· 

Początek wszystkiego [cz. 1]

-Blake, obudź się!-szturchnęłam basiora łapą, merdając jednocześnie ogonem. Nie potrafiłam kryć podekscytowana; nie umiałam ustać w miejscu i choć wiedziałam, że powinnam zachować ciszę, ciągle hałasowałam.

-Rany, Etrio...-ciemnoszary wilczek zamrugał małymi oczkami i ziewnął krótko, nie kryjąc zmęczenia.-Przecież widzisz, że już wstaję-dźwignął się na łapy, otrzepując się z kurzu na sierści.

-Pośpiesz się, pośpiesz się!-zachichotałam, skacząc dookoła niego. Gdy spostrzegłam jednak, że młoda wadera, Tigress, matka Blake'a, mruczy coś niewyraźnie i zaczyna się wiercić, zamilkłam. Nie chciałam jej przecież zbudzić. Gdyby dowiedziała się o naszych planach, na pewno by nas skarciła. Nie mówiąc już o przerażeniu, które ogarnęłoby ją, gdyby po przebudzeniu nie mogłaby znaleźć swojego synka.

-Dlaczego mnie zbudziłaś?-wilczek spojrzał w moją stronę, przechylając główkę. Czyżby zapomniał o moim pomyśle?

-Przecież mieliśmy razem potrenować walkę!-przypomniałam mu. Potruchtałam do wyjścia z jaskini, dając znak ogonem.-chodźmy już. To chyba jedyna nasza szansa. Nie wiemy, kiedy się powtórzy.

Blake kiwnął na potwierdzenie i ruszył za mną. Mimo że przed chwilą wydawał się zmęczony i niewyspany, nagle odniosłam wrażenie, że nabrał nieco energii. Pewnie też się ekscytował na myśl, że zrobi coś nowego.

 

Gdy wyszliśmy z jaskini, na nasze pyski padło ciepłe, wiosenne słońce. Wietrzyk leniwie przetaczał się po ziemi, a cienie powoli malały. Księżyc i gwiazdy, które jakiś czas temu rozświetlały cały las, już dawno zniknęły na tle błękitu nieba.

Nie mogłam powstrzymać się od radosnych pisków. Pobiegłam przed siebie, merdając jednocześnie ogonem. Natychmiast wypatrzyłam idealne miejsce na zrealizowanie mojego pomysłu: był to piaszczysty placyk naprzeciw więzienia.

 

-No, dalej, Blake! Chodźmy!-odwróciłam się, by upewnić się, że mój przyjaciel nadal mi towarzyszy.

Biegł tuż za mną, a jego ślepia lśniły bursztynowym blaskiem. W świetle wschodzącego słońca wyglądał niczym magiczna istota, mknąca przed siebie pozostawiając na ziemi złociste ślady.

Wilczek zatrzymał się obok mnie, szczerząc się radośnie. Było jasne, że znużenie minęło. Tak samo jak ja, musiał czuć niepohamowaną ekscytację.

 

Zerknęłam na niego, odwzajemniając jego spojrzenie. Choć wydawało się to zabawne, to był nasz plan: mieliśmy się tu niepostrzeżenie zakraść i razem poćwiczyć walkę. Pomysłodawcą byłam ja. Chciałam udowodnić starszym, że nie potrzebujemy ich, aby nas uczyli. Wiedziałam jednak, że pod tym głupim argumentem znajduje się jednak inny powód. Musiałam pokazać mojemu ojcu, żeby mi odpuścił treningi. Nie byłam leniwa; po prostu bałam się go. Przed każdym treningiem zadawałam sobie pytanie: ,,Czy przeżyję?". Zawsze, oczywiście, uchodziłam z życiem, ale byłam cała poraniona, a w sercu czaił się dziki strach. W uszach rozbrzmiewał głuchy, uciążliwy szum i niski warkot przywodzący na myśl wrzask tłumu: ,,Walcz, walcz, walcz!".

 

-Gniew Bogów!-wrzasnął niespodziewanie Blake i skoczył na mnie. Wstrzymałam powietrze, widząc, jak otwiera pysk. Przez krótką chwilę widziałam jego kły z nienaturalną dokładnością.

,,Skygge..."-wystraszyłam się i niemal zacisnęłam oczy, szykując się na ostry ból.

Przypomniałam sobie jednak, że to tylko zwykła zabawa, w dodatku wymyślona przeze mnie. Blake mnie nie skrzywdzi.

,,To tylko gra".

Oddałam się duchowi radości, usuwając z umysłu wszelkie fobie czy strachy.

 

Wywrócono mnie na bok. Zaszurałam po ziemi, ale nie zabolało mnie to, ponieważ gruba sierść zamortyzowała upadek. Wywinęłam się spod łap basiorka, a sama zaatakowałam, o zgrozo, z wysuniętymi pazurami. Nie chciałam tego zrobić, to był zwykły odruch! W ostatnim momencie udało mi się je schować i ledwo drasnąć nimi grzbiet obracającego się Blake'a. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym mocno go zraniła.

Wyglądało jednak na to, że wyszedł bez szwanku, więc wypięłam dumnie pierś i prychnęłam pod nosem, zadowolona z siebie.

 

-Ha!-uśmiechnęłam się. Duma jednak mnie rozproszyła; nie spodziewałam się, że basiorek odwróci się nagle, skoczy na mnie i przygniecie do ziemi. Poczułam zawód, gdy to on się do mnie wyszczerzył.

-Wiesz, że jakbyśmy walczyli na serio, to mógłbym cię teraz zabić?-poczułam, jak kładzie mi pazur na szyi. Podniósł brew, upewniając się, że go rozumiem.-bądź zawsze gotowa na atak, Etrio. W ten sposób trudniej będzie cię zaskoczyć-poradził.

,,Ach, tak?"-pomyślałam, siląc się na zachowanie powagi.-,,twoje słowa obrócą się zaraz przeciwko tobie!".

-Mów za siebie!-podkuliłam łapy, po czym szybko wyprostowałam je, odpychając od siebie swojego przeciwnika. Nie posłałam go zbyt daleko; przynajmniej na tyle, aby dać sobie czas na wstanie.

-Haha!-roześmiał się Blake.-Masz mnie! Mój błąd!-odwrócił w moją stronę i skoczył na mnie. Zaczęliśmy się siłować.

 

Dawno nie czułam się tak dobrze. Miałam wrażenie, że wszelkie troski co do przyszłości ulatniają się niczym poranna mgła. Blake był niczym słońce: rozświetlał wszystko, grzejąc swoim blaskiem. Napawałam się jego znajomym zapachem przywodzącym na myśl woń piachu, trawy i rosy. Gdy był przy mnie, czułam, że wszystko, co złe, nie może mnie dopaść. Jeśli kiedykolwiek zechciałby odejść, poszłabym razem z nim. Nie mogę go opuścić. Jest dla mnie całym światem. Czy cokolwiek byłoby w stanie nas rozdzielić?

 

Wywróciliśmy się na ziemię, chichocząc cicho. Padał na nas blask jasnych promieni. Grzały nas w futra i raziły w oczy, ale nie chcieliśmy się przenosić w cień. Oboje czuliśmy się dobrze.

 

C.D.N.