· 

Dziecko przeznaczenia

Było jeszcze ciemno, przewracałem się na drugi bok, smacznie śpiąc ze wtulonym do mnie Avemem. Gdy nagle obudził mnie głos osoby, której szczerym sercem nie toleruje.

- Arelionie zbudź się. - ton łagodny niczym miód.

Niechętnie odwróciłem się na drugi bok, ziewnąłem i powoli otwarłem zaspałe oczy.

- Nie uczyli, że nie przychodzi się w nocy i że się puka? - patrzyłem na Boga, który stał nad moją osobą.

- Nie czas na to. - minimalnie oburzył się basior. - Stało się coś strasznego w lesie na dalekiej północy, musisz tam iść i sprawdzić co się tam stało. - z minimalną nutą troski powiedział do mnie.

- Czemu ja? Dlaczego wszechwiedzący Bóg z przestrzeni kosmicznej nie może iść? Dla mnie to będzie dłuuuga wędrówka, dla ciebie zaledwie parę chwil. - oburzony zapytałem.

- Ja mam ważne spotkanie z Jowiszem, nie mogę iść się teraz tym zająć, proszę, zrób to dla mnie. - zaczął mnie błagać.

- Dobra ile nektaru się napiłeś? - zszokowany odpowiedziałem pierwsze, co mi do głowy przyszło.

- Nic, to jak będzie? Jak tylko będę mógł, przyjdę do ciebie. - ochoczo rzekł.

- No nie wiem, zima idzie, Avem mnie tu potrzebuje, powiedz mi więcej szczegółów, jak daleko jest to wszystko? - zapytałem skory do zgodzenia się.

- Z sześć godzin drogą powietrzną, lecąc cały czas centralnie na północ. - powiedział ojciec.

- Teoretycznie powinienem wrócić na kolację ta? - zadałem pytanie retoryczne. - Dobrze pójdę, tylko nie bierz tego jako coś dla ciebie, idę dla tamtych wilków. - odparłem szorstko.

-Dobrze, ale idź już! - zadowolony powiedział. - Szerokiej drogi synu!

Bóg zniknął, ja za to wstałem, przeciągnąłem się, pogłaskałem smoczka na dowodzenia, rozprostowałem skrzydła i wzbiłem się w nocne niebo, rozjaśnione gwiazdami, obrałem kurs na najjaśniejszy punkt. - gwiazdę polarną.

Moje skrzydła nie są zbyt silne, szczerze nawet nie wiem, czy wytrzymają one tak długą i męcząca podróż. Nie mogłem sobie pozwolić, na pójście pieszo, zajęłoby to zbyt dużo czasu. Biorąc możliwość, że tam może być ktoś, lub coś potrzebującego pomocy i nie mogę zawieść przez moje fizyczne słabości. Nie wiem, ile minęło, skrzydła już od dawna mi się zmęczyły, machałem nimi z zaciśniętą szczęką. Przeklinałem Saturna w myślach, ja działam ponad moje siły, a on odbywa jakąś głupią pogawędkę z Jowiszem, głupie pięć minut nie zbawiło, by go i jego ogromnego ego. Nie ma jednak sensu szukać dziury w całym i znów skupiłem całą swoją uwagę na locie i obserwowaniu terenu pod moją osobą. Po mej prawicy niebo powoli zaczynało przybierać różową barwę, co oznaczało, że niedługo słońce wzejdzie i wypatrywanie celu, który nawet nie wiem, jak wygląda, będzie o wiele łatwiejsze. Zniżyłem swój lot, by wyczuć jakiekolwiek zapachy, obcych wilków czy woń krwi, magii czy jakichś toksyn, nie wiem, czego się mogę spodziewać. Gdy słońce było już ponad horyzontem, a kruki i wrony wzbiły się w powietrze, szukając pokarmu, moją uwagę zwróciło przewrócone drzewo w środku lasu i delikatnym zapach krwi. Ucieszyłem się, że w końcu będę mógł wylądować i me skrzydła będą mogły odpocząć, czuje jak tętno, w nich pulsuje, a mięśnie już ledwo mnie unoszą. Wylądowałem z wielkim impetem na niewielkiej polance, od skrzydeł bił ogromny gorąc, a nad nimi była ogromna chmura pary. Na dodatek trzęsła się one z wykończenia, nie byłem w stanie ich nawet złożyć. Ignorując ból, ruszyłem w stronę woni krwi. Na podłożu pojawiły się ślady jednego wilka, następnie drugiego, piątego i dziesiątego, każdy z nich nie był najświeższy, lecz każdy z nich miał tę samą nutę zapachu.

