· 

Szukając domu #9

Pochyliłam się nad ciałem Blake'a. Leżał teraz bez życia, uśpiony na wieki. Jak to możliwe, że już nigdy nie usłyszę jego kojącego głosu? Czy już naprawdę nigdy nie spojrzę w te bursztynowe ślepia? Obserwowałam boki basiora z małą, głupią nadzieją, że choć raz się uniosą na znak, że wilk jednak żyje. Nic jednak się nie działo. Nie chciałam w to wierzyć.

Blake umarł. Naprawdę umarł!

 

Kucnęłam przy przyjacielu i liznęłam go po barku, by sprawdzić, czy jego dusza rzeczywiście opuściła ciało. Mimo ciepłego futra poczułam, jak zazwyczaj ciepła skóra basiora staje się coraz bardziej zimna. Drgnęłam, gdy znajomy głos przerwał panującą ciszę. Nie musiałam się odwracać, by sprawdzić, do kogo należy.

 

-No... o jednego zdrajcę mniej-mruknął zadowolony basior, a ja pokręciłam łbem, aby pozbyć się łez i okręciłam się. Tak jak myślałam-niedaleko mnie stał Skygge, wykrzywiając pysk w grymasie zadowolenia i bólu. Zginał się w pół, jakby bolał go brzuch, a jego bok był dziwnie mały, zupełnie jakby stracił wszystkie żebra. Jestem pewna, że złamałam mu tylko cztery lub mniej.

-On nie był zdrajcą!-mówiłam silnie i pewnie, co mnie zaskoczyło. Serce nadal tonęło mi w łzach po stracie przyjaciela.-Lepiej spójrz na siebie: terroryzujesz własną watahę, próbujesz zarządzać życiem każdego wilka, marzysz, aby mnie zabić i mordujesz kogo popadnie. I ty nazywasz się przywódcą? Jedyne miano, które do ciebie pasuje to ,,Oszust"!-coś zaczęło wirować w moim wnętrzu, kotłując się jak uwięziona mysz. Krążyło i krążyło, aż zaparło mi dech w piersiach; dopiero po chwili zorientowałam się, że jest to złość. Burzył się we mnie wszelki gniew, który zgromadziłam w ciągu tych trzech lat-za okrutne treningi, za bezsilność matki, samotność, śmierć Blake'a. Czułam, że złość trzymam ledwo na wodzy. Kusiło mnie, aby zemścić się za wszelkie krzywdy, ale powstrzymywałam się od ataku.

 

-Jak śmiesz mnie tak nazywać?-Skygge obnażył kły w krótkim warknięciu.

-Mówię to, co widzę, ojcze-po tych słowach bez zastanowienia rzuciłam się na wilka. Gdy kopałam, gryzłam, miętoliłam sierść, dawałam upust swoim emocjom. Gniew uchodził ze mnie jak życie z Blake'a. Walczyłam za niego i za jego niesłuszną śmierć.

 

Skygge odrzucił mnie, ale nie zadał silnego ciosu. Złamane żebra bardzo go osłabiły. Wykorzystałam ten fakt, aby ugryźć go w bok. Wrzasnął głośno niczym przerażony ptak. Z jego otwartej paszczy trysnęły drobne krople trucizny. Poczułam lekką satysfakcję, ciesząc się, że uniknęłam śmierci. Miałam dużo szczęścia.

 

Basior zaczął się kręcić, a ja go puściłam. Nie był zbyt silny, w sumie miałam nawet wrażenie, że słabnie. Stałam niedaleko, niepewnie na niego patrząc. Czy był sens dalej walczyć?

 

Ale to był mój błąd. Rozkojarzyłam się, więc Skygge skoczył na mnie, ogarnął mną strach. Wiedziałam jednak, że jeśli znów zastanę obezwładniona przez szok, na pewno umrę. Tym razem nikt nie mógłby mnie uratować. Zareagowałam tak szybko, jak mnie było stać. Wywróciłam się na grzbiet, a gdy basior mnie dopadł, pewien swojej wygranej, kopnęłam go z całej siły w brzuch. Przeleciał tuż nad moim ciałem i potoczył się po ziemi...

... tuż w stronę skraju klifu. Nabrałam powietrza. Toczył się tak szybko, że nie było mowy, aby się zatrzymał. Nagle zniknął gdzieś za krawędzią, ale po chwili ujrzałam czarne łapy, czepiające się kurczowo trawy. Pchana dziwnym instynktem, podbiegłam do ojca i zatrzymałam się, aby ocenić jego sytuację.

,,Nie da rady się sam podciągnąć"-zauważyłam.-,,spadnie, choćby nie wiem, jak bardzo się starał!"-pochyliłam łeb, aby chwycić basiora za kark, ale gdy usłyszałam jego świszczący oddech, natychmiast oprzytomniałam i cofnęłam się.-,,co ja wyrabiam?!".

