Uwaga! Opowiadanie może zawierać przekleństwa!
-A więc tu ukrywasz się od tylu lat ty mała zdziro... Już straciłem nadzieję, a tu proszę -wysyczał obcy, mierząc wzrokiem Violet od końcówki ogona po same czubki jej uszu.
-Nie znam cię... Nie rozumiem, o czym mówisz -zdezorientowana i nieco wystraszona wadera również dokładnie przyjrzała się nowo przybyłemu. Samiec miał bursztynowe oczy oraz ciemnobrązowe futro, na jego boku widniało coś w rodzaju spirali. Była w czarnym kolorze, podobnie jak jego łapy, ledwie odcinające się na tle reszty ciemnego okrycia. Sam wilk był dość drobnej postury jak na samca, ale wciąż był wystarczająco masywny, by stanowić dla różowookiej groźnego przeciwnika.
Wilczyca wytężała umysł z całych swych sił, lecz wciąż nie była w stanie sobie przypomnieć, skąd basior mógłby ją znać. Była prawie pewna, że widziała go po raz pierwszy w życiu. W końcu urodziła się w watasze i nie znała zbyt wielu wilków spoza niej. A może... jej pamięć jednak szwankuje...? Przez chwilę nie była pewna...
Nieznajomy wykonał kilka kroków do przodu.
-Nie zbliżaj się... -rzekła wadera, przyjmując pozycję obronną. Momentalnie położyła uszy i w odsłoniła zęby. Może z natury była łagodna i delikatna, ale na pewno nie bezbronna.
-Ładnie to tak? Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś uciekać bez pożegnania, a teraz udawać, że mnie nie znasz? Upadłaś jeszcze niżej, niż myślałem, psychopatko -warknął.
-Posłuchaj, jeśli kiedyś zrobiłam ci coś złego, a o tym nie pamiętam... naprawdę prze... -nie dokończyła, czując jak samiec, powala ją na ziemię, próbując wbić w jej szyję swe ostre jak brzytwy zębiska.
Białofutra natychmiast go odepchnęła, podnosząc się z ziemi chyba najszybciej w swoim życiu. Odruchowo stanęła na tylnych łapach, odpierając ataki basiora. Ten zaszarżował, próbując ponownie ją przewrócić. W końcu udało mu się i oboje przeturlali się po ośnieżonej ziemi, coraz brutalniej gryząc i drapiąc się nawzajem. Po całym lesie rozniosły się warknięcia i odgłosy walki, skutecznie odstraszając pobliskie ptactwo.
Alice nie mogła na to patrzeć. Wciąż skryta w pustym pniu drzewa wraz z pozostałymi, cofnęła się, zakrywając w przerażeniu oczy i uszy. Natomiast Mille i Sam wpatrywali się w walkę wytrzeszczonymi oczami. Nie mogli się ruszyć, siedzieli jak zahipnotyzowani, patrząc, jak ich matka toczy brutalną walkę na śmierć i życie. Szarofutra nagle poczuła, jak uderza bokiem o ściankę drzewa na skutek jakiegoś wstrząsu. Usłyszała huk, a przed jej oczami mignęło śnieżnobiałe futro opiekunki. Wadera z ogromną siłą została rzucona na spróchniały pień, jednak szybko się podniosła, po czym kontynuowała walkę z nieznajomym.
-Musimy jej pomóc! -wypiszczała Alice, w desperacji.
-Mamo! -krzyknęła Mille, widząc jak brązowofutry, po raz kolejny powala, coraz to bardziej wykończoną Violet na ziemię. Jej brat w tym momencie zerwał się na równe łapy, chcąc pomóc rodzicielce w walce, jednak Crys zagrodził mu drogę.
-Nie! Obiecaliśmy, że nie będziemy wychodzić. Obiecaliśmy -wydukał przerażony, brązowy wilczek -Jeśli wyjdziemy... przyniesiemy więcej szkody niż pożytku.
-Łatwo ci mówić, bo to nie twoja mama teraz tam jest! -wywarczał Sam, lecz ich dopiero rozkręcającą się kłótnię przerwał donośny płacz Mille.
-Mamo! Nie! -czerwonooka bez dłuższego namysłu wybiegła z ukrycia, nie zważając na to, że obcy wilk wciąż jest na zewnątrz.
-Mille! Stój! -krzyknął jej brat, po czym pobiegł za nią. Oboje od razu się wtulili w zabrudzone czerwoną posoką futro Violet.
Wokół rozniósł się szczenięcy płacz oraz charakterystyczny dźwięk upuszczanej na ziemię martwej zwierzyny. Draco, Grace, Kare i Ven wracali właśnie z polowania. Wilki przez kilka pierwszych chwili nie były w stanie zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego Violet leży bezwładnie na ziemi i kim jest ten obcy? Dopiero po paru momentach byli w stanie dostrzec szkarłatną ciecz sączącą się z rany białej wadery. Momentalnie połączyli fakty.
