytowane, na głos wypowiadając swoje przemyślenia co do potraw. Jedni byli pewni, że zostanie wzniesione wielkie, upieczone mięso, inni zaś żywili nadzieję, że posiłek składać się będzie z paru mniejszych dań. Choć mnie samą ciekawiło, z czego będzie składać się dzisiejsza uczta, wszelkie propozycje co do posiłku postanowiłam zostawić dla siebie i poczekać na przyniesienie jedzenia. Przez długi czas nic się jednak nie działo i zapał wilków powoli zaczął gasnąć. Wszyscy zaczęli się uspokajać i wygodnie usadawiać na swoich miejscach, jakby w oczekiwaniu na wielkie widowisko.
Dokładnie w tej chwili po obozie potoczyła się zdumiewająca woń przywodząca na myśl apetyczne jedzenie. Wszyscy podnieśli w górę nosy, węsząc czujnie, a wilki-kucharze wyszli z jaskini, niosąc w pyskach i na grzbietach dania ułożone na drewnianych naczyniach. Cóż to były za dania!
Jedzenie piętrzyło się w apetycznych stosach, a na grubych korach było można znaleźć każdą potrawę- słodką, ostrą czy nawet bezmięsną. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i zadowolić swoje kulinarne zachcianki.
Wszyscy ponownie się ożywili, a po obozie poniosły się radosne okrzyki.
-Hura!
-Nareszcie!
-Ale zgłodniałam!
Wilki-kucharze wstąpili do kręgu, rozkładając na ziemi przygotowane przez nich dania. Wspaniały aromat uderzył mnie w nozdrza; z trudem przełknęłam ślinę napływającą mi do pyska. Starałam się skupić uwagę na zachwycającym wyglądzie potraw. Wszystkie prezentowały się naprawdę niesamowicie. Pośród zbiorowiska dań, udało mi się wychwycić kilka talerzy, na których piętrzyły się wykonane w przeróżny sposób zwierzyny. Gęś rozłożona na długiej korze przyozdobiona była tymiankiem, rozmarynem i bazylią, a wokół niej można było także dojrzeć dodane dla smaku niewielkie kawałki jabłek. Sądząc także po unoszących się w powietrzu zapachach, gdzieś w tym tłumie jedzenia znajdowała się także dziczyzna, sarnina czy konina, a także przeróżnej rasy ryby, przyrządzone w ciekawy sposób jaja ptaków oraz aromatycznie wyglądające sałatki. Wszystko wyglądało tak wspaniale i smakowicie...! Ayven i reszta spisali się na medal!
Brązowofutry rozłożył przed każdym wilkiem pusty talerz- kawałek drewna i usadowił się na swoim miejscu obok Irni, posyłając jej pełne radości spojrzenie. Irni odpowiedziała mu tym samym i aż zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy na ten gest spostrzegłam w ślepiach basiora niepohamowane szczęście. Irni i Ayven byli naprawdę dobrą parą. Ciekawiło mnie, co sprawiało, że tak się do siebie zbliżyli. Naprawdę chciałam to wiedzieć... może powinnam w najbliższym czasie zapytać o to Irni? Jednak czy wilczyca nie będzie się czuła nieswojo, odpowiadając na moje pytanie? Może była to sprawa, o której na razie nie chciała mówić? Choć zżerała mnie ciekawość, wiedziałam, że obojętnie jakie one by nie były, zawsze musiałam akceptować podjęte przez nią decyzje. Jeśli odmówi mi odpowiedzi, będę musiała to zrozumieć.
Nagle cały zgiełk i gwar panujące w obozie się ulotniły, pozostawiając pośród nas tylko ciszę i pełne napięcia oczekiwanie. Od każdego pobratymca zasiadającego wokół ogniska biło szczęście i ekscytacja; wszyscy niecierpliwili się, wyczekując jakby komendy do jedzenia. Nikt jednak nie był na tyle odważny, by przerwać to milczenie, więc każdy siedział bez ruchu, rozglądając się powoli po zebranych i nawet nie ważąc się tknąć dań. Wilki zamarły, wstrzymując oddech, niby w oczekiwaniu na jakieś pozwolenie. Zastrzygłam uszami, wyłapując każdy najmniejszy szmer rozlegający się w tej dziwnej, acz jednocześnie niesamowitej chwili. Dotarł do mnie cichutki chrzęst śniegu, a także nietypowe łomotanie własnego serca. Przełknęłam ślinę, starając się uspokoić. Niecodzienna cisza była jednak zbyt dziwaczna; chcąc czy nie, nieświadomie wyostrzyłam wszystkie zmysły, by być gotową na każde potencjalne niebezpieczeństwo, choć doskonale wiedziałam, że nie nadejdzie z żadnej strony.
