· 

Ostatnia nadzieja #4

-Udało się!-Alice nie mogła powstrzymać się od okrzyku radości.-Naprawdę nam się udało!-obejrzała się na mnie, zachęcająco merdając ogonem. Jej zmierzwiona, srebrzysta sierść mieniła się złotem pośród jasnych promieni słońca.

 

Zmusiwszy swoje obolałe, zmęczone ciało do ostatniego wysiłku, skoczyłam przed siebie, aby skrócić dystans dzielący mnie od wilczycy. Grunt wznosił się stromo, ale szorstka roślinność uniemożliwiała mi zsunięcie się na dół. Grube źdźbła bagiennej trawy stanowiły doskonałą podporę dla pulsujących bólem łap. Bursztynowe wiązki światła zatańczyły na moim futrze, kojąc ciepłem drobne szramy i nadal otwarte rany, które nabyłam podczas długiej wędrówki. Lecz podróż nareszcie dobiegła kresu. W końcu udało nam się znaleźć Lśniącą Lilę- po wielu dniach i nocach wyczerpującego biegu.

 

Mlecznobiały kwiat unosił się na tafli wody, a noszony drobnymi falami, uderzał delikatnie o brzeg stawu. Ledwo zauważalny, różowy pyłek tańczył wokół płatków rośliny, jeszcze bardziej podkreślając jej piękno. Z zapartym tchem podziwiałam lilę łagodnie znoszoną w stronę Alice stojącej najbliżej wody. Powierzchnia zbiornika zamigotała niezwykłym blaskiem, w powietrze zerwała się aromatyczna, słodka woń- zapach śnieżnobiałego kwiatu. Ciszę przerwało łagodne śpiewanie ptaków, gaworzących o dwóch waderach, które w końcu zakończyły swą wyprawę. Alice, zaczerpnąwszy tchu, schyliła łeb i otworzyła pysk, aby zerwać lilę.

 

Zbudziłam się, wstrzymując powietrze. Przed oczami nadal miałam białe, lśniące płatki sunące powoli po bursztynowej tafli wody. Odetchnęłam jednak z rezygnacją, gdy tylko zorientowałam się, że to, co przed chwilą mnie otaczało, w rzeczywistości było snem wykreowanym przez mój własny umysł. Lśniąca Lila, świergot ptaków i las skąpany w promieniach słońca były po prostu moimi marzeniami zrodzonymi wraz z początkiem misji polegającej na odnalezieniu leku dla konających towarzyszy. Obecnie sprawa wyglądała nieco inaczej... wraz z Alice dopiero co wyruszyłyśmy w podróż. Wszak opuściłyśmy ziemie watahy dopiero dzień wcześniej! Minie wiele czasu, a my przejdziemy wiele dróg, nim nareszcie dotrzemy do naszego celu.

 

Rozejrzałam się powoli dookoła. Całe ciało mrowiło mnie od długiego leżenia na chłodnej ziemi. Wszędzie, choć oko wykol, panowały egipskie ciemności; jedynym źródłem światła były przyciemnione promienie nieśmiało zaglądające do nory, w której zatrzymałyśmy się na noc. Pośród ciemnej gleby dało się jednak zauważyć drobne korzenia drzew, do złudzenia przypominające nici pająka oraz odłamki skalne w przeróżnych odcieniach szarości czy brązu. Dźwignęłam się na łapy i rozciągnęłam mięśnie. Z rozkoszą rozprostowałam zesztywniałe kości. Dziura, która parę godzin temu służyła mi i Alice za schronienie przed rozwścieczoną sową nie była zbyt wielka. Dopiero teraz, gdy nie musiałam kulić się w rogu, ze zgrozą wsłuchując się w skrzeki drapieżnika, byłam w stanie stwierdzić, jak niewiele jest tu miejsca. Musiałam trzymać pochylony łeb, aby nie uderzać nim co rusz w strop nory.

