· 

Historii wilka z czystym sumieniem ciąg dalszy. Konsekwencje [Obietnica]

Pamiętacie, jak kiedyś mówiłam, że swego czasu Fortuna wyjątkowo lubiła pakować mnie w rozmaite kłopoty? Nie...? No tak, to było bardzo dawno temu, ale dzisiaj pragnę właśnie przytoczyć jedną z takich historii. A wszystko zaczęło się od pewnej małej, z pozoru niewinnej obietnicy...

 

To było bardzo dawno temu... W czasach gdy jeszcze nawet nie wiedziałam o istnieniu mojej ukochanej Watahy Wilków Burzy. Zaledwie kilka dni po śmierci Violet, jednej z opiekunek Wilków Zachodnich Gór. Wilczyca została okrutnie zamordowana, na oczach szczeniąt, których w tamtym czasie pilnowała, w tym również moich.

 

Wataha, do której należała białofutra wadera, długo przeżywała tę stratę. Szczególnie jej dzieci, Sam i Mille nie mieli się najlepiej. Ojca stracili jeszcze przed swoimi narodzinami, a teraz jeszcze matkę. Po jej śmierci mieli tylko siebie nawzajem oraz watahę, w której przyszli na świat. To ta społeczność właśnie poprzysięgła otoczyć je wszelką opieką i zrobić wszystko, aby jak najszybciej zapomnieli o wcześniej wspomnianej stracie.

 

A ja?

 

Miałam się dobrze. Moja matka wyjaśniła mi wszystko, co się stało, najłagodniej jak tylko umiała. Nie zdawałam sobie mimo wszystko jeszcze sprawy z wielu rzeczy, a jedyne co wiedziałam to to, że "Wszyscy są bardzo smutni, z powodu tego, co się stało". Byłam jeszcze zbyt młoda, by zrozumieć cokolwiek więcej. Wiedziałam tylko, że nigdy nie zobaczę Violet, że Sam i Mille też już jej nie zobaczą i potrzebują pocieszenia. Już wtedy chciałam zrobić cokolwiek, aby poprawić im humor.

 

- Hej... – zaczęłam ze współczuciem, gdy tylko wraz z mamą ponowie znalazłyśmy okazję, by wybrać się do Wilków Zachodnich Gór. Znalezienie i podbiegnięcie do dwójki rodzeństwa było pierwszym, co zrobiłam, nawet nie pytając rodzicielki o zgodę.

- Hej... – odpowiedział smętnie Sam.

- Jak się trzymacie...? – spytałam niepewnie. Dzisiaj bym powiedziała, że było to iście głupie pytanie. W końcu jak można się czuć w takiej sytuacji? Jednak wtedy wydawało mi się jedynym, co mogłam powiedzieć.

- A jak myślisz? – rzekła Mille, chowając swój pysk między łapy.

- Na pewno wszystko będzie dobrze... zobaczycie – mówiłam spokojnym głosem. Tak bardzo chciałam jakoś pomóc, ale w tej chwili było to praktycznie niemożliwe. Nie mogłam zrobić absolutnie nic, żeby znowu byli szczęśliwi. To mnie dobijało, ta bezsilność... Wilczki natomiast nic mi nie odpowiedziały. Jedyne co usłyszałam to głośne westchnięcie Sama, dające mi wyraźnie znać, że chcą zostać sami w swoim towarzystwie.

 

-Jeżeli będę mogła kiedykolwiek coś dla was zrobić... – wydukałam jedynie. Wiedziałam, że moja pomoc nie jest tym, czego właśnie w tamtej chwili potrzebowali, jednak nie wiedziałam, co innego mogłabym im powiedzieć, jakich słów użyć. W takich sytuacjach w głowie zwykle pozostaje jedynie pustka. Wolna przestrzeń niemogąca nanieść na język żadnych godnych wypowiedzenia słów –...pamiętajcie, że zawsze jestem gotowa, aby wam pomóc, obiecuję. – dokończyłam, przy ostatnim słowie spoglądając szczeniętom w oczy.

- Obiecujesz... ? –Sam uniósł jedną brew, zerkając na mnie. Zupełnie jakby nie rozumiał tego, co właśnie wypowiedziałam.

- Obiecuję, możecie na mnie liczyć – rzekłam, pocieszająco się uśmiechając. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że te parę zdań mających jedynie na celu przynieść odrobinę otuchy i ukojenia tej dwójce, zostaną przez kogoś zapamiętane. Już wtedy zdążyły wyryć się w umyśle tej osoby do końca jej dni, a mi nawet nie śmiało to przyjść do głowy.

 

***

 

Dwa lata później już właściwie zapomniałam o złożonej obietnicy. Drogi moje, Mille, Sama, mojej matki i Watahy Wilków Zachodnich Gór rozeszły się w zupełnie przeciwne kierunki, a ja już od dobrych pięciu miesięcy szwendałam się po tym świcie całkiem sama. Chociaż nie...

 

Nie byłam sama, była ze mną burza. Nie byłam pewna czy tylko ja ją widzę, czy ona tam naprawdę jest, ale mnie prowadziła. Wiedziałam, po prostu czułam całą sobą, że muszę za nią podążać, nasłuchując dźwięków gromów. Do tej pory nie wiem, czy to moja wewnętrzna magia wilka pogody, prowadziła mnie wtedy do Doliny Burz, czy to moc i wyjątkowość tego miejsca, ale po prostu podążałam za tym przed siebie, o nic nie pytając. Dałam się porwać temu, co mnie wzywało, nawet jeśli jeszcze wtedy wydawało mi się to całkiem obce.

 

W ten sposób szwendałam się i żyłam przez dłuższy czas. Rozbijałam prowizoryczne obozowiska, polowałam tam, gdzie akurat napatoczyła mi się jakaś zdobycz. Tego typu koczownicze życie już zawsze będzie wydawać mi się nostalgiczne. Chociaż życie w watasze stanowczo bardziej mi odpowiada, tak nie mogę powiedzieć, że zwiedzanie świata na własną łapę nie ma swojego uroku. Kochałam to na swój pokręcony sposób. Te przygody, adrenalinę i niepewność gdzie trafisz następnego dnia.

 

No i w końcu trafiłam... w to miejsce... Był to dziki, ciemny bór z pozoru taki jak te wszystkie inne. Jednak jak się okazało, był przez kogoś zamieszkany.

