· 

Beznogi przeciwnik

Czarny basior podjął się niezwykle trudnego zadania. Zgodził się bez zastanowienia, na rozkaz drugiej alfy skoczyłby nawet w ogień. Waderę imieniem Vesna darzył ogromny jak nie nadmiernym szacunkiem. Wilk o niezwykłym doświadczeniu, przeszłości która znana mu była tylko w odrobinie i oczywiście o wysokich stanowiskach w watasze. Druga alfa, oficer i morderca, jej władza nie mieściła się we łbie, była niesamowita. Z pewnością była ekspertką w niejednej dziedzinie i każdy mógł się od niej uczyć. I właśnie dlatego zgodził się na tą misję. Dobrze wiedział że wilk taki jak Vesna z pewnością nie wypuści go na głęboką wodę i nie narazi na niebezpieczeństwo. Angi, wężopodobne stwory o odrażających, parzących czułkach były właśnie tym co Merlin miał zlikwidować tego poranka. Gady na zimę zadomowiły się na Burzowych Terenach co nie było dobrą informacją. Stworzenia mogły porządnie skrzywdzić jednego z nas bądź zaatakować pupile. Problem musiał zostać natychmiastowo rozwiązany w przeciwnym razie mogło zrodzić się z tego większe utrapienie. I właśnie dlatego chudy kroczył dumnie, obwieszony sztyletami poprzez Magiczną Drogę która urzekała swym pięknem. Wybrał właśnie tą ścieżkę z racji że prowadziła ona prosto i bez przeszkód do Piaszczystych Wzgórz.

 

Była to najszybsza droga na obrzeża watahy i miejsca legowiska wężopodobnych  stworów które wyeliminować miał Merlin. 

Dreptał będąc już coraz bliżej cicho ekscytując się swoją małą misją. W końcu mógł się rozerwać.

 

Zimny piach ugniatał się pod jego łapami, które co chwilę stawały na różne płyty skalne. Z oddali widział już przyczynę jego fatygi. Objął największą prędkość jaką wyciągały jego łapy by następnie ze stoickim spokojem wyskoczyć dwa metry nad legowisko węży. Przyglądnął im się z pogardą. Były obrzydliwe, siejące niszczenie pasożyty. 

 

Wylądował dokładnie między trzema z kreatur i szybkim jednak wciąż opanowanym ruchem, rozejrzał się po przeciwnikach. Ta na przeciwko była największa i miała najdłuższe parzydełka wystające ze łba. Zwierzę zaczęło syczeć na wilka i wydawać nieokreślone dźwięki. Pozostałe dwa okazy, nachyliły łby nad ziemią jakby celowały w brzuch czarnofutrnego. Jednak basior skupił się na tej największej. Powolnym ruchem sięgnął po swój sztylet i lekko się uśmiechnął, mrużąc oczy. Chwila ciszy wystarczyła by podkreślić następne poczynania długonogiego. Wilk jednym zwinnym ruchem, nawet niewiadomo kiedy, odciął łeb pierwszemu z przeciwników, który stał po lewej stronie. Znów uśmiechnął się chytrze do największego osobnika jakby chciał udowodnić swą siłę przed tym mało rozumnym stworzeniem. Jednak ruch Angi, która chyliła się ku niemu z prawej strony, naprawdę go zaskoczył. Wąż jakby z poświęceniem, rzucił się na Merlina wgryzając mocno zębiska w jego łapę, i parząc czułkami całą kończynę. Obrót spraw był z pewnością niekorzystny dla chudzielca. Miał jeszcze parę minut do zdrętwienia i utraty czucia w prawej, tylniej łapie. Musiał załatwić to szybko i bezpiecznie, kolejne poparzenie drastycznie pomniejszyło by szansę na samodzielny powrót wilka do jakini. Spiął wszystkie mięśnie i wściekłe wywarczał; 

 

- Ty sukinsynu! 

 

Wypuścił sztylet z pyska by następnie, przepełniony nienawiścią i ostrym rozwścieczeniem, rzucić się z zębami na gada. Wbił kły tuż pod łbem intruza tym go uśmiercając. Spojrzał w obleśne ślepia największej z przeszkód ta jakby śmiała się z pogardą, czując już zbliżającą się śmierć. 

Basior przyjął pozę do ataku, lekko wyczerpany z wyższością przyglądał się przeciwnikowi. Już po chwilę oboje rzucili się ku sobie. Wściekłość i determinacja sprawiły, że wilk wygrał pojedynek. W pierwszym momencie zrezygnował z wbicia kłów w szyję stworzenia, chwycił on za końcówkę ogona węża by następnie odgryźć połowę jego ciała i pozwolić wnętrznościom wylać się na zewnątrz. 

 

Był niezwykle z siebie dumny, biorąc pod uwagę fakt że pokonał przeciwników jeszcze przed paraliżem łapy, który jednak nadszedł niebawem. W kończynie poczuł coś na rodzaj lekkiego kłucia w dosłownie każde możliwe miejsce jakie było możliwe. I już po chwili, łapa jak była, tak nie ma. Po prostu jej nie czuł. Nie był w stanie ani nią ruszyć ani w jakikolwiek sposób zmobilizować jej do dalszego powrotu do domu. Wyprostowanie jej i postawienie w pionie było bardzo niebezpieczne, biorąc pod uwagę ryzyko złamania kolana. W ten właśnie sposób, Merlin dreptał na 3 kończynach czwartą ciągnąc za sobą jakby martwą. Powrotna droga wydawała się być o niebo dłuższą i bolesna. Podróż w ten sposób była naprawdę wyczerpującą co powodowało potrzebę częstego odpoczynku.

 

Leżąc przy jednym z kamieni i bawiąc się piaskiem wilk usłyszał charakterystyczny dla ugniatanego śniegu dźwięk. Zmusił się do obejrzenia za siebie. Stała tam nieduża, szarofutrna wadera o szmaragdowych oczach. Merlin od razu ją rozpoznał, był to najlepszy medyk w obozie. To spotkanie z pewnością uratowało mu życie.