 

Wilk rzucił we mnie mordercze spojrzenie, uśmiechając się krzywo z bólu.

-No, proszę. Pokonałaś mnie.

Pokręciłam pyskiem, kładąc uszy. Nie mogłam tak wygrać.

-To, że przegrałeś, nie oznacza, że musisz umrzeć. Pozwól mi się wciągnąć.

Basior wyszczerzył kły w syknięciu.

-Stuknięty szczeniaku!-warknął.-wolę zdechnąć, niż przyjąć twoją pomoc!-jeszcze raz spróbował się podciągnąć, ale jego pazury ślizgały się na trawie i suchym piasku. Jego próby były daremne. Ciężki jak głaz, osunął się w dół. Doskoczyłam do krawędzi i patrzałam z zapartym tchem, jak mój ojciec pruje powietrze, aby w końcu uderzyć z głośnym pluśnięciem o taflę wody. Jego ciało natychmiast zanurzyło się morskiej toni, a w górę poleciały drobne bąbelki. Stało się. Skygge umarł, a ja wygrałam. Mogłam odejść, a Wataha Ziemi mogła żyć bez strachu przed tyranem. Spodziewałam się poczuć triumf i radość, ale jedyne, co czułam to... nic.

 

Pustka.

 

Ktoś cicho podszedł do mnie i zbliżył pysk do mojego ucha. Przez moment sądziłam, że to Blake, lecz nie poczułam znajomego, miłego zapachu. Do mojego nosa dotarła jednak silna woń Watahy Wilków Burzy.

-Jesteś wolna, Etrio- odezwała się miękko Alessa.-wygrałaś.

Wiedziałam, co chce mi tym powiedzieć. ,,Chodź z nami, wszyscy na Ciebie czekają". Oczywiście, to był mój cel. Odejść z Watahy Ziemi i znaleźć nowy dom. Nie czułam jednak żadnych emocji, co sprawiało, że wszystko mieszało mi się w głowie.

 

-Zaczekajmy z tym do jutra-mruknęłam na tyle głośno, aby wadera mogła mnie usłyszeć. Jej futro zjeżyło się z zaskoczenia, ale niemal natychmiast opadło. Wilczyca zrozumiała bowiem, co planuję zrobić.

-Powiedz nam, gdy będziesz gotowa.

-Dobrze-odwróciłam się i ruszyłam ze spuszczonym łbem w stronę wilków z Watahy Ziemi. Stali zdziwieni, zupełnie jakby nie rozumieli tego, co się właśnie stało. Musiałam im to wytłumaczyć.

-Drogie wilki Watahy Ziemi!-powiedziałam głośno, choć zbierało mi się na płacz.-Stanęłam dzisiaj do walki z moim ojcem. Chciał on w ten sposób rozstrzygnąć, czy opuszczę znane mi tereny!-nabrałam powietrza, obserwując reakcję wilków. Niemal każdy miał zmarszczone brwi, jakby chciał pojąć znaczenie mych słów.-To tak naprawdę był tylko pretekst, aby mnie zabić. Nienawidził mnie. Już od młodego pragnął mojej śmierci. Gdyby nie Blake, Skygge nadal by żył! Uratował mnie!-gdy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przeze mnie słów, siąknęłam nosem. Podczas mojej przemowy w nozdrzach zebrał mi się spory zapas kataru. Nie mogłam jednak rozkleić się przed stojącymi przede mną wilkami. Stracili przywódcę i potrzebowali teraz drogowskazu, który pokazałby im właściwą drogę. Gdyby wszyscy rozeszliby się w cztery strony świata, Wataha Żywiołów już na zawsze mogłaby pozostać niekompletna.-Skygge umarł. Czas jego rządów dobiegł końca! Ktoś musi wam przewodzić. Nie mogę to być ja-przez moment wydawało mi się, że niektórzy wstrzymują powietrze. To ode mnie zależało, czy Wataha Ziemi będzie szczęśliwa. Spojrzałam po zebranych wilkach. Nie znałam większości z nich, ale nadzieję mogłam pokładać w tylko jednej wilczycy, która towarzyszyła mi od narodzin.

 

Podeszłam do tłumu. Na samym czele stała wadera o białym futrze, z zamglonymi ślepiami. Wydawała się kurczyć, gdy szłam w jej stronę. Czyżby się mnie bała?

 

(Źródło obrazka: wolvesbane101)

 

,,Nie chcę cię skrzywdzić"-powiedziałam miękko w myślach, zupełnie jakbym miała jej to powiedzieć naprawdę. Oczy wszystkich były zwrócone w naszą stronę.

