· 

Dwa wilcy i... #1

Jesień ach jaka piękna to pora roku, złote liście wiszące na drzewach, rubinowe dywany na trawnikach, zwierzyn jest tłuściutka i bardziej ospała. Ta pora roku jest chyba moją ulubioną. Z samego rana wziąłem Ciri na mały trening, jak to bywa w naszej rutynie, dla młodej wadery opadłe liście były czymś całkiem nowym, jednak jej wzrok pogarsza się z miesiąca na miesiąc, na jedno oko praktycznie już nie widzi, co nie czyni jej gorszą od rówieśników.
Byliśmy w trakcie polowania na samotnego, kulawego łosia. Gdy mieliśmy już skakać na ofiarę, oślepiające, blade światło spłoszyło zwierzynę na dobre, nie było sensu jej gonić, a po drugie pewien basior pojawił się przed nami, dostojny jak zwykle. Dumny Bóg usiadł przed naszym duetem układając swe różowo-czarne skrzydła.
- Witajcie - Pełen zadumania Saturn odezwał się do nas.
- Witaj ojcze. - Oschle odparłem mu i usiadłem naprzeciwko niego
Cirilla nie odezwała się do niego tylko najpierw się ukłoniła, po czym usiadła pół ogona za mną.
- Rośniesz jak na drożdżach droga panno. - z lekkim uśmiechem tata odezwał się do Cirusi
- Czego od nas chcesz? - Trochę mniej surowo odparłem.
- Mam do ciebie prośbę... - zaczął mówić
- Jaką znowu? Wielki Bóg nie umie sam tego zdziałać? - pocisłem po opiekunie kosmosu
- Em... Nie. Musisz to zrobić TY. Jowisz ostatnio chce mnie mieć przy sobie, coś się podobno szykuje ale sam nie wiem dokładnie co. - zmartwiony powiedział. - Weź jednego wilka i idź na zachód, znajduje się tam wielka samotna góra, niegdyś smocze leże, teraz są tam tylko i wyłącznie łyse kości. Widzisz skarby smoków są niezliczone, magiczne artefakty, złoto oraz kamienie szlachetne. No widzisz i tu zaczyna się problem, wielkie bogactwo bez strażnika kusi wszystkich i tak jakby złodzieje przywłaszczyli sobie coś, co nie powinno być w żadnej wilczej łapie. Musisz to odzyskać - pełen powagi mówił.
- A co dokładniej. - słuchałem go pilnie.
- Kościana Lira, jest ona niezwykle ważna i cenna, jej miejsce jest tu w dolinie Bogów, nie w łapach zbirów, lub u handlarzy. - widać było po nim, że serio mu zależało.
- Powiedzmy, że ją odnajdę i przyniosę, co będę z tego mieć? Zgaduje, że będzie to długa podróż i pewnie dość niebezpieczna, szczerze nie wiem czy chcę znów nadstawiać karku w imię wyższego dobra. - surowo odpowiedziałem.
- Musisz to zrobić, dla mnie, dla niej, dla wszystkiego. - jego futro się zjeżyło.
- Nie prosiłem by mnie wplątywać w boskie sprawy, nawet nie jestem jednym z was! - warknąłem
- Z dniem twoich urodzin zostałeś w to wplątany czy ci się podoba czy też nie. - warknął na mnie Bóg.
Na mnie to nie zrobiło najmniejszego wrażenia, za to od Ciri czułem aurę strachu, mimo wszystko to nie jej ojciec a istota wyższa.
- To wszystko? - Również na niego warknąłem.
- Tak. - emocje z niego już zeszły.
- Jeszcze raz gdzie się mam kierować? - spytałem by się upewnić.
- Na zachód, będziesz wiedzieć, gdy będziesz na miejscu. - Albo mi się zdawało albo serio usłyszałem nutę troski.
- Dzięki, przyda się. - Też uspokoiłem emocje i na spokojnie mu odpowiedziałem
- A więc żegnaj, masz moje błogosławieństwo. - Po tych słowach basior odszedł skąd przyszedł.
- Choć Ciri, wracamy do siebie. - Ciepło odezwałem się do lekko przestraszonej waderki siedzącej tuż za mną.
- T..tak, już i..idę. - Biedna aż się zaczęła jąkać przez zaistniałą sytuację
- Spokojnie on ci nic nie zrobi tylko na tak strasznego wygląda. - uśmiechnąłem się do niej.
Niestety odpowiedziała mi cisza. W sumie rozumiałem Ciri nie miała ona kontaktu zbytnio z tymi tam u góry. Jednak nie to teraz było najważniejsze, musiałem podjąć szybką decyzję kogo wezmę na tą wyprawę, nie chce obciążać zbytnio góry i tak z resztą już nie raz i nie dwa nadstawiali dla mnie karku. Wpadłem na pomysł, by przetestować trochę świeżą krew, a przynajmniej nie odbije się to tak mocno na watasze, gdy odesłałem młodą do Alice, zacząłem się rozglądać przy głównym miejscu spotkań, czy czasem nie kręci się tam nikt z tych nowych wilków.
Na moje szczęście kręcił się tam jeden czarny, wysoki i nadmiernie chudy basior, leżący na skale, rozglądając się po otaczających go terenach. Nasze spojrzenia się spotkały, jego szmaragdowe oczy, mieniące się w słońcu i moja heterochromia. Gdy tylko mnie zauważył wstał na równe łapy. Podszedłem do niego, w sumie spotkaliśmy się w połowie drogi.
- Witaj. - odezwałem się do niego pierwszy .
- Witaj, co cię do mnie sprowadza? - Basior lekko się ukłonił.
- Potrzebuję towarzysza do jednej z tych niezapomnianych przygód, jesteś chętny? - zapytałem grzecznie lecz, chciałem go tym jak najbardziej zachęcić, wypinając pierś do przodu.
C.D.N.
<Merlin?>