· 

Wolno, długo, nie na temat czyli część pierwsza niesamowitych przygód Victora

No dobra może nie tak niesamowitych jak to się może wydawać. W zasadzie to na razie całkiem zwyczajnych przygód. Ale czekajcie czekajcie, może się jeszcze rozwinie. Na pewno się rozwinie. No ale wracając do opowieści... Usiądźcie wygodnie bo szykuje się długa historia. Tak więc nazywam się Victor i pochodzę gdzieś tam z dalekiej północy. Nie powiem wam skąd dokładnie bo sam nawet tego nie wiem. W końcu komu to potrzebne, i tak nic tam nie ma. Ale wracając, północ - wiecie, zimno, brrr, wiatr, niefajnie. To właśnie tam gdzie jest tak niefajnie się urodziłem - takie małe brązowe bobo co to nawet wyć nie umiało. Ah piękne czasy... Przynosili mi jeść, dbali o mnie... Teraz samemu wszystko trzeba robić. No i na maleńkiego mnie czekali już dumni rodzice i starszy brat. Moja matka była powszechnie szanowaną panią generał o czarno białym futrze i dumnym imieniu Amaya. Każdy wilk w stadzie ją szanował, a niektórzy trzęśli portkami na jej widok. Mój ojciec, a jej mąż Soren się zwał. Był chyba najbardziej zaufanym wilkiem Alf, a gdy szedł przez tereny watahy z wysoko podniesionym łbem i swoim brązowym futrem każdy ustępował mu drogi. Z moim bratem nie wiążę wielu wspomnień - zazwyczaj był zajęty trenowaniem się na strażnika. Prawie nigdy się ze mną nie bawił, bo "jestem zajęty Victor" "nie mam czasu Victor". Wielki pan dorosły się znalazł. No dobra bo znowu odszedłem od tematu. Po 4 miesiącach urodziła się moja siostra - Claudia. Najsłodsza mała istotka jaką na oczy widziałem. To zazwyczaj z nią spędzałem czas, bo brat i rodzice byli cały czas zajęci. Pomimo tego, mama i tata byli w stosunku do mnie ciepłymi wilkami. Zawsze starali mi się pomóc, a dobro moje i mojego rodzeństwa stawiali na równi z dobrem watahy. Samo stado również dobrze wspominam. Oczywiście były wilki z którymi miałem troszkę na pieńku, ale bądź co bądź byli moją rodziną. Trochę dziwną, ale rodziną. No więc dobrze mi się tam żyło przez moje pierwsze 4 lata. Miałem trochę przyjaciół. Taką małą grupkę, wiecie, taki naprawdę fajny squadzior. Tylko że trochę nam się rozsypał. Była nas łącznie ze mną piątka - trzy basiory i dwie wadery. Jednego basiora wyrzucono z watahy bo rzekomo miał kontakty z jakimś wilkiem z wrogiego stada. No i oskarżono go o spiskowanie. Drugi basior miał mniej szczęścia, bo na polowaniu zaatakował go niedźwiedź. Jego towarzysze na łowach zamiast mu pomóc uciekli i biedny wilk został skazany na śmierć. Za to jedna z pań w naszej grupie została przyłapana na wykradaniu zdobyczy z zapasów. I tak, macie rację - została wyrzucona w trybie natychmiastowym. Więc ostatecznie zostałem ja i taka Phoebe. Phoebe dobrą koleżanką była. Trochę nierozgarniętą, jednak pomocną i miłą. Bardzo dobrze ją wspominam. No dobra robimy przeskok w czasie do momentu przełomowego w moim życiu.

 

Wielki pan Alfa zwołał zebranie. Nikt nie przewidywał, jak wiele owo zebranie zmieni w naszym życiu. Wszyscy zebrali się w centrum naszego rewiru, a para Alfa wskoczyła na wielki głaz znajdujący się przy polanie. Przywódca stanął na skraju głazu, w jego oczach było widać wyraźne zdenerwowanie. Jego małżonka równie poddenerwowana co on usiadła za nim, zawijając ogon wokół przednich łap. Mój ojciec stał tuż obok samicy Alfa, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Panowała generalnie napięta atmosfera. W końcu przywódca przemówił.

 

- Wilki! Nastały dla naszej watahy trudne czasy - przerwał mu szmer przetaczający się przez zebranych szmer. Nikt nie wiedział o co chodzi.

- Stoimy przed obliczem wojny - kontynuował Alfa - Na jednej z misji odbywającej się na pograniczu naszych terenów z ludzkimi, zostaliśmy zaatakowani. Nie obyło się bez ofiar! Przez te potwory straciliśmy dwoje z naszych łowców! Ostatecznie jeden z ludzi zginął... - przez tłum przetoczyły się dźwięki oburzenia - Ale nie osądzajcie nas jako tych złych! My się tylko broniliśmy

- Co teraz? - zapytał ktoś

- Szykujemy się na najgorsze. Mamy nadzieję, że ludzie nie znajdą naszego obozu, jednak podejmiemy potrzebne środki bezpieczeństwa. Wzmożone zostają patrole na granicach, a na treningi dla wojowników ma obowiązek uczęszczać każdy zdolny do walki wilk. Rozejść się

 

Jak powiedział przywódca, tak było. Każdy sprawny wilk trenował się do walki, a patrole były wysyłane 2 razy częściej niż zazwyczaj. Jak się później okazało, i to nie wystarczyło.