- Mafia czy co? - zapytałem się sam siebie.

- Znana jest tylko jedna wilcza mafia, lecz działa daleko na południu, co ona robiła w tych rejonach. - mówiłem do sobie fakty mi znane.

Rozglądałem się uważnie, szukając jakichkolwiek oznak, szczątek futra, krwi czy innych tego typu znajdziek, by zachować zapach tej watahy, nigdy nie wiadomo kiedy może się one przydać. Coraz więcej krwi było wkoło mnie, zauważyłem ślady zażartej walki.

- Co tu się musiało stać, kto tak komuś zaszkodził. - z wielkim zdziwieniem i niedowierzaniem mówiłem do lasu, który mnie otaczał. Idąc, wgłąb starego pola bitwy, dosłownie w centrum tej masakry leżały rozszarpane zwłoki, prawdopodobnie wadery, nie miała ona oczu ani uszu, ogon leżał tuż koło niej, brzuch miała rozszarpany, przybliżyłem się, widziałem wiele ciał, lecz tak rozszarpanego i przemęczonego nigdy nie miałem okazji zauważyć.

- Co im zrobiłaś? Jak zaszłaś im za skórę do tego stopnia? - zapytałem się zimnego już truchła.

Odpowiedziała mi tylko i wyłącznie cisza. W sumie niczego innego się nie spodziewałem. Ile bogów patrzyło na to z zimną krwią, dwóch, trzech a może cała ich społeczność? Kto ich tam wie. Po chwili ciszy, w której oddawałem jej, należy modły, każdy na nie zasługuje po śmierci, postanowiłem odwrócić jej ciało, by zobaczyć, w jakim stanie ma grzbiet. Zdziwiony aż odskoczyłem na dobre dwa-trzy metry. Okazało się, że moja martwa znajoma skrywa jeszcze dwa sekrety, które byłem w stanie odnaleźć, zacznę od tej, którą łatwiej i szybciej opowiem, a mianowicie skrzydła, a w sumie tylko wielkie, zaropiałe rany po nich, wilki musiały je uciąć i zabrać ze sobą. Drugim sekretem była mała, czarna kulka, która trzęsła się ze strachu, jak i zimna.

- Choć maleńka. - z troską i czułością powiedziałem i chwyciłem kuleczkę za kark.

- Kim jesteś, jak masz na imię? - zapytałem delikatnie. Jednak albo ona była za mała lub zbyt przerażona, by mi odpowiedzieć.

- Skoro nic nie mówisz, możesz go nie mieć, co ty na to bym dałbym ci imię? - zapytałem się młodej damy.

Ona miała tylko skierowane jedno ucho na mnie, nie odrywała swego wzroku z matki.

- Hmm... jakby ci dać na imię? Może Ciri co ty na to? Chcesz być Cirillą? - Zapytałem się ponownie.

Mała odwróciła się i przeniknęła mnie swym spojrzeniem, w tym momencie właśnie zobaczyłem jej piękne, czarne oczy, oraz że jest ona niewidoma na jedno z nich, lecz to nie ujmuje jej pięknej i wyjątkowej urodzie.

- Myślę, że pasuje ci to imię, chodźmy stąd, tu jest zła aura. - Zaproponowałem małej. Ona nawet nie zareagowała. Podniosłem ją i wsadziłem na grzbiet, otulając swymi skrzydłami, Ciri ani drgnęła, chyba jeszcze nie dotarło do niej, co się wydarzyło. Biedulka tak młoda a zobaczyła już takie widoki. Choć jest szansa, że nie zapamięta tego.

- Nauczę się wiele rzeczy, zobaczysz, mam nadzieję, że będę dla ciebie wystarczająco dobry i godny ciebie. - mówiłem do mojej małej perełki.

- Już nie mogę się doczekać, aż poznam cię z alfą, jak i resztą watahy. Mam nadzieję, że pozwolą ci dołączyć do naszej rodziny.  - mówiłem z optymizmem. Tak oto resztę drogi przebyłem pieszo, myśląc o tym wszystkim, co zobaczyłem, oraz o moim ojcu, który nie raczył się okazać drugi raz, muszę w końcu z nim poważnie porozmawiać, ale to później najpierw muszę odpocząć i przemyśleć parę rzeczy.

 

 

 Koniec