· 

Ostatnia nadzieja #1

Już od wielu godzin siedziałam przy legowisku Ketosa. Gorączkował i majaczył co jakiś czas przez sen. Wokół było cicho, a do jaskini ukradkiem wkradało się kilka ostatnich promieni zachodzącego słońca. Panował taki spokój, a jedyne co słyszałam to cichy oddech granatowofutrego herosa. Alessa mówiła, że bóg nie może umrzeć z powodu choroby, ale ja widziałam, że z moim ukochanym jest źle, z niemal wszystkimi w watasze było źle. Telisha i Arelion dwoili się i troili, by znaleźć lekarstwo na tą zarazę, ale bezskutecznie. Nikt jeszcze nie odważył się wypowiedzieć tego na głos, ale moment, gdy któryś z wilków przegra walkę z tą chorobą mógł zbliżać się wielkimi krokami. Strach i przerażenie sparaliżowały niemal całą watahę, a my jedyne co mogliśmy zrobić to czekać aż nasza uzdrowicielka i medycy przekażą nam dobrą lub złą wiadomość.

 

Nie wiedzieliśmy nawet, od czego to się zaczęło. Pewnego dnia po prostu kilka wilków poczuło osłabienie, a potem było już tylko gorzej. Gorączka, senność, ból przy każdym najmniejszym ruchu, nim się spostrzegliśmy, te objawy dotyczyły większości członków watahy. Ja czułam się dobrze, ale na jak długo? Moje rozmyślenia słaby głos budzącego się Ketosa.

 

-Alice...? -wychrypiał, spoglądając na mnie pusto.

-Kochanie... -odpowiedziałam, przykładając mu łapę do czoła. Był rozpalony.

-Chce mi się spać... jestem tak bardzo senny... -szepnął.

-Cśśś... odpoczywaj. Alessa mówiła, że wyjdziesz z tego. Doskwierają ci jedynie objawy, ale one niedługo miną... Na pewno tak będzie -po moich słowach, Ketos w milczeniu przymknął oczy i ponownie zasnął, a ja czule pogłaskałam go po grzywce. Wlepiałam w niego swe zmartwione spojrzenie przez dłuższy czas, aż w końcu kątem oka zauważyłam kilka rysujących się, cienistych sylwetek przy wejściu do jaskini.

 

-Alice, tutaj jesteś -druga alfa weszła do środka, a wraz z nią trzy inne wilczyce, Etria, Telisha i Alessa.

-Mamy dobre wieści -zaczęła uzdrowicielka, kładąc na ziemi jakiś kawałek papieru.

-Dobre wieści? -na moim pysku momentalnie pojawił się uśmiech -Znalazłaś lekarstwo Telisho? Powiedz, że znalazłaś lekarstwo -rzekłam, odchodząc kawałek od mojego ukochanego, aby móc na spokojnie porozmawiać z waderami.

-Można tak powiedzieć... -beta odwróciła wzrok -Znalazłam informacje o tej chorobie, w bardzo starych archiwach, liczących sobie setki lat. Jest bardzo rzadka i od wieków nie dotknęła, żadnego wilka, dlatego nigdy wcześniej o niej nie słyszeliśmy -kontynuowała -Istnieje na nią lekarstwo, ale...

-Ale...? -Etria spokojnie usiadła obok mnie, patrząc wyczekująco na swoją przełożoną.

-Ale nie bez powodu chciałyśmy z wami porozmawiać -dokończyła bogini wojny, na co ja spojrzałam zdezorientowana w kierunku Vesny, oczekując jakiegoś rozjaśnienia. Ona również nie wyglądała najlepiej, lecz nie byłam w stanie stwierdzić czy to z powodu możliwych objawów choroby, czy nieprzespanych nocy. Widziałam ostatnio, że nie znosiła najlepiej obecnej sytuacji, z resztą podobnie jak ja...

 

-Lekarstwem jest pewna roślina, której nie ma w naszych zbiorach. Chciałyśmy misję zdobycia jej powierzyć w wasze łapy -mówiła fiołkowooka.

 

-Czy to... jest śmiertelne? -rzuciła nagle Etria. Wydawało mi się, jakby przez ostatnie minuty zamyśliła się, zadając sobie w głowie jedynie to pytanie.

-Niestety tak, dlatego nie macie wiele czasu -odpowiedziała ze smutkiem Lisha -Wiem jak wydłużyć ten czas i złagodzić objawy, ale bez tego kwiatka nie mamy jak zwalczyć źródła -wyjaśniła.

-O jaki kwiatek chodzi? -w końcu dopytałam.

-Nazywa się lucidum lilium, czyli po prostu lśniąca lilia, ale nie występuje na naszych terytoriach. Będziecie musiały wyruszyć daleko na zachód, do odległej krainy, aby ją znaleźć. Jeden przedstawiciel tego gatunku wystarczy na wywar dla całej watahy -wyjaśniła uzdrowicielka, spokojnie rozwijając zwój, który wcześniej przyniosła. Naszym oczom ukazał się wizerunek rośliny, którą musiałyśmy znaleźć, wraz z dokładnym jej opisem. Z tego co wywnioskowałam, nazwa kwiatu była adekwatna do jego wyglądu, gdyż charakteryzował się tym, że był niezwykle ładny, a jego płatki miały w zwyczaju błyszczeć pod wpływem promieni słońca.

 

-Ale dlaczego wybrałyście właśnie nas? Jeśli zawiedziemy, cała wataha może... -nie dokończyła Etria, smutno odwracając wzrok. Miałam wrażenie, jakby momentalnie straciła całą pewność siebie.