-Alice! Na wszystkie śnieżyce północy! -granatowa wadera, bez wahania przybiegła do swojej córki, mocno ją przytulając -Nic ci nie jest? Co się stało? -pytała, na zmianę ocierając łzy waderki i sprawdzając, czy ta, aby na pewno jest cała i zdrowa -Crys? Sam? Mille?
W czasie gdy Grace uważnie oglądała i uspokajała szczenięta, Kare starał się przytrzymać ciemnobrązowego mordercę, natomiast Ven sprawdzała, czy można jeszcze pomóc białofutrej. Niestety było już za późno...
-Zabiłem ją, bo była mi winna swoją krew! -krzyczał nieznajomy w szale -Mnie, mojej żonę i dzieciom!
-O czym ty mówisz obłąkańcu?! -zdenerwowany Draco bez przerwy krążył lub przystępował z łapy na łapę. Nigdy nie mógł usiedzieć w jednym miejscu, gdy targały nim silne emocje, był to jego sposób, żeby jakoś je spożytkować.
-Znałem ją! Gdybyście wiedzieli, co zrobiła, od razu byście mnie puścili -zarzekał się ciemnofutry.
-Violet nigdy nikomu nie zawiniła! Jako alfa watahy, w której się wychowała i przyszła na świat, prędzej dam sobie uciąć łapę niż uwierzę w te oszczerstwa! -Draco powoli tracił cierpliwość. Nie mógł uwierzyć, że jedna z najłagodniejszych wader w jego watasze mogłaby kiedykolwiek zrobić komukolwiek krzywdę. Wierzył, że Violet przez całe swe krótkie życie, była wilkiem z czystym sumieniem.
-To psia suka! Podpalaczka! Zabiła moją żonę i dzieci, bo sobie wymyśliła, że będziemy na poważnie razem! -krzyczał w furii nieznajomy -Trzy długie lata jej szukam, zasługiwała na śmierć za to, co mi zrobiła!
-Violet ledwo skończyła dwa lata! Była matką! Kiedy do ciebie dotrze że zabiłeś nie tą waderę?! -wywarczał wściekły pierwszy alfa ledwo się powstrzymując, by nie rozszarpać stojącego przed nim wilka na strzępy.
-Ma smocze znamię na karku! Widziałem je setki razy gdy... -Obcy samiec przerwał w tym momencie. Nie chciał się bez potrzeby dzielić tymi niechlubnymi szczegółami ze swojego życia. W końcu fakt, że zdradzał swoją małżonkę, nie był jakkolwiek istotny dla tej sprawy. Niemniej nigdy nie przypuszczał, że kochanka weźmie jego wyznania miłości i obietnice tak bardzo do serca. Wbrew temu, co kiedykolwiek mówił, nigdy nie miał zamiaru opuszczać żony, ale czy to powód, by tak okrutnie się mścić? Ona i ich dzieci nie były niczemu winne... Nim się spostrzegł, pomszczenie ich i przelanie krwi jego byłej ukochanej stało się jedynym celem jego istnienia.
-Nie ma żadnego znamienia do jasnej cholery... -Draco poczuł, jak mu zasycha w gardle, gdy ponownie skierował swe spojrzenie w stronę martwej wilczycy. Violet była zbyt dobra, by zasłużyć na taką śmierć... ta sytuacja nigdy nie powinna się wydarzyć.
-S-Słucham?! -basior w panice zaczął przeszukiwać futro na karku Violet, chcąc znaleźć wcześniej wspomniane znamię, lecz ku jego zdziwieniu niczego nie znalazł -Nie, to niemożliwe!
-Kare, Ven, zabierzcie go i pilnujcie. Wieczorem stanie przed starszyzną i wspólnie zdecydujemy, jaka spotka go kara... -rozkazał Draco, odwracając wzrok od mordercy -Crys, ty pójdziesz z nimi -Wyszeptał do samczyka, nie chcąc jeszcze odrywać pozostałej dwójki, od ciała matki.
-Ale... Ona jest taka podobna, nawet spojrzenie ma to samo. J-ja nie chciałem -ciemnofutry przykrył pysk łapami, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znalazł. Jednak było już za późno. Wojownicy zachodnich gór wymierzyli w jego stronę swe ostrza. Zrezygnowany nie protestował, jedynie podążył za wilkami w stronę ich obozowiska, próbując przyjąć do siebie wydarzenia sprzed ostatnich kilku minut.
Gdy wilki watahy w końcu się oddaliły, znikając za licznymi drzewami, Draco nie wytrzymał i dał upust swoim emocjom.
