Wstałem dzisiaj dość późno, wszystkie wilki z mojej jaskini zdążyły udać się w jakimś celu poza jaskinie, tylko dwa basiory zostały i ostrzyły swoje miecze. Szczerze niezbyt mnie interesowało, zasnąłem wczoraj wcześniej, aby dzisiaj poćwiczyć swoją umiejętność, a dokładnie teleportacje. Nie pozwalała mi ona na pełną swobodę, jaką zaobserwowałem u innych, więc postanowiłem jakoś ulepszyć swoje magiczne moce. Martwiło mnie tylko, że gdy inni mogli operować żywiołami, ja zostawałem z kamuflażem, słabą teleportacją i niezbyt skuteczną niewidzialnością, która nie sprawdzała się zawsze i nie w każdym przypadku działała. Sam nie wiedziałem, czym było to spowodowane, ale postanowiłem odpuścić ten temat i skupiać się na treningach walki i wytrzymałości. Temat mojej magii jest dla mnie nie przyjemny, zawsze, gdy ktoś podnosi ten temat, przypominam sobie wydarzenia z tej dziwnej krainy, moją „śmierć”. Chciałbym, żeby był to sen, jednak nic z tego, nawet futro w miejscu lewej łapy nie odrosło i ciągle było zakute w bandażach. Samo znamię rozciągające się na całość kończyny nie bolało, jednak miałem w głowie świadomość, co mogłoby spowodować jego aktywację. Nie chciałbym wtedy nikogo skrzywdzić, utrata zmysłów przy tym jest niewyobrażalnie duża, co idzie z parą z żądzą krwi, która również była ogromna. Być może jakbym ją poskromił, mógłbym używać żywiołu ciemności? Oczywiście, jest trudny do opanowania, ale nie zmienia to tego, że możliwość korzystania z tej mocy mogłaby mi znacznie pomóc radzić sobie w sytuacjach walki i gdy trzeba by było kogoś osłonić. Duża siła niosła zawsze za sobą ogromną odpowiedzialność, dobrze o tym wiedziałem, jednak nie był to czas na takie przemyślenia, trzeba było wreszcie wstać. Powoli wygramoliłem się ze swojego podestu, wzdychając przy tym dźwięcznie i udałem się w stronę wyjścia, które na szczęście nie było zasypane jak kilka dni temu. Opady śniegu wtedy były tak silne, że wracając z treningu, spotkałem się ze zaśnieżonym wejście, co skończyło się na dwugodzinnym odśnieżaniu, razem z innymi wilkami. Oczywiście byłoby łatwiej, gdyby zjawił się wtedy ktoś z magią ognia, ale oczywiście nie, sam sobie radź. Chociaż była też możliwość odśnieżenia jednej części, a drugą z pomocą jakiejś wadery zrobienie zjeżdżalni lodowej, ale był to jednak głupi pomysł, zrobiony, aby zabić cały czas tam spędzony, a nie był on krótki. Mam nadzieję, że jak tam wrócę, to nie powtórzę sytuacji, tylko spokojnie pójdę spać, na moje szczęście nie było dzisiaj treningu zwiadowcy i mieliśmy wolny czas, każdy mógł wreszcie odsapnąć po ciężkim tygodniu. Ja jednak wolałem wykorzystać ten czas w lepszy sposób i poświęcić to na polepszenie mojej magii oraz szczerze czystą zabawę. Dawno nie miałem możliwości posiedzieć sobie w samotności i w ciszy porobić co mi się żywię podobało, a trochę się uzbierało tego w ciągu całego tego czasu spędzonego w tym miejscu, które okazało się najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Tutaj mogłem rozwijać się w kierunku, który chciałem oraz można było tu poczuć prawdziwie rodzinna atmosfera, każdy sobie pomagał i kłótnie czy inne sprzeczki są tutaj bardzo rzadkie. Miło było znaleźć wreszcie coś, z czego tak bym się cieszył. Z moich rozmyślań wyrzuciło mnie burczenie w brzuchu, które zdawało się rozpętać falę soniczną na kilka kilometrów. Przypomniałem sobie od razu, jak już dwa dni chodziłem o pustym żołądku, ponieważ nie miałem czasu na jedzenie, tylko załatwianie innych spraw oraz treningi. Na moje szczęście w tej samej chwili zaobserwowałem zbliżającego się zająca