 

Coś zimnego zachrupotało pod moimi łapami. Nim zdążyłam spojrzeć w dół i zbadać, co wydało dziwny chrzęst, tajemnicza rzecz zdążyła się już rozpuścić w miejscu, gdzie wcześniej stałam. Teraz poduszeczki miałam po części zanurzone w połowicznie zamrożonej wodzie.

 

,,Skąd ona się tu znalazła?"-przemknęło mi przez łeb. Przeróżne teorie natychmiast zaczęły tworzyć się w kącikach mojego umysłu. Zastanawiałam się nad opcją, że lód był tu już, gdy wraz z Alice wbiegłyśmy w szalonym pędzie do kryjówki, a strach o własne życie sprawił, że nie zwróciłyśmy uwagi na chrupoczący grunt. Przyglądając się jednak przezroczystej tafli usianej na ziemi, zorientowałam się w końcu, że zamarznięta woda staje się twardsza, im bardziej zbliża się do swojego źródła... czyli w tym przypadku do Alice, która powoli wybudzała się z własnego snu. Prawdopodobnie śniło jej się coś, co wywarło na niej tak silne emocje, że nieświadomie stworzyła wokół siebie barierę z lodu...

 

Alice zamrugała oczami i pokręciła łbem, aby oprzytomnieć. Dopiero po krótkiej chwili spostrzegła, jak wpatruję się w lód, który rozchodził się spod jej łap.

 

-Cześć, Etria-wyrwała mnie z zamyślenia. Powiedziała to tak niespodziewanie, że mimowolnie drgnęłam na jej słowa. Z lekkim trudem przeniosłam wzrok z zamarzniętej wody na waderę, która zaczęła przeciągać się po odpoczynku.

-C-cześć-wyjąkałam, a mój głos nieznacznie zadrżał. Nie miałam pojęcia, co mogło być tego przyczyną. Czy nadal podświadomie obawiałam się ataku bezlitosnej sowy mordującej biedne drzewa? Czy to świadomość, że jestem członkinią tak ważnej misji, sprawiła, że zaczęłam robić się nerwowa? A może po prostu próbowałam się przyzwyczaić do nowego zakresu obowiązków, zupełnie różniących się od tych, do których zdążyłam przywyknąć w obozie watahy?

 

Alice wlepiła wzrok w swoje łapy, których pazury drapały o zmarzniętą taflę. Po jej zdziwionym spojrzeniu byłam w stanie wywnioskować, że nie spodziewała się ujrzeć płyty lodu. Choć wyraźnie czułam zaskoczenie bijące od mojej towarzyszki, nie usłyszałam od niej ani jednego słowa komentującego zaistniałą sytuację. Najwyraźniej wadera wolała zachować to dla siebie. Uznawszy, że jest to powód jej milczenia, zostawiłam własne pytania dla siebie.

Cisza w końcu została przerwana.

 

-Musimy iść-usłyszałam od kompanki twarde stwierdzenie. Przyznałam jej rację, kiwając łbem.-Im wcześniej wyruszymy, tym lepiej-wilczyca szybkim ruchem języka poprawiła rozczochraną sierść na grzbiecie i wyminąwszy mnie, ruszyła ku wyjściu. Pośpieszyłam za nią.

 

Alice zniknęła w otworze i w promieniach porannego słońca. Odczekałam, aż jej ogon stopi się z bladą poświatą, po czym, zaczerpnąwszy tchu, wyślizgnęłam się na zewnątrz.

 

Przez krótką chwilę nie potrafiłam połapać się, gdzie tak dokładnie jestem. Wszystko skąpane było w białym dymie, drzewa i krzewy niknęły we mgle. Powietrze przesiąknięte było wilgocią oraz deszczem, zupełnie jakby w nocy przez cały czas padało. Choć nastawiałam uszu, nie byłam w stanie wyłapać żadnych dźwięków natury: ptaków, gryzoni, lisów skradających się w poszyciu. Wszystko zamarło bez ruchu, zupełnie jakby czegoś oczekując. Alice także zniknęła z mojego pola widzenia. Rozejrzałam się za nią, nieco spanikowana, ale, na szczęście, szybko wyłapałam ją wzrokiem, buszującą w pobliżu kępy paproci.

