· 

Ostatnia nadzieja #3

-Wiej! -krzyknęłam, orientując się już, że to przerośnięte stworzenie nas widzi. Natychmiast lekko złapałam zębami futro na karku Etrii, ciągnąc je w swoją stronę, aby wybudzić wilczycę z tego dziwnego transu, w którym się znalazła. Zupełnie jakby z przerażenia nie mogła się ruszyć.

 

Wadera ziemi, natychmiast zdała sobie sprawę, że trzeba działać, póki jeszcze Ozyrys jest nam łaskawy. Bez dalszej zwłoki rzuciłyśmy się pędem przez trawę. Byłyśmy wykończone, głodne i obolałe, jednak solidna dawka adrenaliny w naszych żyłach dała nam dobrą motywację to szaleńczego biegu. Po raz kolejny przedzierałyśmy się przez wysoką trawę, tym razem nie zwracając uwagi na nic. Dobrze wiedziałam, że na otwartym terenie nie miałyśmy żadnych szans, by ukryć się przed ptaszyskiem. Sowy są świetnie przystosowane, by polować właśnie w takich miejscach. Przez gęste zarośla przed sobą nie widziałam absolutnie nic. Nasza jedyna nadzieja...

 

-Drzewa! -krzyknęłam -Etrio, czy gdzieś tutaj są drzewa?! -pytałam przerażona swoją towarzyszkę. Gęsty las był naszą jedyną nadzieją. Może ptaszysko umie powalać ogromne pnie, ale na pewno będzie nam łatwiej się schować niż na tak wielkim polu, jak to.

-Jeśli tam wbiegniemy, one zginą! -wypiszczała zrozpaczona, jakby wiedząc, o czym myślę -To stworzenie je zabije... -mówiła, a ja zobaczyłam, jak jej oczy lekko się zaszkliły. To spojrzenie sprawiło, że zdałam sobie sprawę z tego, jaką ofiarę będzie musiał poświęcić las, jeśli zdecyduje się nas chronić. Musiało znaleźć się inne wyjście, zawsze się znajduje.

-J-ja nie wiem, co możemy innego zrobić... -wydukałam -Może chociaż pomogą nam znaleźć jakąś kryjówkę. Nasłuchuj Etrio, to nasza ostatnia nadzieja...

 

Mówiłam zatroskana i przerażona jednocześnie. W tym momencie ciemne, gęste chmury całkowicie zakryły oświetlające nam wcześniej drogę, księżyc i gwiazdy. W jednej chwili podziwiany przez nas, jasny nieboskłon zamienił się w czarną, pustą, jednolitą masę. Dzięki mocy, którą otrzymałam od mojej ukochanej Luny, wciąż widziałam doskonale, ale Etria...

 

-Złap się za mój ogon -powiedziałam, a zielonooka bez wahania zacisnęła delikatnie swe szczęki na moim futrze. Teraz to ja byłam jej oczami, a ona moimi uszami. Musiałyśmy współpracować i się nie rozdzielać, aby przeżyć. Poczułam, że w tamtej chwili uzupełniamy się doskonale i że jeśli ktoś miałby kiedykolwiek wyjść żywym z takich tarapatów jak te, to to będziemy właśnie my.

 

-Ciągle nic nie słyszę... Drzewa muszą być za daleko -wydyszała niewyraźnie Etria.

-Proszę cię, musi tu gdzieś być las, musi -pisnęłam w przerażeniu. Sowa nadlatywała coraz bliżej. To nie może się tak skończyć, nie może...

 

W tym momencie, ptaszysko po raz pierwszy uderzyło, wbijając swoje ostre szpony w suchą glebę. W ostatniej chwili odskoczyłam, ciągnąc za sobą swoją towarzyszkę i próbując jeszcze bardziej przyspieszyć. W pewnym momencie miałam wrażenie, że nie wyrobię ze swoją własną prędkością i się przewrócę.

 

-Biegnij Etrio! Biegnij i nasłuchuj! -wciąż mówiłam, już w maksymalnej desperacji.

-Słyszę je! Słyszę! -odpowiedziała mi w końcu, a na naszych pyskach momentalnie zawitał uśmiech -Wiedzą gdzie możemy się schować.

-Którędy? -wyziajałam, posyłając waderze wdzięczne spojrzenie.

-Przed siebie -odpowiedziała.

Nie zwalniając ani na chwilę, wciąż pędziłyśmy do przodu, skutecznie unikając ataków gigantycznej sowy.

-Jeszcze tylko kawałek... -wydyszała Etria -To lisia nora! Skręć trochę w prawo, gdzieś tam powinna być -mówiła zieloonooka, z coraz większym trudem łapiąc oddech.

 

Posłusznie podążyłam za jej wskazówkami, skrupulatnie się rozglądając za wcześniej wspomnianą kryjówką. Moje serce biło jak oszalałe, przez chwilę bałam się, że ją przegapię. Długi bieg oraz ciągłe uniki stawały się dla nas coraz trudniejsze. Wiedziałam, że długo tak nie damy rady. Bałam się, że to może być koniec, ale w końcu ją ujrzałam! Nora wykopana w ziemi, wśród gęstej trawy. Przejście było ciasne, ale wciąż wystarczająco duże, byśmy się tam zmieściły. W tamtym momencie jak nigdy miałam ochotę wtulić naszą różowofutrą wilczycę Norę z watahy, za samo to jak się nazywa.

 

-Widzę ją! Tutaj! -wykrzyczałam, ciągnąc Etrię za sobą, prosto pod ziemię. Obie wpadłyśmy do podziemnej kryjówki jak poparzone, po czym natychmiast padłyśmy na ziemię, ciężko dysząc.

Ptaszysko oczywiście wciąż nie dawało za wygraną. Nieustępliwie, z determinacją i wściekłością w oczach, sięgało swoimi wielkimi szponami w naszą stronę. Gwałtownie odsunęłyśmy się jak najdalej wejścia, wtulając się w siebie odruchowo i modląc się do naszych patronek, by sowa nie dała rady nas dosięgnąć. Jednak ptak okazał się stanowczo za duży, by do nas się dostać i po dłuższej chwili odpuścił, po czym odleciał. Wraz z Etrią, głośno odetchnęłyśmy z ulgą, wyczerpane padając na ziemię. Minęła dłuższa chwila, może nawet kilkadziesiąt minut byśmy zdołały uspokoić oddechy na tyle, by dać radę coś z siebie wydusić.

 

-Przenocujmy tu -wydyszałam -To stworzenie ciągle może krążyć gdzieś w pobliżu i dopiero nad ranem pójdzie spać, a my potrzebujemy solidnego odpoczynku do dalszej drogi -rzekłam, spoglądając na swoją towarzyszkę.

-Tak, to chyba najlepsza opcja -zgodziła się ze mną Etria. Wyczerpane, w końcu wtuliłyśmy się w swoje futra, powoli zasypiając. A na zewnątrz wciąż było słychać sowie krzyki...

 

C.D.N.

 

>Etria? Wybacz, że takie krótkie, ale nie można odkrywać wszystkich swoich kart, już przy pierwszym rozdaniu, prawda? ;)<