· 

Szukając domu #8

Kły, które powoli zatapiały się w mojej skórze, by przebić mi krtań, cofnęły się, a ich właściciel, Skygge, uniósł łeb i spojrzał zaskoczony w bok.

,,Co się stało?"-byłam tak zszokowana, że dopiero po chwili do moich uszu doszedł donośny krzyk.

 

-Zostaw ją!-ziemia drżała pod moim łbem, a z każdym uderzeniem serca wibracje narastawały. Ktoś biegł w naszą stronę.

Nagle jakaś ciemna smuga rzuciła się na mojego ojca, a ten potoczył się po ziemi, uwalniając mnie jednocześnie ze swojego uścisku. Serce waliło mi jak oszalałe. Mój mózg z trudem przetwarzał to, co się właśnie wydarzyło. Jakiś wilk zaatakował mojego przeciwnika! Dlaczego to zrobił?

Choć nieco kręciło mi się w łbie, dźwignęłam się na łapy i spojrzałam na mojego bohatera. Szary, znajomy basior stał blisko mnie i oceniał, czy wszystko ze mną w porządku.

 

-Zranił cię?-zapytał, wąchając moje gardło, z którego kapała krew. Na szczęście, Skygge nie ugryzł mnie na tyle, aby mnie zabić. Blake zdążył mnie ocalić w ostatniej chwili.

-Jest w porządku-powiedziałam.-dziękuję.

W tym momencie, kiedy wypowiedziałam te słowa, czarny wilk skoczył na kark mojego przyjaciela. Wyrwał mi się stłumiony pisk.

,,Nie!".

Basior szamotał się pod pazurami mojego ojca, który drapał go i gryzł niczym rozwścieczony lis.

-Głupcze!-warknął błękitnooki.-a więc to tak! Zdradzasz mnie?!

Blake tarzał się po ziemi i kręcił jak szalony, traktując swojego napastnika niczym natarczywego robaka.

-To ty jesteś zdrajcą! Chciałeś zabić Etrię!-krzyknął.

-Czyżby?-mruknął ojciec. Zeskakując z grzbietu wroga, uniknął ugryzienia w łapę.-mianowałem cię moim zastępcą, a ty co robisz? Ratujesz tę głupią waderę od śmierci! To było jej przeznaczenie. Dlaczego nie chcesz się z tym pogodzić?

-Kłamiesz!-Blake odskoczył od mojego ojca, gdy ten spróbował skoczyć pod jego brzuch i podrapać mu futro.-przyszłość można zmienić!

Stałam osłupiała na sztywnych łapach i patrzałam wystraszona, jak dwa wilki gryzą się wśród traw. Blake ocalił moje życie, a teraz próbował powstrzymać mojego ojca przez zabiciem mnie. Musiałam mu pomóc! Nie mógł przecież walczyć sam!

 

Zerwałam się do biegu i zaczęłam zwiększać prędkość. Czułam, jak krew krąży mi szybciej w żyłach. Nie przejmowałam się raną na szyi, po prostu gnałam przed siebie.

 

,,Jeśli Skygge mnie nie zauważy, będę mogła go zaatakować z zaskoczenia!"-planowałam na szybko, obserwując, jak przeciwnicy raz przybliżają się, a raz oddalają od siebie. Przybierałam łapami coraz to szybciej, a wiatr gwizdał mi w uszach. Od ojca dzieliło mnie kilka długości łosi. I wtedy stało się coś przerażającego.

