· 

Początek wszystkiego [cz. 4]

Gdy decyzja zostaje podjęta, wszystko staje się łatwiejsze.

Wiedziałam, jakie są konsekwencje mojego wyboru. Złamię kodeks Watahy. Ześlę na siebie gniew ojca. Moja reputacja wśród wilków spadnie poniżej zera. Blad będzie wypłakiwać oczy. I najważniejsze... stracę Blake'a. Nigdy nie zobaczę znanych mi pysków. Będę sama na tym świecie, zdana na łaskę przyrody oraz losu.

Jakim cudem jeszcze dziś rano byłam taka szczęśliwa? Bawiłam się z ukochanym przyjacielem, razem wygrzewaliśmy się w słońcu.

,,Jeśli kiedykolwiek zechciałby odejść, poszłabym razem z nim. Nie mogę go opuścić. Jest dla mnie całym światem. Czy cokolwiek byłoby w stanie nas rozdzielić?"-nie mogłam uwierzyć, że byłam w stanie tak sobie pomyśleć. Byłam wtedy taka pewna siebie, zaślepiona wizją, że przyszłość nie będzie w stanie wyrządzić nam krzywdy. Co za ironia losu. Zapewniłam Skygge'a, że Blake zawsze będzie przy mnie. Wmawiałam sobie, że wilczek jest dla mnie zbyt ważny, abym była w stanie go opuścić, a teraz sama podjęłam decyzję co do odejścia z tego miejsca.

To nie jest mój dom. Gdyby nim był, czułabym się tu bezpieczna i szczęśliwa. Jednak to, co zwykle mnie tu trzymało, zniknęło.

,,Nic mnie dłużej nie zatrzymuje. Muszę iść".

Odwróciłam się na łapie i ruszyłam żwawo przed siebie. W łbie myśli łączyły się z sobą niczym elementy łamigłówki, układając się razem w plan przetrwania.

Ruszę na wschód. Przejdę przez leśny strumień, aby wody zakryły mój zapach. Jeśli ojciec wyśle za mną w pościg tropicieli, ten prosty trik ich zmyli; w najlepszym wypadku całkowicie stracą moją woń. Potem skieruję się na południowy wschód, by na końcu skręcić na południe. Dzięki temu ci, którzy będą za mną podążali, prawdopodobnie zgubią mój ślad, sądząc, że nadal pądążyłam na wschód. Minimum dwa razy na dzień będę tarzać się w piachu lub ziołach w celu ukrycia swojego zapachu. Po polowaniu będę zjadała całe mięso, a kości zakopię głęboko w ziemi. Nie mogłam pozwolić na pozostawienie po sobie jakiegokolwiek znaku. Będę oszczędzać energię, a także unikać ludzi, innych watah czy samotnych wilków. Musiałam pilnować, aby nikt mnie nie zobaczył i rozpoznał. Za legowiska na noc będą służyć mi korony drzew, opuszczone groty lub puste, zwierzęce nory wśród korzeni roślin.

Gdy zaprojektowałam swoje przeżycie w dziczy co do każdej ewentualności, poczułam się nieco lepiej. Brzmiało to dosyć łatwo. Prostota i skuteczność planu dodawały mi pewności siebie oraz odwagi. Jeśli będę trzymać się tych reguł, dam sobie radę.

Przechodząc obok śpiącego Urta, pozwoliłam sobie na spojrzenie w jego stronę. Stary, pogrążony we śnie basior wyglądał na bardzo skupionego. Zmarszczył siwe brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym uniósł nieco pysk i wyszeptał zachrypniętym, zbolałym głosem:

-Krone... stało się.

Zaskoczona przystanęłam i przyjrzałam się szarofutremu wilkowi. Basior jeszcze coś wymamrotał pod nosem, po czym zamilkł, pogrążywszy się na nowo w odmętach snu. Czy on właśnie nawoływał naszego dawnego przywódcę Watahy Ziemi? Czemu wzywał Krone'a, wyglądając przy tym tak nieszczęśliwie?

