· 

Podróż [Obietnica]

Dzisiejszego poranka zapowiadał się piękny dzień, a przynajmniej dla każdego, kto nie miał zmartwień. Savilla zaczęła już na dobre osiedlać się w watasze wilków burzy, lecz zanim poczuje się tu w pełni przyjęta, obiecała sobie, że odnajdzie Foxillę i zapyta ją, dlaczego stąd odeszła. Ta ciekawość nie pozwalała waderze zwyczajnie oddać się swoim obowiązkom. Spokojnym krokiem wyszła ze swojej jaskini, wzięła sobie zająca ze stosu łupów i, odchodząc na bok, pospiesznie zjadła. Na jej szczęście było dość wcześnie, więc większość wilków jeszcze spała. Po szybkim posiłku wyszła bocznym wyjściem z głównego obszaru watahy a po chwili już całkowicie opuściła jej teren, mając cichą nadzieję, że kilkudniowa nieobecność nie zapewni jej zakazu wstępu do tej wilczej rodziny już na zawsze.

Śmiałym truchtem ruszyła przez las, w sumie sama dokładnie nie wiedząc, gdzie się wybiera, ale przyświecał jej jeden cel obietnica złożona wobec samej siebie odnalezienie wader, dzięki którym żyje, i jest jaka jest. Pożegnała się wtedy z nimi na zawsze, ale… No cóż, wyszło, jak wyszło, tęsknota była zbyt silna. Szkolenie zwiadowcze pozwoliło Savilli poprawić wytrzymałość, przez co mogła spokojnie biec co najmniej pół dnia dopiero koło południa postanowiła zatrzymać się na drobne polowanie, by zaspokoić pierwszy głód. Widząc dość małego zająca przyczaiła się w krzakach i skoczyła, zabijając go od razu nie lubiła męczyć swoich ofiar. Zjadła swój posiłek, po czym odeszła z polanki między krzewy, by umyć się i chwilę odpocząć. Cały czas zastanawiała się, czy w ogóle uda jej się znaleźć Foxillę albo chociaż Sevillę w końcu nie wiedziała, czy wadery nadal wędrują razem. Rozmyślając nad tym, w końcu przysnęła, i obudziła się dopiero pod wieczór, ale sen, który jej się przyśnił, naprowadził ją na jej dalszą wędrówkę.

 

Savilla obudziła się w bardzo gęstym lesie, a wokół niej było wiele nieznanych zapachów. Nie miała zamiaru stchórzyć, wręcz przeciwnie, chciała dokładnie je poznać. Wśród nich była jedna woń, którą wadera znała bardzo dobrze, lecz nią postanowiła zająć się potem. Była tak silna, że nie było możliwości, że w kilka godzin zniknie. Udała się więc tropem najsilniejszego z nieznanych zapachów. Węszenie na samym początku nie było trudne, Savilla po prostu truchtała ścieżką, co jakiś czas wąchając, czy na pewno podąża w dobrym kierunku. Po drodze wadera prawie wpadła do nory lisa, bo tak bardzo skupiła się na oglądaniu przyrody znajdującej się wokół niej. Kiedy jeszcze przywaliła łbem w drzewo, to wreszcie skupiła się na drodze i doszła do miejsca, gdzie zapach tworzył ślepy zaułek, czyli cokolwiek go zostawiło, musiało go zamaskować... A szkoda. Zatem wadera już ostrożnie i powoli wróciła do miejsca, z którego zaczęła swe poszukiwania, by podążyć już nieco słabszą, ale nadal silną wonią, którą z jakiegoś powodu znała. Tym razem szła rozważnie, bo nie zamierzała mieć bardziej obitego łba niż ma teraz, a perspektywy spotkania z lisem w jego norze również nie napawały optymizmem. Powoli zapadał zmrok, ale Savilla nie mogła przerwać poszukiwań – wtedy mogłaby już na zawsze stracić trop, który może ją doprowadzić do jej upragnionego celu. Z nosem przy ziemi biegła powolnym truchtem, a zapach się nasilał – czyżby była na dobrej drodze do odnalezienia dwóch wader? Postanowiła dać sobie chwilę na odpoczynek. Schowała się w krzaku i przymknęła na chwilę oczy, przysypiając, lecz dalej nasłuchując odgłosów otoczenia, gotowa w razie jakiegokolwiek zagrożenia – zareagować. Cóż, Savilla nie spodziewała się, że to nastąpi tak szybko, bo już po chwili usłyszała cicho skradające się zwierzę – i na pewno nie był to zając czy ptak, a coś wrogo nastawionego. Cichutko się podniosła i spięła mięśnie, gotowa do ewentualnego ataku, który nastąpił chwilę potem – ledwie uniknęła kłów wrogo nastawionego wilka.