w moją stronę, który jeszcze nie zobaczył ani nie usłyszał zbliżającego się czarno-białego basiora w jego pozycję. Bezproblemowa zdobycz- pomyślałem. Wyciągnąłem sztylet z pochwy i po chwili zwierzę nie mogło już nic zrobić. Wykonałem szybkie pchnięcie i mogłem się już cieszyć jakąkolwiek strawą, która okazała się niezwykle dobra oraz pożywna, chociaż oczywiście zjadłbym coś jeszcze, jednak wiedziałem, że jak wrócę, łowcy przyniosą coś z polowania, więc od razu coś sobie zjem. Po szybkim posiłku udałem się w stronę znanych mi już gór, z którymi miałem dobre, jak i złe wspomnienia, jednak zawsze chcę tam wracać. Przypominało mi to rodzinne strony, które dobrze pamiętam, te ćwiczenia i polowania razem z ojcem, ciekawe czy jeszcze żyje. Chętnie bym odwiedził tamtejsze strony, jednak ich lokalizacja dawała mi niezły ból głowy, nie miałem pojęcia, w którą stronę mogłyby się znajdować, a do tego moja moc teleportacji nie umożliwiała teleportacje w tamtejsze strony, krótko mówiąc zbyt duża odległość, aby myśleć o takim rozwiązaniu. Szkoda, taki powrót mógłby być dla mnie miłą odskocznią od tutejszych widoków i pozwolić mi przypomnieć, chociaż kilka cenniejszych wspomnień z tamtego okresu. Również pozostawała inna kwestia, całkowicie inna, a była ona odległość, jaka mnie dzieliła z tamtego miejsca, naprawdę zaczynałem się denerwować, jak musiałem przebyć kilka kilometrów, aby znaleźć się w upragnionym miejscu. Muszę poszukać innej jaskini, która będzie bliżej, może poznam wreszcie nowych współlokatorów i nauczę się jakichkolwiek imion, do tej pory poznałem bodajże 6, może 7. Nie było mi to właściwie do niczego potrzebne, i tak rzadko mówię, nie chce mi się marnować swojego czasu na czcze pogaduszki o kwiatkach i fiołkach. Jeżeli rzeczywiście będę chciał z kimś pogadać, to bariera imion nie będzie stanowiła żadnego problemu dla mnie. Jedynym kłopotem było teraz wejście na szczyt, które okazało się kompletnie zaśnieżone i zobaczenie skał, umożliwiających wspinaczkę było niemożliwe. Ale od czego była moja teleportacja? Po chwili znalazłem się na samym szczycie, na szczęście tym razem się udało, ostatnim razem musiałem kilka razy próbować, ponieważ nie mogłem się przenieść na samą górę i kończyło się to na tym, że udało mi się zjeżdżać po lodzie w dół. Byłaby to miła zabawa, gdy nie fakt, że na dole czekały na ciebie ostre skały i niezbyt przyjazna woda, zamarznięta oczywiście. Tak więc rozpocząłem swoje ćwiczenia, polegały one na szybkiej teleportacji i zajmowanie od razu pozycji obronnych oraz wymierzanie ataków w stronę wymyślonego przeciwnika. Trening samemu tak właśnie wyglądał, trzeba było sobie jakoś radzić bez odpowiedniego towarzysza, nie chciałem też nikogo prosić o pomoc, wolałem wszystko zrobić sam. Wszystko robiłem sam, więc dlaczego nie zajmować się też tym samemu? Po 30 minutach zacząłem powoli odczuwać zmęczenie, spowodowane używaniem wszystkich swoich możliwości i postanowiłem na chwile zastopować i napić się wody z pobliskiego źródła, która dzięki ciągłemu strumieniowi nie zamarzała i zawsze potrafiła odświeżyć mnie oraz pobudzić do działania. Tego mi było trzeba, z rana naprawdę było ciężko się czasem obudzić, nie byłem nigdy typem porannego ptaszka. Jednak czas mnie gonił, nie ma czasu na obijanie się, trzeba działać. Jak to mówią ludzie: „Czas to pieniądz”. Zacząłem teleportować się na większe dystanse, najpierw z jednej górki, poprzez góry, aż skończyłem na odkrywaniu nowych terenów i odnajdywaniu zabawy w tym, co właśnie robiłem. Kiedyś nic nie sprawiało mi takiej przyjemności, aż dotąd