· 

Co dwa wilki to nie jeden #2

-Cholera, Arelionie, wybacz - popatrzyłem na wysokie góry i uświadomiłem sobie ile jeszcze drogi przed nami - z powietrza było by szybciej. - spojrzałem najpierw na swoje skrzydła a następne na wysokiego, białego basiora - nie umiem latać... To znaczy... Latałem parę razy... A-ale j-ja... cholera.

 

Zacząłem się jąkać, nikt o tym nie wiedział, nikt nigdy nie pytał. Chciałem wypaść przed basiorem jak najlepiej a tu już po pierwszej godzinie wędrówki się zbłaźniłem.

 

-Wybacz...

 

Wyższy basior spenetrował mnie wzrokiem z zniesmaczoną miną. Po chwili uśmiechnął się serdecznie.

 

-Spokojnie Mitch, przecież nic się nie stało - kłamał, stało się. Przeze mnie mamy 2 razy więcej drogi.

 

Dreptałem zły na samego siebie nie zważając na nic innego. Śnieg lekko skrzypiał pod naszymi łapami a moje furo zaczęło robić się coraz bardziej mokre. Nienawidzę zimy. Jednak widok białych od śniegu gór oświetlonych lekko przez poranne słońce zapierał dech w piersiach. Do tego ta niezręczna cisza między mną a Arelionem. Był na mnie zły? Chyba za bardzo się przejmuje... A może jednak jest zły?

 

Popatrzyłem na basiora. Był nieco wyższy ode mnie, jego biało czarne futro błyszczało w świetle słońca a jego wielkie skrzydła... Ach... Są cudowne. Uśmiechnąłem się lekko do niego a gdy ten to odwzajemnił cały kamień zszedł mi z serca. Tak, za bardzo się przejmuje.

 

Po kolejnej godzinie drogi przeszliśmy obok jaskini. Chłód aż od niej wiał. Była przerażająca. Gdy przyjrzałem się lepiej zobaczyłem dobrze znaną mi parę chłodnych, błękitnych oczu. Cały zesztywniałem. Kiedyś kochałem te oczy...

 

-Arelion, chodźmy szybciej - zacząłem błagać starszego a ten obdarował mnie zdziwionym spojrzeniem. - on tu jest.

 

Przeszedlem do truchtu co chwilę oglądając się za siebie.

 

-Mitchy, Mitchy, Mitchy kochanie... - i stało się, usłyszałem ten cyniczny śmiech którego nie ukrywam ale mi brakowało.

 

Obróciłem się i zobaczyłem czarno - szarego dużego basiora. Jego pysk był ułożony w sarkastyczny uśmiech a niebieskie jak ocean oczy były wpatrzone prosto w moje.

 

 

-Uuu, a to kto? - jego oczy skupiły się na moim przyjacielu. - kolejna zabawka którą będziesz wykorzystywał jak mnie?

 

Nie odezwałem się. Patrzyłem, patrzyłem ze złością, irytacja i nienawiścią. Szczerze go nienawidziłem, wydrapałbym mu oczy gdybym tylko mógł ale jak to mówią, stara miłość nie umiera. Popatrzyłem na Areliona. Był zaskoczony nie wiedział co się dzieje ale wiedział że czarny basior jest nieprzyjacielem. Tak bardzo było mi przykro, że musi tego słuchać. Nie zasługiwał na to, był cudownym wilkiem który był niewinny. Ale wiedziałem że Allen nie odpuści i będzie go dręczył do końca. Nie mogłem do tego dopuścić.

 

-Allen - warknąłem i stanąłem tak by zasłonić Aleriona - odpuść.

 

Byłem gotowy do ataku.

 

-Skarbie po prostu się stęskniłem. Byłoby nam tak cudownie gdybyś nie zwariował. - zaśmiał się. Zawarczałem ale jego rozbawiło to jeszcze bardziej. - jesteś taki uroczy.

 

Podszedł do mnie i poczochrał mi grzywkę. Wszystko mówił tak sarkastycznie.

 

-Nie dotykaj mnie do cholery! - wykrzyczałem a ten zaśmiał się jeszcze bardziej.

 

-Miło było cię poznać Allen ale na nas już czas. Musimy ruszać - zza moich pleców wyłonił się dość wkurzony Arelion. - więc zostaw mojego kumpla i zajmij się sobą.

 

Już mieliśmy odchodzić gdy Allen rzucił się na białego basiora. Pisnąłem. Zaczęła się bójka. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Arelion wgryzł się w szyję basiora co pozbawiło go przytomności. Allen upadł na ziemię a śnieg wokół niego zabarwił się na czerwono. Arelion wstał chwiejnie a ja czym prędzej do niego podbiegłem. Przytrzymałem go by złapał równowagę.

 

-Nic ci nie jest?! - spojrzałem na niego ale on na szczęście pokręcił głową. - boże - zakryłem łapą usta - tak bardzo przepraszam! Na pewno nic ci nie jest?! Nic cię nie boli? Mogło ci się coś stać, tak bardzo cię przepraszam. To moja wina.

 

-Chodźmy dalej - uśmiechnął się lekko.

 

Przeszliśmy parę dobrych kilometrów gdy zaczęło się ściemniać. Znaleźliśmy płytę skalną na którą się wdrapaliśmy i rozpaliliśmy ognisko. Biały basior zasnął a ja siedziałem wpatrując się w gwiazdy. Było zimno ale miałem to gdzieś.

 

Najbardziej bolało mnie to że gdy Allen zaatakował Areliona, ja nic nie zrobiłem. Nic. Po prostu patrzyłem. Przecież mogło mu się stać.

 

Łzy mimowolnie płynęły po moich policzkach. Zawsze byłem wrażliwy. Najbardziej na krzywdę moich bliskich.

Z tych emocji zacząłem się sobie nucić kołysankę moich rodziców.

 

You are not alone.

You are right at home

Goodnight

Goodnight

 

C.D.N.

 

>Arelion?<