· 

Tam gdzie prowadzą legendy... #1

Mimo utraty jakichkolwiek sił wojownik wciąż stawiał łapy do przodu. Czuł się jakby te cienkie jak patyki kończyny miały się zaraz połamać w pół. Jednak osiągnięcie celu było najważniejsze, wszystko inne mogło zniknąć. 

 

Z każdym krokiem był bliżej miejsca przeznaczenia, bliżej jego oazy w której będzie mógł się zregenerować. Przystanią tą była pewna wataha do której łapy aż same go ciągnęły, słyszał o niej z opowieści. W Watasze Wilków Rodzaju nieszczęśliwe wadery często opowiadały swoim szczeniętom o tym magicznym miejscu. Od małego celem Merlina było osiedlenie się na stałe w Watasze Wilków Burzy. I gdy wreszcie udało mu się uciec pierwsze co, to właśnie skierował kroki w tamtym kierunku. Nie był nawet pewien czy takowa wataha istnieje ale to nie miało najmniejszego znaczenia.

 

Droga nie była prosta, wiele dni maszerował przez ogromne, gorące morze pustyni  na której nie było nawet jednego źdźbła trawy. Merlinowi jednak to nie przeszkadzało gdyż często spędzał dni bez spożycia żadnego pokarmu, bardziej uciążliwe jednak było gorąco. Futro czarnego było nagrzane do krańca możliwości. Niemiłosierny skwar był nie do zniesienia. W tamtym czasie dałby wszystko za choć drobinę cienia.

 

 Po kilku dniach istnej mordęgi, z oddali dostrzec mógł pierwsze drzewa. Piach pod czarnymi łapami zmienił się w mięciutką, chłodną trawę a drzewa zaś dawały swoim cieniem chwilę odprężenia. Powietrze  było tak czyste  aż płuca same chciały oddychać i pochłaniać jak najwięcej. Las był kompletnym przeciwieństwem pustyni. Tam aż roiło się od życia. Tu jakiś ptak, tam jakiś robal. Te oznaki dawały Merlinowi do zrozumienia że jest już niedaleko celu. Cieszyło go to niezmiernie gdyż wypchane po brzegi torby z różnego rodzaju sztyletami i nożami były naprawdę uciążliwe. Dodatkowy ciężar tylko niepotrzebnie go spowalniał i wysysał siły. 

 

Przysiadł przy jakimś mniejszym zbiorniku wodnym by zaspokoić pragnienie. Woda była przyjemnie zimna. Z racji że jesień była dosyć chłodną porą roku, zostawała na plusie w sytuacji Merlina. Wziął kilka łuków i powoli odsunął łeb od tafli wody. Jego wzrok wyrażał zadowolenie i ukojenie ale gdyby patrzyć na sam pysk, żadnej z emocji.  

 

Położył się na brzegu by odpocząć chwilę, by zregenerować siły i móc iść dalej. Przysunął pysk do ziemi by po chwili przygląda się małym, pracowitym mrówkom  dreptającym między źdźbłami trawy.

 

Basior wyskoczył w powietrze gdy zza siebie usłyszał głos.

 

— Kim j..jesteś? — usłyszał cichy warczący głosił i natychmiast się odwrócił. Karcił się za tak łatwe danie się zajść od tyłu.

 

Ku oczom basiora ukazał się szary, masywny wilk o niebieskiej grzywce. Wielkie, potężne skrzydła dodawały mu ziarenko groźnego wyglądu. Nieznajomy przyglądał mu się bacznie jak gdyby wyczekiwał odpowiedzi. Jednak ta odpowiedz nigdy nie nadeszła ze strony Merlina, została tylko  zignorowana przez basiora  by ten skierował kroki ku odejściu, nie chciał wywoływać niepotrzebnych konfliktów a z jego podejściem do nieznajomych było to niebywale możliwe . Po paru sekundach gwałtownie się odwrócił upadając  natychmiast  pod ciężarem oskrzydlonego wilka, do przewidzenia był atak ze strony nieznajomego. Merlin już dawno był na to gotów.  