odnajdywałem radość w prostej teleportacji, chociaż była ona rzadka i mało wilków miało ją opanowaną. Sama technika jest dość ciężka i wymaga dużego skupienia, aby przypadkiem nie znaleźć się na dnie oceanu czy zlecieć z jakiejś góry, wtedy byłby problem z powrotem do bezpiecznej lokalizacji. Wreszcie udało mi się dostać do odwiedzonego miejsca kiedyś przeze mnie i Red, gdzie stoczyliśmy dwie bitwy na śmierć i życie, ale dalej dobrze mi się to kojarzyło. Bardzo dobry trening, praktyka jest najważniejsza, ale teorii nigdy nie zaszkodzi. Zacząłem chodzić po jeszcze mokrych skałach, fale dźwięcznie odbijały się od klifów i delikatne strumienie lądowały na szybko znikający śnieg, bardzo mi się to podobało, przypominało moją ostatnią zimę razem z ojcem. Od razu przypomniały mi się tereny, na których żyliśmy i zapragnąłem się tam dostać jak najszybciej, jednak nie było to proste zadanie, musiałem poświęcić dużo czasu na wizualizację. Przecież nie była to mała odległość, trzeba było włożyć trochę wysiłku. Usiadłem i rozpocząłem cały proces od podstaw, wszystko szło, jak należy, wszystkie wspomnienia powracały, a spokojnie układałem wszystko w całość, gdy coś rozbudziło moją magię. Przede mną zobaczyłem wilka, którego zdążyłem już poznać, jednak teraz był to duży problem. Szybko rozpoznałem w nim Monai, jednak teraz miał w sobie coś innego, jego całe ciało było pokryte tatuażami i stał z wymierzonym ogromnym mieczem w moją stronę. Czyli robimy powtórkę z zabawy? Powoli wstałem i po chwili oboje przeszywaliśmy się pełnym w nienawiść wzrokiem, nie przyszedł tutaj, aby mnie odwiedzić, to było pewne, rozdzieliliśmy się w nieciekawych warunkach przecież. Powoli wyciągnąłem swój sztylet i przyjąłem pozycję obronną, chciałem zaczekać na pierwszy jego atak i natychmiastowo wyprowadzić kontrę. Nie musiałem czekać, bez słowa wprowadzającego szybko musiałem uciekać w bok, co skończyło się delikatnym nacięciem na moim pysku, co całkowicie mnie zdziwiło. Zawsze był taki silny? Ostatnim razem nie walczył dużo, ale takiej szybkości jeszcze nigdy nie widziałem na własne oczy, a teraz miałem z nim walczyć. Zdecydowałem się na szybkie rozwiązanie i rozpłynąłem się w powietrzu, na co basior uśmiechnął się szyderczo. Wokół zaczęła się pojawiać czarna mgła i biały pył, który szybko ujawnił moją obecną lokalizację, co skończyło się na obronie mojego tułowia przed potężnym ciosem. Cholera, wiedział, co zamierzam zrobić, jednak nie znał wszystkich moich umiejętności, których zdążyłem się nauczyć przez te kilka tygodni. Odparowałem styk ostrz i przeniosłem się tuż za jego plecy, robiąc mu dość ładną szramę na tylnych łapach, na co on zasyczał delikatnie. Odskoczyłem do tyłu i wytoczyłem kolejny atak, tym razem z wysokości, który natychmiastowo zakończył się niepowodzeniem, ponieważ dziwną magią, która wyrzuciła mnie na kilka metrów. Nie będzie ze mną tak łatwo, miałem już ułożony plan w głowie, który szybko przekazałem to realizacji wszystkim moim mięśniom. Teleportowałem się do wody i szybko powróciłem na miejsce, na co basior zareagował zdziwieniem, tylko jeszcze nie zdał sobie sprawy z tego, że właśnie usunąłem pyłki na moim ciele i przeszedłem w stan kamuflażu. Szybko znalazłem się obok niego i wytoczyłem atak prosto w jego łapę, jednak on od razu rozpłynął się we mgle, na co zareagowałem, uciekając do tyłu. Ile on ma jeszcze asów rękawie?! Ze skupieniem obserwowałem swoje otoczenie, jednak przegrałem z jego skutecznością i ledwo wybroniłem się z powalającego ciosu. Moje ciało zalewały grady ciosów, które z trudnością wybraniałem swoim sztyletem, musiałem natychmiast stamtąd uciekać, nie miałem z nim szans w obecnym stanie. Do głowy wpadł mi jedyny pomysł, który miał obecnie sens, który szybko wprowadziłem w życie. Odskoczyłem do tyłu i przeprowadziłem sekundową wizualizację miejsca, w którym dorastałem, mojego prawdziwego domu i gdy już poczułem przeszywający ból, udało mi się uciec przed wielokrotnie silniejszym napastnikiem. Po chwili było po wszystkim i ja powoli otworzyłem oczy, jednak nie był to widok, którego się spodziewałem…
