· 

Nieznany trop [Część #11]

Uciekaliśmy tak przez dłuższy czas, ale szło to na marne… Bestia cały czas siedziała nam na ogonie, a nam brakowało coraz bardziej sił. Wtedy zrozumiałam jedną rzecz, mianowicie, jeśli to dzieło boga wojny, to za pewne tylko jego broń mogła go pokonać. Od razu postanowiłam się tym podzielić z Marstonem, który biegł tuż przy mnie.

 

- Zatem jaki masz plan? – spytał zaraz po wysłuchaniu mnie.

- Odwrócisz jego uwagę, a ja zajdę go od tyłu i wbije mu miecz, to jedyne rozwiązanie jakie widzę – wytłumaczyłam mu na szybkiego.

- Cóż… To się może udać – stwierdził po czym szybko pobiegł w lewo, tak jak myśleliśmy potwór ruszył za nim.

 

Nie zwlekając ruszyłam za nimi, na nieszczęście Marstona trafił on na ślepą uliczkę, a stwór się do niego zbliżał. Bez zbędnych ceregieli, rozpędziłam się i wybiłam z ziemi po czym wbiłam miecz, w okolicach szyi o ile tak można to nazwać i pociągnęłam mocno w dół, tak, że bestia została niemal przepołowiona przez miecz. Jej truchło opadło bezwładnie na ziemie, a ja zadyszana spojrzałam na basiora, w jego oczach zobaczyłam ulgę i zmęczenie. W końcu musieliśmy tak biec bez przerwy przez dłuższy czas…

Po chwili basior do mnie podszedł i rozpoczął rozmowę…

 

- Myślałem, że nie da się go zabić zwykłym mieczem – zastanowił się.

- Zwykłym nie, ale to miecz boga, został wykonany z mocą jakiej zapewne nigdy nie pojmiemy – rzekłam przyglądając się ostrzu.

- Wow, Ty naprawdę sporo wiesz na ten temat – przyznał zdumiony.

- Cóż, muszę wiedzieć sporo, aczkolwiek o tych bogach i tak niewiele mi wiadomo… Kto wie, może byli silniejsi od tych co żyją teraz, może i nawet ode mnie – zastanowiłam się, jednak nie to było teraz powodem moich zmartwień. Wiedziałam, że z każdym dniem mamy coraz mniej czasu.

- Zatem teraz musimy ruszyć do watahy, po naszą broń? – upewnił się, że ma rację.

- Tak, dokładnie, a następnie ruszymy na Miriona… Ktoś musi pokrzyżować mu plany – uśmiechnęłam się do wilka. – Jednak pierw odpoczniemy – dodałam widząc zmęczenie w oczach mojego towarzysza.

- Świetnie! O niczym innym nie marzę, jak o sarnie i spaniu – odwzajemnił uśmiech, po czym wziął się za szukanie tropu.

 

Ja dałam miecz Alvarovi, który teraz zajmował się ich pilnowaniem po czym dołączyłam do Marstona. Kiedy udało nam się znaleźć trop, okazało się, że nie była to sarna, a łoś. Ruszyliśmy od razu za wonią, po czym ja ruszyłam od przodu zwierzęcia, a Marston od tyłu. Po chwili zaatakowaliśmy jednocześnie i udało nam się powalić ofiarę. Był to samiec łosia, w średnim wieku. Kiedy ja go trzymałam by nam się nie wyrwał, basior, nie czekając na nic wbił się w tętnice szyjną zwierzęcia i zacisnął szczęki, co zapewniło zdobyczy szybką i niebolesną śmierć.

 

- Jesteś dobrym łowcom – rzekłam, widząc, że Marston od razu wiedział co zrobić.

- Dziękuję, ale nie udało by się to gdybyś mi nie pomogła – dodał ze szczerym uśmiechem.

- Och, już nie bądź taki skromny – zaśmiałam się po czym zabrałam się za jedzenie.