 

-Ty i Alice świetnie sprawdziłyście się jako medyczki podczas wojny z Westem -zaczęła Alessa -Obie posiadacie niezbędną wiedzę na temat ziół i roślin oraz ich właściwości, a ja, Vesna i Telisha, jesteśmy najbardziej potrzebne tutaj. Musimy kontrolować sytuację i zająć się tymi, którym w przeciwieństwie do was, nie udało się uniknąć zarazy -kontynuowała -W dodatku twoja umiejętność rozmawiania z drzewami Etrio, będzie bardzo przydatna podczas tej podróży. Szczególnie gdy już traficie na miejsce, w którym występuje lśniąca lilia -wyjaśniła.

 

-Ile zajmie nam podróż? -spytałam ze zmartwieniem -Damy radę wrócić jeszcze przed jutrzejszym wschodem słońca?

-Niestety nie. Las, w którym rośnie lucidum lilium, jest bardzo odległy... trasa może wam zająć nawet kilka dni -wyznała Telisha.

-Rozumiecie, o co was prosimy? Życie całej watahy leży w waszych łapach -Vesna posłała nam poważne, acz na swój sposób łagodne spojrzenie.

-Ufam, że sobie poradzicie, ale nie możecie tracić więcej czasu -dodała pierwsza alfa, spoglądając smutno na swojego siostrzeńca -To jest... ostatnia nadzieja naszej watahy.

-Rozumiemy -rzekłyśmy z Etrią niemal jednocześnie, na co spojrzałyśmy po sobie ze zdziwieniem.

-Chciałabym móc pozwolić wam porządnie wypocząć przed podróżą i wyruszyć dopiero jutro nad ranem, ale... czas nagli...-zaczęła pierwsza alfa.

-Nie ma problemu Alesso -zielonooka spojrzała znacząco na skrzydlatą wilczycę, a ja przytaknęłam na znak potwierdzenia -Wyruszymy natychmiast.

-Dajcie znać, gdy przekroczycie granicę -poprosiła siedząca obok Vesna.

-Tak jest -pewnie odpowiedziałam.

 

Po zamienieniu jeszcze kilku zdań na temat charakterystyki lśniącej lilii i ostatecznym zaplanowaniu naszej wyprawy, wraz z Etrią opuściłyśmy Jaskinię Wschodzącego Słońca, po czym wyszłyśmy na środek naszej obozowej polanki. Z łatwością zauważyłam, że moja towarzyszka nie czuła się zbyt pewnie, z tym, co wzięłyśmy przed chwilą na nasze barki, dlatego przystanęłam na chwilę, spoglądając wilczycy prosto w oczy.

 

-Damy radę -wymusiłam na sobie pogodny uśmiech, aby podnieść waderę na duchu, po czym przyjacielsko uniosłam przednią łapę.

-Damy radę... -odpowiedziała, niepewnie przykładając swoją łapkę do mojej. Po tym geście uniosłam głowę, spoglądając na czerwone niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi, to w jego stronę miałyśmy się kierować.

 

Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, po czym popędziłyśmy lasem. Biegłyśmy tak szybko i tak długo na ile pozwalała nam nasza wytrzymałość, oczywiście ciągle trzymając kurs na zachód.

Biegłyśmy przez Dolinę Burz, ramię w ramię, bok w bok, trzymając równe tempo. Wiatr był taki przyjemny, a powietrze rześkie, czułam, jak mierzwi mi futro, a do mojego nosa dobiegają rozmaite zapachy lasu. Tak uwielbiałam to. Samą czynność pędu przez gęsty bór. Często wybierałam się na różne przechadzki, by po prostu pobiegać, nie przejmując się niczym, lecz tym razem miałam ciągle z tyłu głowy, to co teraz działo się w naszej watasze. Życie ilu wilków leży teraz w naszych łapach? Naszych bliskich, naszej rodziny. Czy byłyśmy gotowe na takie brzemię? Te myśli sprawiały, że nie byłam w stanie się zrelaksować, zamiast tego czułam, jakby ktoś wbijał mi w żołądek dziesiątki szpili.

 

Gdy w końcu dotarłyśmy na skraj lasu, słońce już niemal całkowicie zaszło, a niebo zaczynało powoli przybierać ślicznego, granatowego odcienia. To tutaj znajdowała się granica, a kończyło nasze terytorium, kończył się nasz las i kończył się dobrze znany nam rodzinny zapach wilków burzy. Dalej znajdowało się tylko pole z wysoką trawą, a jeszcze dalej kolejne skupiska drzew. Po paru chwilach wbiegłyśmy na odsłonięty, zupełnie obcy nam teren, wymykając się spod bezpiecznego okrycia drzew. Parę długości lisa, po przekroczeniu granicy zatrzymałam się, dysząc ciężko po długim biegu. Wtedy spojrzałam z nadzieją na Dolinę Burz, po czym zawyłam, najgłośniej jak tylko się dało, Etria szybko się do mnie przyłączyła.

 

Już po paru sekundach usłyszałyśmy odpowiedź Alessy, Vesny, Areliona, Red Dust i jeszcze kilku innych wilków, łączących swe wycia w jedną, wilczą melodię. Usłyszenie ich dodało nam otuchy i wypełniły nasze serca nadzieją. Bez dalszej zwłoki ruszyłyśmy w końcu przed siebie, w stronę zachodniej krainy.

 

I w ten sposób zaczęła się nasza przygoda...

 

C.D.N.

 

>Etrio? Czy uda nam się ocalić watahę? :0<