Ogromna pustynia, tylko kilka drzew, które i tak ledwo odnajdywały się w tych warunkach, wokół panował ogromny upał, a z zielonych krzewów i dorastających łąk zniknął jakikolwiek ślad. Nie było tutaj niczego, oprócz… właściwie panowała tutaj wszechobecna pustka. Nie zgadzał mi się tylko jeden fakt, aczkolwiek na pewno tutaj nie dorastałem, to nie mogło być to miejsce, znajdowałem się w dolinie, a ja mieszkałem w nizinach oraz małych pagórkach. Czyżby jego mgła wpłynęła na miejsce, w którym się obecnie znajduje? Myślałem, że teleportować się można tylko w znane miejsca, jednak nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek tutaj był, właściwie czy żyło tutaj cokolwiek? Za dużo pytań, do tego piekący ból na prawej stronie policzka oraz brzucha i temperatura, która tutaj panowała, źle na mnie wpływała. Musiałem natychmiast znaleźć schronienie przed tym upałem, obecnie przy takich ranach użycie magii mogłoby się dla mnie skończyć śmiercią, a tutaj miałem jeszcze jakieś szansę przeżycia. Sprawdziłem swoją torbę, jednak nie znalazłem tam nic, co mogło mi pomóc w tych ekstremalnych warunkach, przynajmniej zabrałem ze sobą bandaże, trochę ognistego proszku i racę z flarą ostrzegawczą, która mogła okazać się kluczowa w warunkach, w których nie długo się znajdę. Brakowało mi najbardziej wody pitnej, jednak przeszedłem trening w trochę mniejszej temperaturze, jednak dalej była to pustynia. Szybko opatrzyłem swoje rany i postanowiłem zaczekać, aż się zagoją, aby stąd wreszcie uciec, na pewno nie chciałem tutaj na długo zostać, to było pewne. Musiałem tylko trochę przetrwać, co może sprawdzić mi dużo kłopot, ale wiedziałem, że mi się duża, więcej wiary w siebie!
-Eh, to jest znacznie trudniejsze niż myślałem-powiedziałem sam do siebie, rozcinając swoje futro i kładąc je na jeszcze gorących skałach. Powoli zapadała noc, a z nią druga strona kija, czyli ekstremalne zimno, na co ja przebyłem już trening. Tworzyłem śpiwór z koca, który zawsze ze sobą nosiłem, dzięki czemu uniknę hipotermii, a na dodatek stworzę sobie miły zakątek, czyli coś wreszcie dla mnie. Po ukończyło swojego dzieła, zacząłem rozkopywać ziemię w miejscu, które odpowiednio wybrałem. Zagłębienie, w którym obecnie się znajdowałem, zapewne uchodziły kiedyś za koryto rzeki, a to oznaczało, że znajdowała się tam wilgotna jeszcze ziemia, chociaż nic nie było pewne. Minuty mijały, a ja dalej brudziłem w twardej skalnej ziemi, która zaczęła zdzierać skórę z moich łap, jednak w dalszym ciągu się nie poddawałem. Wiedziałem, że to zależy od mojego przetrwania, musiałem zrobić wszystko, co mogłem, wrócić jeszcze do watahy, co na razie postawiłem jako priorytet. Po 15 minutach kopania udało mi się znaleźć to, co szukałem, pod moimi łapami dźwięczenie rozbrzmiała woda, co z jednej strony mnie zdziwiło, a zarazem ucieszyło. Dziwne było to, że znajdowała się tutaj ciecz w takim stanie, przy takich ekstremalnych warunkach, jednak postanowiłem nie przejmować się tym i ze spokojem przyjąć nagrodę, jaką otrzymałem z niebios. Wziąłem malutki słoiczek i