-Mamo-oznajmiłam.-Blad, proszę. Zajmij się nimi.

Patrzała na mnie w milczeniu, a w jej tęczówkach czaiła się niepewność.

-N-na pewno?-upewniła się, a gdy kiwnęłam łbem na potwierdzenie, wyprostowała się dumnie. Wiedziała, że zaczęło się dla niej nieznane życie. Na jej barkach spoczął teraz ciężar nowych obowiązków. To od niej będzie zależało, czy Wataha Żywiołów będzie kompletna. Będzie sprawowała pieczę nad każdym życiem. Mam nadzieję, że dokonałam właściwego wyboru.

-Od teraz Blad będzie waszą przywódczynią!-oznajmiłam głośno. Przez moment wilki milczały, ale ciszę przerwała Tigress. Uniosła łeb do góry i zaczęła wyć. Było jasne, że zgadza się z wyborem nowego władcy. Po chwili dołączyły do niej kolejne głosy: Snica i innych. Wiwaty wstawały się coraz to głośniejsze. Blad zerknęła na mnie i wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. Moja matka została zaakceptowana. Jej przyszłość była pewna: będzie nową przywódczynią, rządzącą zupełnie inaczej niż Skygge.

Mój wzrok zatrzymał się na nieruchomym ciele Blake'a. Zginął mężnie, ratując mi życie. Podeszłam do niego cicho, z dala od hałasu tłumu. Pysk miał wtulony w długą trawę, zupełnie jakby tylko spał. Tylko jego boki, które się nie unosiły, zdradzały, że basior był martwy. Kucnęłam przy nim i od razu w mojej głowie rozległy się jego ostatnie słowa.

 

,,Kocham cię, Etrio..."-choć jego głos koił moją duszę, wciąż czułam smutek. W sumie... nie musiałam za nim płakać. Znaliśmy się tylko przez rok, a potem uciekłam w dzicz. Na dodatek, później, gdy trafiłam do Watahy Wilków Burzy, okłamał mnie i porwał do mojego ojca. Jednak, gdy Skygge oznajmił, że będzie chciał ze mną walczyć, ten zaczął o mnie dbać; przynosił mi jedzenie, wspierał mnie, rozmawiał ze mną, a przecież nie musiał tego robić. I jeszcze mnie uratował. Poświęcił się, abym przeżyła, a sam przepłacił to swoim życiem. Znaliśmy się przez krótki czas, a on zrobił coś tak odważnego.

Łzy ciągnęły mi się do oczu, więc dałam im upust. Słone krople spływały powoli po moim futrze, pozostawiając po sobie wyraźne ślady.

Drgnęłam, gdy coś sobie przypomniałam. Słowa Terry. Były jak odległe wspomnienie, ale nagle je sobie przypomniałam.

 

,,Cień stanie się mrokiem, aby znów zaświecić".

 

Nagle zrozumiałam jej sens tej przepowiedni. Gdy pierwszy raz ujrzałam Blake'a w Watahy Wilków Burzy, uznałam, że ma sierść w kolorze cienia. Odcień jego futra określał basiora, a określenie ,,stanie się mrokiem" znaczyło, że wilk straci zaufanie wobec mnie. Gdy uratował moje życie, automatycznie przebaczyłem mi wszystkie winy, a oznaczało to ,,aby znów zaświecić". Terra miała na myśli Blake'a. Wiedziała, że umrze, dlatego mnie o tym ostrzegła. Byłam jej wdzięczna za to, że mi o tym powiedziała, choć z początku jej nie zrozumiałam. Może nie byłyśmy w stanie go uratować od śmierci, ale Bożek chciał, abym i ja była gotowa na utratę przyjaciela. Pomyślała o wszystkim.

-Dziękuję...-powiedziałam cicho. Nie miałam zbytnio pojęcia, kogo mam dokładnie na myśli: Blake'a, Terrę czy oba wilki. I on, i ona zrobili dla mnie naprawdę wiele. Czy mogłabym się im jakoś odwdzięczyć?

 

Basiorowi pewnie dałabym radę. Uniosłam się ciężko i spojrzałam na ostatni raz na chude ciało. To już nie był Blake. Jego dusza biegała wolna po lasach, w których obfitowała zwierzyna i zawsze świeciło słońce. Był szczęśliwy.

Zwróciłam się w stronę Blad. Wszyscy stali i gapili się na mnie, co trochę mnie to speszyło, ale opanowałam stres i spojrzałam na przywódczynię.

 

-Mamo-powiedziałam spokojnie. Wizja nowego, lepszego życia basiora dodawała mi sił.-oddajmy Blake'owi należytą cześć. Zasługuje na to.

 

C.D.N.