Zerknęłam na Alessę, zastanawiając się, czy wilczyca także czuła tę dziwną atmosferę. Zaskoczył mnie jednak widok przywódczyni, która bez ruchu i ze spokojem wymalowanym na pysku siedziała między Vesną a Alice. Uszy miała postawione do przodu, ani na chwilę nimi nie poruszając. Siedziała tak, wpatrzona w dal.
Kątem oka wyłapałam, jak Aarel spogląda w moją stronę i wędrując za moim spojrzeniem, sam spogląda w stronę przywódczyni. Pozostałe wilki także wyłapały ruch czarnofutrego i same zwróciły się ku Alfie, wpatrując się w nią z zainteresowaniem i swego rodzaju oddaniem. Ich naprężone ciała zdradzały napięcie i podekscytowanie. Po chwili już cała wataha patrzyła w kierunku Alessy, jakby w oczekiwaniu na jakiś sygnał...
-Smacznego-głuchą ciszę nagle przerwał łagodny, ledwo słyszalny głos przywódczyni. Wadera ukłoniła się delikatnie i wykonawszy pełen gracji ruch, rozejrzała się dookoła, czekając, co inni odpowiedzą na jej słowa.
,,A więc to był ten znak!"-uświadomiłam sobie, spoglądając na otaczających mnie towarzyszów. Nie miałam pojęcia, że tak uroczyste maniery panowały podczas tak wykwintnej uczty!-,,Wszyscy oczekiwali, aż Alessa, przywódczyni watahy, przygotuje się do posiłku!"-nagle wszystko stało się dla mnie jasne.
-Smacznego!-odparły wilki zgranym chórem, do którego dołączyłam się o kilka sekund zbyt późno. Zupełnie się nie spodziewałam tak głośnej odpowiedzi!
Na te słowa cisza została brutalnie zgładzona, bowiem wszyscy nagle wstali ze swoich miejsc i ruszyli w stronę potraw. Jedni skierowali się do tych, które leżały najbliżej, inni zaś poszli do tych, które leżały od nich nieco dalej. Najwidoczniej, gdy wilki-kucharze rozkładali dania wokół ogniska, niektórzy upatrzyli sobie potrawy, które chętnie chcieliby spróbować. Pochwyciwszy talerze w łapy, zgarnęli ich nieco zawartości na własne kawałki drewna, po czym wróciwszy na swoje miejsca, zaczęli zjadać wybrane przez siebie jedzenie, tworząc w ten sposób własne, niepowtarzalne danie.
Jako, że nie upatrzyłam sobie wcześniej żadnej konkretnej potrawy, odczekałam chwilę, aż wszyscy nałożą dla siebie wybrane jedzenie, po czym sama ruszyłam z własnym talerzem w pysku, aby znaleźć coś dla siebie. Mówiąc szczerze, wszystko wyglądało równie smacznie i apetycznie, nie miałam pojęcia czym się kierować, podejmując wyboru. Postanowiłam więc sobie wybrać coś z tego, co znajdowało się najbliżej mnie. Tuż przy moich łapach leżały liczne naczynia z rybami i sałatkami. Na ich widok poczułam leciutkie zadowolenie rozkwitające w mojej piersi.
,,To chyba będzie w porządku..."-przemknęło mi przez głowę. Nałożyłam sobie parę wielkich, oblanych tajemniczym sosem liści chrupiącej sałaty i dołożyłam do nich kilka pokrojonych w plastry pomidory, ogórki i papryki.
Zadowolona, wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam jeść. Ostrożnie sięgałam po kęsy, starając się przeżuwać najciszej, jak się dało, by nie przeszkadzać siedzącym obok mnie Rakshy i Aarelowi. Sałata jednak chrupotała niecodziennie głośno w moich szczękach, skutecznie obracając moje postanowienie w proch. Sos, którym były oblane liście, okazał się być mieszaniną octu i lekko kwaśnego soku z jabłek. Jedząc sałatkę, nie potrafiłam powstrzymać podziwiania wilków, które ją przygotowały. Wszystkie składniki były odpowiednio dobrane, doskonale się uzupełniały i podkreślały swój smak. Warzywa dodane do sałatki zostały lekko przyprawione startym na proszek pieprzem. Zajadałam się nimi, przymykając z zachwytem ślepia i oddając się błogiemu smaku dania.