Mimo to ja z początku niczego nie zauważyłam. Szłam po prostu przed siebie, późnym wieczorem, cała przemoknięta, nasłuchująca dźwięków gromów. Błysnęło coś, jeden raz, drugi, trzeci. Towarzyszyła mi potężna ulewa jak przez większość mojej wędrówki. Niestety tym razem... nie wiem dlaczego, może to przez moje zmęczenie i rozkojarzenie? A może to znaki zapachowe nie były od dawna odświeżane? A może tak naprawdę nigdy żadnych nie było...? W każdym razie przysięgam na wszystkich bogów, naprawdę nie wiedziałam, że właśnie poluję na już zajętym terytorium...

 

- To była kradzież! A wiesz, co robimy tutaj ze złodziejami?! – spytał ciemnobrązowy samiec, ściskając mnie mocno za szyję. Był ogromny i silny, na tyle, że był w stanie bez problemu mnie unieść, tak bym nie dotykała gruntu. Z mojego zranionego czoła pociekło kilka kropel krwi, spływając powoli przez oczy, po pysku, koniec końców spadając wraz z deszczem na ziemię. Na słowa basiora wydałam z siebie jedynie niewyraźny pisk. Myślałam, że to mój koniec.

- To co? Może się teraz z nią trochę zabawimy? Niech się nauczy, że polowanie na naszym terenie nigdy nie kończy się dobrze – rzekł jego złotofutry towarzysz, posyłając mi mrożące krew w żyłach spojrzenie. Drugi puścił w końcu moje gardło, ciskając mną z całej siły o ziemię. Mimo piekielnego bólu, jaki odczułam po uderzeniu w twardy grunt, podniosłam się z powrotem, najszybciej jak tylko mogłam, obnażając swe kły.

 

- Tylko spróbuj – zawarczałam po raz kolejny, naiwnie licząc, że to ich jakoś przekona, by odpuścili. Burza wokół się nasiliła, a pioruny zaczynały ciskać coraz bliżej i bliżej, jakby również próbowały ich odstraszyć razem ze mną. Niestety moi przeciwnicy zdawali się tego nawet nie zauważać.

- O, jaka waleczna! – ciemnofutry oprawca zaśmiał się do kolegi ­–Jakbym chciał, mógłbym rozgnieść ci czaszkę jednym ruchem, a ty mi się jeszcze stawiasz?!

 

Mimo wcześniejszej nieudanej próby jeszcze raz spróbowałam zamknąć ich w lodowej kopule. Chciałam kupić sobie, chociaż kilka sekund na... sama nie wiem co... Szczerze mówiąc, był to bardziej akt desperacji niżeli przemyślane posunięcie. Może właśnie dlatego ponownie się nie udało. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, oberwałam, tak mocno, że po raz kolejny upadłam na ziemię. "Na niebiosa, ja nigdy nie uczyłam się walczyć. Co mam robić? Nie mam nawet jak uciec przez tę bolącą łapę..." – pomyślałam, jeszcze raz próbując się podnieść, lecz tym razem kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Bezwładnie opadłam wycieńczona na ziemię. Czułam, że nie dam tak dłużej już rady...

 

Właśnie w tej chwili, moim ledwo już widzącym oczom ukazały się dwie poruszające się plamy. Gdy wzrok już mi się odrobinę wyostrzył, ujrzałam w nich wilcze sylwetki, wadery i basiora. Jedna biała niczym kość słoniowa, zaś druga całkowicie szara, acz znacznie ciemniejsza od mojej.

 

Nie byłam w stanie odwrócić głowy, w stronę miejsca, gdzie znajdowali się moi oprawcy oraz, w którego stronę pobiegły oba wilki, więc jedyne co mogłam zrobić to nasłuchiwać. Do moich uszu dobiegały odgłosy powarkiwania oraz niemalże nieustannie strzelających piorunów. Tym razem były tak niewyobrażalnie blisko. Gromy i błyskawice były na tyle częste, że mogłabym przysiąc, że strzelały ledwie kilka metrów ode mnie, lecz mimo to... nie bałam się.

 

Po dłuższej, acz nieokreślonej przeze mnie chwili, wszystko wokół w końcu ucichło. Szary basior i biała wadera podeszli do mnie, spoglądając w moją stronę. Poruszali pyskami, coś chyba mówili i nawoływali mnie, ale ja nic nie słyszałam. Wokół panowała najczystsza cisza.

 

- Sam? Millie? – zdążyłam spytać, rozpoznając w końcu oba wilki. Mimo że obraz był rozmazany, a spływająca mi po pysku i czole krew skutecznie uniemożliwiała widoczność, bez problemu wiedziałam, że to oni. W końcu ile nieustannie trzymających się razem wilków o właśnie takich kolorach futra oraz sylwetkach kręci po świecie?

 

Samka i samiec bez wahania podeszli do mnie, po czym pomogli mi wstać, pozwalając, bym się o nich oparła. Nie protestowałam i bez wahania przyjęłam pomoc. Jak to dobrze, że trafiłam na nich właśnie teraz. Wiedziałam, że gdyby nie to jedno zrządzenie losu, mogłoby to skończyć się dla mnie dużo gorzej niż "paroma" zadrapaniami. Zaczęli prowadzić mnie powoli przez las do jakiegoś konkretnego miejsca. Widziałam, że oboje dobrze wiedzą, gdzie idą, ja zaś ledwo kontaktowałam, utykając na tylną łapę. Z jakiegoś powodu nie mogłam jej wyprostować ani poruszyć, bo każda próba powodowała ogromny ból. Miałam wrażenie, że nic nie słyszę albo to po prostu teraz, po tym wszystkim zrobiło się tak cicho. Nie było już żadnych wrzasków ani krzyków. Zupełna cisza, jak makiem zasiał.

 

Gdy już dotarliśmy prawdopodobnie na ich miejsce docelowe, moim oczom ukazało się jakieś bardzo skromne obozowisko. Na środku widniał jedynie dość mały stos gałęzi z odrobiną popiołu. Widać, że rozpalali to ognisko wcześniej oraz że prawdopodobnie mieli w planach być tu tylko przelotem. Natomiast gdzieś z boku kątem oka ujrzałam kilka upolowanych zajęcy, wyglądały smakowicie, choć nie miałam teraz siły ani ochoty, by myśleć nad tym dłużej. Od razu padłam na miejsce, które wskazały mi wilki, po czym odpłynęłam do krainy snów.