— Hej! Co ty robisz? – warknęła Savilla.
— Wdarłaś na mój teren — syknął nieznajomy wilk — Tylko przez niego przechodziłam. Nie podbieram ci zwierzyny, po prostu wędruję — starała się zdekoncentrować drugiego wilka, by mieć sposobność do ucieczki.  — I tak zamierzałam jedynie odpocząć i udać się w swoją stronę, nie naruszając twojej prywatności.
— Cóż, chyba ci się to nie udało. — Warknął nieprzyjaźnie. – Zatem opuścisz ten teren natychmiast, albo nie opuścisz go nigdy. – Wyszczerzył kły.
— Dobrze, dobrze, już mnie nie ma. — Savilla przewróciła oczami i wręcz wybiegła z krzaków.
W tym momencie jej sen się zakończył, a wadera się obudziła — też między krzewami, lecz innymi.

­— Muszę szukać miejsca, gdzie jest dużo zapachów, a jeden z nich jest charakterystyczny! Tak, to jest to! — Chyba naprawdę trafiła na trop i była z tego powodu bardzo ucieszona, w końcu miała jakąkolwiek poszlakę, koniec z wędrowaniem po lesie bez celu… Ale jeśli we śnie był wrogo nastawiony wilk, to, co to oznacza? Foxilli i Sevilli coś grozi, czy po drodze czekają ją jakieś przygody? Cokolwiek miało się dziać, wadera musiała natychmiast ruszać i sprawdzić wizję ze snu za wszelką cenę – oj, kolejna obietnica? Ta wyprawa robi się o wiele ciekawsza, niż była wcześniej, może to i dobrze. Przez czas stracony na rozmyślaniu Savilli aż zaschło w pysku, więc musiała poszukać jakiegoś strumyka lub czekać do rana na poranną rosę. Z racji dbania o siebie, postanowiła poszukać mimo wszystko źródła wody szybszego niż poranna rosa. Na szczęście nie było to trudne, bo już po kilkunastu minutach spokojnego truchtu dało usłyszeć się szum wody. Zwalniając do zwykłego marszu, wadera czujnie podeszła do strumienia, cały czas obserwując otoczenie, mimo wszystko trochę przerażona wizją tego, co wydarzyło się w jej śnie. Pospiesznie wzięła kilka łyków wody i szybko czmychnęła za drzewa, gdyż strumień płynął przez otwarty teren. Kiedy zaspokoiła swoje podstawowe potrzeby – była najedzona, nie chciało jej się pić i była w miarę wypoczęta – postanowiła wyruszyć we właściwą wędrówkę, chcąc znaleźć miejsce ze snu – i mając nadzieję, że był on naprawdę jakąś wizją, a nie najzwyklejszą projekcją wyobraźni. Mimo że była to dopiero pierwsza noc poza jej obecną watahą, wadera już czuła się trochę dziwnie, zwłaszcza że przebywała w terenie bez czyjegokolwiek pozwolenia czy wiedzy.

 

Savilla pochwyciła przy ziemi zapach zwierzyny, a z racji, że w tym momencie nie miała innego tropu, udała się wzdłuż niego – potrzebowała już coś zjeść. Niestety, trop zwierzyny okazał się na tyle stary, że w pewnym momencie mieszał się z zapachami lasu. Tylko że nie były to zwyczajne zapachy lasu, tylko wiele nowych, nieznanych woni. Czyżby wizja ze snu się spełniała? Nie, chwila, nie ma tego charakterystycznego zapachu, który miał być wśród nich… Czy wadera zrobiła coś nie tak? A może się po prostu rozkojarzyła? Sav postanowiła się skupić i powęszyć jeszcze, poszukując tego nieznanego tropu. Zapachów wokół niej było o wiele więcej, niż we śnie, co bardzo mocno dezorientowało waderę, lecz ta postanowiła się nie poddawać i dalej próbować znaleźć miejsce, gdzie będzie ten słynny już w jej myślach zapach ze snu. Po raz już niezliczony, zbyt się skupiła na węszeniu i zderzyła się z drzewem… Cóż, chyba musi zacząć się ogarniać, bo nie tak zachowuje się nawet początkujący zwiadowca. Podniosła łeb i rozejrzała się – była w zupełnie innej okolicy, a na dodatek w miarę bezpiecznej. Patrząc w niebo, można było wywnioskować, że jest około trzech godzin do świtu, więc Savilla postanowiła przeznaczyć je na odpoczynek, lecz tym razem nie w żadnych krzakach – zbyt bardzo bała się wizji ze snu, a niezbyt miała ochotę walczyć z wrogo nastawionym do niej wilkiem lub co gorsza, watahą. Znalazła delikatnie wklęśnięte skały, dokładnie je obwąchała, czy nie ma tam żadnego świeżego zapachu innego wilka czy zwierzęcia wilkopodobnego. Po dokładnych oględzinach znalazła w miarę wygodną skałę i się na niej położyła, kładąc łeb na łapach i przymykając oczy, cały czas czuwając – lecz odpoczywając.

