· 

Nici przeznaczenia [Część #1]

Tego dnia przebywałam na Piaszczystych Wzgórzach. Nieczęsto tutaj zaglądam. Jest tutaj gorąco, upalnie i praktycznie nie ma wody, ani żadnej roślinności. Z tego, co wiem, wilki pogody są z reguły odporne na rozmaite temperatury. Nie mogłam zginąć lub zemdleć z powodu przegrzania, lecz to wciąż nie zmieniało faktu, że zwyczajnie nie lubiłam upalnych dni.

 

Od czasu tamtej pamiętnej śnieżycy, zmieniło się trochę, jeśli chodzi o moje umiejętności magiczne... Nie było właściwie dnia, w którym nie poświęciłabym, chociażby chwili na doskonalenie tego, co otrzymałam w genach od bożka pogody. Skrupulatnie czytałam wszystkie księgi i zwoje, jakie tylko wpadły mi w łapy i które mogłyby chociaż trochę mi pomóc. Niestety, musiałam radzić sobie z tym wszystkim zupełnie sama, gdyż w Watasze Wilków Burzy nie było ani jednego wilka, który byłby tej samej rasy co ja. Nie miałam żadnego przewodnika w tej kwestii, a lato zbliżało się do Doliny Burz coraz większymi krokami. Wiedziałam, że w przypadku suszy moje umiejętności mogą okazać się bardzo przydatne lub wręcz zbawienne dla naszej watahy. To dawało mi jeszcze większą motywację, by się doskonalić w tym, co niby od początku było ze mną, a jednocześnie zdawało mi się tak bardzo obce...

Jednak właśnie tego dnia, od którego zaczęłam swoją opowieść, nie byłam na Piaszczystych Wzgórzach, by trenować magię. Tym razem przybyłam tu by ćwiczyć swoje umiejętności praktyczne i niezwykłą sztukę samoobrony, z samą drugą alfą, Vesną.

 

-Nie trać przeciwnika z oczu i staraj się trzymać prostą postawę -zachęcała, mierząc sztyletem w moją stronę.

 

Od czasu wielkiej wojny, zawdzięczałam fiołkowookiej waderze życie. To ona wpadła do okopów w momencie, gdy jeden z wojowników Westa próbował poderżnąć mi gardło i to właśnie dzięki niej wyszłam z owego starcia żywa i w jednym kawałku. Uratowała mi życie i zdawałam sobie w pełni sprawę, że gdyby nie ona prawdopodobnie nie stałabym tu teraz. Pragnęłam któregoś dnia spłacić ten dług wdzięczności, chociaż jednocześnie stanowczo wolałabym, aby okazja do tego nigdy nie nadarzyła. W końcu, jak złe rzeczy muszą się zadziać, by zagrozić samej bogince dusz?

 

Zaraz po tym, gdy poczęłam być winna cynamonowofutrej własny żywot, ta przekazała mi jeden ze swoich cennych sztyletów, bym mogła bronić siebie i innych w tych niewyobrażalnie trudnych czasach. Tego dnia pokazała mi, że walka za życie dobrych i ważnych dla ciebie wilków nie jest niczym złym... że tak postępują dobrzy i szlachetni wojownicy jak walkirie czy herosi.

 

"Weź to... i obyś nie musiała go użyć" dokładnie tych słów użyła, a te wyryły mi się w umyśle niemal bezpowrotnie, mimo iż od tamtych dni minęło sporo czasu. Niedługo potem, w czasie gdy nasza wataha ciągle powstawała z popiołów po ciężkich bitwach, poprosiłam Vesnę, by któregoś dnia udzieliła mi prywatnych lekcji walki i samoobrony. W moich żyłach nigdy nie tętniła krew wojowniczki i fiołkowooka dobrze o tym wiedziała, lecz mimo to od razu zgodziła się, by nauczyć mnie paru sztuczek raz na jakiś czas. Jak chociażby powalić przeciwnika i obezwładnić tak by ten nie stwarzał już zagrożenia. Ponadto, i tak miała to być jedna z lekcji, jakie otrzymują wszystkie przyszłe alfy, bety, gammy i delty. Jednak widziałam, że Alessa i Vesna zważywszy na mój pacyfizm, nie chcą na mnie niczego wymuszać. Byłam im za to wdzięczna.