 

Obudziłam się, sądząc po pozycji słońca, dobre kilka godzin później. Czerwone, różowe i fioletowe kolory zachodu były prawdopodobnie już od dłuższego czasu widoczne na niebie. Delikatnie zamrugałam oczami, wciąż nie podnosząc głowy. Pamiętałam tylko, że byłam w koszmarnym stanie, bałam się, że jeśli drgnę choćby odrobinkę, wszystkie rany dadzą o sobie momentalnie znać, lecz ku mojemu zdziwieniu... nie czułam, żadnego bólu. Ostrożnie uniosłam łeb, rozglądając się na spokojnie. Wtedy dostrzegłam białofutrą wilczycę, siedzącą przy mnie z przymkniętymi oczami. Niewiele się zmieniła od czasu kiedy ostatni raz ją widziałam. Wciąż miała tą samą, jasną sierść i umięśnioną, acz wciąż wyraźnie waderzą sylwetkę. Wyszeptałam nieśmiało coś, co miało przypominać "Hej". Wilczyca wyglądała, jakby medytowała, albo spała na siedząco, z jednej strony chciałam dać jej znać, że tu jestem, a z drugiej bałam się wyrwać ją z tego stanu. W końcu sama podniosła powieki, ukazując mi swoje duże, rubinowe oczy.

 

- Cieszę się, że w końcu się przebudziłaś – czerwonooka poruszyła radośnie ogonem. Wciąż nigdzie w pobliżu nie byłam w stanie dostrzec Sama.

- Mille, ja też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziałam, wyraźnie uradowana.

- Millien, wolałabym Millien – rzekła już bardziej poważnym i dostojnym tonem, wypinając lekko swą pierś.

- No rak, nie jesteśmy już szczeniętami – poprawiłam się, zakrywając pysk przednią łapą.

- To zdrobnienie było urocze, ale sama przyznasz, że nie pasuje do dorosłej wadery – zaśmiała się samka.

- Rozumiem – przytaknęłam głową jeszcze raz, spoglądając na swoje ciało i futro. Nie ujrzałam ani jednego zadrapania czy kropelki krwi. Nic mnie również nie bolało, zupełnie jakby cały ten nieprzyjemny incydent nigdy nie miał miejsca – Widzę, że to, co wtedy mówiłaś, nie było tylko dziecięcymi przechwałkami.

- Co masz na myśli? – spytała ze zdziwieniem Millien.

- Pamiętam, że zawsze mówiłaś, że chcesz opanować sztukę leczenia innych i regeneracji... jak twoja matka – wyszeptałam.

- Tak, to prawda – samka podrapała się z zakłopotaniem po głowie – Długo mi to zajęło, ale było warto. Teraz dobrze mi idzie leczenie nawet najcięższych obrażeń, to taki mój osobisty powód do dumy i przechwałek w towarzystwie -Millien puściła do mnie oczko.

- Violet byłaby z ciebie dumna – uśmiechnęłam się, powoli wstając i testując czy jestem w stanie poruszać wszystkimi kończynami bez żadnego problemu. Nie czułam żadnego, nawet najmniejszego bólu. Zupełnie jakbym narodziła się na nowo.

- Wiem o tym – wilczyca odwzajemniła uśmiech, rozglądając się po okolicy – No gdzie ten obibok? Powinien tu być już jakiś czas temu.

- Jestem! Jestem! Przecież już idę – ciemnoszary basior podążał w naszą stronę, trzymając całkiem pokaźną ilość chrustu i rozmaitych patyków, idealnych do rozpalenia ogniska.

- Powinnam zedrzeć z ciebie skórę za to lenistwo – Millien droczyła się z bratem, na co ten wystawił w jej stronę język, robiąc jakąś głupawą minę.

- Nie powinnaś tak pouczać starszych – wypowiedział się.

- Nie powinieneś robić takiej różnicy z powodu paru minut – odgryzła się wadera, zwracając głowę w moją stronę – Lepiej się już czujesz? – spytała z troską.

- Tak! Nie byłam tak wypoczęta od... dobrych pięciu miesięcy – zamyśliłam się, przystępując z łapy na łapę, aby okazać waderze, jak bardzo pełna energii jestem.

- To dobrze, zużyłam naprawdę dużo czasu i energii, żeby pozbierać cię do kupy. Nie za fajnie by było, gdybyś mimo to wciąż odczuwała jakieś bóle – odpowiedziała, mrużąc oczy w zadowolonym uśmiechu – Mimo wszystko myślę, że powinnaś zostać z nami przynajmniej na tę noc. Robi się już ciemno, a my mamy ognisko, jedzenie. Nie zabraknie ci tutaj niczego.

- Myślę, że skuszę się na tą propozycję – rzekłam w odpowiedzi – Mogę wam za ten czas jakoś pomóc?

- Nie sądzę, mamy już chrust, wodę – basior spojrzał do góry, jakby przeliczał wszystko w myślach – Wydaje mi się, że nie mamy nic więcej do roboty niż tylko usiąść w ciepełku i delektować się swoim towarzystwem ­–odrzekł, wyciągając z leżącej nieopodal torby jakąś dziwną buteleczkę.

- Co to jest? – spytałam, widząc jaskrawy, pomarańczowy odcień napoju – Wygląda tak apetycznie, że ma się ochotę od razu to wypić – zażartowałam.

- Nie radzę. Uwierz mi, nie próbuj – wyjaśnił, wylewając dosłownie kilka kropel na ułożone w zgrabny stos patyki. Wszystkie momentalnie zapłonęły żywym ogniem, dosłownie znikąd.

- Wow, jestem pod wrażeniem – mówiłam, wpatrując się w tańczące płomienie – Ja zawsze używałam do tego specjalnych ziół.

- Nie jest łatwo zdobyć ani wytworzyć takie cudeńko – wytłumaczył Sam – Przynajmniej nie w tych stronach, dlatego, gdy nam się skończy, pewnie również będziemy musieli ich używać – finalnie dodał.