udało mi się zebrać wystarczającą ilość wody, którą następnie przesączyłem przez filtr, wprost do mojego rozwartego pyska. O tak, właśnie tego mi brakowało, zebrałem jeszcze najwięcej, ile mogłem i odłożyłem do torby i spojrzałem wokół, gdzie panowała już całkowita ciemność. Teoretycznie mógłbym się poruszać w tych warunkach, jednak sen musiałem odbyć bez takiego Słońca, wszystko musiałem zrobić na opak. Rozszerzyłem miejsce dziury i ustawiłem swój prowizoryczny śpiwór, zrobiony z koca oraz mojego futra, na co z dumą patrzyłem. Było to piękne dzieło, z pewnością przyda mi się, zanim zregeneruje sobie rany, a to mogło potrwać bardzo długo przez brak dostępu do czystej wody. Przemywanie zanieczyszczoną wodą na pewno skończyłoby się zakażeniem, a tak to mój żołądek z pewnością przetrzyma wszystkie bakterie do czasu mojego powrotu do domu. Sam się dziwie, że nagle nazywam watahę swoim domem, chyba trochę się zmieniłem od poprzednich czasów. Z taką myślą ułożyłem się do spania i zapomniałem o otaczającym mnie świecie, który nie długo miał o sobie przypomnieć…
Obudziłem się, gdy promienie Słońca już padały z samej góry. Zastanawiało mnie, jak mogłem spać w takich warunkach, jednak to nie było teraz problemem… Na moje szczęście udało mi się przekręcić na drugi bok, unikając przy tym uderzenia mieczem, który od razu rozpoznałem, był to Munai. Szybko wyciągnąłem broń z pochwy, którą nigdy nie zdejmowałem z tułowia, gdy nagle poczułem silne trzęsienie ziemi i w jednym momencie poleciałem do dołu, gdzie udało mi się uniknąć twardego lądowania dzięki znajdującej się tam rzece. RZECE?! Nagle poczułem, jak w moich płucach zbiera się woda i zacząłem poruszać się z ogromną prędkością razem z prądem cieczy. Nie wiedziałem, co mogę teraz zrobić, ledwo udawało mi się łapać powietrze, gdy nagle znowu zanurzałem się pod wodę, byłem obecnie w ogromnej pułapce. Płynąłem przez dobre pięć minut, powoli tracąc przytomność, gdy trafiłem nagle na jakieś twarde skały, które dopełniły zadanie i po chwili widziałem tyle ciemność.
Obudziłem się z ogromnym bólem głowy, nie wiedziałem, co się właśnie stało. Wreszcie zrozumiałem, w jakiej byłem sytuacji i wokół panował ponury mrok i oraz cisza, jedyny dźwięk, jaki tutaj znajdował się to uderzenia wody o skały i wodospad, który właśnie udało się uniknąć, dzięki tej skalnej półce. Rozejrzałem się wokół, poszukując czegokolwiek, jednak jedyne co widziałem to skały, co oznaczało, że będę musiał poszukać wyjścia. Udało mi się zebrać w sobie i udałem się w głąb jaskini, w końcu mrok to moje drugie ja!
Tutaj nic nie ma- pomyślałem, gdy ciągle błądziłem w grocie, gdzie w pewnym momencie byłem jedynym sprawcą hałasu i oznak życia w tym pozbawionym czegokolwiek tunelu. Musiałem iść dalej, przynajmniej temperatura, która się tutaj panowała, była optymalna i mogłem ze spokojem poruszać się bez jakichkolwiek obaw. Wreszcie udało mi się znaleźć pierwsze światełko w tunelu, które było widocznie już z dalekich odległości, delikatnie promienie odbijały się od mokrych skał i w małym stopniu oświetlały drogę, co bardzo wpłynęło na moje morale. Powoli zmierzałem do miejsca, z którego padało światło, jednak postanowiłem zachować pełna czujność i zimną krew, nie wiedziałem, co mnie tam czeka. Ze spokojem wyciągnąłem sztylet, który udało mi się uchronić przed prądem rzeki, trzymając go w pysku, co utrudniało mi oddychanie, jednak uważam, że się opłacało. Trafiłem wreszcie na miejsce tuż przed samym miejscem i ukryłem się za ścianą. Uruchomiłem swój kamuflaż i z pełną ostrożnością wszedłem do ogromnej komnaty.
