Dzień jak co dzień, dla Savilli zaczął się dość wcześnie. Max był z tego powodu wyraźnie niezadowolony, ale musiał się przyzwyczaić do takiego trybu życia przy tej waderze. Wytargali się razem z jaskini, a po chwili wadera przejęła "prowadzenie". Dzisiejszego dnia mieli... dość szalone plany, ponieważ chcieli spróbować pokonać jedną z Ang. Można by rzec, że to dość lekkomyślne i nieodpowiedzialne posunięcie, ale do czego jest życie? Z tyłu głowy wadera miała nadzieję, że uda im się "wyłapać" samodzielnego osobnika, bo z tego co zdążyła się dowiedzieć, są to stworzenia stadne i w grupie bardzo niebezpieczne. Planowali, a przynajmniej Savilla planowała, udać się aż za tereny watahy - ponieważ Dolina Burz raczej była "wolna" od takich stworzeń. Po drodze wilki milczały - sytuacja jednak nie prowokowała rozmów i było to zrozumiałe. Mimo zimy panującej w około, przyroda jakby milczała zachowując powagę, pod łapami wilków tylko skrzypiał deptany biały puch.
Niedługo po opuszczeniu Doliny Burz Savilla wychwyciła dźwięk cichego syknięcia. Momentalnie przystanęła, a po chwili praktycznie równo z Max'em odskoczyła - i dobrze, bo w miejscu gdzie stali ledwie kilka sekund wcześniej pojawił się, prawie znikąd - wąż, a tak dokładniej to Anga. Na szczęście, tak jak "wymarzyła" sobie wadera, była sama, więc raczej nie powinno być ciężko. Popatrzyła tylko porozumiewawczo na Max'a i zaczęła okrążać stworzenie, które niestety było sprytniejsze niż myślała - w ostatniej chwili odskoczyła przed parzącymi włoskami, a Max, jakby nie czekając, zaatakował od tyłu - ot, chyba nie był w stanie trzymać się ustalonego planu jeśli jego jeden punkt nie wypalił. Odciągnęło to angę od wadery, i zmieniło jej uwagę na basiora. Savilla modliła się w duchu, żeby jednak próbował trzymać się planu, a nie robił po swojemu, jak to on ma w zwyczaju....
C.D.N.
>Max?<