 

Był cudowny, słoneczny dzień. Wszyscy oddawali się swoim zajęciom. Matki ze szczeniakami bawiły się, starszyzna stada wypoczywała w cieniu, a grupka młodych wojowników trenowała. Nagle błogą sielankę przerwało straszliwe wycie. Jeden ze strażników pędem wleciał na polanę.

 

-JUŻ SĄ! ONI TU IDĄ! KRYJ - nie dane mu było dokończyć, gdyż rozległ się huk, a strażnik padł na ziemię.

 

Wtedy wśrod wilków zapanował prawdziwy chaos. Szczeniaki uciekały w popłochu, dorosłe wilki rzucały się na wbiegających na polanę ludzi. Wiedziałem że ta walka nie ma szans na powodzenie. Przegramy. Ludzi było więcej, a na dodatek byli uzbrojeni po zęby. Wtedy też podjąłem najbardziej samolubną decyzję, jaką mogłem podjąć - zacząłem szukać siostry, by wraz z nią uciec z pola walki. Wiem, że powinienem wspomagać stado w walce, jednak jedyne o czy myślałem to to, żeby Claudia była bezpieczna. Znalazłem ją pomagającą szczeniakom uciekać. Czym prędzej podbiegłem do niej i zacząłem ją popędzać. Szybko i chaotycznie wyjaśniłem jej, że musimy uciekać, że nie mamy szans na wygraną, po czym chwyciłem ją za futro i pociągnąłem za sobą. Claudia nawet nie protestowała - wiedziała, że jeśli chce przeżyć musi uciekać. Rzuciliśmy się w przeciwną stronę, niż ta z której nadeszli ludzie. Odgłosy walki były coraz dalej, a upragniona wolność coraz bliżej. Nagle drogę zastąpił nam on - wysoki potężny człowiek. Odepchnąłem Claudię gwałtownie w prawo i kazałem jej biec ile sił w nogach. Sam próbowałem się bronić przez wielkim złym człowiekiem, lecz... No ja nie chciałem nikogo zabijać, naprawdę. On sam się o to prosił!

 

No ale wy przecież nie wiecie jak wyglądała moja walka z nim. No więc słuchajcie. Gdy ten olbrzym zastąpił mi drogę, na początku spanikowałem. Nie wiedziałem co zrobić, więc w pierwszym odruchu odepchnąłem Claudię i kazałem jej uciekać. Nawet się nie obejrzała. Wtedy też zacząłem się martwić o siebie. Co ja na siebie ściągnąłem? Człowiek wyjął z kieszeni nóż. A może to była maczeta? Jeden pies, ważne że to było ostre. Zamachnął się tym czymś w moim kierunku, więc odskoczyłem do tyłu, po czym jak najszybciej mogłem odbiłem się znów w jego stronę. Kłapnąłem zębami, jednak jedyne czego dosięgnąłem to brzeg jego kurtki. Oderwał się od niej skrawek materiału. Śmierdział okropnie i natychmiast go wyplułem. Mężczyzna znowu próbował mnie ranić nożem. Tym razem zareagowałem za późno. Poczułem jak ostrze tnie mi skórę na głowie. Momentalnie prawe oko zalała mi krew. Wiedząc, że mam tylko jedną opcję, jeśli chcę przeżyć, teleportowałem się za człowieka i skoczyłem mu na plecy. Ten się oczywiście tego nie spodziewał, przewrócił iiii... uderzył głową w kamień. Ups...

 

Po tym zdarzeniu po prostu pobiegłem w las. Nie wiedziałem gdzie biegnę, wiedziałem tylko że jak najdalej od tamtego miejsca. Nie będę was aż tak zanudzać, by opowiadać wam historię jak sobie biegałem po lasach i polanach przez kilka tygodni, bo byście chyba usnęli, o i le już tego nie zrobiliście. Tak więc pewnego dnia sobie beztrosko biegałem po lesie gdy nagle poczułem rwący ból w barku. Chwilę później zobaczyłem kawałek mojej własnej łuski leżący na ziemi obok mnie. Obróciłem się zszokowany. Przede mną stał miś. Taki wydawać by się mogło miły i fajny miś. Ale nie. On śmiał ruszyć moje kochane łuski! To ja na niego warknąłem. On mi odwarknął.

 

- A więc pyskujesz?

No to warknąłem jeszcze raz. A on mi wtedy - bum! Walnął mnie w pysk i padłem na ziemię.

Gdy się obudziłem to aż się zdziwiłem, że się obudziłem.

- Wow, pan miś mnie jednak nie zeżarł - mruknąłem do siebie i podniosłem się - Jowiszu przenajświętszy! - przede mną siedział wilk i po prostu się na mnie patrzył.

- Skończyłeś już gadać do siebie czy mam dłużej czekać? - powiedział nieznajomy.

 

C.D.N.

 

>ktoś? coś?<