Było późne lato, na wręcz pograniczu z jesienią, a Shira jak wędrowała, tak wędrowała. Pory roku zmieniały się w kółko, a ona - niezupełnie. Co prawda, dorosła, jednak od czasu kiedy opuściła rodzimą watahę, nie zmieniła się już prawie wcale. Jedyną cechą, dosyć kluczową zresztą, która zanikała u niej stopniowo, była zdolność do życia w społeczeństwie…
Bliżej teraźniejszości jednak, Shira skupiała się na pomniejszych wartościach, takich jak piękno tego świata, w którym przyszło jej żyć. Obserwowała właśnie z zachwytem i lekką zadumą, jak różnokolorowe liście spadają z ogromnych drzew wprost na twardą ziemię. Złocisty deszcz zawirował pod wpływem rześkiego podmuchu popołudniowego wiatru, mieniąc się w ciepłych, bursztynowych promieniach słońca. Widok urokliwy, acz szybko przemijający. To właśnie wadera ceniła w naturze. Że trzeba się nacieszyć tym, co się widzi w danej chwili, gdyż jest to niezwykle ulotne.
Stąpała tak więc dosyć żwawym krokiem przez usłane opadłymi liśćmi tereny. Z początku była nastawiona, że idzie po prostu przez kolejny odcinek zwykłej trasy, jednak od pewnego momentu, im dalej zagłębiała się w okolicę, czuła jakby narastającą, dziwną, nietypową siłę wokół niej, niewiadomego pochodzenia. Coś ciągnęło ją, aby przyjrzeć się temu bardziej. Nie zaznała podobnego uczucia nigdy wcześniej. To miejsce miało jakąś przyciągająca ją aurę.
Nagły szmer pośród tych niższych krzewów wybudził ją ze stanu błogości. Natychmiastowo poczuła się zagrożona. Spięła mięśnie, zniżając się nieco na łapach, aby być w gotowości na ewentualny atak. Zaczęła się powoli wycofywać, aby czym prędzej opuścić miejsce, gdzie czaiło się potencjalne zagrożenie. Nie zdążyła jednak postawić kolejnego kroku w tył, a zza zarośli, zaledwie kilkanaście metrów od niej, wyłonił się zupełnie obcy jej wilk. Shira nie spodziewała się, że spotka tutaj stworzenia jej gatunku. A jednak, los lubił zaskakiwać. Co nie zmieniało faktu, że nadal mogła być w niebezpieczeństwie. Obcy osobnik, gdy tylko ją zobaczył, zaczął biec w jej stronę. To jasne, teraz miał nastąpić jej koniec. Przełknęła gulę w gardle i zacisnęła oczy, w wyczekiwaniu na najgorsze. Łapy zaczęły jej się trząść, mimowolnie.
Czekała.
Z każdą kolejną przeżytą sekundą, jej serce przyspieszało.
Co jest?
Niepewnie uchyliła jedną powiekę.
Jeszcze żyła?
Przerażone spojrzenie skierowała na nieznanego jej wilka, który już zdążył znaleźć się zaraz przed nią. Nie wyglądał, jakby chciał ją zabić… Lecz wolała zachować ostrożność i dystans. Otworzyła drugie oko.
Ku jej zdziwieniu, nieznajomy przyjaźnie machał ogonem, radośnie kręcąc nosem.
– Cześć! Znamy się? Jak się nazywasz? Skąd jesteś? A widziałaś tego królika co tam biegł, tak bardzo szybko? Jestem Clem, a ty? – obcy okazał się być waderą, w dodatku wyjątkowo gadatliwą.
Skrzydlata musiała przyznać, że dosyć mocno przygniótł ją ten natłok słów i pytań skierowanych wprost do niej. Szczerze mówiąc, nie pamiętała jak się rozmawia z wilkami. Miała odpowiedzieć na wszystkie pytania po kolei czy lepiej na żadne? Brnąć w tą rozmowę czy się wycofać? Co robić, co robić? Nieprzyjemny dreszcz przeszył jej ciało. Nieznajoma… Clem postawiła kolejny krok w jej stronę.
– J-ja… – zaczęła dukać cichutko – Shira je-jestem.
Dawno nieużywany głos zachrypł już przy drugiej sylabie. Dziwnie było to odczucie, znowu z kimś rozmawiać. Bała się, ale jakaś wewnętrzna siła szeptała jej subtelnie, że to jeszcze nie czas na ucieczkę. A nóż, zawiąże pozytywne stosunki z tą waderką?
Na początek jednak rzuciła jej błagalne spojrzenie typu "mogę już przestać mówić?".
<Clementine?>