- Kupiliśmy go od pewnego kupca, ale ten pochodził z bardzo daleka. Niestety nie jest możliwym zdobyć potrzebne składniki w promieniu najbliższych kilometrów, przynajmniej z tego, co mówił – kontynuowała Millien.

- Szkoda, to bardzo wygodne – odpowiedziałam.

 

W ten sposób upłynęła nam większość wieczora. Wokół bardzo szybko zrobiło się całkowicie ciemno, a jedynym źródłem światła było nasze małe ognisko. Millien okazała się wyjątkowo otwartą i wygadaną waderą, dużo bardziej niż te dwa lata temu. Właściwie pyszczek jej się nie zamykał. Cały czas znajdywała kolejne opowiastki i tematy do kontynuowania mowy, nie dając nawet chwili, bym mogła spytać o to, co interesowało mnie najbardziej. Jak miewa się moja matka? Co z Wilkami Zachodnich Gór i dlaczego się od nich odłączyli?

 

-... I on wtedy to powiedział! – Millien wybuchnęła po raz kolejny donośnym śmiechem, niemal całkowicie padając na ziemię.

- Naprawdę? – spytałam z niedowierzaniem samca, zerkając na niego rozbawiona.

- Tak... – zaczął zakłopotany, chcąc powiedzieć coś jeszcze, jednak nie było mu to dane. Wciąż nieprzestająca się śmiać samka nie przepuściła kolejnej okazji, by ponownie dorzucić coś od siebie.

- I to samej ich królowej! – dodała pospiesznie, nie przestając się chichrać – Wyobrażasz sobie? Przed nimi wszystkimi! – Sam posłał białej wilczycy pozornie niezadowolone spojrzenie, jakby błagał, żeby już skończyła, po czym wywrócił ze spokojem oczami.

- Skąd miałem wiedzieć, że te słowa po zmianie jednej głoski znaczą... to, co znaczyły. Ich język jest naprawdę skomplikowany – tłumaczył się basior.

- Trzeba było lepiej się uczyć – zaśmiałam się, posyłając obu wilkom pogodne spojrzenie.

- A ja wtedy mu powtarzałam "Siedź cicho, ja będę mówić, bo ty na pewno wszystko pomieszasz." – kontynuowała Millien – On od zawsze, odkąd byliśmy szczeniętami, miał w zwyczaju pakować się w różne kłopoty, a ja to "Ta, która zawsze ratuje całą sytuację" – wyjaśniła.

- To nie tak, że nie potrafię rozmawiać z wilkami. To było tylko parę błędów językowych! – skomentował Sam.

- Bardzo istotnych błędów językowych – kontrargumentowała czerwonooka, akcentując pierwsze dwa słowa.

–Ja przynajmniej zajmuję się naprawdę istotnymi sprawami zamiast zagadywanie do każdego, kogo tylko napotkam – dokończył, wyraźnie podkreślając słowo "naprawdę".

- Ale przyznaj, że jak raz mogłeś mnie posłuchać! Inaczej zawsze pakujesz się w jakieś kłopoty – wytknęła bratu, po czym wszyscy wybuchnęliśmy wspólnym śmiechem. Mimo wszystko miło było posłuchać tych historii, co się zadziało, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Zawsze to jakieś urozmaicenie dla samotniczego życia, jakie dotychczas prowadziłam. Chichraliśmy się tak przez dłuższy czas, aż w końcu, gdy się uspokoiliśmy, zdołałam im zadać pytanie, które siedziało w mojej głowie już od pierwszego momentu.

 

- A więc – zaczęłam, gdy tylko ostatnie dźwięki ucichły, a oba wilki zwróciły swoją uwagę w moją stronę – Jak się miewają Wilki Zachodnich Gór? Jak się trzyma moja matka i Draco? Znaleźli nowe miejsce do życia? – wypytywałam.

- Tak, wszystko potoczyło się, po naszej myśli – Millien przymrużyła oczy w pogodnym uśmiechu – Po dołączeniu Grace znaleźliśmy nowe terytorium. Zajęło to trochę czasu, ale zapewniam cię, że było warto. Jest tam bezpiecznie, żadnych ludzi i obcych wilków na horyzoncie. Mogłabym rzec, że to raj na ziemi! – wyjaśniła śnieżnobiała.

- W takim razie, dlaczego opuściliście watahę? – spytałam moich starych znajomych. Poczułam prawdziwą ulgę, że w sprawie nowego terytorium wszystko potoczyło się, tak jak potoczyć powinno i moja matka jest bezpieczna.

- Chcieliśmy spróbować poszukać szczęścia gdzieś indziej. Poznać smak niezależności – wtrącił się Sam – Podobnie jak ty – dokończył, zerkając na mnie ukradkiem.

- Poznać nowe miejsca, ujrzeć na własne oczy tyle ile się tylko da – kontynuowała Millien, spoglądając rozmarzonym wzrokiem na rozgwieżdżone niebo.

- Chyba wiem, o czym mówisz – westchnęłam, również zadzierając głowę – Aczkolwiek ja nie włóczę się bez celu... gdzieś tam jest coś, czego szukam – wyszeptałam już bardziej sama do siebie niżeli do moich towarzyszy.

 

Przez dłuższy czas siedzieliśmy tak i po prostu i wpatrywaliśmy się w nocne niebo. Było piękne, nieskalane nawet pojedynczą chmurką. Dopiero po dłuższej chwili, zdecydowałam się ponownie zabrać głos. Momentalnie poczułam jak moje ciało i umysł ogarnia potężna fala wstydu, gdy zdałam sobie sprawę z pewnej bardzo ważnej rzeczy...

 

- W ogóle... nie podziękowałam wam jeszcze za uratowanie mnie. Dziękuję – skinęłam głową z szacunkiem oraz ogromną wdzięcznością w oczach, na co oba wilki wymieniły niepewne spojrzenia. –No co? Coś powiedziałam... nie tak?

- Cóż... to... nie byliśmy do końca my – wyznała wygadana wilczyca.

- Jak to? – spytałam, czując, że jestem co najmniej tak samo zakłopotana co oni.

- Znaczy, owszem wbiegliśmy tam, z chęcią niesienia ratunku... ­–wyjaśniał Sam – ale podejrzewam, że mogłoby to się skończyć dużo gorzej, gdyby nie ta dziwaczna, anomalia pogodowa.

- Co masz na myśli? – dopytałam, wyjątkowo zdziwiona i zaintrygowana.

