Wadera leżała na boku i zaciskając kły, dyszała ciężko. Jej futro było skołtunione, zamglone ślepia patrzały nieruchomo w jeden punkt na ścianie groty. Na zewnątrz wiał silny wiatr, a powietrze przecinały ostre, w połowie zamrożone krople wody. Wicher ranił swoim świstem uszy, zupełnie jakby zawodził nad ostatnimi chwilami żyjących istot. Co jakiś czas echem rozlegał się skowyt walczących wilków; co rusz jakiś przebiegał w pobliżu, ale wilczyca nie bała się. On tu był. Bronił jej. Czuła całą sobą-umysłem, duszą, sercem- jak ten potyczkuje się w pobliżu, broniąc swojej ukochanej. Ciekawe, jak radzą sobie inni pobratymcy? Gdyby nie była bliska porodu, na pewno rzuciłaby im się na pomoc. Pokazałaby wtedy tej zapchlonej Wataszy Ognia jak potężna potrafi być Wataha Ziemi. Wilki z południa dobrały sobie złych przeciwników. Muszą być naprawdę głupie, skoro liczą na to, że uda im się przejąć obce ziemie.
,, Bogowie nigdy na to nie pozwolą!"-pomyślała wilczyca, wsłuchując się w dźwięki z zewnątrz.-,,nikt nie może zachwiać równowagi między wataszami. Nasi przodkowie dopilnują tego!"-jej myśli urwały się, gdy nagle jej ciało przeszedł silny spazm bólu. Syknęła ze złością, przeklinając swoją bezsilność. Musiała wziąć się w garść!
Na kamiennej podłodze zaszurały pazury. Krople deszczu spływały po futrze wilka, skupując głośno na ziemię. Nieznajomy wkroczył do jaskini, zataczając się ze zmęczenia. Oddychał ciężko, a jego czarną sierść pokrywały liczne rany i blizny. Błękitne oczy lśniły zmęczeniem. Pomimo przymrużonych ślepi, bez trudu dało się ujrzeć w nich małą iskierkę ducha walki. Wadera natychmiast go poznała; spróbowała się podnieść, aby na powitanie przytknąć swój nos do jego pyska, ale ciężki brzuch pociągnął ją w dół, zupełnie jakby dzik wskoczył jej na grzbiet.
-Nie!-czarny wilk doskoczył do niej, liżąc jej uszy w nakazującej posłuszeństwo prośbie.-leż! Musisz odpoczywać! Jak się czujesz, Blad?-usiadł szybko, sprawdzając stan wilczycy.
-Dobrze-skłamała, chociaż całe jej ciało pulsowało bólem. Szybko zmieniła temat, chcąc uniknąć dalszej rozmowy na swój temat.-jak wam idzie, Skygge? Wygrywamy?-w jej głosie zadrżała nutka nadziei.
Basior kiwnął łbem, siląc się na słaby uśmiech.
-Tak-odparł.-ale Urt ma roboty po uszy. Wielu zostało rannych.
Blad zastrzegła uszami, wyłapując imię medyka. Wykonywał naprawdę ciężką pracę, a to oznaczało, że nie będzie mógł jej pomóc, gdyby zaczęłaby rodzić.
-A Krone?-wspomniała o starym, jednak nadal silnym i mądrym przywódcy Watahy Ziemi.-Co z nim?-miała nadzieję, że sędziwy wiek wodza nie zgasi jego wojowniczego ducha.
-Został ugryziony w żebra. Nie wiemy, czy przeżyje.
Wadera położyła uszy. To zły znak. Ugryzienia w takich miejscach zwykle bywały śmiertelne...
-Jeśli umrze, to ty staniesz się przywódcą Watahy Ziemi-przypomniała.-jesteś jego zastępcą.
Gdzieś w oddali zaryczał grzmot, a jego trzask odbił się echem od ścian jaskini.
Basior odczekał chwilę, aż głośny dźwięk ucichnie. Dopiero gdy trzask gromu ucichł, odezwał się zaskakująco cichym głosem.
-Wiem o tym-wymamrotał.-dlatego nie chcę o tym myśleć. Nie jestem na to gotowy. Krone musi przeżyć!-jego słowa załamały się od jęku bezsilności. Blad uniosła powoli jedną ze swoich łap i w uspokajającym geście przyłożyła ją do futrzastej piersi basiora.
-Nawet gdy zostaniesz nowym przywódcą, to co z tego? Każdy zaczynał tak samo; nie wiedząc co ma robić ani jak się zachować. Z tobą będzie tak samo. Nie musisz bać się porażki czy swojej słabości-zerknęła w stronę wejścia do jaskini, upewniając się, że jakiś przeciwnik nie zamierza wykorzystać ich nieuwagi. Na szczęście nikogo nie zauważyła, więc nabrała wilgotnego powietrza w płuca i kontynuowała.-każdy z nas ma w sobie bezbronną istotę. Może jednak ją zmienić, trenując i stając się coraz silniejszym. Nie jesteś sam, Skygge-liznęła na pocieszenie jego futro.- bo masz mnie. Stańmy się razem silni. Dajmy z siebie wszystko!-jej słowa przepełniała odwaga oraz pewność siebie. W zamglonych ślepiach wadery zabłysło dotychczas niespotykanie światło; wyglądało to tak, jakby osłabiona dusza wadery zyskała nadprzyrodzoną siłę i postanowiła rzucić się w wir walki.
Basior przez ułamek sekundy wyglądał na zaskoczonego. Jak to możliwe, że Blad była tak pewna swych słów? Dopiero okrzyk wojenny z dworu przywrócił go do normalnego stanu. Machnął ogonem, przepełniony nagle dziwną energią. Od środka aż rozsadzała go determinacja.
-Masz rację-oznajmił, wdychając powietrze.-dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Dla mnie, dla ciebie...-pochylił się, by pyskiem szturchnąć delikatnie brzuch wadery.-i dla tych maluchów.
Wilczyca uśmiechnęła się promiennie, zadowolona z jego nastawienia.
-Pokażmy im, na co nas stać!-krzyknął donośnie, a Blad otworzyła pysk, by coś dodać. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Skygge odwrócił się i pomknął w stronę walczących. Zaśmiała się chicho, widząc jak ogon ukochanego znika wśród ciemności ulewy.
-...powiedzenia-życzyła głośno, natchniona nową nadzieją.
Jej radość nie trwała jednak długo. Każdy mięsień został zaatakowany przez szokujący, bolesny dreszcz, silniejszy niż przedtem. Blad opuściła łeb, z trudem powstrzymując skowyt.
,,Nie wygląda to dobrze..."-nagle pożałowała, że jest sama. Pocieszyłaby ją obecność kogokolwiek-zwłaszcza Urta.
Ale nie miała nikogo przy sobie, więc musiała zdać się na siebie.-,,nie wiem, czy to przeżyję"-przemknęło jej przez łeb, gdy uśmiechnęła się krzywo. Zdała sobie bowiem sprawę, że jej szczeniaki już szykują się na wyjście na świat.
(Autor obrazka: Właściciel wilka)
C.D.N.