 

Wadera uniosła łeb, gdy tylko usłyszała, że się do niej zbliżam.

-Co powiesz na małe polowanie?-zaproponowała i spojrzała na mnie, wyczekując odpowiedzi.

Kiwnęłam pyskiem na potwierdzenie

 

-Śniadanie chyba dobrze nam zrobi przed podróżą-zgodziłam się, wdychając zimne powietrze.-Ale ta pogoda...-potoczyłam wzrokiem dookoła. Nie musiałam kończyć swojej wypowiedzi. Srebrzysta wadera dobrze wiedziała, że aktualnie panujące warunki nie ułatwią nam szukania zwierzyny.

-Nie martw się-głos Alice brzmiał pogodnie.-Moja w tym głowa.

 

Nie potrafiłam zgadnąć, co miała na myśli, gdy to mówiła. O co jej mogło chodzić? Zachowywała się tak, jakby potrafiła zmienić obecną, niewygodną sytuację... może posiadała jakieś magiczne zdolności, o których nie miałam pojęcia? Nigdy nie czułam potrzeby, aby chwalić się swoimi umiejętnościami czy wypytywać się o nie innych wilków. Znałam moce tylko niektórych członków watahy, którzy postanowili podzielić się ze mną swoimi ponadprzeciętnymi zdolnościami. Czy Alice naprawdę była w stanie coś zaradzić co do aktualnego stanu rzeczy?

 

Samka zamknęła oczy, najwyraźniej się nad czymś skupiając. Jej ogon zamarł w bez ruchu, jedynie uszy wychwytujące każdy ruch powietrza wskazywały o przytomności wadery. Na jej pysku pojawiło się kilka głębokich zmarszczek, świadczących o koncentracji. Stałam obok wilczycy, zastanawiając się, na czym polega jej sekretna umiejętność. Przez krótką chwilę nic się nie działo; zaczęłam zastanawiać się, czy Alice po prostu nie nasłuchuje zwierzyny kryjącej się gdzieś w pobliżu. W końcu jednak coś zaczęło się zmieniać. W górze, wysoko nad koronami drzew i w dole, wśród pni, zerwał się wiatr. Wstęgi powietrza porywały ze sobą białe obłoki i odsłaniały kolejne kawałki cichego świata. Przyroda nagle zaczęła budzić się do życia. Im bardziej mgła wyparowywała z lasu, tym bardziej wszędzie robiło się jaśniej, a drobne zwierzątka zaczęły wychodzić ze swoich kryjówek. Niebo zaczęło się rozjaśniać. Z każdą sekundą obłoki zasłaniające światło rozwiewały się, ukazując jasno świecące słońce. W jednej chwili wszelka wilgoć i chłód zostały zastąpione przez rozkoszną duszność przeplataną zapachami lasu.

 

Szybko domyśliłam się, co zaszło. Magiczną umiejętnością Alice było zmienianie pogody! Czułam jednak, że nie jest to jedyna moc wadery. Zakładam, że miała ich jeszcze sporo, na pewno więcej niż dwie. Kto wie, ile niezwykłych zdolności jeszcze posiadała?

 

Samka otworzyła oczy i rozejrzała się wkoło. Na jej pysku od razu wymalowała się ulga i radość, ogon zaczął miarowo uderzać o ziemię. Odwróciła się w moją stronę, błyskając roziskrzonymi szczęściem oczami i wesoło się uśmiechając.

 

-Lepiej?-upewniła się.-Teraz musimy tylko zapolować. Gdy skończysz, wróć tutaj, dobrze?

