Wadera podniosła i przeciągnęła się po swojej popołudniowej, a raczej wieczornej, drzemce. Wybiegła truchtem z jaskini, mimo, że na dworze już się ściemniało i udała się nad jezioro, które szczególnie wieczorową porą było najpiękniejsze. Nie wspominała Maxowi, gdzie się wybiera, więc znając basiora, wkrótce zacznie jej szukać i do niej dołączy - w końcu jezioro było dla nich bardzo ważnym miejscem na terenie watahy - to tutaj postanowili, że od teraz będą kroczyć razem przez ścieżkę życia. Po drodze minęła parę wilków spędzających razem wieczorny czas, ale ona sama parła przed siebie do celu swojej malutkiej podróży. Nad brzegiem jeziora uzbierała parę nie zmoczonych śniegiem patyków i ułożyła z nich stosik, który przynajmniej powinien przypominać ognisko i po chwili je zapaliła. Wiedziała, że ilość patyków nie utrzyma płomienia przez całą noc, więc poszukała jeszcze trochę chrustu - i tak nie znalazła go sporo, bo większość gałęzi była zmoczona śniegiem.
Wadera nawet nie wiedziała, kiedy mijała noc. Wpatrywała się w ogień i w zasadzie... skupiała się po prostu na nim. Coś w rodzaju... resetu? Po prostu potrzebowała posiedzieć sama ze sobą, a noc nad jeziorem i przy ognisku wydawała jej się idealnym wyborem. Savilla z przyjemnością wsłuchiwała się w dźwięki nocy, co jakiś czas dorzucając parę patyków do ognia, gdy ten przygasał. Śnieg wokół ogniska zdążył się już roztopić od ciepła, jakie dawały płomienie. Podświadomie wadera zaczęła łapą skrobać w ziemi, wykopując całkiem pokaźną dziurkę. Zapewne, gdyby teraz wstała, jej brzuch i łapy ociekały by od wilgotnego podłoża, na którym leżała. Tylne łapy były jeszcze schowane w białym puchu, gdzie nie dotarło ciepło ogniska.
Wydawałoby się, że obecna chwila trwa wieczność. A może wadera tego chciała, dlatego tyle ona trwała? W każdym razie, dla Savilli liczyła się tylko obecna chwila samotności. W takich momentach tęskno jej trochę było do życia włóczęgi, a może aranżowała sobie takie momenty żeby powspominać? Mimo to, wadera czuła się szczęśliwa. Wadera westchnęła. Chyba naprawdę lubiła wracać myślami do starych czasów, kiedy jeszcze nie trafiła na tereny Watahy Wilków Burzy. Czasem zastanawiała się, patrząc w gwiazdy, co obecnie się dzieje u dwóch wader, którym zawdzięcza to, gdzie teraz jest, w zasadzie którym zawdzięcza życie. Może też postanowiły osiąść w jakiejś watasze, a może dalej we dwie przemierzają równiny tego świata. Gdzieś z tyłu głowy przypomniała jej się wyprawa poszukiwawcza... Co jej wtedy strzeliło do głowy, by przemierzać świat w tak naprawdę niepewnym i szalonym celu. Ah, to była wyprawa. Złożyła sobie wtedy obietnicę, której teraz tak w zasadzie nareszcie dopełniła... Bo w końcu była w pełni "zadomowiona" w watasze, miała partnera i wokół siebie mnóstwo przyjaciół. Ogień stopniowo dogasał, ale wadera już nie dokładała do niego patyków. Postanowiła, że na spokojnie poczeka, aż ogień zgaśnie. Poza tym, światła uwalniane przez jezioro dawały dostateczną ilość światła. Jej przyzwyczajony do ciemności, dobry wzrok nie potrzebował dużo czasu, by przestawić się na nowe warunki.
Ognisko już jedynie żarzyło, ostatnie patyki jeszcze miały na sobie malutkie płomienie. Czerwony żar, przenikający przez spalone wcześniej drewno musiał wyglądać niesamowicie na tle śniegu i niebieskiego jeziora. Wadera podniosła się. Tak jak przewidywała, z futra na jej brzuchu jak i łap woda ciekła, niczym z jakiegoś źródła. Nad jeziorem można było zobaczyć nieśmiałe promienie światła. Czyżby nastawał świt? Cóż, zatem ta noc minęła zdecydowanie za szybko, a przynajmniej zdaniem Savilli. Zdziwiła ją też nieobecność Maxa... trochę liczyła, że jednak basior zacznie ją szukać i spędzą ten czas razem. Jakoś nie mogła z siebie wydobyć słów, żeby go o to konkretnie i dosłownie poprosić.
Po chwili nadchodzący świt i wschodzące słońce zamieniło się w płomienie, które niebezpiecznie szybko zbliżały się do wadery nie zwracając uwagi na wodę jeziora czy śnieg. Wadera wrzasnęła przerażona, i prawie natychmiast poczuła kojące szturchnięcie nosem na swoim pyszczku. Otworzyła oczy i ujrzała swojego partnera, Maxa. Jak się też okazało, była w swojej jaskini, a świt dopiero nadchodził... Czyli to wszystko było snem. Coś czuła, że chyba czeka ją spore tłumaczenie się nie tylko w stronę basiora, ale i całej reszty mieszkańców Jaskini Przejścia.
- Przepraszam....
Bąknęła tylko pod nosem widząc podirytowane i ledwo co obudzone spojrzenia innych wilków.
KONIEC