Nie była to jakaś sala, wokół stały posągi, wszędzie pełne kunsztu kolumny, podłoga obsadzona wygładzonym piaskowcem, a na samym środku widniał duży czerwony dywan. Wyglądało to na iście królewskie pomieszczenie, wszystko było zachowane w idealnym stanie, jakby ciągle ktoś tutaj żył. Wydawało się jednak, że odpowiednie warunki panujące tutaj utrzymały wszystko w ładzie i składzie, dzięki czemu mogłem poświęcić kilka minut na zwiedzanie i podziwianie nowego miejsca. Było tutaj tak pięknie, nigdy jeszcze nie widziałem takiej architektury, musiałem trafić do naprawdę niezwykłej krainy, jednak wszystko się tutaj nie zgadzało. Skoro wszystko było tutaj tak idealne, to dlaczego na powierzchni panowała tak ekstremalna atmosfera, wilgotność wynosiła prawie zero. Zauważyłem wreszcie pośrodku tron, na którym widniał kościotrup ogromnego wilka, na co sam się delikatnie przestraszyłem, wymierzając sztylet w stronę zwłok. Postanowiłem dokładniej to wszystko zbadać i z ostrożnością zbliżyłem się do ciała lub tego, co z niego zostało, i od razu w oczy rzucił mi się dość pokaźnych rozmiarów kryształ, który rozświetlał całe pomieszczenie oraz położony obok pergamin papieru, na którym widniały starożytne hieroglify. Gdybym tylko wiedział jak to odczytać, miałoby to jakiś sens, jednak nic z tego, za nic nie przypominało to naszego obecnego pisma, co wpłynęło mi na nerwy. Chciałem koniecznie wiedzieć, co jest tam napisane, tylko nie miałem pojęcia jak mam to zrobić, gdy nagle w oczy rzuciło mi się charakterystyczny okular na czaszce naszego nieboszczyka. Wyglądał dość nietypowo, do tego czuć było od tego przedmiotu małą ilość magii, co zdecydowanie mnie zainteresowało. Szybko zdjąłem jedyną rzecz, którą kościotrup posiadał i założyłem ją na własny pysk. Spodziewałem się jakiegoś niezwykłego efektu, jednak natrafiłem na ten sam widok co wcześniej, czyli nic szczególnego. Zauważyłem jednak coś kątem oka, które w drugim nie było takie samo. Był to właśnie ten pergamin, który zaczął zmieniać się, a dokładnie hieroglify na nim zaczęły przyjmować bardziej znane mi kształty. Szybko wziąłem papier w rękę i zacząłem czytać ostatni list zmarłego wilka.
-Czyli mam umieścić kamień w odpowiednim piedestale, znajdującym się na mapie?-właściwie zapytałem sam siebie. Nie wiedziałem sam co mam o tym myśleć, czy opłaca mi się to w ogóle robić, czy lepiej było, po prostu zaczekać aż rany mi się zagoją i bezpiecznie wrócić do domu. Teoretycznie miałem coś za to otrzymać, jednak nie było tutaj sprecyzowane co dokładnie, było tylko napisane: „Nagrodę większą niż złoto”. Można to było interpretować na wiele sposobów, np. wiedza mogła być czymś więcej niż kamieniem szlachetnym czy też przygoda, a ja szukałem normalnego wynagrodzenia. Długo jednak nie miałem co o tym myśleć, gdy nad moją głową śmignął ogromny, czarny miecz, który był wiadomego pochodzenia, na pewno nie chciałem go znowu spotkać, a jednak. Z mroku wejścia do komnaty wyłonił się Monai, z bananem na ryju, nawet mnie nie trafił, a już się cieszy. Odskoczyłem do tyłu i zacząłem uważnie obserwować przeciwnika, który niebłagalnie zbliżał się coraz bliżej, a ja mogłam go na razie najwyżej obserwować. Przypomniałem sobie od razu o klejnocie i szybko wziąłem go ze sobą, lecz szybko tego pożałowałem. Wszystko ucichło jeszcze bardziej, a z sufitu obok mnie spadł duży blok kwarcu, oznaczało to, że ten klejnot utrzymywał wszystko w szyku i właśnie naruszyłem coś, ale był to mój moment. Mogłem szybko zwiać stamtąd niezauważony i dostać się do miejsca na mapie, szkoda, że nie zwiedziłem lepiej tego miejsca. Teleportowałem się za plecy przeciwnika w stronę wyjścia i zacząłem biec przed siebie, jak najszybciej potrafiłem, nie zważając na spadające skały wokół mnie. Udało mi się szybko wydostać poza obszar i znaleźć się w bezpiecznym miejscu, dokładnie w tym, w którym straciłem przytomność pierwszego razu. Spojrzałem na mapę i według tego, co mówiła miałem skierować się w północ od komnaty królewskiej, właściwie to postanowiłem dopełnić ostatniej woli tego wilka. Według tego, co pisał w testamencie, sam schował się tutaj i schował klejnot przed innymi, aby nie chcieli go wykorzystać w złym celu. Jakby sam tego nie mógł zrobić, tylko siedział na śmierć w podziemnym pomieszczeniu, ale kryjówka była bardzo dobra, nie powiem, że nie. Czas ruszać do przodu, sprawdziłem pozycję na kompasie i ruszyłem, używając systemu podwodnych rzek, aby dostać się do celu.