-Mhm-mruknęłam potwierdzająco. Gdy tylko podałam swoją odpowiedź, Alice odwróciła się na pięcie i rzuciła się w dzicz. Przez moment obserwowałam, jak jej srebrzyste futro znika wśród zieleni kniei. Gdy straciłam jej ogon z pola widzenia, przywołałam się do porządku i sama ruszyłam na polowanie.

Klucząc wśród pni drzew, pobudziłam do działania wszystkie swoje zmysły. Stąpając przed siebie, łapami byłam w stanie zbadać każdą nierówność terenu. W pobliżu grunt lekko się wznosił, by opaść łagodnie do blisko szemrzącego strumienia. Uszy bez trudu wyłapywały dźwięki otaczającej mnie przyrody; treli ptaków, nawoływania jeleni, szum liści drzew. Wiatr tańczył w moim futrze, czochrając szare włosie. Gdy tylko nabierałam tchu, natychmiast czułam wonie otaczającej mnie dziczy. Wśród ostrego zapachu igieł sosen, dało się także wyłapać aromat paproci i licznych ziół.

 

Otworzyłam pysk, smakując powietrza. Próbowałam wyłapać kubkami smakowymi woń pobliskiej zwierzyny, ale natrafiłam jedynie na suchy zapach leśnej ściółki. Wąchając świat dookoła, szukałam dla siebie pożywienia.

 

Po kilku krokach buszowania w poszyciu natrafiłam w końcu na aromat jakiegoś zwierzątka. Przeczesałam pamięć, wyszukując się w niej charakterystycznego, łagodnego zapachu. Odpowiedź szybko zaświtała mi w głowie. To była nornica!

 

Stanęłam w bez ruchu, gdy woń gryzonia nagle się nasiliła. Zwierzyna była blisko; gdyby zauważyła, jak skradam się w jej stronę, mogłaby mi uciec, a ja straciłbym szansę na posiłek.

Lustrowałam wzrokiem teren, starając się wychwycić choć jeden, drobny ruch wśród leśnej ściółki. Suche liście leżące na ziemi drgały co chwila, poruszane podmuchami wiatru. Krzaki chrobotały, uderzając drobnymi gałązkami o korę pobliskiego drzewa. Wśród jego korzeni, dostrzegłam starą, buro-szarą nornicę: mój cel. Rozglądała się leniwie i skubała zerwaną gałązkę z jeszcze świeżymi poziomkami. Ledwo się ruszała, jej uszka poruszały się z opóźnieniem, a drobne łapki niemrawo sięgały po małe owocki.

 

,,To starszy osobnik"-uświadomiłam siebie z ulgą.-,,Nie będę musiała zabijać młodego zwierzęcia. Zakończę życie chylącego się już ku śmierci gryzonia".

 

Poświęciłam chwilę, aby przestudiować drogę dzielącą mnie od zwierzątka. Wystarczyły dwa skoki, aby go dopaść. Główną przeszkodę stanowiły jednak korzenie, będące idealną kryjówką dla tak małego żyjątka.-,,Będę musiała zrobić to szybko i ostrożnie"-upomniałam się w myślach.-,,Jestem winna tej nornicy prędką i bezbolesną śmierć. W końcu... jej ciało zaspokoi mój głód, nakarmi mnie"-przełknęłam ślinę, próbując nie skupiać się na zwierzątku, które zaraz zabiję. Nie mogłam się wahać. To było zwykłe pożywienie, nic więcej. Tylko pokarm, żadna istota, na której mi zależało. Spokojnie.-,,Dam radę".

Wlepiłam wzrok w cel. Pod nosem, najciszej jak się dało, wymówiłam szybką prośbę do mojej patronki o udane polowanie. Wraz z ostatnimi słowami modlitwy, z sercem ściskającym się od poczucia winy, skoczyłam na grzbiet nornicy, aby odebrać jej życie.

 

C.D.N.

 

>Alice, jak ci poszło polowanie?<