- Że gdy tam wbiegliśmy, pioruny zaczęły ciskać jak opętane. Powinnaś to zobaczyć, w życiu nie widziałam czegoś takiego – opowiadała z zafascynowaniem czerwonooka – To właśnie one przepłoszyły twoich napastników, bo zaczęły uderzać naprawdę blisko. Cud, że żadne z drzew nie ucierpiało.

- Dziwne... – zamyśliłam się. Czyżby burza, która mnie przez ten cały czas prowadzi, teraz stanęła... w mojej obronie? To co najmniej nietypowe, ale od początku wiedziałam, że to nie tylko zwykły wybryk natury. Te ciemne chmurzyska wypełniała jakaś magia... tylko jeszcze nie wiedziałam jaka. Nie wiedziałam, że pochodziła z samej Krainy Burz, do której prędzej czy później miałam trafić.

 

- Cóż... ja chyba będę się kładła powoli spać – stwierdziła Millien po kolejnej, dłuższej chwili ciszy. Po tych słowach wilczyca ziewnęła, jednocześnie się przeciągając.

- Dobrej nocy – życzyłam jej, kiedy ta poczęła wykonywać kilka okrążeń wokół miejsca, w którym chciała się położyć. Samka wygodnie się ułożyła, burcząc coś parę razy pod nosem.

- Wiesz? Jeśli chcesz, to mogłabyś się do nas przyłączyć – wyszeptała patrząca na mnie biała, puchata, kula – We trójkę zawsze raźniej i przyjemniej zwiedza się świat – wyjaśniła.

- Kusząca propozycja... ale nie mogę. Ja... nie wiem jak to wyjaśnić, ale szukam czegoś bardzo dla mnie ważnego – wytłumaczyłam, dodając po chwili przerwy –i zamierzam to znaleźć.

- Przeznaczenia? Miejsca, do którego należysz? – wypytywał Sam.

- Tak, dokładnie – przytaknęłam – Może to trudno zrozumieć, ale po prostu czuję, że gdzieś tam jest miejsce, które wzywa mnie całą swoją mocą. To tam prowadzi mnie burza od tych długich pięciu miesięcy i wiem, że będzie prowadzić mnie nadal – wyjawiłam.

- A skąd wiesz, że to nie jest właśnie to miejsce, które cię nawołuje? – spytał szarofutry, a ja westchnęłam, wiedząc, że on tego nie zrozumie. Nie wiem, jak wiele wilków na świecie byłoby kiedykolwiek w stanie zrozumieć. To uczucie, gdy wzywa cię coś, czego nawet nie umiesz opisać słowami. Coś, co dla stąpającego twardo po ziemi umysłu może nawet nie istnieć...

- Mogę zostać i poszwendać się z wami przez kilka dni, może tygodni, ale nie dłużej – mówiłam. W tym momencie oboje zorientowaliśmy się, że Millien od dłuższego, jak na nią czasu, się nie odzywa. Zasnęła, spokojnym i twardym snem.

- Hm... a myślałem, że będzie nam teraz dane dzielić losy znacznie dłużej niż tylko przez parę tygodni – zamyślił się czerwonooki – Pamiętasz? Obiecałaś nam coś, gdy byliśmy mali – nagle zaczął szarofutry, wciąż z pogodnym i wyluzowanym wyrazem pyska. Mimo tego, jak bardzo tajemniczo zabrzmiały jego słowa.

- Tak... To było zaraz po śmierci Violet... O ile dobrze pamiętam – odpowiedziałam, próbując wrócić pamięcią do tamtego momentu – ale nie jestem pewna, co wtedy powiedziałam.

- Mówiłaś o pomocy... Jeśli kiedykolwiek będę jej potrzebował – wyjaśnił, spoglądając mi w oczy.

- Tak! Hah, już pamiętam – w odpowiedzi zaśmiałam się – Wiesz, bo tak jest. Zawsze staram się każdemu służyć pomocą, szczególnie w ciężkich chwilach – wyjaśniłam ze spokojem.

- Wiem o tym – odpowiedział, bez wahania kierując swoje spojrzenie w kierunku tańczącego ogniska.

- Ale... Skąd ten nagły powrót do przeszłości? Zrobiłeś się nagle taki sentymentalny – pokręciłam z zaciekawieniem głową. Zauważyłam, że basior nad czymś intensywnie myślał, gdyż zawiesił się na krótką chwilę, patrząc się pusto w przestrzeń.

- Hmm... Myślę, że teraz przydałaby mi się czyjąś pomocna łapa – zaczął w końcu. Ponownie się zamyślił, jakby rozważał wszystkie możliwe opcje.

- Masz jakieś kłopoty? – dopytałam, patrząc nań ze zmartwieniem.

- Muszę zrobić coś bardzo ważnego, ale nie jestem w stanie dokonać tego sam – kontynuował, spoglądając jednorazowo na swoją śpiącą siostrę – To znaczy... Jestem, ale nie będzie to proste.

- Co to takiego? – spytałam coraz bardziej zainteresowana.

- Wyjaśnię ci jutro rano. Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko – odpowiedział, a ja dostrzegłam, jak końcówka jego ogona delikatnie się porusza w geście radości.

- Oczywiście, że nie. Zobaczę, co będę mogła zrobić – uśmiechnęłam się zadowolona od ucha do ucha. Czerwonooki ziewnął jednorazowo.

- Przysięgasz, że mi pomożesz? To dla mnie naprawdę bardzo ważne oraz... że nie powiesz niczego mojej siostrze, dobrze? – wyszeptał.

- Obiecuję, że ci pomogę, ale żeby to zrobić muszę najpierw wiedzieć w czym – mówiłam, nie spuszczając wzroku z basiora.

- Teraz jestem zbyt zmęczony, żeby to wszystko tłumaczyć – rzekł, rozglądając się po opanowanej przez noc polanie. Przeciągnął się szybko, mrugając kilka razy ciężkimi ze zmęczenia powiekami.

- Nie wiem, jak ja zasnę, przesypiając wcześniej większość dnia, ale spróbuję – stwierdziłam, w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, po czym oboje zwinęliśmy się w kłębki na swoich kawałach ziemi. Musiałam przyznać, że tej nocy grunt wydawał mi się wyjątkowo zimny i nieprzyjemny, lecz mimo to szybko udało mi się zasnąć ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu.