 

Wadera obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Spałaby pewnie dłużej, ale jej brzuch oznajmił, że należy zapolować i coś zjeść. Wstała więc, przeciągnęła się i umyła, a następnie wyszła ze swojego skalistego schronienia. Szukając zwierzyny, po drodze zlizywała rosę z trawy czy krzaków, by nie szukać dodatkowego wodopoju. Po nocy mieszanka woni zmniejszyła się bardzo mocno, ale zapach, który wadera rzekomo znała, dalej się nie pojawiał, dlatego postanowiła zapolować i szukać innego skupiska zapachów. Po jakimś czasie bezsensownego truchtu poczuła woń zwierzyny. Była bardzo z tego powodu zadowolona, chociaż z tego, jaka to była zwierzyna, już mniej. Czemu trafiała na same zające? Może to jakaś sugestia od świata natury, że ma zmienić dietę – wadera zaśmiała się lekko sama do siebie. Gdy woń była coraz silniejsza, zobaczyła w krzakach trzy zające, więc postanowiła się przyczaić na tego, który był najbliżej z jej perspektywy, by złapać go, zanim tamte dwa się spłoszą. Obok odleciał jakiś ptak, ale nie rozkojarzyło to Savilli, która już szykowała się do skoku, czając się w trawie obok. Jednym susem wyskoczyła, w ostatniej chwili łapiąc tego zająca, na którego się przyczaiła, bo dwa dalsze zauważyły ją szybciej i dały sygnał do ucieczki. Na miejscu „zbrodni” zjadła go, a następnie oblizała się i spokojnym truchtem ruszyła w świat. Po raz pierwszy zastanawiała się też, czy będzie umiała wrócić do Watahy Wilków Burzy, bo odeszła już dość daleko od tamtych terenów, a nie zapowiadało się, żeby zaczynała zaraz wracać, bo raczej miała jeszcze spory kawałek do przejścia. Przynajmniej – jeśli tam wróci – i jeśli ją tam ktokolwiek przyjmie ponownie – będzie miała sporo do opowiadania innym wilkom. Na pewno dużym plusem jej podróży było to, że mogła podziwiać nieznane lasy i polany, czasem nawet takie, których na terenach i w okolicy Watahy Wilków Burzy nie zobaczysz, bo ich po prostu nie ma. Po drodze spotykała też inne zwierzęta, których nazwać nie umiała, ale z chęcią je po prostu obserwowała.

 