-To chyba tutaj-powiedziałem sam sobie i spojrzałem do góry, jednak niczego nie dostrzegłem. Tak mi się wydawało, że znalazłem się w odpowiednim miejscu, jednak pewności nie miałem. Postanowiłem to sprawdzić i rozpocząłem żmudne skrobanie sufitu, które utrudniały mi stalagmity, porozwieszane na całej długości. Po kilku minutach udało mi się wreszcie dostać na zewnątrz, z góry zobaczyłem delikatny promień księżyca, a chłód, który przedostał się z góry, wywołał u mnie gęsią skórkę. Postanowiłem nie zważać na niską temperaturę powietrza i szybko wykonać to, co miałem zrobić. Szczerze? Nawet nie wiedziałem co mam zrobić po umieszczeniu kryształu w obręczy, na pewno stanie się coś niezwykłego, tylko co? Chyba właśnie to pchało mnie do poznania prawdy o nowym znalezisku. Szybko wydostałem się z podziemnego systemu jaskiń i moim oczom ukazała się ogromna świątynia, bez drzwi. Od razu rozpoznałem kolumny oraz posągi, który były identyczne z Sali tronowej. Musiało to oznaczać, że byłem w dobrym miejscu, nie wiedziałem jednak co będzie tam na mnie czekać, trzeba było zachować ostrożność. Powoli wyciągnąłem sztylet i skierowałem się do wejścia, które okazało się zaskakująco ciche, nawet za ciche mógłbym powiedzieć. Użyłem magii kamuflażu, aby przedostać się niepostrzeżenie do środka i napotkałem widok, którego mogłem się już spodziewać. Na środku Sali siedział znany mi już basior, który ze spokojem czekał na czyjejś przybycie, zapewne czekał na mnie, jednak nie miałem żadnej ochoty zamieniać z nim żadnego słowa. On oczywiście nie rozumiał tego i od razu po wyczuciu mojej obecności rozpylił czarną mgłę, która była mi już wcześniej znana. Przyjąłem pozycję obronną i ze spokojem czekałem na jego przybycie, przy okazji ukryłem kryształ pomiędzy skałami, aby nie przeszkadzał mi podczas walki, która miała zaraz nastąpić. Po chwili już wybraniałem się z górnego ataku i od razu wyprowadziłem kontrę, która spotkała się z prędkim unikiem z jego strony. Z takimi ranami mogłem kontynuować walkę max. Przed kilka minut, więcej sprawi, że rany się otworzą i będę bardziej odsłonięty na nowe. Szybko teleportowałem się za jego plecy i wyprowadziłem serie ciosów, mając na uwadze prędkie wykończenie przeciwnika, jednak on był lepszy. Ciągle znikał we mgle, stawiając mnie na straconej pozycji. Wreszcie wyrzucił mnie na dosłownie kilka metrów do tyłu i z gruchotem wszystkich kości uderzyłem w kupkę skał, w których ukryłem kryształ. Delikatny promień wydobył się spod gruzu, wywierając wpływ na mojego przeciwnika. Natychmiast zareagował krzykiem i z rykiem wyrzucił całe ciało w moją stronę, przy czym odsłonił się na szybki atak tułowia, na co zareagował cichym jękiem. Szybko wziąłem kamień i zacząłem kierować w jego stronę, aby trzymać go na dystans, co poskutkowało. Udało mi się oddzielić się od niego na kilka metrów i szybko odnaleźć miejsce do umieszczenie klejnotu, które znajdowało się na środku Sali, pośród kilku tronów, zapewne służyły za posiedzenia dla duchownych, przecież znajdowałem się w jaskini. Bez zastanawiania się więcej umieściłem kryształ w miejscu do tego zaznaczonym i odsunąłem się, aby przygotować się na efekt moich działań, jednak… nic się nie