 

Obudziłam się wcześnie nad ranem, a zaraz po mnie dwójka moich nowych towarzyszy. Wspólnie zjedliśmy resztki tego, co zostało nam po wczorajszej nocy. Jednak poza nimi, w zapasach nie było absolutnie nic. Musieliśmy znaleźć szybko coś do spożycia, aby nie musieć przeżywać całego dnia z niemal pustymi żołądkami. We trójkę nie powinno być to tak trudne zadanie. W grupie polowanie jest zawsze dużo przyjemniejsze i prostsze, niż kiedy jesteś sam. W dodatku presja jest mniejsza. Za ten czas, kiedy zdążyłam posmakować prawdziwego życia samotniczki, wiele razy potwornie się bałam, że któregoś dnia nie uda mi się złapać żadnej zwierzyny. Gdy jesteś sam, myśl z tyłu głowy, że jeśli ty tego nie zrobisz, nie zrobi tego nikt, nie opuszcza cię nawet na krok. Wiesz, że jeśli zawalisz, chociaż o jeden raz za dużo, po pewnym czasie z głodu osłabniesz na tyle, że nie będziesz w stanie polować w ogóle, a to w dziczy było niczym wyrok śmierci. Nawet jeśli mi to nawet nigdy nie groziło, bo o ile jestem słaba w walce, w pływaniu przeciętna, tak powiem nieskromnie, że polowanie i łowiectwo od zawsze było tym, w czym byłam naprawdę dobra. Mimo to te myśli skutecznie stresowały i potrafiły dręczyć po nocach przez wiele dni, szczególnie tych pierwszych.

 

Rozdzieliliśmy na rozstaju leśnych ścieżek, jednej prowadzącej na wschodnią część boru, drugą na zachodnią. Do tej pory nie mam pojęcia, co Sam nagadał Millien, ale poprosił ją na stronę. Po ich niezbyt długiej wymianie zdań, mimo wcześniejszych, głośnych sprzeciwów wadery w końcu zgodziła się, byśmy zostali tylko we dwoje, natomiast ona poszła w przeciwną stronę, szukając jakiejś zwierzyny. Byłam ciekawa, co sprawiło, że czerwonooka tak nagle zmieniła zdanie, ale nie odważyłam się o to spytać, dlatego po prostu ruszyłam za szarofutrym wilczyskiem.

 

Sam zaprowadził mnie w pewne miejsce. Było to praktycznie wolne od wszelkich drzew pole, ze średniej długości trawą. Jednak nie było całkowicie puste, co jakiś czas moje spojrzenie napotykało jakąś większą skałę, kamienie lub skupisko krzewów. Wiatr hulał tutaj naprawdę przyjemnie, wytwarzając na pobliskich roślinach, swego rodzaju fale, co było naprawdę niesamowitym widokiem.

 

Sam poprowadził mnie za jedną z wcześniej wspomnianych skał, dokładnie się rozglądając. Jakby chciał mieć pewność, że nikt nas nie widzi. Zaintrygowało mnie to jego zachowanie, a w moim umyśle momentalnie pojawiła się masa myśli. Moja wrodzona ciekawość, dała o sobie wyraźnie znać.

 

- Nie zdajesz sobie sprawy, ile czasu zajęło mi znalezienie tego – w końcu zaczął, wyciągając z torby pogniecioną kartkę, najprawdopodobniej wyrwaną z jakiejś starej księgi.

- Co to takiego? – spytałam, mrużąc oczy. Chciałam lepiej dostrzec i zrozumieć te wszystkie dziwne symbole, znaczki i zawijasy. Poza nimi znajdowały się tam również napisy, dokładnie opisujące przebieg i wykonanie jakiegoś trudnego zaklęcia.

-Jest to przepis na jeden z najstarszych rytuałów, jakie widział nasz wilczy świat – zaczął tajemniczo – Zaklęcie ożywienia.

- Ożywienia? –Powtórzyłam z zachwytem – Czy to może sprawić, że dowolny wilk, który zginął... wróci do życia? –Dopytywałam wyraźnie oczarowana. Ja na szczęście do tej pory nie straciłam nikogo bliskiego, ale to wydarzenie z Violet... Ona była jedyną wilczycą, którą znałam i której nie było już z nami na tym świecie. Gdybyśmy mogli tylko naprawić te wszystkie wydarzenia z tamtego feralnego dnia... Wiedziałam, że Sam właśnie tego chce teraz dokonać, chociaż zaczęłam jednocześnie mieć pewne wątpliwości, czy to aby na pewno rozsądne...

- To jest wbrew naturze... – wysapałam – Obawiam się, że możemy w ten sposób igrać z mocami, których nigdy nie będziemy w stanie pojąć... Nie bez powodu to zaklęcie było tak trudnodostępne. Wilki nie mogą ot, tak wracać sobie do życia, nawet jeśli my bardzo byśmy tego chcieli...

- Ależ nie, całość jest właśnie bardzo prosta i na jasnych zasadach – podekscytowany szarofutry wskazał ochoczo na zapiski – Wystarczy jedna dusza innego wilka, aby równowaga w świecie została zachowana – począł wyjaśniać – Niestety na wilkach nie może to działać tak jak kamień ożywienia na pupilach, ale i z tym dodatkowym warunkiem sobie poradzimy. To tylko czysta formalność.

- Dusza innego wilka... – powtórzyłam, wpatrując się pusto w kartkę papieru, a basior kontynuował jak gdyby nigdy nic.

 

- Potrzebuję twojej pomocy, aby moja matka mogła do nas wrócić. Myślę o tym, odkąd pamiętam. To było takie niesprawiedliwe, że zginęła i zostawiła nas z powodu jakiejś przeklętej pomyłki. Sam Draco zawsze mówił, że nie zasługiwała na śmierć – kontynuował – Chcę, żebyś mi pomogła, tak jak niegdyś obiecałaś. Znalazłem już odpowiednią wilczycę.

- Mnie...? – wyszeptałam, czując jak sierść na grzbiecie, staje mi dęba, a krew w żyłach momentalnie zamarza – Chcesz mnie złożyć w jakiejś ofierze i wymienić na swoją matkę? To szaleństwo... -wysapałam z przerażeniem w oczach.