Wadera wędrowała już od dobrych paru dni, zatrzymując się w różnych miejscach na krótki nocleg czy posiłek – wiecznie polowała na zające, chyba jak wróci do Watahy, to nie tknie tych zwierząt przez najbliższe pół roku, bo już miała serdecznie dość smaku ich mięsa, ale były jedynym możliwym pożywieniem, bo roślinożercą to ona jeszcze nie była. Któregoś wieczoru, gdy układała się do snu wśród wysokiej trawy, a noc była wyjątkowo spokojna, nie mogła zasnąć – nie wiedziała dlaczego, może to bogowie mieli nad nią czuwanie, może to po prostu jej instynkt, ale po około dwóch godzinach leżenia na malutkiej polance, dało się wyczuć w powietrzu dziki. Gdyby był to jeden dzik, nie byłoby problemu, ale zapach był tak intensywny, że Savilla momentalnie podjęła decyzję: pora się ewakuować, zanim to stado się tu pojawi. Natychmiast się zerwała, szybko rozejrzała – na tyle ile mogła, bo trawa prawie ją przewyższała – i ruszyła dość szybkim biegiem w przeciwną stronę, niż nasilający się zapach szarżujących – bo było już je słychać – dzików. Nie biegła na pełnym pędzie, bo wiedziała, że nie może się zmęczyć od razu, a po drzewach skakać nie umiała i jakoś nie spieszyło się jej, by się nauczyć. Dzięki wyczuciu zagrożenia wcześniej miała delikatną przewagę czasową, ale nawet Foxilla ostrzegała ją, że z dzikami nie ma żartów, a co dopiero rozpędzonym stadem. Biegnąc przed siebie, w pewnym momencie znalazła się nad klifem, więc zaczęła biec wzdłuż niego – nie było to dobrym pomysłem, lecz innego wyjścia nie miała – raczej żaden wilk nie miałby ochoty skakać nad wielką przepaścią z prawie zerową szansą na przeskoczenie tego. Za nią było słychać biegnące stado dzików, wadera nie miała pojęcia, czy ją gonią, czy po prostu biegną, lecz coraz bardziej zaczynała przekonywać się do polubienia się z drzewami, chociażby na chwilę. Kiedy poczuła, że sama z siebie zwalnia i bierze ją zadyszka wybrała jakieś grube drzewo, zebrała się i wskoczyła na najniższą gałąź, po chwili prawie z niej spadając, gdy jeden z dzików niecelowo uderzył w nie swoim łbem. Reszta dzików biegła dalej, więc i on dołączył do nich, a Savilla, mimo że niebezpieczeństwo minęło, postanowiła jeszcze jakiś czas pokumplować się z drzewem, aż uzna, że jest bezpiecznie. Przesiedziała tam dłuższą chwilę, zeskoczyła na ziemię i zaczęła iść w głąb lasu – broń boże nie zamierzała iść w ślady dzików, które chociaż ostatecznie jej nie chciały zaatakować, to były dzikami. I tyle. Znalazła jakieś małe skałki, pod które się wcisnęła i zamierzała przespać, bo i tak do świtu było już blisko, a ona potrzebowała regeneracji. Myślała że po prostu zaśnie, obudzi się i po sprawie, lecz przyśnił jej się drugi sen.

 

Tym razem Savilla była na polu pełnym mgły. A może nie było to pole, tylko las? Okolica wyglądała jak zalana mlekiem, więc ciężko było jej powiedzieć, gdzie jest. Instynkt kazał jej iść przed siebie, więc tak też zrobiła, słabo się odnajdując, ale dała radę. W pewnym momencie mgła zaczęła się przerzedzać, a gdy zniknęła całkowicie, Savilla znalazła się... w przeszłości? Miała wrażenie że jakby z boku oglądała scenę pożegnania się z dwoma waderami… Czy to miała być jakaś wskazówka? Powrót do tej sceny okazał się dla niej smutniejszy, niż myślała, ale przyniósł też nową motywację. Na koniec, gdy sen się zamazywał, usłyszała tylko słowa: Wróć tam, gdzie się wszystko zaczęło.

 

Wilczyca momentalnie się obudziła, mimo że słońce dopiero nieśmiało wychylało się zza horyzontu i oświetlało kory drzew. Jeszcze leżąc, zaczęła się zastanawiać, co mógł znaczyć ten sen. Czy miała znaleźć miejsce, gdzie rozstała się z waderami? Czy może miejsce, gdzie je poznała? Chwilę zajęła jej dokładna analiza, ale po jej skończeniu doszła do wniosku, że poszuka miejsca, gdzie się z nimi rozstała, a jednocześnie miejsca, gdzie będzie wiele zapachów. Postanowiła wrócić do klifów, by się rozejrzeć, bo dzików nie było tam już na pewno i była w pełni bezpieczna. Usiadła nad klifem i popatrzyła się w dół, próbując łączyć wydarzenia z przeszłości z teraźniejszością. No jasne! Przecież ona zna ten klif, poniżej jego często bawiła się z Sevillą, gdy była młodsza. Szybkim truchtem zaczęła szukać ścieżki, którą mogłaby zejść na dół i tam poszukać jakiegokolwiek tropu. Nadzieja, która ją wiodła i powoli gasła, na nowo odżyła i napawała co rusz nową energią. Savilla, po znalezieniu ścieżki, ochoczo zaczęła schodzić w dół klifu. Raz nawet zbyt pewnie postawiła łapę, bo w dół spadło kilka kamieni, co wyraźnie utemperowało pośpiech wilczycy. Po parunastu minutach wędrówki, po stromym zejściu na dół klifów, Savi nareszcie doszła tam, gdzie chciała! W miejscu tym zaczęło pojawiać się coraz więcej wspomnień oraz… dużo różnych zapachów, więc rozpoczęła poszukiwanie tej charakterystycznej woni, jaką poczuła w pierwszym śnie. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale w końcu ją znalazła i czujnie podążyła wzdłuż niej, z coraz większą nadzieją na spełnienie danej sobie obietnicy.