 

Niebieskooki zawisł nad chudzielcem wpatrując się w jego zielone tęczówki, patrząc na wyraz pyska nieznajomego, stwierdzić można było że w jego dużym łbie szaleje chaos i panika, był przerażony. Tak naprawdę kierowały nim brak stanowczości i strach, działał zbyt pochopnie, dla Merlina był to wręcz żałosne. Walka bez bezwzględności jest od razu skazana na niepowodzenie. Leżąc na plecach i przyglądając się każdemu centymetrowi pyska basiora o niebieskiej grzywce Chudy uśmiechnął się chytrze i jednym ruchem zamienił wilki miejscami, teraz to on był na górze. Uśmiech przepełniony kpiną i oczy kipiące szyderczą rzeką cynizmu wywoływały nie mały strach u wielkiego basiora.

Merlin przyłożył pysk niebezpiecznie blisko ucha basiora by szepnąć:

 

- Atak od tyłu? Gdzie twoja godność. - zaśmiał się szyderczo gdy zauważył reakcje nieznajomego, bowiem ten skulił się i zamknął swoje błękitne niczym ocean oczy.

 

Ku swojemu szczęściu całą sytuację miał po kontrolą, każdy jego ruch był pewny i przemyślany, działał trzeźwo. Chwilę później, gdy zauważył że nieznajomy trzęsie się ze strachu odszedł od niego dwa kroki i poczekał aż się uspokoi. Zerknął na niego z góry i uśmiechnął się podle.

 

- Ki…kim jesteś…? - ponowił pytanie szarofutrny niemalże szepcząc. 

- Teraz to nie ma najmniejszego znaczenia - odparł Merlin zajęty pakowaniem rozrzuconych wokół ostrzy - Rad będę jednak gdy wskażesz mi swojego przełożonego.

 

Miał cichą nadzieje, że trafił już na miejsce i ten właśnie tchórzliwy wilk wskaże mu drogę do niepojętego szczęścia. Gdyby tak właśnie się okazało, życie basiora zmieniło by się o 360 stopni, nie musiał by już trwać  w strachu i niepewności. Mógłby na nowo uczyć się empatii i pojęcia szczęścia które do tond było mu nieznane.

 

I w ten właśnie sposób czarny, chudy basior szedł krok w krok przy skrzydlatym. Niebieskooki prowadził go w nieznane mu tereny mimo to Merlin ani raz się nie zawahał. Co ma być to będzie - pomyślał wpatrując się w profil niesfornego nieznajomego. Był dosyć młody i co najważniejsze przerażony. Merlin po raz pierwszy  spotkał się z takim tchórzostwem u wilka, był to dla niego więcej niż niezrozumiałe, po prostu tego nie pojmował. Gdzie podziały się cechy gatunku wilka? Jak on dożył tej chwili? Przecież żyjąc w ten sposób, poległby na pierwszej lepszej bitwie.

 

- Na imię mi Sunshine -  wyszeptał basior nie odrywając wzroku od zielonej trawy tak jakby, Merlin miał go zabić za kontakt wzrokowy.

 

Chudy basior zignorował tą informację, ona teraz nic nie wnosiła i tak naprawdę niewiele go to obchodziło jednak schlebiał mu ten gest ze strony niebieskookiego. Niby tylko przedstawienie się a mimo to ten czyn wymagał  wiele odwagi ze strony szarego. 

 

Uśmiechnął się pod nosem gdy zrozumiał znaczenie imienia szarego "światło słoneczne" basior rzeczywiście przypominał takiego niewinnego, świecącego promyczka.

 

- Zrobiłem coś zabawnego? - spytał niepewnie jak gdyby bał się że za jakikolwiek nieprawidłowy czyn zostanie skrócony o głowę.

Długonogi tylko pokręcił łbem  wciąż się uśmiechając. W życiu nie spotkał tak zabawnego przez samo swe istnienie wilka.  

Szli tuż przy sobie co chwilę wymieniając się nic nie wnoszącymi zdaniami co choć trochę umilało wędrówkę. 

 

Po wielu minutach które okazały się istną mordęgą dla obu wilków, dotarli do ogromnej, zachwycającej swym pięknem jaskini, w której przeważało światło i zieleń. Idealne oświetlenie współtworzyło jedność z kolorami najróżniejszych roślin. Była tam niewyobrażalnie pięknie, miejsce niczym ze snu.