- Nie, głuptasie! – basior roześmiał się wyraźnie rozbawiony. Przez chwilę poczułam ulgę, myśląc, że zaraz powie, że tylko żartował, żeby mnie nastraszyć. Jednak z jego pyska wypłynęło coś zupełnie innego i bardzo poważnego – Jest to inna wilczyca samotniczka. Śledziłem ją od dłuższego czasu i prowadziłem naszą trasę z Millien jej tropem. Czekałem tylko na odpowiedni moment, żeby mieć z nią największe szanse, a jednocześnie by moja siostra się niczego nie dowiedziała. Wiesz, jaka ona jest. Zawsze wszystkie moje pomysły uważa za głupie i bezsensowne, ale wtedy ty spadłaś mi jak z nieba! – wyjaśnił wyraźnie uradowany.

- C-Co ty chcesz, żebym zrobiła?! – dopytałam, niby rozumiejąc, o czym wilk do mnie mówi, a jednocześnie... nie mogąc przyjąć tego do wiadomości.

- Tak jak mówiłem, potrzebna mi twoją pomoc. Ja jako wilk dobra nie posiadam żadnych magicznych umiejętności mogących zrobić komuś krzywdę... Pozostaje mi walka wręcz, ale za to ty. Kilka kolców z lodu i będzie po problemie – wyjaśniał, tak przerażająco spokojnym tonem jakby opisywał co najmniej poranny spacer.

- Nie, nie zrobię tego. Jak mogłeś pomyśleć... – chciałam mówić dalej, próbować wybić mu ten plan z głowy, jednak zaschło mi w gardle, zabrało słów. Potrzebowałam chwili, aby ogarnąć to wszystko do kupy i przyjąć do zrozumienia.

- Nie zrobisz? – powtórzył, naprawdę nie dowierzając. Zupełnie jakby oczywistym było dla niego, że na to pójdę.

- Nie... nie będę pomagać ci w zabójstwie. Nie będziemy wtedy ani trochę lepsi od tego, który zabił Violet – wytłumaczyłam, najwyraźniej akcentując wszystkie moje słowa, jak tylko mogłam. Liczyłam, że to sprawi, że jakoś to do niego dotrze.

- Ja nie rozumiem! Obiecałaś, że mi pomożesz, że zawsze podasz nam pomocną łapę, jeśli tylko będziemy jej potrzebowali. Nawet wczoraj przy ognisku, poprzysięgłaś zrobić, co tylko będziesz mogła! Teraz łamiesz to wszystko?!

- Ponieważ tak nie można... Twoja matka była za dobra, by chcieć wrócić w zamian za życie innej istoty... – mówiłam, starając się na spokojnie wytłumaczyć.

- Właśnie! Moja matka była dobrą wilczycą, a ta? Uważnie ją obserwowałem. Kradnie, oszukuje, paja się w hazardzie. Jest złą wilczycą, Alice. Nikt nie będzie za nią tęsknił! – argumentował, kontynuując zaciekłe, kłótnię. Wtedy zaczął na mnie krzyczeć tak głośno, że było go słychać niemal w całym lesie.

- Ale tak się nie robi, nie rozumiesz? Nie nam oceniać czy jest ona dobra, czy zła, a już na pewno nie nam sądzić, czy zasługuje na śmierć – tłumaczyłam, starając się przemówić basiorowi do rozumu – Posłuchaj, nie możemy... – zaczęłam po raz kolejny, starając się mówić na spokojnie. Spróbowałam go zrozumieć, jego desperację. Sama nie wiem, jak bym zareagowała, gdybym straciła matkę i to jeszcze w tak młodym wieku. Pomyślałam, że możemy porozmawiać o tym na spokojnie, jednak nie było dane mi kontynuować.

 

- Nie, to ty posłuchaj – Sam, tym razem stracił cierpliwość. Skoczył na mnie, skutecznie i z całą swą siłą przygniatając do pobliskiej skały. Jedną łapą zatkał mi pysk, tak abym nie mogła już nic więcej powiedzieć, po czym począł kontynuować swoją wypowiedź – Od tamtego jednego dnia szukam sposobu, żeby cofnąć czas, żeby pokonać samą śmierć, i nie pozwolę tego zmarnować tylko dlatego, że tobie się coś odwidziało! Obiecałaś, że mi pomożesz i teraz nie masz wyboru – wywarczał.

 

- Nie godziłam się na nic takiego – spróbowałam powiedzieć, choć wyszło mi to skrajnie niewyraźnie – Proszę, puść mnie i porozmawiajmy...

 

W końcu udało mi się go ukąsić na tyle boleśnie, żeby mnie puścił. Bez większego problemu zdołałam się wyślizgnąć z jego morderczego uścisku i puścić się pędem przed siebie. Niestety nie odbiegłam za daleko, wilk bardzo szybko zdołał złapać mnie za ogon, powodując mój dość bolesny upadek. Zaczęliśmy się szarpać i szamotać, kłapiąc na siebie zębami i warcząc. Starałam się bronić, jak tylko mogłam, chcąc wygrać dla siebie w końcu okazję do ucieczki. Niedługo potem moim oczom ukazała się biała kula, pędząca z całą swą siłą na mojego przeciwnika. Powaliła go, niemal jednym ruchem.

 

- Co ty robisz najlepszego?! – spytała Millien, z niedowierzaniem patrząc na brata –Sły-słyszałam wszystko... – wysapała.

- Siostro proszę, zrozum mnie. Ty zawsze mnie rozumiałaś – począł tłumaczyć się basior, sztucznie niewinnym tonem.

- Nie, nie jestem w stanie Sam. Jak możesz przez te całe dwa lata tak bardzo żyć przeszłością? – Na to wilk nic nie odpowiedział, jedynie począł się szarpać i nim się spostrzegłam, rozpoczął walkę... z własną siostrą.

- Wiedziałem, że ci się nie spodoba! Tobie nigdy się nic nie podoba! Zawsze moje pomysły i plany to bzdura! Zawsze uważasz, że robię coś głupiego i wpakuję nas w kłopoty, nieważne jak bardzo będę się starał! –Wykrzyczał jej prosto w pysk w pełnej wściekłości. Był opanowany przez furię, zupełnie jakby powodem tego gniewu nie była sama traumatyczna śmierć Violet, ale również poczucie niedocenienia przez własną siostrę – A ja przecież to wszystko robiłem dla ciebie! Zawsze wszystko robię dla ciebie!