 

Po dość krótkim czasie, który dla wadery ciągnął się w nieskończoność, Savilla ujrzała widok, którego pragnęła od wielu dni – dwie poszukiwane przez nią wadery w końcu zostały znalezione. Z racji, że one jeszcze jej nie zauważyły ani nie wyczuły, podeszła do nich spokojnym krokiem, lecz gdy jej obecność przestała być tajemnicą, puściła się szalonym i radosnym biegiem w ich stronę. Już po chwili od ich spotkania, po serdecznym powitaniu, pytań i opowieści nie było końca. Dopiero, gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, ciąg pytań i wymiany doświadczeń z czasu rozłąki uspokoił się i Savilla mogła przejść do kluczowego powodu, dla którego szukała tych dwóch wader, a w szczególności Foxilli. Chciała w końcu zadać to pytanie, na które nie znała odpowiedzi, a ciekawość nie dawała jej spokoju – głównie po to przebyła taką drogę i zaryzykowała tak wiele.

 

— Fox, skoro minął już szał opowieści, ja mam jedno, dość ważne dla mnie pytanie… Mogę? — zapytała niepewnie, a ze strony Foxilli nastąpiła chwila ciszy —
— Tak, jasne. Coś się stało? O co chodzi? — zapytała ochoczo wadera — Dlaczego tak w zasadzie odeszłaś z Watahy Wilków Burzy? Powiedziałaś mi wtedy, że po prostu wybrałaś inną ścieżkę, ale przecież musiał być jakiś powód! Męczyło mnie to od dawna i to głównie dlatego postanowiłam was odnaleźć… Ciekawość była silniejsza od tego, że mogę już nie odnaleźć drogi powrotnej — powiedziała lekko skruszona, bo dopiero uświadomiła sobie, że to mogło urazić uczucia Foxilli, w końcu mógł to być dla niej drażliwy temat.
— Ech, spodziewałam się, że kiedyś o to zapytasz, ale myślałam, że zrobisz to, jak jeszcze wędrowałyśmy razem. To dość długa historia, ale sama wataha nic mi nie zrobiła, myślę że po prostu tam nie pasowałam. Od zawsze i na zawsze jestem typem samotnika, więc mimo chęci i nadziei, że uda mi się dostosować w grupie, nie wyszło. W ciągu mojego krótkiego pobytu w watasze zdążyłam się z tymi wilkami bardzo zżyć, ale jednocześnie będąc tam, męczyłam się, a przecież nie o to w życiu chodzi. Zmiana ta wyszła mi na plus, bo gdyby nie moje odejście z Watahy Wilków Burzy być może nigdy nie poznałabym Sevilli, ani nigdy nie wychowałybyśmy Ciebie. Czasem tęsknię za wszystkimi wilkami, które tam poznałam, ale nie żałuję tej decyzji za żadne skarby. — Chwilę waderze zajęło to opowiadanie, lecz ostatecznie odpowiedziała — Mam nadzieję, że taka odpowiedź zaspokoiła twoją dziką ciekawość – zaśmiała się lekko.
— Tak, chyba tak. — Zdziwiona taką odpowiedzą Savilla musiała ją chwilę przetworzyć w głowie – Dziękuję, Foxillo, to naprawdę wiele dla mnie znaczyło. Przepraszam, że was tak zaskoczyłam, ale równie szybko muszę was opuścić, nim moja wataha zacznie mnie szukać. — Chociaż z żalem, pożegnała się z waderami i na koniec powiedziała — jeśli będziecie kiedyś w pobliżu terenów Watahy Wilków Burzy, dajcie jakikolwiek znak. Chętnie znów was spotkam za jakiś czas i porozmawiam o tym i owym.