stało… Przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy podszedłem bliżej, zważając na powoli zbliżającego się przeciwnika, nagle z kamienia wystrzeliły oślepiające promienie, powodujące u mnie ogromny ból oczu, przez co byłem ślepy na dobre kilka sekund, gdy wszystko się uspokoiło, jednak to była tylko cisza przed burzą. Wszystko zaczęło się wokół trząść, a ja powoli się osuwałem do dołu, jednak szybko odskoczyłem do góry i postanowiłem wykończyć wreszcie mojego przeciwnika. Nie obchodziło mnie, czym się kierował, to był czas, aby przejąć inicjatywę, ze znakami na mojej łapie na pewno odnajdzie mnie ponownie i zaatakuje znowu. Wilk dalej zaślepiony promieniami nie zauważył nadlatującego ostrza i po chwili walka była zakończona, udało mi się trafić dokładnie w punkt witalny i nie mógł już niczego zrobić. Powoli usunął się, a ja przeniosłem się do niego, aby zabrać sztylet i uciec, zanim skały przykryją mnie całego, jednak Monai postanowił mi na to nie pozwolić i w ostatniej chwili złapał moją zakrytą znakami rękę. Byłe w sytuacji bez wyjścia, ogromna skalna półka spadała z góry na mnie, a wilk dalej nie odpuszczał uścisku. Zacząłem czuć znajome uczucie siły, nagle wokół mojego ciała zaczęła pojawiać się ciemna mgła, a znak parzył jak przyciskany rozgrzanymi węglami. Wreszcie udało mi się wyrwać z uścisku i gdy krzyczałem z bólu, usłyszałem cichy szept:
-Zrób z tą mocą coś lepszego, niż ja-końcowe ja było ledwo słyszalne i po chwili Munai opuścił mnie całkowicie, spadając do powstałej wyrwy i zapewne skończył gdzieś zapomniany, przykryty skałami. Ja natomiast wykorzystałem moc, którą otrzymałem i zamieniłem się w ciemną mgłę, aby uniknąć uderzenia i po chwili biegłem w stronę wyjścia, które powoli przykrywało się ciągle przybywającymi odłamkami. Zaraz? Co ja właśnie zrobiłem?! Zamieniłem się w cień? Przecież nigdy nie miałem tych umiejętności, skąd wiedziałem jak to użyć, o co tutaj chodziło? Te pytania musiały zaczekać, w ostatniej chwili przeniosłem się przez mały otwór w bramie i po chwili byłem na zewnątrz. Tylko, zamiast znaleźć się na stałym podłożu, począłem lecieć w dół, a przed moimi oczyma pojawił się piękny widok. Wokół widniał las, właściwie dżungla, której wcześniej nie było, wszystko przybrało jaskrawe kolory, wiedziałem więc, że się udało. Zrobiłem szybką wizualizację skalnego klifu, od którego to wszystko się zaczęło, nie myśląc nawet, że mogę umrzeć przez teleportację w takim stanie, i gdy otworzyłem oczy, wszystko się zakończyło. Znajdowałem się na solidnej ziemi, którą cicho pocałowałem i spojrzałem na swoje rany, których o dziwo nie znalazłem, a widok mojej łapy szybko mnie uświadomił, co właśnie się stało. Mieniła się ciemną aurą, obejmowała znacznie większą część przedramienia, a same znaki zmieniły się odrobinę. Oczywiście futro było wokół wypalone, przez co znowu będę wyglądał jak łysy idiota, jednak postanowiłem się tym nie przejmować i powoli osunąłem się na ziemie z powodu wykończenia organizmu. O dziwo w ręku trzymałem blady kryształ, który zdawał się mienić jeszcze delikatnym blaskiem. Zapadłem w sen, nie zważając na miejsce i szybko trafiłem w objęcia Morfeusza, który przyjął mnie z otwartymi rękami (czy też łapami?).
KONIEC