 

Chciałam do nich podbiec i spróbować rozdzielić, lecz niestety w coś uderzyłam. Okrągła kopuła pojawiła się wokół mnie. Tarcza? Możliwa umiejętność wilka dobra... Chroniła mnie, ale... działała tak samo w obie strony. Nie mogłam ani stąd wyjść, ani rzucić żadnego zaklęcia poza nią. Chciałam móc, chociaż próbować uwięzić ich w jakiś konstrukcjach z lodu, aby trochę ochłonęli, ale to również nie było wykonalne. Nie wiedziałam co robić, więc odruchowo zaczęłam krążyć w tę i z powrotem.

 

- Ja też zawsze robię wszystko, co dla ciebie najlepsze! Dlatego, gdy robisz coś głupiego, mówię ci o tym – tłumaczyła Millien.

- Nie! Gdyby to był pomysł kogokolwiek innego, wiem, że mówiłabyś coś zupełnie innego. Zawsze tak jest! – ciemnoszary wilk zaczął biec, chcąc staranować siostrę, jednak ta nie dała się powalić i odepchnęła go z całej swej siły.

 

Basior padł na ziemię, uderzając łbem w jeden z wystających kamieni. Millien skorzystała z momentu, gdy się nie podnosił, aby złapać oddech, gdy po chwili zorientowała się, że jej brat nie rusza się zdecydowanie za długo. Byłam pewna, że na skutek uderzenia jedynie stracił przytomność, kiedy nagle moim oczom ukazała się dość spora stróżka krwi spływająca po szarym głazie, a tarcza wokół mnie zniknęła...

 

-Sam? – zawołała czerwonooka, podbiegając do pobratymca – Bracie...!

 

Po lesie odbił się echem zdesperowany krzyk wadery, podobnie jak w mojej głowie... Nawoływała go, nieustannie przepraszając, a ja stałam po prostu jak wryta, nie mogąc uwierzyć własnemu umysłowi... Czy to się stało przeze mnie...? Czy mogłam jakoś temu zapobiec...?

 

Od tamtego momentu nie minęło wiele czasu aż drogi moje i Millien się ponownie rozeszły... to było w pewien sposób nieuniknione. Nawet jeśli z początku starałyśmy się trzymać razem, wciąż czułyśmy, jak obie ciągniemy za sobą swego rodzaju piętno. Będąc w swoim towarzystwie, nieustanie sobie o tym przypominałyśmy.

Szwendałam się, dotrzymując jej towarzystwa przez dobry tydzień, potem napotkałyśmy pewną watahę, do której dołączyła. Millien poprosiła mnie, abym zrobiła to samo, żebyśmy obie zaczęły wszystko od nowa, jednak ja nie mogłam... Nie mogłam również przekonać jej do tego, by podążyła za mną szukać "miejsca w świecie" i w końcu się rozstałyśmy. Pozwoliłam jej tam zostać, każąc przysiąc, że nie zrobi nigdy niczego głupiego.

Tym razem to ona obiecała...

 

 

 

KOMENTARZE ORAZ PUNKTACJA:

 

  • Ilość słów: 5683 (6 punktów)
  • Fabuła: Oryginalna, dobrze rozwinięta i poprowadzona, wszystkie wątki zostały wyjaśnione i doprowadzone do końca. (10 punktów)
  • Ortografia: Brak uwag, opowiadanie nie zawiera błędów ortograficznych. (4 punkty)
  • Interpunkcja: 5 błędów. (2 punkty)

- „W czasach, gdy jeszcze nawet nie wiedziałam o istnieniu mojej ukochanej Watahy Wilków Burzy.” -
Przed gdy powinien być przecinek.
- „Nie byłam pewna, czy tylko ja ją widzę, czy ona tam naprawdę jest, ale mnie prowadziła.” – Przecinek powinien się znajdować przed: „czy” w obu przypadkach.
- „, adrenalinę i niepewność, gdzie trafisz następnego dnia.” – Przed: „gdzie” powinien być postawiony przecinek.
- „Mimo, że obraz był rozmazany, a spływająca mi po pysku i czole krew skutecznie uniemożliwiała widoczność, bez problemu wiedziałam, że to oni.” – Przed: „że” stawiamy przecinek.
- „Dusza innego wilka... – powtórzyłam, wpatrując się pusto w kartkę papieru, a basior kontynuował, jak gdyby nigdy nic…” – Przecinek przed: „jak”.

  • Gramatyka/błędy językowe: 4 błędy (2 punkty)

- „To ta społeczność właśnie poprzysięgła otoczyć je wszelką opieką i zrobić wszystko, aby jak najszybciej zapomnieli o wcześniej wspomnianej stracie.” – Wyraz „właśnie” jest niepotrzebny w tym zdaniu, ponadto zastosowano tu szyk przestawny zdania, prawidłowo zdanie powinno być sformułowane w ten sposób: „To właśnie ta społeczność…”
- „Miałam się dobrze. Moja matka wyjaśniła mi wszystko, co się stało, najłagodniej jak tylko umiała. Nie zdawałam sobie mimo wszystko jeszcze sprawy z wielu rzeczy, a jedyne co wiedziałam to to, że "Wszyscy są bardzo smutni, z powodu tego, co się stało".” – powtórzenie: „co się stało”, można było zastąpić synonimem: „tym co się wydarzyło”.
- „Nie mam nawet jak uciec przez tą bolącą łapę..." – Prawidłowa forma: „tą bolącą łapę”.
- „Nie byłam w stanie odwrócić głowy, w stronę miejsca, gdzie znajdowali się moi oprawcy oraz, w którego którą stronę pobiegły oba wilki, więc jedyne co mogłam zrobić to nasłuchiwać.” – Prawidłowa odmiana to: „W którą stronę”.
- „- No rak tak, nie jesteśmy już szczeniętami – poprawiłam się, zakrywając pysk przednią łapą.” – literówka.
- „- Myślę, że skuszę się na tę propozycję” – Poprawną formą jest: „tę propozycję”.

  • Budowa: Brak uwag, dobrze napisane dialogi, wyraźne akapity, zdania dobrze złożone. (5 punktów)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Łączna ilość punktów: 25/33