 

Po dość krótkim pożegnaniu i wspaniałym popołudniu, spędzonym z dwoma waderami, przed Savillą stanęło nowe, ciężkie zadanie — musiała wrócić do swojej watahy, od której oddaliła się o co najmniej kilka dni drogi, lecz spełniła swoją obietnicę i z tego powodu była bardzo szczęśliwa, mimo że nie pamiętała, gdzie dokładnie powinna iść.  Zapadła noc, a Savilla dalej wędrowała, tym razem bez problemu pokonując klif – jakoś wspinać się jest łatwiej, niż schodzić. Bez problemu udało się jej dotrzeć na polankę, z której wcześniej uciekała przed dzikami i właśnie tam postanowiła przenocować do świtu, a bardziej chwilkę się zdrzemnąć – świt był już blisko. Przymknęła oczy i zasnęła błyskawicznie, a pierwszy promienie słońca nie miały dla niej litości i przerwały jej piękny pobyt w krainie Morfeusza. Wadera, choć niechętnie, wstała, przeciągnęła się i ruszyła w dalszą podróż, próbując iść drogą, którą zapamiętała. Wracając, zastanawiała się, czy wrogi wilk we śnie nie oznaczał dzików, przed którymi musiała uciekać – niestety odpowiedzi na to pytanie już raczej nie uzyska i nie chce uzyskać.

 

Mijały powolne dni, a Savilla dalej brnęła naprzód z uśmiechem na pysku. Powoli zaczynała kojarzyć tereny, po jakich się poruszała i jedyne zmartwienie, jakie miała w tej chwili na swoim wilczym karku, to był fakt, jak wataha zareaguje na jej powrót po cichym zniknięciu, ale była pozytywnej myśli. Spełniła daną sobie obietnicę i czuła, że jej życie zacznie się teraz naprawdę układać, niezależnie od przeszkód, jakie przyniesie jej życie.

 

 

KOMENTARZE ORAZ PUNKTACJA:

 

  • Ilość słów: 3025 (4 punkty)
  • Fabuła: Oryginalna, dobrze rozwinięta i poprowadzona, wszystkie wątki zostały wyjaśnione i doprowadzone do końca. (10 punktów)
  • Ortografia: Brak uwag, opowiadanie nie zawiera błędów ortograficznych. (4 punkty)
  • Interpunkcja: 8+ (0 punktów)

- „. Spokojnym krokiem wyszła ze swojej jaskini, wzięła sobie zająca ze stosu łupów i odchodząc na bok, pospiesznie zjadła.” – Po „i”, nie powinno być przecinka.

- „Śmiałym truchtem ruszyła przez las, w sumie sama dokładnie nie wiedząc, gdzie się wybiera, ale przyświecał jej jeden cel – obietnica złożona wobec samej siebie – odnalezienie wader, dzięki którym żyje i jest jaka jest.” – Przed „i”, nie powinno być przecinka.

- „Rozmyślając nad tym, w końcu przysnęła i obudziła się dopiero pod wieczór, ale sen, który jej się przyśnił, naprowadził ją na jej dalszą wędrówkę.” - Przed „i”, nie powinno być przecinka.

- „— Cóż, chyba ci się to nie udało. — Warknął nieprzyjaźnie. – Zatem opuścisz ten teren natychmiast albo nie opuścisz go nigdy. – Wyszczerzył kły.” – Przed: „albo”, nie powinno być przecinka.

- „. Zapachów wokół niej było o wiele więcej niż we śnie, co bardzo mocno dezorientowało waderę, lecz ta postanowiła się nie poddawać i dalej próbować znaleźć miejsce, gdzie będzie ten słynny już w jej myślach zapach ze snu.” -  Przed: „niż”, nie powinno być przecinka.

- „Myślała, że po prostu zaśnie, obudzi się i po sprawie, lecz przyśnił jej się drugi sen.” – Przed: „że”, powinien być przecinek.

- „Miała wrażenie, że jakby z boku oglądała scenę pożegnania się z dwoma waderami…” - Przed: „że”, powinien być przecinek.

- „To dość długa historia, ale sama wataha nic mi nie zrobiła, myślę, że po prostu tam nie pasowałam.” - Przed: „że”, powinien być przecinek.

- „. Zmiana ta wyszła mi na plus, bo gdyby nie moje odejście z Watahy Wilków Burzy być może nigdy nie poznałabym Sevilli ani nigdy nie wychowałybyśmy Ciebie.” – Przed: „ani”, nie powinno być przecinka.

  • Gramatyka/błędy językowe: 0 błędów (4 punkty).
  • Budowa: Brak uwag, dobrze napisane dialogi, wyraźne akapity, zdania dobrze złożone. (5 punktów)

 

Łączna ilość punktów: 24/33