· 

Ciemno... Ciemniej... Jeszcze ciemniej... #7

- Więcej? - zapytałem z niedowierzaniem.

- Tak, doskonale pamiętam. - pewnie odpowiedziała.

- Kur... - ugryzłem się w język, by nie kończyć tego słowa.

- Co jest? - zaniepokojona spytała.

- Są dwie opcje moja droga. - zacząłem mówić, patrząc na dwa duże grzyby przede mną.

- Aż się boję spytać, ale jakie są to opcje? - Zapytała.

- Albo robactwo podgryzło korzenie i wyniosło, albo coś większego tu żyjącego je zeżarło. - Odpowiedziałem, patrząc w skałę.

- Ale, że jak coś większego? Potwór?! - głośniej powiedziała z nutą przerażenia w głosie.

- Dokładniej smok jaskiniowy czy głazopucha trująca. - Wciąż patrzyłem w skałę pod moimi łapami, szukając wzrokiem jakiegokolwiek śladu.

W tej właśnie chwili usłyszałem głośne przełknięcie śliny od strony Alice.

- Lunku powiedz, mi proszę, że one nie żywią się mięsem. - szukała ona ukojenia.

- Niestety, nie pogardzą one świeżym białkiem, a, zwłaszcza że same do nich przyszło. - mówiłem bez emocji.

- Pewnie... masz racje. - Stanęła w gardzie i rozglądała się uważnie.

- Musimy z nim walczyć? - słyszałem oczywistą niechęć do rozlewu krwi.

- Nie jestem pewien, czy w moim stanie jestem jakkolwiek go osłabić. - mówiąc to, wbiłem wzrok w ziemie.

Ogon powoli mi przygaszał, a ja czułem, jak mój ciężar kołysze mną to na lewo, to na prawo.

- Lunku jest wszystko dobrze? Proszę, usiądź na chwilę, martwię się o ciebie. - Wadera troszczyła się o mnie.

Posłuchałem się jej, jednak moje myśli szukały rozwiązania po jak najmniejszej linii oporu, a przede wszystkim jak by tu nie narazić Alice na obrażenia, ponadto część mojej uwagi pochłania demon we mnie.

- Smok, mrok, jak pokonać... - głucho mamrotałem te słowa niczym mantrę egipską.

Alice patrzyła na mnie z wielkim niepokojem, byłem świadom, że brzmiało to niczym zbieranie myśli na łożu śmierci, szczerze? Tak się wtedy czułem, myślałem o wszystkim to o Avemie, Preculliarim, a przede wszystkim o biednej Alice, na którą sam wypisałem wyrok.

- Pokonać go? Odpada. Ogłuszenie? Nie da rady. - mówiłem do siebie opcje, jakie mi przychodziły do łba, modląc się, by bestia nie przyszła.

Krew niestety, czułem, jak spływa mi po łapach, a futro moje już dawno przybrało barwę rubinu.

- Nie wygrasz tej bitwy marna istoto. - Usłyszałem głos demona. - Nie ważne kim jesteś ani ile masz siły, teraz twoje ciało jest moje. - zaśmiał się.

- Daj mi czas! Wydostanę się stąd wraz z Alice, potem zrobisz to, co ze mną zechcesz, ale wiedz, że będę walczyć do końca moich sił. - odpowiedziałem, a tym samym zaproponowałem mały układ, mimo wszystko potrzebowałem sił. Działo to się w moim łbie. Demon ujawnił się mi w mym umyśle, widziałem dokładnie jego zarysy. Śmiał się perfidnie i włączył on gramofon, stojący nieopodal tego.

- Co to za pomieszczenie? - zapytałem.

- Najgłębsze czeluści twego umysłu. - Krótko odpowiedział.

- To znaczy, że zemdlałem. - Powiedziałem do siebie pod nosem.

- Teoretycznie tak, jednak ja to wywołałem. - sucho powiedział.

- Nie mogę tu teraz być! - wykrzyczałem, a echo odbiło się od ścian czarnego pokoju.

- Problem. - zarechotał.

- Więc czego chcesz? - Zapytałem cicho, warcząc.

- Odpowiedź ci przynoszę na twą wątpliwą ofertę. Niestety nie ustanę na te jakże dogodne warunki. - Mówiąc to, popijał trunek koloru herbaty w ozdobnej szklance z kryształu.

- Więc czego chcesz? - nie ruszyłem się ani o centymetr.

- Nie ja, a czego ty pragniesz. - zaczął swoją grę.

Nie zdążyłem nawet pomyśleć, on już zaczął opowiadać.

- Potęga i moc, pragniesz jej jak mało kto. Kto by się spodziewał tak uległy i dobry wilk jak ty. - Uśmiechnął się.

- Obłęd od potęgi nie daleko leży, dam ci, co zechcesz, a TY oddasz mi się całkowicie z malutkim bonusem. Co ty na to? Kontrola za należną ci potęgę, moc i władzę? - Zaproponował układ wręcz nie do odrzucenia.

- Wyłaź z mojej głowy, daj mi wrócić i to już! - wydarłem się w stronę kusiciela.

- Nie? - zszokowany odpowiedział.

- Dobrze, poczekam na moment, w którym nie odmówisz sobie, tego, czego pragniesz od środka, jesteś większym megalomanem, nisz o tym myślisz mój drogi. - Uśmiechnął się i rzucił widelcem w moją stronę.

Zrobiłem unik, lecz drasnął mnie lekko, ból ten obudził mnie i znów stałem koło Alice, która wpatrywała się we mnie jak w obrazek.

- Ile słyszałaś? - Zapytałem, wskakując na równe cztery łapy.

- N.. nie wiele. - wydukała.

- Słyszałaś jakieś ryki? Tupanie? Trzęsienia ziemi? - robiłem wywiad z pół przytomną waderą ze stresu.

- Tak, trzęsienia ziemi niedawno, zgaduje, że to źle? - zapytała.

- Dobrze zgadłaś, to coś nadchodzi, już wie, że tu jesteśmy. - z zadziwiającą pewnością siebie powiedziałem.

- Co teraz zrobimy? Ja sobie z nim nie dam rady, a ty jesteś osłabiony... - zaczęła panikować wadera.

- Spokojnie, mam plan, a mianowicie, słuchaj tego, jest to zwierze jaskiniowe, czyli źle reaguje na światło, a co moje ogony umieją robić? - zapytałem.

- Świecić. - Z większą pewnością odpowiedziała.

- Dokładnie, oszołomię go światłem, a ty szybko uciekniesz, nie zatrzymując się, ani odwracając, jeżeli pójdzie dobrze, to będę tuż za tobą. - przedstawiłem plan działania.

- A jeżeli nie pójdzie tak dobrze? - zapytała.

- Cóż, choć jedno wróci do domu. - Odrzekłem oschle.

Ryk rozległ się po jaskini i parę sekund później sylwetka smoka jaskiniowego zaczynała się wyłaniać zza mrocznego zakrętu.

 

 C.D.N.

<Alice?>