,,Nie myśl o tym. Ruszaj!"-usłyszałam w głosie nakazujący posłuszeństwo głos. Kiwnęłam sama do siebie głową, zgadzając się w własnymi myślami. Jeśli chciałam stąd uciec, nie mogłam marnować czasu.

Bezszelestnie prześlizgnęłam się pod kłodą leżącą w przejściu i zamarłam w jej cieniu, rozglądając się ostrożnie po obozie. Cały plac był skąpany w świetle księżyca górującego na czarnym niebie. Mlecznobiała tarcza aż niemal raziła w oczy swoją jasną poświatą. Strażnik patrolujący granice piaszczystej polany zniknął gdzieś za więzieniem, kierując się w stronę podnóża Wietrznego Płaskowyżu; wyraźnie słyszałam chrzęst jego łap na nierównym podłożu. Osobliwy dźwięk przerywał nocną ciszę niczym zrozpaczony krzyk w środku pustkowia.

,,Jest dobrze"-wyłoniłam się z ciemności i ni to ślizgając się, ni to schodząc po korze zwalonego drzewa służącego za schody na dół, zakradłam się pod skałę, spod której mogłam bezpiecznie czmychnąć w stronę lasu. Nim jednak skoczyłam w dzicz, pozwoliłam sobie na rozejrzenie się po jaskiniach wyrytych w kamiennej ścianie.

To tutaj się urodziłam i wychowałam. Byłam świadkiem każdej pogody, poznawałam świat z każdym dniem. Skradałam się pośród leśnego poszycia, ćwicząc swoje umiejętności łowieckie. Z nieukrytym podziwem obserwowałam walczące w oddali młode wilki, szlifujący dopiero co poznane manewry. Poznałam Blake'a, wiernego kompana codziennych przygód.

A teraz to wszystko się skończyło. Zapadło się w nicość, pozostawiając mnie samą na pustych ziemiach bez obecności jakiegokolwiek życia. W mojej historii czas postawić kropkę. To właśnie tutaj, w tej chwili zaczynam nowy rozdział.

Poczułam, jak smutek chwyta mnie za serce. Wzruszenie zacisnęło się na mojej tchawicy, do oczu napłynęły ciepłe, niemalże parzące pośród chłodu nocy łzy. Przede mną zamajaczyły znajome sylwetki, ich kontury zlewały się z czernią lasu. W futrach migotały jasne iskierki, wyglądając niemalże niczym gwiazdy błyszczące w oddali. Wykreowane przez mój własny umysł dusze śpiących wilków obserwowały mnie w milczeniu, a na ich pyskach gościły smutne, lecz pokrzepiające uśmiechy.

,,Żegnaj, Blad. Dziękuję, że się mną opiekowałaś"-zerknęłam na białosierstną waderę. Wilczyca o zamglonych oczach zamrugała do mnie z miłością.-,,Żałuję, że nie byłaś w stanie powstrzymać mojego ojca od zadawania mi bólu"-westchnęłam. Przeniosłam spojrzenie na basiorka stojącego u boku mojej matki. Szare, niemalże czarne futro zdawało się lśnić bursztynowym światłem.-,,Żegnaj, Blake. Od początku byłeś moim jedynym, najlepszym przyjacielem. Przepraszam, że odchodzę od ciebie bez pożegnania. Wybaczcie wszyscy, że was zostawiam. Nie martwcie się o mnie. Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy..."-choć serce ściskał mi obezwładniający ból żalu i czułam się dziwnie pusta od środka, wiedziałam, że nie mogę się wahać. Podjęłam decyzję; nie było już odwrotu.

Podbiegając w stronę najbliższych zarośli, odważyłam się odwrócić łeb i spojrzeć w stronę jaskini mojego ojca. Pośród wszechogarniającego cienia groty wyłoniło się czarne, lśniące futro. Zamarłam, wychwytując w ciemnościach tajemniczy błysk. Czy ja dobrze widziałam? Czy tam, pośród mroku, błysnęły złowieszczo błękitne ślepia?

Nie miałam jednak czasu się nad tym głowić. Ze ściśniętym nagle gardłem zagłębiłam się w liście paproci i niewiele myśląc, pogalopowałam przed siebie. Dom, duże jaskinie i wizje najbliższych mi wilków zostały za mną, wkrótce znikając za konarami rosłych drzew. Nie siliłam się na tłumienie hałasu, jaki regenerowałam. Z tej odległości w obozie nikt już nie był w stanie mnie usłyszeć.