,,Jakie to pyszne...!"-odważyłam się parę razy pomerdać ogonem, aby uwolnić szczęście gnieżdżące się w moim wnętrzu niczym w ciasnej klatce. Zachwycona smakowitą sałatką, pochłonęłam ją kilkoma gryzami. W końcu poczułam charakterystyczną sytość i z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że udało mi się najeść paroma liściami sałaty i warzywami.
Oczyściwszy swój pysk z pozostałości jedzenia, ułożyłam się na ziemi, starając się nie naciskać na pełen żołądek. Rozejrzałam się dookoła, wodząc wzrokiem po siedzących w pobliżu towarzyszach. Wielu z nich już kończyło jeść i odnosili puste talerze po potrawach do jaskini, z której zostały wyniesione. Idąc za ich przykładem, także wzięłam swoje naczynie w pysk i rozejrzałam się po siedzących po moich bokach basiorach, zastanawiając się, czy już zjedli i czy mogłabym za nich odnieść talerze. Ich kawałki drewna były puste; chcąc w jakiś sposób pomóc, odchrząknęłam cicho, zwracając na siebie ich uwagę. Odwrócili się w moją stronę, zaskoczeni.
-Uhm...-wymamrotałam, oblewając się potem pod naporem ich spojrzeń.-Czy skończyliście już jeść?-zapytałam. Basiory nie odpowiadały, więc spanikowałam i zaczęłam się jąkać. Możliwe, że po prostu dałam im zbyt mało czasu na odpowiedź, ale panika nie pozwalała mi na jej oczekiwanie.-W sensie... ja już zjadłam i... hm. Mogę odnieść wasze talerze...-urwałam, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze dopowiedzieć. Chyba powiedziałam już wystarczająco dużo...
Dokładnie w tej chwili odezwał się Raksha, podsuwając w moją stronę swoje puste naczynie. Kiwnął łbem, wyrażając swoją wdzięczność.
-Już skończyłam-odparł białofutry, spoglądając pytająco na Aarela. Powiodłam za jego spojrzeniem, zerkając na czarnosierstnego wilka.
-Ja też-odparł basior, również przesuwając w moim kierunku talerz.
Z ulgą, która rozluźniła moje napięte ciało, pochwyciłam naczynia w pysk. Unikając nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, chwyciłam kawałki drewna i ułożywszy je w piramidkę, skinęłam łbem.
-Dziękuję...-wykrztusiłam i czym prędzej ruszyłam w stronę groty, pozostawiając towarzyszy w swoim towarzystwie. Podenerwowanie nie pozwalało mi się odwrócić w ich stronę.
Wpadłam do jaskini i delikatnie odłożyłam naczynia przy samym wejściu. Przede mną leżały inne, tak samo puste i pobrudzone talerze, które piętrzyły się w niewielkich stosach. Z zewnątrz dobiegły mnie odgłosy kroków zmierzających w moją stronę. Będąc pewna, że to kolejny wilk niesie naczynia do niewielkiej jaskini, szybko wróciłam do obozu, nie chcąc przeszkadzać przychodzącemu towarzyszowi bądź niepotrzebnie zajmować miejsce. Odeszłam parę kroków dalej, zatapiając się w cieniu kamiennej dolinki. Wilki krzątały się tu i ówdzie, naczyń wokół ogniska wyraźnie ubywało. Wszyscy zaczynali się rozluźniać, poważna atmosfera z uczty widocznie się ulatniała. Ciszę nie przerywało już miarowe przeżuwanie jedzenia, lecz radosne rozmowy i cichutkie nucenie. Wszędzie, niczym poranna mgła, unosiły się ogrzewające serce szczęście i miłość. Towarzysze siadali w niewielkie grupki i obserwując wszystko wokół, rozmawiali na bardziej lub mniej ważne tematy. Luźny nastrój powoli uciszał moje łomoczące serce i koił nerwy; jeszcze chwila i mogłam wrócić do swoich towarzyszy, by móc z nimi porozmawiać i z ufnością spoglądać w ich ślepia. Potrzebowałam tylko odczekać kilka sekund w samotności, a na pewno za chwilę tchnie mnie odwaga.