-Do kurwy nędzy! -wykrzyczał, chodząc nerwowo w tą i z powrotem. Violet była wilczycą zachodnich gór. Jako alfa był za nią odpowiedzialny tak samo, jak za pozostałe wilki. Przysięgał na łożu śmierci swojego ojca, że będzie ich chronił i zapewni im bezpieczeństwo, nieważne jakim kosztem. Czuł, że zawiódł jako pierwszy alfa...
-Draco! -Siedząca obok Grace, skarciła go surowym spojrzeniem. Rozumiała basiora i jego zdenerwowanie, w końcu sama w tamtej chwili czuła niemal to samo, ale musieli pamiętać, że ciągle w pobliżu znajdują się szczenięta...
-Przepraszam... -Poprawił się, nieco uspokajając emocje -Po prostu... -wyszeptał już bardziej zdesperowanym i smutnym tonem.
-Wiem... -odpowiedziała Grace, patrząc mu ze zrozumieniem w oczy.
Łaciaty samiec odwrócił powoli głowę w stronę wciąż łkających nad ciałem matki Sama i Mille. Wiedział, że będzie go teraz czekać trudna rozmowa, lecz był to jego obowiązek jako alfy. Zająć się teraz tą dwójką najlepiej jak tylko potrafił. Podszedł do nich powoli, po czym objął niczym swoje własne, rodzone szczenięta.
-Wrócimy teraz do domu... Dzisiaj, gdy wzejdzie księżyc, pożegnamy ją wszyscy razem... -wyszeptał, po czym gestem zachęcił maluchy, by podążyły za nim. Przed opuszczeniem polany posłał Grace i jej córce ostatnie smutne spojrzenie, po czym wraz z młodymi ruszył w swoją stronę.
*Niecałe dwa lata później*
-Ugh... jak boli...! -jęknęłam, machinalnie sięgając w stronę zranienia. Oczy mi się zaszkliły i, mimo że byłam już dorosła, w tamtej chwili pragnęłam rozpłakać się jak malutki szczeniaczek. Wszystko mnie tak bolało, a ten bok szczególnie.
-Spokojnie, nie ruszaj się. Już prawie ją mam -Moja matka była bardzo dobrą medyczką. Sama nauczyła mnie podstaw. Nie było to wiele w porównaniu wykwalifikowanego uzdrowiciela, ale ufałam, że dobrze wie co robić, dlatego postanowiłam, chociaż spróbować się wyluzować i powstrzymać odruch zasłaniania rany.
Te dwunożne istoty zwane ludźmi... Nie wchodziłam przecież na ich terytorium, więc dlaczego mnie zaatakowali? Wcześniej ograniczali tylko się do wycinania drzew i budowania sobie schronów, ale ostatnio było ich coraz więcej. Nie liczyli się z naszymi granicami, nie liczyli się z tym, że polują na naszą zwierzynę. Nie liczyli się z niczym.
-Jest! -ucieszyła się Grace, wyciągnąwszy w końcu tą dziwną kulkę z mojego boku. Był to pocisk z broni, której używali ludzie.
-Dziękuję... -wysyczałam przez zaciśnięte z bólu zęby. Mało brakowało, bym nie zaczęła wyć tak głośno, że słychać byłoby mnie w całym lesie.
-Nie może tak dłużej być Alice. Nie mamy co jeść, a ty wracasz z polowania cała poturbowana i ledwo żywa. Gdybyś miała mniej szczęścia i uszkodziliby ci narządy wewnętrzne... ja... -wydukała, ciągle opatrując moją ranę. Miała rację, nie mogłyśmy tak dłużej żyć i czekać, aż wybiją nas co do łapy. Ale co można w takiej sytuacji począć?
-W takim razie... co robimy? -spytałam ochrypniętym głosem. Chciałam się podnieść, ale byłam zbyt obolała. Mogłam jedynie leżeć i spoglądać Grace w oczy.
-Draco lada dzień będzie zbierał watahę. Zabiorą się stąd jak najdalej i poszukają nowego, lepszego miejsca do życia. Myślę, że poproszę go, aby zaczekał, aż wydobrzejesz i nabierzesz sił. Wtedy, jeśli się zgodzi, pójdziemy z nimi -rzekła z lekkim uśmiechem na pysku.
Widziałam po niej, że ma szczerą nadzieję, że Draco okaże się przychylny na tę propozycję, chociaż, było to dla niej dość nietypowe. Grace nigdy wcześniej nie była chętna do życia w watasze. Podobno było to spowodowane tym, że w swojej rodzimej nie czuła się jak u siebie w domu. Opisywała to zawsze jako "uczucie, że to nie tam znajduje się jej miejsce w świecie". Jeszcze wtedy nie wiedziałam, o jakie uczucie mogło jej chodzić, ale jak się później okazało, lada dzień miałam się o tym przekonać...
KONIEC