 

-No już, nie cofaj się tylko staw mi czoła -mówiła poważnie, lecz wciąż łagodnie. Doceniałam to, jak bardzo starała się dostosować pode mnie i moje umiejętności. Mimo iż sama uczyła się walki chyba w najbrutalniejszy i najsurowszy sposób jak to tylko możliwe. Pod okiem Westa, w ludzkiej warowni... Nie umiałam sobie tego nawet wyobrazić, gdyż ja zapewne nie wytrzymałabym tam nawet jednego dnia.

W końcu skoczyłam na wilczycę, próbując ją powalić całym swoim ciężarem. Obie przeturlałyśmy się chwilę po suchej ziemi, aż w końcu wylądowałam pyskiem w piasku, delikatnie przygnieciona przez Vesnę.

 

-Niezła próba -rzekła, pomagając mi wstać. Ja natomiast jęknęłam, już lekko zrezygnowana.

-Wiem, że nigdy nie dorównam, jeśli chodzi o walkę nawet średniej klasy wojownikowi, ale chcę po prostu nauczyć się podstaw samoobrony. Jowiszu, czy to tak dużo?! -krzyknęłam do nieboskłonu, zadzierając głowę, jakby oczekując jakiejś odpowiedzi.

-Nie przejmuj się, nikomu na początku nie idzie -rzekła, spoglądając na mnie pocieszająco.

-Drażni mnie to -westchnęłam, robiąc lekko sfrustrowaną minę. Musiała wyglądać nadwyraz zabawnie, gdyż wadera, widząc mnie, lekko się zaśmiała.

-Może chcesz zrobić sobie przerwę? Jest już prawie południe -cynamonowa zadarła głowę do góry, zerkając na czyste, pozbawione chmur niebo. Po jej słowach momentalnie się ożywiłam.

-Właśnie! Araceli miała nam zaprezentować swoje nowe umiejętności magiczne! Chodź Vesno, nie mamy już czasu -zamerdałam wesoło ogonkiem, po czym podekscytowana popędziłam radośnie na przód, zachęcając przyjaciółkę, by przyspieszyła. To jest aż niesamowite, jak dwa zupełnie odmienne charaktery i bagaże doświadczeń, mogą nie tylko w zgodzie dzielić wspólną jaskinię, ale i poszczycić się taką więzią jak ta nasza.

 

Na moim pyszczku po raz kolejny wymalował się uśmiech, gdy poczułam na swojej skórze chłodny cień i delikatny wiaterek poruszający koronami drzew. Z całą pewnością, przebywanie w lesie bardziej przypadło mi do gustu niż piaszczysta i piekielnie gorąca część naszych terytoriów. Zadowolona kroczyłam obok Vesny, nasłuchując i obserwując świat dookoła. Araceli wraz z Arelionem powinni być gdzieś w okolicy, jednak do mojego czułego nosa nie dobiegł zapach ani jednego z nich.

 

-Hm... to dziwne -rozejrzała się fiołkowooka -Białe futra mają w zwyczaju odcinać się na tle zielonego lasu. Nie powinno być aż tak trudno ich znaleźć.

-Może coś nam się pomyliło? -zamyśliłam się -Powiedzieli Płomykowy, czy Baśniowy Las?

-Płomykowy, jestem tego pewna -stwierdziła wilczyca, ponownie się rozglądając -Chodź, sprawdzimy w obozie, jeśli tam ich nie znajdziemy, to poprosimy kogoś o pomoc.

-W porządku -przytaknęłam, po czym obie ruszyłyśmy ponownie przed siebie.

 

Byłyśmy już blisko, lecz do naszych uszu nie dobiegały żadne głosy. Było aż podejrzanie cicho, więc bez wahania wyszłyśmy ostrożnie na polankę, która ku naszemu zdziwieniu okazała się całkowicie pusta. Zwykle o tej porze jest wręcz przepełniona wilkami spędzającymi wspólnie czas. Czy to na kąpielach w jeziorze, czy na wspólnych posiłkach, lecz tym razem nie było tu absolutnie ani żywej duszy. Obie wyczułyśmy, że dzieje się coś niepokojącego. Dopiero po chwili byłyśmy w stanie dostrzec, iż wszyscy członkowie watahy stoją w jednym miejscu, okrążając coś lub... kogoś? Widząc to, wymieniłam z drugą alfą niepewne spojrzenia.

 

C.D.N.

 

>Vesno? Któraś w końcu musiała to zacząć ^w^<