 

Blake doskoczył do przywódcy Watahy Ziemi, aby ugryźć go w łopatkę. Sądziłam, że uda mu się zacisnąć zęby na jego skórze, ale Skygge był szybszy. Zrobił krok do tyłu, unikając szczęk mojego przyjaciela, a gdy kłapiące zęby chybiły celu, to on zadał swój cios. Wybił się mocno od ziemi i wylądował na Blake'u. Otworzył pysk i zacisnął go mocno, aż wzdrygnęłam się mimowolnie na ten widok. Tuż przy oczach szarego wilka trysnęła krew. Polała się kaskadą niczym leśny strumień i natychmiast zafarbiła nos wilka. Blake zachwiał się. Rozszerzył oczy, zszokowany, a jego łapy ugięły się pod nim. Milcząc, walił się cicho na ziemię. Musiał być w naprawdę wielkim szoku. Jednak nie tylko on był wystraszony. Moje serce stawało się twardnieć. Ciążyło mi w klatce piersiowej i waliło mi w żebra. Zatrzymałam się z poślizgiem, dysząc ciężko. W łbie słyszałam tylko jedno słowo.

 

,,Nie... nie!".

 

Ciemny basior leżał bez ruchu na ziemi, jakby już dawno wyzionął ducha. Czarny wilk podszedł do niego powoli, zupełnie jakby mu się nie śpieszyło i powiedział coś cicho. Nie dosłyszałem jego słów; porwał je wiatr. Skygge pochylał się coraz bardziej i otwierał coraz szerzej pysk, szykując się do morderczego ugryzienia. Zamarłam, gdy coś ohydnego skapnęło z jego pyska. Nie była to ślina czy krew, było to bowiem coś gęstego, przypominającego maź. Każda kropla lśniła różnymi odcieniami niebieskiego. I wtedy do mnie dotarło. To była trucizna. Chciał ją wstrzyknąć Blake'owi! Zagotowało się we mnie.

Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam na to pozwolić. Musiałam działać.

Zebrałam w sobie wszystkie siły i skoczyłam. Zdawałam unosić się nad ziemią, gdy mknęłam w stronę ojca.

 

,,Nie pozwól mu!"-krzyczałam do siebie w myślach. To była największa prędkość, jaką udało mi się rozwinąć w swoim życiu, ale gdy tak biegłam, wydawało mi się, że poruszam się wolno niczym ślimak. Oddech ledwo wyrywał mi się z pyska. Wszystko było rozmazane i niespójne. Ze zmęczenia wszytko zaczęło mi się kręcić. Ziemia pod moimi łapami zaczęła się walić, a ja wiedziałam, że jeśli nie przyśpieszę, spadnę w czarną pustkę i stracę okazję na ocalenie przyjaciela. Gdzieś za mną kruszyły się głośno skały, a trawy rozpadały się w małe kryształki. Ogarnęła mnie panika. Nie mogłam spaść!

 

Blake na mnie czekał! Czułam, jak grunt ustępuje pod mymi tylnymi pazurami. Jeśli osunę się w mrok, zemdleję, a wtedy basior na pewno straci życie. Nic nie uratuje nas przed gniewem Skygge'a. Obaj umrzemy. Nie chciałam tego!

 

-Na moje futro!-zaklęłam.-Terro, jeśli mnie słyszysz, pomóż mi!-poprosiłam.

Bożek musiał mieć mnie w swojej opiece, bo wysłuchał moich błagań. Wystrzeliłam do przodu jak zając z dodatkową parą łap, a dziura za mną zasklepiła się. Byłam bezpieczna.-dziękuję-szepnęłam cicho w podzięce i spostrzegłam, jak blisko jestem mojego ojca. To była moja szansa.

-Precz!-wrzasnęłam i z całej siły natarłam na bok wilka. Żadne słowa nie opiszą tego, co potem się stało. Gdy dotknęłam jego żeber, usłyszałam trzask łamanych kości. Był taki wyraźny, że wzdrygnęłam się na ten dźwięk. Skygge zatoczył się pod moim ciosem i odturlał tak daleko, że możnaby powiedzieć, że został zaatakowany przez dzika.

 

Nie marnowałam żadnej chwili. Doskoczyłam do Blake'a, wołając jego imię. Leżał na boku, a łeb odwrócił w moją stronę. Jego ślepia gasły tak szybko jak światło zachodzącego słońca. Czy on...?