 

Basior zrobił to samo i kiedy oboje najedliśmy się do syta, resztki zdobyczy zostawiliśmy kojotom i lisom. Zimą wszystko o wiele wolniej się rozkłada, więc z pewnością trafi im się nasza przekąska. Wiedząc, że zima jest bardzo mroźna tego roku, od razu wróciliśmy do Alvara i zaczęliśmy poszukiwania miejsca do spania. Całe szczęście niedaleko nas znajdowała się jaskinia, znalazłam wraz z basiorem mnóstwo patyków, a Alvar je podpalił dzięki czemu siedzieliśmy w jaskini, w cieple. Niezwykłe, że mimo iż Alvar został przemieniony to nadal pamięta i umie wykorzystać niektóre zaklęcia, w prawdzie nie udało mu się to za pierwszym razem, ale tak czy siak było to imponujące.  

Nasz mały przyjaciel zasnął pierwszy, a ja poszłam do wyjścia jaskini, oczywiście nie po to by uciec czy wyjść, tylko żeby popatrzeć na niebo, które było tego dnia wyjątkowo gwieździste. Po chwili dołączył się do mnie Marston. 

 

- A Ty nie idziesz spać? – spytał z wyczuwalnym zmartwieniem w głosie.

- Zaraz pójdę, z resztą nie potrzebuję dużo snu – wytłumaczyłam basiorowi, będąc bogiem sen stał się dla mnie przyjemnością niż jeżeli potrzebom, bez której nie mogłabym żyć, aczkolwiek wiedziałam, że wszystkie pozostałe stworzenia i wilki tego potrzebują i dostosowywałam się do tego.

- No tak, jak to jest? Wiesz… Być kimś więcej niż śmiertelnikiem? – zapytał nagle zaintrygowany basior.

- Cóż… Jest to trudne. Muszę żyć ze świadomością, że pewnego dnia wszystkie wilki, które kocham odejdą, a ja zostanę… To wielkie brzemię, które niesie ze sobą odpowiedzialność, oraz smutek… - rzekłam zastanawiając się nad jego pytaniem.

- Myślałem, że to fajne, w końcu masz tyle siły, mocy… Możesz więcej – uśmiechnął się.

- Tak, ale tych fajnych rzeczy jest zdecydowanie mniej… Poza tym… Z tego co wyczuwam, Ty również nie jesteś tylko śmiertelnikiem – odparłam, jednak nie chciałam na razie wszystkiego mu zdradzać, to nie był odpowiedni moment.

- Jak to? Co masz na myśli? – dopytywał.

- Cóż, powiedzmy, że nie do końca znasz prawdę o sobie, jednak to nie czas by o tym mówić, musimy uratować Alvara i jego bliskich, jak i watahę przed nadchodzącym złem – odpowiedziałam, chociaż wiedziałam, że ta rozmowa mnie nie ominie.

- W porządku, ale obiecaj, że jak wszystko się już skończy, to powiesz mi, dobrze? – rzekł, tym swoim przyjemnym dla ucha głosem, którego mogłabym słuchać bez końca.

- Oczywiście, ale to jak wszystko dobrze się skończy – uśmiechnęłam się.

- Dziękuje, to dla mnie wiele znaczy – rzekł basior, po czym przytulił się do mnie.

 

Bez zastanowienia odwzajemniłam uścisk basiora, w głębi duszy czułam, że nie traktuje go tylko jak przyjaciela, towarzysza, brata… Czułam, że to coś więcej, jednak na siłę próbowałam od siebie odsunąć te myśli, że mi zależy… Czułam, że muszę go chronić, ale z drugiej strony mając partnera mogłabym wspólnie walczyć przeciwko złu… Tyle myśli przechodziło przez moją głowę. Kiedy basior mnie puścił, zawołał mnie jeszcze do snu. Zdecydowałam się, że faktycznie mi się przyda i już kładłam się obok basiora, lecz wtedy coś mnie tknęło… Wstałam i wtuliłam się w niego, kładąc głowę na jego karku. W końcu razem będzie nam cieplej, czyż nie? – pomyślałam, uzasadniając sobie w myślach swoje zachowanie.

 

C.D.N.

 

<Marston? :D>