· 

Przeszłość Savilli [ Wolno, długo, nie na temat czyli część pierwsza niesamowitych przygód Victora #2 ]

Hej! Jestem Savilla, lub jak kto woli, Sav. Urodziłam się... w zasadzie nie wiem gdzie się urodziłam ani kto mnie urodził, bo nie znam swoich rodziców, ani nikogo z tej "biologicznej" rodziny. Szczerze? Nie wiem czy chciałabym ich poznać, w końcu mnie porzucili. To jedyne zamazane wspomnienie z dzieciństwa, jakie pamiętam, byłam wtedy może z 2 miesięcznym szczenięciem, gdy zostawili mnie po środku lasu. Fakt, że nie dopadł mnie żaden niedźwiedź czy inny dziki i niebezpieczny dla szczeniaka zwierz, chyba zarządzili bogowie, bo inaczej nie umiem sobie tego wytłumaczyć.

 

Musiałam mieć wielkie szczęście i ich opatrzność, bo już niedługo potem znalazły mnie dwie, wędrowne wadery – Foxilla i Sevilla. Od imienia tej drugiej pochodzi moje, gdyż nie noszę imienia nadanego mi przez rodziców – najzwyczajniej w świecie go nie pamiętam. Ta pierwsza za to, podobno należała kiedyś do Watahy Wilków Burzy, ale wspomniała o tym tylko kilka razy w czasie naszej prawie 1,5 rocznej wędrówki i współpracy, lecz wystarczająco zaciekawiła mnie tym tematem bym postawiła sobie ważny cel: odnalezienia kiedyś tej watahy. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że to mi się uda i rozpocznie nowy rozdział w moim życiu.

 

O swoich marzeniach nigdy nie mówiłam ani Fox, ani Sev. Tak jakoś, nie chciałam ich martwić, a skoro Foxilla nie mówiła o tej watasze dużo, to możliwe, że był to dla niej drażliwy temat, więc nigdy go nie drążyłam. Lecz pewnego dnia nastał ten moment, kiedy chciałam pójść własną ścieżką i znaleźć sobie watahę, która miała stać się moją rodziną. Ten ostatni dzień z dwoma waderami, którym zawdzięczam życie, był bardzo smutny, ale wadery rozumiały moją chęć poznawania świata i nie miały mi nic za złe. Ostatnie wspólne chwile spędziłyśmy, typowo jak każdy wieczór, jedząc świeżo upolowaną kolację – o świcie miałam wyruszyć ku nowej przygodzie, zostawiając przeszłość za sobą. Czy będzie to łatwe? Tego nie wiedziałam, ale wiedziałam też, że jeśli nie spróbuję – to się nie przekonam, w końcu żyje się raz.

Z tymi myślami w głowie zasnęłam przy moich dwóch przyjaciółkach, które były dla mnie jak dwie matki. Rano miała zacząć się największa próba w moim życiu, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo będę tęsknić za tymi dwoma waderami. W moim łbie pojawiało się coraz więcej niepokojących pytań i myśli, a Foxilla chyba instynktownie to wyczuła, podeszła i położyła się obok mnie, pocieszająco trącając mnie pyskiem:

 

- Też się wahałam przed odejściem z watahy, od wilków, które znałam i kochałam, ale wyszło mi to zdecydowanie na dobre. Oczywiście, że tęsknię za nimi, ale ten styl życia odpowiada mi o wiele bardziej, a ty na pewno szybko znajdziesz swoją wymarzoną rodzinę i nawet nie zauważysz, kiedy się z nią zwiążesz.

 

Muszę powiedzieć, że ta krótka wypowiedź Foxilli zdecydowanie mnie pokrzepiła, więc odpowiedziałam jej najzwyczajniej jak się dało, nie rozwodząc się nad monologami;

 

- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.

 

Z tymi słowami na pysku zasnęłam w jej łapach, mimo że byłam już dużą i dorosłą waderą – więc zapewne dla ewentualnego obserwatora czy samej Sevilli musiało wyglądać to dość komicznie, ale było mi wygodnie i to się dla mnie liczyło. – tak, należę raczej do tych wygodnickich wilków. – Tej nocy, mimo że zwykle nie mam tej „przypadłości” śniły mi się koszmary, bardzo złe koszmary – w sumie żadne koszmary nie są fajne i dobre, chyba że ktoś ma specyficzny typ myślenia i dziwne fetysze, chociaż nie wyobrażam sobie lubić złe sny albo co gorsza kochać czy uwielbiać. Wzdrygnęłam się wskutek jednej z sennych wizji, lecz po chwili zasnęłam dobrym, twardym snem.