Lecz póki to nie nastąpi... chciałam przez minutkę posiedzieć w cieniu i poobserwować wszystko z boku, nie zdradzając nikomu swojej obecności.
Uniosłam łeb, poddając się rozmyśleniom, które niespodziewanie wpłynęły do mojego umysłu. Były silniejsze i szybsze niż kiedykolwiek, przemykały w mojej głowie niczym stado mustangów dopiero co wypuszczonych z niewoli. Odwróciłam wzrok od towarzyszy i spojrzałam w niebo, na moment przenosząc się do magicznego, niezwykłego świata, do którego na co dzień nie miałam wstępu.
Przez krótką chwilę nic nie potrafiłam dojrzeć na czarnym, mrocznym nieboskłonie; mój wzrok nie był przyzwyczajony do wpatrywania się w ciemność. Jednak wszystko, co znajdowała się wokół mnie, nagle odeszło w zapomnienie i ukryło się w kącikach mojego umysłu, bo oto w końcu ujrzałam prawdziwe oblicze nieba. Nabrałam z zachwytem powietrza, nie ważąc się nawet poruszyć łapą.
Nade mną rozpościerał się wspaniały widok: na czarnym, nieprzeniknionym tle nocnego nieba błyszczały drobne, białe punkciki. Jedne były większe i jaśniejsze od innych, niektóre były zaś mniejsze i ledwo widoczne. Przyzodabiały nieboskłon niepowstrzymaną, ogronną falą, chyląc się aż po sam horyzont i niknąc wśród szczytów gór czy koron drzew. Zbierały się w niedużych grupkach lub w ogromnych zbiorach; rozsiane były przypadkowo lub tworzyły konstelacje. Jednak gdziekolwiek by nie spojrzeć, zawsze można było dostrzec jakąś gwiazdę. Wszystkie lśniły na czarnym tle, rozciągały się nad całym otaczającym mnie światem, zamykając mnie w swoich delikatnych objęciach. Gdyby ktokolwiek próbowałby się ich wszystkich doliczyć, najpewniej w ogóle by mu się to nie udało. Były ich miliony, jak nie miliardy!
Pomimo tego niesamowitego, zdumiewającego widoku, mój wzrok ciągle przyciągało potężne zbiorowisko gwiazd, skrząc się na samym środku nieba i prezentując w pięknym stylu nieodkryte zakątki kosmosu. Skryte ścieżki wszechświata, nieznane mgławice i przeróżne konstelacje zachwycały swoim wyglądem i dorodnością. Nie potrafiłam nacieszyć oczu tym wspaniałym wyglądem. Jako zwykła, młoda wilczyca w wielkim świcie, czułam się mała i nic nieznacząca w porównaniu z ogromem kosmosu. A mimo to...
Mimo to, zaszczytem dla mnie było spoglądać na ten tajemniczy, na co dzień skryty przed ciekawskimi spojrzeniami nieboskłon. Cieszyłam się, że nieskończona galaktyka postanowiła się ze mną podzielić swoim wszechogarniającym, nieopisanym pięknem.
Dokładnie w tej chwili, jakby niebo odgadło moje myśli, w górze, tuż nad moim łbem, niespodziewanie pojawiły się zielone pasma. Najpierw małe i nieporadne niczym pojedyncza iskra, z każdą sekundą rozrastały się coraz bardziej, tańcząc na tle nieprzezwyciężonej czerni.
Szmaragdowe smugi delikatnie przemieszały się po niebie, bezszelestnie rozświetlając świat jasnym światłem. W jednej chwili domyśliłam się, jakiego zjawiska byłam świadkiem.
-Zorza polarna...-wyrwało mi się, a mój szept był tak cichy i nieuchwytny, że nawet ja sama wyłapałam go z trudem.
Zielone wstęgi przemykały przed moimi oczami, a ja rozpaczliwie próbowałam przytrzymać je wzrokiem, by lepiej im się przyjrzeć. Wydawały się takie delikatne i nieuchwytne niczym wiosenna mgła wstająca ponad trawami we wczesny poranek...