 

-Etrio...-wychrypiał. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że mógłby umrzeć. Wyglądało jednak na to, że zdążyłam go uratować.

-Co się dzieje? Dlaczego leżysz? Boli cię coś?-przecież rana na jego pysku nie mogła go powalić. Czyżby szok odebrał mu siłę w mięśniach?

-On to zrobił. Widziałaś to, prawda?-zapytał ostrożnie.

-Co?-zdziwiłam się. Co miał na myśli?

-Gdy mnie ugryzł, użył swojej mocy-wyjaśnił, a mnie zamurowało, gdy usłyszałam jego słowa. Czyli jednak...! Zatruł go! Dlaczego tego nie spostrzegłam?

-Nie!-zaprzeczyłam.-To nie może być prawda!-panikowałam.-Ja...

-To nie twoja wina-uspokoił mnie.-to był mój wybór, aby rzucić ci się na ratunek. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że zobaczyłbym na własne oczy jak umierasz. Dobrze, że nie użył na tobie trucizny.

Zamilkł. Czułam, jak wielka gula staje mi w gardle, a łzy napływają do oczu. Dlaczego? Dlaczego?

-Przepraszam, Blake-chlipnęłam.-mam tyle rzeczy, o których ci nie powiedziałam-z trudem wypowiadałam słowa.-nim obudziłam się dzisiaj w więzieniu, miałam sen. Cofnęłam się w nim do mojej młodości i obserwowałam, jak bawiłam się z tobą, gdy byłam jeszcze mała-mówiłam.-wiem, co chciałeś mi wtedy powiedzieć, nim przerwała ci Tigress.

-Domyśliłaś się, mam rację?-zapytał cicho. Oddychał coraz wolniej.

-T-tak-odparłam drżącym głosem.

-,,Pewnie tego nie pamiętasz, ale ty i ja znaliśmy się już, gdy byliśmy jeszcze szczeniętami"-powiedzieliśmy w tym samym momencie. Posmutniałam.

-Gdy uciekłaś z Watahy Ziemi, myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę-zwierzył się Blake, uśmiechając się z żalem.

-Przepraszam-położyłam po sobie uszy.-przepraszam.

Basior westchnął przeciągle, jakby przypomniał sobie coś miłego.

-Czuję to, Etrio. Śmierć... ona już tu jest. Przyszła po mnie-dźwignął się z trudem, bynajmniej na tyle, aby móc usiąść i się ze mną zrównać.-dała nam jednak trochę czasu, aby się pożegnać.

 

Nie wytrzymałam. Z mojego pyska wydobył się szloch, a z oczu trysnęły łzy. Czułam się tak, jakby coś się we mnie rozpadło.

-Ja nie chcę...-zaskomlałam. Doskonale znałam obezwładniające uczucie, które towarzyszyło mi, gdy natknęłam się na Śmierć. Blake jednak, wiedząc, że zaraz umrze, wydawał się nienaturalnie spokojny.

-Cii...-uciszył mnie. Delikatnie wtulił się w moje futro, a ja bez wahania zrobiłam to samo. Jego sierść straciła swój dawny, rześki zapach, bo pachniała teraz kurzem i piachem. Zatopiłam nos w gęstym włosiu, a słone krople spływały mi po pysku i skapywały na ziemię. Zabrakło mi sił, aby je zatrzymać. Trwaliśmy tak przez kilka uderzeń serca, po czym Blake odsunął się ode mnie nieco i pocieszają liznął po nosie.

-Do zobaczenia-wyszeptał cicho.-kocham Cię, Etrio...-zamknął swoje ciemne, bursztynowe ślepia, po czym zwalił się bezszelestnie na miękką trawę. Po tym już więcej się nie poruszył. Odszedł.

Na zawsze.

 

C.D.N.