 

No i stało się – nastał poranek, a bardziej dopiero zaczęło świtać, gdyż chciałam wyruszyć jak najwcześniej, by mieć czas na rozeznanie się w terenie na przykład na nocleg, bo wyruszanie w południe i spanie w losowym miejscu było aż nazbyt skrajnie nieodpowiedzialne, szczególnie jako samotniczka. Rozpoczęło się to, czego nie chciałam najbardziej – czyli pożegnanie, bo prawdopodobieństwo, że się jeszcze spotkamy w tym wielkim świecie było bardzo, bardzo, ale to bardzo małe. Na koniec postanowiłam oznajmić im moje zamierzenie, które kryłam przez taki długi czas.

 

- Dziękuję wam za wszystko, naprawdę. A teraz muszę ruszać. Zamierzam odnaleźć tereny Watahy Wilków Burzy i do niej dołączyć.

 

Na pysku Foxilli zobaczyłam zmieszanie, ale jednocześnie dumę – pewnie nie łatwo jej z tym, że jej podopieczna, wręcz córka, będzie miała rodzinę w wilkach, które kiedyś były dla niej najważniejsze na świecie, ale może taka kolej rzeczy? Po raz już naprawdę i stuprocentowo ostatni pożegnałam się z nimi i powolnym truchtem odbiegłam w swoją stronę, bo z oczu pociekły mi delikatne łzy i nie chciałam ich pokazywać przy dwóch waderach.

 

Po kilku godzinach biegu, a raczej miarowego truchtu zatrzymałam się wśród krzewów, czując zająca Nie widziałam go jeszcze, ale wiedziałam, że jest przede mną. Dzięki swojej zdolności zatrzymałam go na kilka sekund i błyskawicznie wyskoczyłam, łapiąc go zębami za kark i po chwili zabijając, gdyż byłam głodna. Ofiary pomęczy się kiedy indziej, kiedy już znajdę bezpieczny teren i może wymarzoną watahę, do której należała niegdyś jedna z moich matek. – bo dwie wadery, które mnie wychowywały, zdecydowanie zasługują na to miano. W trakcie mojej podróży często żałowałam, że nigdy nie zwróciłam się do żadnej z nich mamo, ale nie chciałam też ich szukać ponownie tylko po, by im to powiedzieć. Może kiedyś będzie mi to dane.

 

Mijały dni i miesiące – tak, aż tak długo samotnie wędrowałam. Lecz pewnego dnia dużo miało się zmienić, ale jeszcze o tym nie wiedziałam. Obudziłam się i wychodząc ze swojego prowizorycznego legowiska na poprzednią noc wyczułam zapach niedźwiedzia, a moja sierść momentalnie się zjeżyła na karku, jak i całym ciele. Przypadłam do pozycji myśliwskiej, ale nie po to by atakować, a po to by ewentualnie się bronić i skradać się jak najciszej. Na niebie nie było chmur, więc śmiało bawiłam się z cieniem i tak o to podeszłam prawie do niedźwiedzia… I wilka. Był tam jakiś wilk, którego nie znałam, ale zamierzałam poznać – mimo, że nie przepadam za poznawaniem nowych wilków i raczej nie robię tego z własnej woli, ten wilk może wiedzieć gdzie jest jakaś wataha, a może i gdzie jest moja wymarzona Wataha Wilków Burzy? Zobaczyłam jak zapyskował dwa razy do niedźwiedzia, a bardziej miśka, bo tak owy groźny niedźwiedź wyglądał, po czym miś go powalił jednym ruchem łapy i przez chwilę mu się przyglądał, po czym odszedł w swoją stronę. Dzięki Bogom! Podeszłam do niego i zaczęłam mu się przyglądać. Dobrze zbudowany, ze śladami po walce, popatrzyłam tam, gdzie teoretycznie nie powinnam i stwierdziłam krótko.

- Basior.

 

Po chwili ten basior się obudził i wyleciał do mnie z tekstem o Jowiszu przenajświętszym, co mnie lekko rozbawiło, ale nie pokazywałam tego po sobie, tylko skomentowałam.

 

- Skończyłeś już gadać do siebie czy mam dłużej czekać? No i nie jestem Jowiszem, a najzwyklejszą waderą. I miś Cię nie zeżarł, po prostu interesowały go twoje łuski czy co to tam jest, po czym najzwyczajniej sobie poszedł. Ale widzę, że masz cięty język porywając się na niedźwiedzia całkiem sam, jeszcze pyskując.

Walnęłam obcemu wilkowi monolog, no nieźle. W każdym razie, nie zamierzałam jakoś pilnować swojej grzeczności – na alfę czy kogoś innego ważnego w jakiejkolwiek watasze nie wyglądał, więc postanowiłam, korzystając z jego szoku, dopytać o parę kluczowych rzeczy.

- Jak się nazywasz? Skąd jesteś? Znasz taką watahę jak Wataha Wilków Burzy? Potrzebuję tam trafić. A, zanim zapytasz, jestem Savilla. Wilk nocy. I nie, nie jestem z żadnego wywiadu, jestem samotniczką.

 

C.D.N.

 

>Victor?<