· 

Początek wszystkiego [cz. 3]

Powietrze miało zapach. Przesiąknięte było aromatem licznych ziół oraz traw, a także mchu, piachu i wody. Ta miła dla nosa mieszanina przywodziła mi na myśl charakterystyczną dla Blake'a woń dzikiej przyrody.

 

Przypomniawszy sobie o drogim przyjacielu, powstrzymałam chęć zerwania się na równe łapy i nawoływania go. Nadal niezbyt dobrze widziałam, choć mrugałam, by pozbyć się resztek snu z powiek. Byłam w stanie rozpoznać tylko niewyraźne, rozmazane kontury tego, co mnie otaczało. Przynajmniej zmysł węchu i słuchu mnie nie zawodził. Do moich uszu docierało łagodne szemranie jakiegoś strumienia, a w oddali dało się słyszeć nawoływanie sowy odbijające się echem od ścian miejsca, w którym się znajdowałam. Definitywnie musiała być to jaskinia lub jakaś grota, do której zostałam przeniesiona po ostatnim incydencie. Próbowałam sobie przypomnieć szczegóły tego, co wtedy zaszło, ale jedyne, co zapamiętałam, to ból pulsujący nad ślepiami oraz ten dziwny, nieznany, miękki głos.

,,Nigdy bym tego nie zrobił...". Kto mógł wypowiedzieć te słowa? Kto się nade mną pochylał i darował mi życie, choć błagałam o skrócenie mąk?

 

Zacisnęłam powieki, siląc się na przywołanie kolejnych wspomnień. W końcu przypomniałam sobie jeszcze jedną rzecz. To wszystko: zranienie, ból, znęcanie się- wydarzyły się podczas treningu. Co się stało z ojcem, który nie miał dla mnie wtedy litości? Czy ktoś odciągnął go ode mnie?

Otworzyłam oczy i z lekkim zaskoczeniem, a także zadowoleniem, stwierdziłam, że mój wzrok nareszcie powrócił do normalnego stanu. Pozwoliłam sobie na dźwignięcie się na łapy. Bolało mnie całe ciało, sierść miałam zmierzwioną. W zamyśleniu zaczęłam ją poprawiać językiem, rozglądając się jednocześnie po miejscu, w którym się wybudziłam.

 

Tak jak przepuszczałam, była to jaskinia. W pobliżu legowiska na którym siedziałam, płynął drobny strumyczek, którego tafla lśniła w blasku księżyca. U wejścia postawiono kłodę położoną w poprzek, tak, aby skutecznie zatrzymywała wiatr wiejący od zewnątrz. Tuż przy martwym drzewie dało się ujrzeć szeroki głaz, na którym rozsypano liczne zioła wydzielające duszący, ale i także przyjemny zapach. Tuż przy kamieniu, jakby pilnując drogocennych roślin, leżało zwinięte w kulkę jasne, szare futro. Podnosiło się rytmicznie w leciutkich sapnięciach. To był Urt, plemienny medyk, a ta grota była jego miejscem pracy. Prawdopodobnie zostałam tu przeniesiona zaraz po tym, jak straciłam przytomność. Sądząc po ciemnościach panujących na zewnątrz, mogłam z szokiem stwierdzić, że przeleżałam tu cały dzień. Skoro zaczęłam bawić się z Blake'm rano, a teraz panowała noc, byłam w stanie łatwo się domyślić, że byłam nieprzytomna przez bardzo długi czas.

 

Uznałam w końcu, że moje futro stało się wystarczająco gładkie i błyszczące, dlatego powoli ruszyłam w stronę strumienia, aby zmyć z języka resztki sierści. Woda mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu i srebra. Niebieskawe światła migotały w całej jaskini, podświetlając porozrzucane na ziemi głazy oraz kamienie szlachetne ledwo widoczne w mroku. Pochyliłam się nad strumieniem, wysuwając język, aby zmoczyć go w chłodnawej cieczy, gdy nagle napotkałam spojrzenie swojego odbicia. Etria z tafli wydawała się dziwnie mała i była cała pobrudzona piachem na pysku. Prócz lśniących jasno oczu, coś jeszcze przekuwało wzrok. Cztery potężne, zaropiałe i ledwo zasklepione rany widniały tuż nad moimi ślepiami. Szkarłatno-czerwone szramy były tak widoczne, że nic innego nie było w stanie odwrócić od nich uwagi.

 

-C-co...?-wykrztusiłam. Niee mogłam uwierzyć w to, co widziałam.

,,To nie może być prawda!"-powtarzałam sobie rozpaczliwie w myślach.-,,To tylko koszmar!"-obojętnie jednak jakbym sobie tłumaczyła to zjawisko, nic nie wskazywało na to, aby to był sen. Wszystko, co mnie otaczało, było prawdziwe, więc tym bardziej te straszne zadrapania nie mogły okazać się iluzją. Były tu, a ja się w nie wpatrywałam.

,,Czy jeśli tu zostanę..."-przemknęło mi przez łeb.-,,Dorobię się większej liczby ran? Będą zdobić moje ciało niczym krwawa biżuteria?".

 

Zanurzyłam język w wodzie, zmywając z niego resztki szarej sierści. Chłód cieczy zdawał się być odległy i zmętniały, jakby wcale do mnie nie docierał. Całą swoją uwagę skupiłam na własnych myślach.

,,Jeśli Urt po pewnym czasie stwierdzi, że wszystko ze mną w porządku, wrócę do normalnego życia, do własnych obowiązków. A to będzie oznaczało, że..."-zamarłam, wpatrując się w błyszczącą od blasku księżyca taflę.-,,...Skygge wznowi treningi. Nie będzie miał dla mnie litości. Zdobędzie kolejną wymówkę, aby wytykać mi, jaka jestem słaba"-byłam niemal w stanie usłyszeć jego warkot, zupełnie jakby naprawdę stał obok mnie.

 

,,Skoro straciłaś przytomność po tak małych zadrapaniach, oznacza to, że wcześniej nie przykładałaś się do ćwiczeń..."-zadrżałam na myśl o tych słowach. Moje codzienne życie nigdy nie wróci do poprzedniego stanu. Zmieni się nieodwracalnie, niczym spalone na pył. Nigdzie nie będę czuć się bezpieczna. Po obozie będę przemykać z podwiniętym ogonem, w terenie nie zdobędę się na polowanie. Każdą noc spędzę, drżąc ze strachu oraz z obawy o własne zdrowie. Najgorsze z tego wszystkiego jednak będzie to, że na każdym kroku będę obserwowana przez własnego ojca-przywódcę. Zimne, błękitne ślepia będą mnie śledzić przez cały czas.

 

Nie potrafiłam znieść myśli o takim życiu. Wiecznie spięta, wystraszona... na starość moja dusza będzie tak poraniona, że ledwo będzie utrzymywać moje ciało. Nie mogę pozwolić, aby tak to się dla mnie skończyło.

 

,,Co mogę zrobić, by temu zapobiec?"-zastanawiałam się. Mogłabym poddać się albo walczyć; przecież zawsze jest jakaś możliwość. Ale istniała jeszcze jedna opcja.

Jaki mam jednak wybór? Nie mogę ryzykować, ponieważ to się dla mnie źle skończy. Stracę życie.

,,Zrobię to"-postanowiłam w jednej chwili.-,,Odejdę stąd".

I nigdy nie wrócę.

 

C.D.N.