· 

Wstrętność rzeczywistości i nieporadność socjalności, czyli dziwny jest ten świat

Ostro zacinający wiatr wżerał się w oczy wilka, wyrywając boleśnie łzy z piekących oczu. Nienawidził takiej pogody. No dobra, w zasadzie była mu zupełnie obojętna, niemniej w tamtym momencie wrażenie silnej awersji spotęgowało się do znacznego stopnia i pojawiło w basiorze, kiedy obraz smętnego świata nie dość, że nieostry, wówczas rozpraszał wszędzie wokół zimne światło wyzierające zza chmur. A Monty naprawdę nie miał ochoty na mrużenie powiek w narastającej od dawna frustracji. Szedł po prostu za słyszanym w oddali wyciem, ślepo (dosłownie) na wprost, bo możliwa choroba uniemożliwiała mu wyczucie zapachu odległego stada. A schorowany wilk poważnie martwił się, że obiekt zainteresowania ruszy nagle w poszukiwania nowych terenów, tak po prostu sobie pójdzie, a on znowu zostanie sam jeden jedyny, kiedy tylko chciał zrobić coś dla poprawienia swej pozycji socjalnej. To był jego wybór, serio, co prawda jak poprzednie watahy, ale mimo wszystko jego własny. Podjął decyzję i chciał ją zrealizować, by się po prostu podłączyć do kogoś i nie czuć, jak samotność zżerała go od wewnątrz, robiąc miejsce dla, paradoksalnie, pustki. Bo w końcu chyba powinien trafić na coś pozytywniejszego niż uniknięcie stoczenia się po skalistym urwisku kosztem w panice wdrapywania się po odrzucającym podłożu, by skończyć ze zdartymi do krwi pazurami. Realistycznie patrząc, był bezbronny.

 

Każdy krok odczuwał dość boleśnie, choć wraz z następnym zaczął tolerować przeszywający ból, później otarł się o akceptację, by następnie przestać dopuszczać go do mózgu. Gęsta leśna, aktualnie ośnieżona scenografia może i umilałaby podróż, gdyby nie to, że do niej Monty również miał neutralne podejście. Lekka ulga pojawiła się jednak w momencie, gdy mijając strumień, mógł iść w kierunku mocarnego pnia osłaniającego go chwilę przed tym wnerwiającym wiatrem. Nim jednak ponownie wychynął na spotkanie z mroźnym strumieniem powietrza, ostrożnie zszedł po nieco łagodniejszym brzegu do wartkiej wody i zdusił obelgę w stronę lodowatej cieczy. Każda komórka zaczęła w tamtym momencie wrzeszczeć pod wpływem szoku, a ucichły dopiero po dostarczeniu wilkowi okropnie nieprzyjemnych odczuć. Chciał się tylko opłukać, no kurczę.

 

Leśny spokój roślinnego życia zakłócił jednak jakiś element odbijający się od tafli i przemierzający dość sporą odległość. Monty rozróżnił w nim kamień, kuźwa, szary, mokry kamień, który zniknął tak szybko, jak tylko został zidentyfikowany. Nim wilk odwrócił się, poczuł uderzenie, niekoniecznie mocne, acz denerwujące, gdyż kolejna ze skałek uderzyła już prosto w jego udo. Krótkie warknięcie wyrwało się mu wraz z kolejnym zderzeniem przedmiotu z tym samym miejscem. Nadeszła pora, by się odwrócić.

 

>Skazo? Zapraszam<