Czy to stamtąd zerkali na nas bogowie, tytani i ci, co odeszli z tego świata? Czy te wszystkie gwiazdy, rozsiane po niebie niczym kwiaty na łące, naprawdę były niegdyś żyjącymi istotami? Czy teraz spoglądały one na nas, na Watahę Wilków Burzy i przyglądały się każdemu z naszych poczynań? Kto wie, może mogłabym spotkać tam towarzyszy, którzy umarli, nim zdążyłam zapobiec ich śmierci lub natknąć się na Terrę, której mogłabym podziękować za dni, które spędziła, strzegąc mnie?
,,Blake...".
Kosmos otaczający mnie z każdej strony był tak piękny i rozległy... jeśli kiedyś będę musiała odejść z tego świata, chciałabym zamieszkać tam, wysoko w górze, wśród jasnych gwiazd...
Nagle wyczułam przy swoim boku czyjąś obecność. Wpatrzona w górę, odnotowałam ten fakt z pewnym opóźnieniem; odwróciłam łeb w stronę, gdzie ktoś przy mnie stał. Drgnęłam jednak nikogo nie ujrzawszy. Zamiast tego, usłyszałam w głowie cichutki głosik, rozlegający się w moim umyśle nieuchwytnym echem.
-Zawsze będę przy tobie, by cię chronić...-ledwo słyszalny szept otulił mnie niczym ciepły oddech. Rozejrzałam się dookoła, szukając tego, kto się odezwał. Głos, który rozbrzmiał w mojej głowie, wydawał się znajomy, lecz jednocześnie tak obcy... kto mógł być tym, kto do mnie przemówił? Czy był to ktoś, kto już dawno nie żył? A może to był jeden z bogów, który teraz stał się nieuchwytny dla mojego wzroku?
Radosne okrzyki dochodzące od strony ogniska przywróciły mnie do rzeczywistości. Zerknęłam w stronę wilków, nadal kryjąc się w cieniu skały. Liczne talerze, chwilę temu rozłożone wokół ognia, teraz zniknęły. Ich miejsce zajmowali teraz moi towarzysze, rozmawiający ze sobą radośnie bądź leżąc bez ruchu i przyglądając się wszystkiemu w milczeniu. Oddalona od nich o parę kroków i czająca się na uboczu, przypatrywałam im się bez ruchu.
Większość basiorów zbiła się w niewielką grupkę i przyciszonymi głosami rozmawiali na tematy, o których pozostali członkowie watahy w ogóle nie mieli pojęcia. Ożywiona Nora starała się rozbawić poważną Vesnę, a Alessa na ten widok kręciła z niedowierzaniem łbem. Arelion z Cirillą u boku zabawiał Peculiari'ego i Avema, a Harmony prowadziła z Shirą cichą, lecz bardzo ożywioną konwersację. Moje serce zalała fala kojącego ciepła, gdy spostrzegłam Alice tulącą się do Ketosa oraz Ayvena, który, wyraźnie podekscytowany, rozmawiał z Irni i z niemałym zachwytem spoglądał na jej naszyjnik.
Wszyscy, choć oddaleni od siebie o kilka kroków, złączeni byli przez nici przeznaczenia. Bowiem każdy z nas, obojętnie jak malowała się jego przeszłość, pokonał stojące na jego drodze trudności i zawitał na ziemie Doliny Burz. Każdego z nas łączyła ta sama ścieżka losu- z początku oddzielna, lecz z czasem łącząca się w jeden, wspólny szlak.
Razem tworzyliśmy nieskończoną trasę życia, historii i przyjaźni, brnęliśmy przez cały świat, przechodząc przez skały i morza, puszcze i pustynie.
Przy ognisku czekała na mnie moja rodzina- wilki, które ocaliły mnie przed złem i zapewniły spokój, dzięki któremu mogłam odnaleźć swoje własne przeznaczenie. Po dwóch latach tułaczki po świecie, nareszcie znalazłam rolę, w której mogłam się wykazać. Znalazłam samą siebie, a to dodawało mi niezmierzonych sił. Byłam zwiadowczynią, medyczką i członkinią wielkiego stada wilków.
Wyszłam z cienia i ruszyłam w stronę pobratymców. Różnokolorowe futra migały mi przed ślepiami, różne głosy odbijały się wokół. Serce waliło w mojej piersi, a radość mknęła w moich żyłach niczym niepowstrzymana, rwąca rzeka. Byłam wśród swoich, a galaktyka pełna tajemnic i sekretów pochylała się nad każdym z nas.
KONIEC