Byłam tylko ja i natura. Wiedziałam, że jeśli będę słaba, ta mnie zabije. Muszę dać z siebie wszystko. Będę uciekać tak długo, póki samotność nie stanie się dla mnie tak naturalna jak oddychanie.

Powtórzyłam po cichu plan. Urywane słowa wydawały się dziwnie głośne w porównaniu z moim płytkim oddechem.

-Strumień. Wschód. Południe. Unikanie. Przetrwanie-wymieniałam.

Będzie dobrze.

Uaktywniłam wszystkie swoje zmysły, a w jednej chwili poczułam, jak sztywne ze strachu mięśnie powoli się rozluźniają. Pod łapami czułam miękką glebę i cieniutkie igiełki lekko raniące poduszeczki. Uszy wyłapały szum wiatru nad koronami drzew oraz ryk morza gdzieś na północy. W korzeniach najbliższego krzewu zapiszczała leśna mysz, a na gałęzi sowa zahuczała donośnie, po czym z łopotem rozłożyła skrzydła i zgrabnym ruchem zatopiła się w czerń nocy. Zapachy śpiącej przyrody koiły moje mocno bijące serce. Aromaty mchu, kory oraz jagód były niczym uspokajająca pieśń, piosenka zagrzewająca do walki.

Wdychając chłodne powietrze, delektowałam się tą ucieczką. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie. Chciałam biec pośród ciemności, wśród śpiących drzew i roślin, pod rozgwieżdżonym niebem. Miałam jednak śwadomość, że kiedyś to wszystko się w końcu zakończy. Zacznie się walka o przeżycie, ucieczka przed rodziną i bolesną przeszłością. Musiałam się jednak starać z całych sił. Chodziło tu przecież o moje przetrwanie.

Czując, jak wiara w lepszą przyszłość zaczyna rodzić się w mojej piersi, zaczerpnęłam tchu i złożyłam nocnemu niebu obietnicę.

-Przysięgam, że nigdy nie wrócę do Watahy Ziemi-zaczęłam oddychać równo i miarowo.-Nigdy nie dołączę do innego stada wilków. Będę żyć jako samotniczka, aż do końca życia. Daję słowo!-zacisnęłam zęby i z nową siłą pomknęłam przed siebie. Czułam, jak niewytłumaczalna energia wiruje w moim wnętrzu, płynie żyłami, czai się w płucach i skrzy na futrze.

Postanowiłam, że nigdy nie połączę z nikim sił. Nie chciałam być świadkiem powtarzającej się historii. Nie chciałam, aby inni ranili mnie, a ja krzywdziła ich samych. Ponawiające się wydarzenia byłyby zdecydowanie dla mnie zbyt traumatycznym przeżyciem... kto wie o ile gorszym od systematycznych treningów z obłąkanym ojcem?

Gnając pośród leśnego poszycia, złożyłam obietnicę. Nie byłam wtedy jednak świadoma przyszłości ani tego, co mnie w niej czeka. Nic już wtedy nie było dla mnie pewne.

Przeznaczenie jednak zaplanowało dla mnie nową ścieżkę. Będę borykać się z wieloma problemami, a każdy dzień będzie próbą sprawdzającą moją wytrzymałość. Zobaczę umierających krewnych oraz bliskich, złamię własną przysięgę.

Droga będzie długa i wyboista. Każde cierpienie będzie jednak zaplanowane, abym mogła na końcu z radością stwierdzić, że w końcu odnalazłam swoje własne szczęście.

Tu zaczyna się moja historia. Porzuciłam to, do czego się przywiązałam, aby uciec przed niebezpieczeństwem. To droga, która od początku kształtowała mnie oraz moją własną osobowość. To nie jest dawne wspomnienie, zagrzebane w pamięci dla zapomnienia. To coś o wiele ważniejszego.

To początek wszystkiego- narodziny mojego nowego życia.

 

 

<Koniec>