Na środku jaskini rosło niewielkie drzewo, którego liście miały mocny, rubinowy kolor. Gdy stróżka światła spłynęła na roślinę, Merlin mógł dostrzec postać siedząca tuż przy pniu wpatrującą się w wysokie gałęzie rubinowego drzewa. Była to wadera, nie wysoka ani niska, można powiedzieć że idealna. W oczy rzucały się dosyć spore, dostojne skrzydła które lekko przysłaniały grzbiet wilczycy. Siedziała dostojnie, kremowo, miejscami brzozowe futro jak i grzywka lekko powiewały skutkiem lekkiego wiatru. Basior już po pierwszym spojrzeniu na waderę był pewien że ma ona boskie pochodzenie. 

 

- T...to jest Alessa, najwyższa alfa - odparł cicho Sunshine z miną zbitego psa jednak w jego oczach też można było dostrzec zachwyt  - to z nią p..powinieneś porozmawiać.

 

Merlin kiwnął łbem ukazując swoje rozumienie, był niezwykle wdzięczny szaremu wilkowi za doprowadzenie go tak daleko. Podziękował mu szeptem i obdarzył go pierwszy raz tego dnia szczerym, niewymuszonym uśmiechem. 

Następnie patyczak stawił pewnie kroki w kierunku jasnoczerwonego drzewa. Był lekko skrępowany gdyż ta rozmowa mogła odmienić jego całe zżycie. Będąc już wystarczająco blisko dostrzegł przyczynę obserwowania przez wilczycę gałęzi drzewa. W śród liści siedział dumnie ptak dokładniej sokół, wpatrzony w waderę zatrzepotał skrzydłami a ta odwróciła się w stronę czarnego.

Basior był pewien że już dawno go zauważyła jednak teraz oficjalnie zwróciła do niego swój wzrok. Właśnie w tamtym momencie Merlin dostrzegł jej niezwykłą heterochronię.

 

- Witaj nieznajomy - przywitała się a wojownik pokłonił się tak dostojnie jak tylko potrafił. - jak na ciebie wołają?

- Witaj Najjaśniejsza, zwą mnie Merlin, przebyłem długą drogę by z największym szacunkiem starać się o przyjęcie do grona Twych podopiecznych. - wyjaśnił pewnie prostując się i z szacunkiem patrząc w oczy wilka, w którego łapach leżała jego przyszłość.

 

W jej oczach można było dostrzec chwilę zastanowienia jak i zaciekawienia. Przeglądnęła się całej sylwetce wilka po czym rzekła:

 

- Merlinie,  biorąc pod uwagę budowę twojego ciała, nie wątpię że jesteś bardzo szybki, masz zatem predyspozycje na zostanie zwiadowcą. 

Basior odebrał to jako przyjęcie do watahy. W jego źrenicach zabłysnęła iskierka radości wymieszaną z ekscytacją. Szczęście rozpierało go od środka jednak ile sił starał się to ukryć i pozostać przy poważnym wyrazie pyska.

 

- Z oddaniem powierzyłbym swój czas profesji wojownika. Żadne inne zajęcie nie zastąpi mi walki. - odparł na co wadera lekko się zaśmiała z pewnością z uporu chudzielca.

 

 Wilki przez jeszcze niedługą chwilę wymieniały się zdaniami na temat formalności dotyczących procesu dołączenia. Wadera była niezwykle wyrozumiała gdy dowiedziała się o małym ataku i przemocy na Sunshine ze strony Merlina. 

 

Wilk dostał polecenie by zgłosić się do wadery znanej z imienia Savilla. Jednak odnalezienie wilka miało być nie lada wyzwaniem. Kompletnie nie miał pomysłu gdzie zacząć, czuł się dosyć nieswojo na nieznanych mu terenach. 

Idąc dosyć pośpiesznym krokiem tępił się we łbie za swoją autoprezentacje przed alfą. Mógł wypaść o wiele lepiej. Ale przecież czasu nie cofnie, teraz będzie musiał tylko dobrze wypełniać swoje obowiązki by jak najszybciej awansować w profesji głównej. Bycie oficjalnym wojownikiem w większej watasze  było niepojętym zaszczytem dla patyczaka. Honor i zobowiązanie jakie się z tym łączyły były tak ekscytujące aż  ciężko  sobie to wyobrazić.

Maszerując przez Magiczną Drogę czuł się dziwnie obserwowany. Rozglądał się nie raz choć ani jedno istnienie nie zostało przez niego zauważone.

 

 

C.D.N